7. Włączyć alarm.
Rebel
Wszyscy wspólnie stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jak zabierzemy tego maminsynka z jego szkoły. Nie mieliśmy telefonów, więc nie mieliśmy jak się z nim skontaktować, a im szybciej tym lepiej.
Może to dziwne, że my dzieciaki dwudziestego pierwszego wieku nie mamy telefonów. Pewnie, możemy ukraść, ale zostało w nas coś z tej dawnej moralności. Wolimy rozmawiać, niż siedzieć w sieci. Wyjątkowo o dziewiątej rano wszyscy byliśmy już gotowi do wyjścia, choć jest to dla nas środek nocy, postanowiliśmy zrobić wyjątek.
- Jak bardzo głupi jest ten cały Michael? - zapytał blondyn.
- Bardziej od ciebie. - stwierdziłam obojętnie.
Angel z Rose parsknęły śmiechem, a chłopak zaczął udawać obrażonego. Do szkoły zostało jakieś piętnaście minut drogi.
- Co będziemy z nim robić? - wtrąciła Cass.
- Coś żeby zrezygnował jak najszybciej. - wytłumaczyłam.
Angel spojrzała na mnie ze zdziwieniem i lekko się zaśmiała.
- Chcesz go nastraszyć? - spytała.
- Oczywiście. - parsknęłam. - Będzie spieprzał szybciej niż się przypałętał. A będziemy się tylko bawić. - stwierdziłam z chamskim uśmiechem.
- Jeszcze się nabawi jakiejś choroby przez ciebie. - dodał Jim.
Razem z Rose się zaśmiałyśmy, a Angel dała blondynowi po głowie.
- Prędzej zarazi się czymś od ciebie tatuśku. - odgryzłam się.
Black spojrzał na mnie z urażoną miną i z założonymi rękoma wyprzedził nas o parę metrów.
- Jak z dziećmi. - westchnęła Angel.
Byłam zirytowana, zdenerwowana, wściekła, rządna mordu. Paliłam już z piątego papierosa, tak samo jak moi przyjaciele, nogą nerwowo tupałam o ziemię licząc, że to jakoś pomoże mi się odstresować.
- Naprawdę, czy oni nie mają pieprzonych dzwonków w tej budzie? - warknęła zła Angel.
Jim tylko prychnął, ale się nie odezwał ani słowem, ja zirytowana przewróciłam oczami i wyrzuciłam papierosa.
- Najwyraźniej nie. - mruknęła cicho murzynka.
- To niech w nie zainwestują. - powiedziała jeszcze bardziej zbulwersowana Angel.
Uśmiechnęłam się chamsko i powoli ruszyłam w stronę tego snobistycznego budynku. Od gmachu, aż biło bogactwem. Nienawidziłam próżności. Masz kasę, nie ma problemu, ale nie musisz się z tym tak odnosić.
- Co ty robisz Rebel? - spytała Cass.
- Nie mają dzwonków, tak? - prychnęłam. - To ja im go zorganizuje. - stwierdziłam obojętnie.
- Pójdziemy na dołek. - westchnął Jim i dotrzymał mi kroku.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz. - sapnęłam.
Obróciłam się na chwilę i zobaczyłam jak Rose i Cass zostają z tyło, sama Angel już stała ramię w ramię z Black 'iem.
- Rebeliantki do mnie. - powiedziałam rozkazującym tonem.
Jim razem z czarnowłosą parsknęli głośnym śmiechem, za co pozdrowiłam ich środkowym palcem. Rudowłosa i murzynka spojrzały po sobie z pytającym wzrokiem, ale już po chwili dołączyły do nas bez jakiegokolwiek słowa.
Szliśmy spokojnie do budynku, który wyglądał jak pieprzone milion dolarów, a ja zastanawiałam się ile dostalibyśmy za zniszczenie choćby jednego krzaka na tym terenie. Chyba sporo.
- Co chcesz dokładniej zrobić? - spytała Angel z delikatnym uśmiechem.
- Włączyć alarm pożarowy. - odpowiedziałam obojętnie. W odpowiedzi usłyszałam śmiech dziewczyny i wciągniecie powietrza przez tatuśka.
- Jesteś chora. - mruknął blondyn.
- Wiesz, chyba wolę stwierdzenie nienormalna, albo niereformowalna. -odparłam z uśmiechem.
- Jak zwał tak zwał. - stwierdził chłopak, a dziewczyny parsknęły.
- Rebel, ten idiota nawet nie wie co znaczy niereformowalny. - stwierdziła rudowłosa.
Wszyscy oprócz Jim 'a przytaknęliśmy, a ten fuknął obrażony. Takie typowe. W każdej grupie przyjaciół musi się znaleźć taka typowa księżniczka dramatów, los chciał, że u nas padło na chłopaka.
Stanęliśmy przed wejściem i zauważyłam lekki strach w oczach Cass, na co uśmiechnęłam się zadziornie.
Uznajmy to za próbę odwagi i aktorstwa; jedno wcale nie wyklucza drugiego.
- To tak, Jim i ja idziemy włączyć alarm. - stwierdziłam. - Angel i Rose obstawią wejście i zakręt. - wskazałam na skrzyżowanie w pomieszczeniu. - A Cass zagada tą staruchę. - dodałam ze złośliwym uśmiechem.
Dziewczyna wciągnęła powietrze i już otwierała buzię, żeby protestować, jednak wystarczyło jedno moje spojrzenie, aby jej buty i brudna podłoga wydały się ciekawsze od próby rozmowy. Mają nauczyć się swoich granic we wszystkim; a kłamanie jest jej największym wrogiem jak do tej pory.
Reszta bez słowa skinęła głowami, a czarnowłosa uśmiechnęła się do mnie zadziornie. Wiedziała, że Cass dostała to zadanie specjalnie.
Młoda ruszyła jako pierwsza, przez szybę widziałam jak nieudolnie zagaduje woźną. Następnie weszły pozostałe dwie dziewczyny i od razu pokazały, że czysto. Ja i Jim weszliśmy ostatni, przemknęliśmy się za plecami siwowłosej staruszki, a mi przez myśl przeszło, czy jej miejsce nie jest czasami na cmentarzu(...)
Czerwony guzik był około dziesięć metrów od nas na białej ścianie, za białej. Ta szkoła wyglądała, jakby nikt, nigdy nie chodził po tej podłodze, wyglądała na nowo postawioną, najwyraźniej czas to zmienić.
- Masz sprej? - zapytałam cicho.
Chłopak prychnął i wyjął z kieszeni bluzy czerwoną farbę.
- Za kogo ty mnie masz. - stwierdził ze śmiechem.
Wzięłam butelkę od chłopaka i potrząsnęłam, szybkim ruchem nabazgrałam na śnieżnobiałej ścianie wielki napis:
Walcie się snobistyczne gnojki!
Kto powiedział, że ma być oryginalnie i ładnie? Jim zaśmiał się ale nic nie powiedział, oddałam mu własność i pięścią zbiłam szybkę, z knykci poleciało mi trochę krwi, ale mała dawka adrenaliny pomogła zapomnieć o lekkim pieczeniu. W całej szkole rozbrzmiał głośny dzwonek. Chłopak pociągnął mnie akurat za skaleczoną szkłem rękę i pobiegł do wyjścia, po drodze zgarniając dziewczyny. Postanowiliśmy grzecznie poczekać za wysokim żywopłotem, aż akcja się rozkręci. Widząc tak znudzoną czarnowłosą zaczęłam się zastanawiać, czy nie zacznie smakować liści dla zabicia czasu i wcale by mnie to nie zdziwiło.
Z każdą minutą na dziedzińcu przybywało nastolatków w eleganckich snobistycznych mundurkach, wyglądali grzecznie, aż się niedobrze robi. Wśród tłumu stał on. Z opuszczoną głową w czarnych idealnie wyprasowanych spodniach, białej koszuli z logiem szkoły i czerwonych krawatem. Stał zaledwie parę metrów, czyli albo teraz albo nigdy. Pokazałam przyjaciołom, że mają się nie ruszać, a sama skradałam się do Mike'a. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, dzięki prowizorycznemu pożarowi. Kiedy byłam już metr od bruneta, złapałam go ponad ramię i pociągnęłam w swoją stronę. Widziałam szok na jego twarzy, ale nie opierał się, biegł razem ze mną i wydawał się nawet szczęśliwy.
_______________________________
miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top