27. Zaczynam wierzyć.
Rebel
Nigdy nie liczymy dni, kiedy jesteśmy szczęśliwi, bo takich może nie być; liczmy chwile, bo są tego warte. Przez całe moje życie, aż do tej pory nie pamiętam ani jednego dnia, w którym nie było by momentu gdzie nie było źle, właśnie to nauczyło mnie, że należy czerpać z chwil. To może być godzina, minuta, a nawet sekunda szczęścia, tyle wystarczy. Jedno słowo może sprawić dzień lepszym, ale też tylko jedno cicho wypowiedziane słowo może je zniszczyć, zdeptać i podpalić; w takich momentach się rozpadamy...
Ostanie czasy były trudne, ale jak pomyślę o tym, to widzę, że całe moje życie właśnie takie było. Zupełnie jakby gdzieś, ktoś z góry spisał mnie na straty. Mimo, że wiele razy chciałam odpuścić, po prostu zrezygnować, tak zwyczajnie położyć się i czekać na koniec; nie potrafię, nigdy nie umiałam przyznać się ze leżę na dnie. Zawsze było coś co mi nie pozwalało. Tym czymś, a raczej kimś ostatnio okazał się Michael. Tak jakbym za każdym razem wstawała, tylko po to aby w końcu go poznać. To brzmi iracjolanie, bezsensu, a nawet i głupio, ale nie obchodzi mnie to. Tak jak wcześniej leżałam i szukałam sensu; tak teraz znalazłam go w jego uśmiechu.
Pomyślałam, że może warto; warto żyć by jeszcze choć raz zobaczyć ten piękny, kwitnący uśmiech i te cudowne, głębokie zielone oczy(...) Nigdy nie lubiłam zielonego, jak go wręcz nienawidziłam, kojarzył mi się z trawą, owadami i innymi insektami. Tak samo mocno nie lubiłam kwiatów, ale może, naprawdę tylko może - ucieszyła bym się gdyby akurat on mi je dał. Nie wiem jakie to uczucie, nigdy tak się nie czułam... Tak samo jak nigdy nikt nie nauczył mnie po prostu kochać; mama zawsze mówiła, że to coś więcej, niż chęć bycia z kimś, to pragnienie, a wręcz poczucie obowiązku trwania przy drugiej osobie do końca swoich dni, a nawet dłużej, to chęć bycia kimś więcej, niż myślało się, że można być. Tak naprawdę nigdy mi tego nie udowodniła, nawet nie pokazała jak to wygląda, a i tak wierze w to jak ona to widziała, choć sama tak naprawdę nie postępowała według swoich zasad(...) Żadne określenie tu nie pasuje, ale to w porządku. Nic nie jest w stanie określić naszego stosunku; tak na prawdę to nie ważne, do czasu kiedy nam jest dobrze.
Właśnie teraz, gdy leżę w jego ramionach, na jego łóżku, oglądając nudny serial i komentując głupotę bohaterów czuje się jak w domu. Od pierwszego spotkania wiedziałam, że on jest równie uparty co ja i w momencie gdy Mike, Jim, lekarz prowadzący i cała reszta zawzięcie mówili o dobrych warunkach i gdy brunet zaproponował, ba on rozkazał zamieszkanie u siebie na czas bliżej nieokreślony, nie miałam szans się zprzeciwić. Dwa dni temu pozwoli mi wyjść ze szpitala, może to Harris mnie z niego wyniósł, bo każdy ruch sprawiał mi ból, ale to nie ważne, liczy się sam gest(...)
- Jesteś głodna? - zapytał.
Jego głos był cichy, ale pewny, ręka na moich włosach przyjemnie mnie relaksowała i trudno było mi się skupić na jego słowach. Zaprzeczyłam ruchem głowy, nie do końca miejąc ochotę na dyskusję z nim na temat jedzenia, bo oddychanie sprawiało mi trudność, a co dopiero przełykanie.
- Z resztą nie obchodzi mnie Twoje zdanie. Czas kolacji i zjesz czy tego chcesz czy nie. - stwierdził.
Mruknęłam zła, bardziej wtulając się w niego, gdy próbował wstać. Było mi tak przyjemnie, jego tors był najlepszą poduszką na świecie i nie chciałam z tego rezygnować na rzecz tak prostej czynności jaką był posiłek.
- Mała, wstawaj. - westchnął.
- Chciałabym Cię teraz obrazić, ale mi się podoba. - walnęłam bezzastanowienia.
Michael parsknął śmiechem i poczochrał moje włosy, a ja zdałam sobie sprawę co wyleciało z moich ust i okej prawdopodobnie byłam cała czerwona ze wstydu.
- A więc podoba Ci się jak nazywam Cię mała? - zapytał retorycznie. - Zapamiętam. - dodał całując mnie w czoło.
Jego usta zamarły na moim ciele, a moje serce stanęło. On zdał sobie sprawę z tego co właśnie zrobił, ja tak samo. Kiedyś bym go okrzyczała, nielubiąc takich czułość, ale teraz to wydawało się takie naturalne. Jednak widząc, że brunet nie wie zbytnio co ma zrobić, ja wczołgałam się praktycznie na niego, tłumiąc przy tym jęk bólu i starałam się uśmiechnąć najlepiej jak umiem.
- To w porządku. - szepnęłam.
- Naprawdę? - zapytał.
Wydawał się taki zagubiony, oczy wielkości krążka do hokeja, błyszczały w ciemnym pokoju, rozświetlając mrok. Nie wiedziałam czy jest bardziej uroczy, czy przystojny. A co gorsze, nie miała zielonego pojęcia co dzieje się ze mną(...)
- To wyszło naturalnie i było miłe. - wytłumaczyłam.
- Nie przeszkadzało Ci? - dopytywał.
- To dziwne, ale nie. - odpowiedziałam.
To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja, nigdy nikt nie był dla mnie tak miły, troskliwy, czy cokolwiek. Mogłabym się przyzwyczaić. Zaczynam wierzyć; może będzie lepiej.
- Nie wiem do kąt to nas zaprowadzi.- szepnął, ale zrobił to tak jakby mówił do sobie.
- Zobaczymy. - powiedziałam z nutką radości. - Dobra, a teraz na kolacje. - dodałam.
Wstałam z łóżka i pociągnęłam go za sobą, to było coś w czym byłam dobra. Szybka zmiana tematu, kiedy robi się nie komfortowo; taka rozmowa może poczekać. Wole, żeby przyszła sama z siebie, zupełnie przypadkowo, naturalnie i to jeszcze nie czas...
Dziesięć minut prosiłam by iść z nim na dół, a ona każdy mój argument znajdował dziesięć swoich. Kim był była gdybym nie wygrała, a może bardziej poszła z nim na kompromis. Dostała się do kuchni, nie o własnych nogach, ale zawsze.
Stołek barwy w tym domu był dziwnie wygodny, a obserwowanie jak chłopak płynnie porusza się po kuchni, szykując nam jedzenie wydawało się takie rutynowe; zupełnie jakby tak miało być. Nieznana mi melodia cicho leciała w tle, a on poruszał się w rytmie do niej, nieświadomie podśpiewując niektóre części piosenki. Woda na kawę powoli się gotowała, a on robił swoje. Uparł się na owocową owsianke, plus tosty twierdząc, że witaminy, minerały i cala reszta tego wszystkiego przyda się mojemu organizmowi, oczywiście ewa jego korzyść był fakt, że te pake łatwo się je. Kiedy czajnik wydał karakterystyczny dźwięk, a z otworu zaczął lecieć dym, zdałam sobie sprawę jak długo nie paliłam i naprawdę poczułam głód, ale nikotynowy.
- Michael, wiesz może gdzie jest moja kurtka? - zapytałam.
Wiedziałam, że miałam ją na sobie w te noc, a w środku były papierosy, jednak ani w szpitalu, ani w drodze tu jej nie widziałam. Ciągle chodziłam w dużej czarnej bluzkie, która o dziwo była nawet cieplejsza.
- W praniu. A co zimno Ci? - zapytał marszcząc brwi.
Zaprzeczyłam ruchem głowy i zaczęłam myśleć. Uważam, że jak powiem mu o chęci zapalenia, to ten mnie zbeszta jak dziecko i da wykład na temat zdrowia. Uniosłam na niego wzrok, a ten swoje niespuszczał nawet na chwilę, każde z nas próbowało rozgryźć drugiego.
- To po co Ci? - mruknął z wahaniem.
- Miałam tam paczkę fajek. - odpowiedziałam z lekką obawą.
- Tak, tak wiem są w pokoju. - odpowiedział.
Zdziwiona, że obyło się bez kłótni juz chciałam wstać i iść po tak upragnione uzależnienie, kiedy zobaczyłam jak ten staje przede mną i szuka czegoś czegoś kieszeniach, po chwili wyciągnął w moim kierunku paczkę czerwonych fajek i uśmiechnął się lekko.
- Siedź, po co masz się męczyć. -stwierdził.
Nie pewnie wyciągnęłam jednego, a ten już mi podawał czarną zapalniczke, byłam coraz bardziej zdezorientowana, a to uczucie sięgnęło zenitu, kiedy po odpaleniu przeze mnie rakotwórczego przedmiotu ten zrobił to samo co ja.
- Od kiedy ty palisz?! - niemal pisnęłam.
- Od kiedy byłaś w szpitalu. - odpowiedział obojętnie.
- To nie zdrowe. - rzuciłam bezmyślnie.
- Naprawdę? - zaśmiał się. - Powiedziałaś to wypuszczając dym z ust. - dodał.
Zachowałam się jak kretynka, miałam ochotę okrzyczeć go, że się zabija. Naprawdę nie obchodziło mnie to, iż całe życie powtarzam, że to właśnie ich urok. Przez moment pomyślałam, że to mu nie pasuje, ale gdy wypuścił dym patrząc mi w oczy, stwierdziłam, iż to powinno być zabronione; coś tak pociągającego, a zarazem uroczego. Taki mały, grzeczny, a raczej grzeszny chłopczyk.
- Widzę jak na mnie patrzysz. -powiedział. - To ten wzork, kiedy chcesz mnie pouczyć, ale nie możesz, bo robisz zupełnie to samo. - sprytnie zauważył.
- Czekaj, kiedy był ten moment, że tak dobrze mnie poznałeś, bo chyba go przespałam. - zażartowałam.
- Bardzo możliwe, ale wydaje mi się jakby z każdą sekundą poznawał Cię lepiej. - stwierdził.
- Czytasz ze mnie jak z otwartej księgi. - mruknęłam.
Czułam się minimalnie zawiedziona, wszyscy zawsze mówili o tym jak tajemnicza jestem, że patrząc na mnie, nie da się określić jaka jestem i naprawdę nie wiem co się zmieniło, ale poczułam się słaba.
- Bardziej jak z księgi pisanej po chińsku. -machnął ręką. -Rebel, ty od początku byłaś ogromną tajemnicą, ale pokazujesz mi jak ciekawe może okazać się jej rozwiązanie. - dodał.
- Potrzebne Ci będzie dużo motywacji. - zauważyłam.
- Mam jej pełne szafy. - uśmiechnął się.
Po chwili dwa parujące kubki stały przed nami, razem z talerzykami i małymi miseczkami. A my siedzieliśmy, śmiejąc się, dopalając papierosy i pijąc gorącą kawę, ale to okej, że owsianka stygła.
A jakąś część mnie chciała, aby on w to brnął. Lubiłam jak ktoś walczył o moje towarzystwo; chyba każdy to lubi, człowiek potrzebuje czuć się ważny, wartościowy, zabiegany. Możemy odrzucać od siebie te myśli, ale one wróc. Gdybyśmy z całych sił je wypierali, zakopali i przykryli kamieniem; i tak pojawią się w najmniej oczekiwanym momencie. To właśnie jest ludzka natura.
Po czasie, kiedy popielniczka była pełna, a kawa zimna zdałam sobie sprawę z czegoś ważnego. To co zabrali ze sobą rodzice, odchodząc, to uczucie - wróciło, pojawiło się z powrotem razem z Mike 'em.
___________
15 kom -nowy
i
tak to szantaż!!!
Smutno mi, bo nie ma żadnej aktywności... 😞
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top