25. Piękne huragnaowe oczy.
Mike
Dokładnie tydzień minął od feralnego wypadku Alex, z każdym kolejnym dniem widziałem coraz większe zwątpienie na twarzach przyjaciół i tak na prawdę nie rozumiałem jak mogli przestać wierzyć, że ona się obudzi. Nie obchodziło mnie, że nadzieja jest matką głupich, skoro tylko ona mi została. Zamierzałem się jej trzymać do samego końca.
Moja ręką automatycznie powędrowała do tej mniejszej należącej do różowowłosej. Bałem się ją nawet mocnej ścisnąć, bo wydawało mi się, że mogłaby się rozpaść. Jej włosy tworzyły coś na kształt aureoli w okół jej bladej twarzy. Wyglądała jak anioł, który przechodzi okres buntu i naprawdę nie wiem co mi się w tym tak bardzo podoba. Czułem się za nią odpowiedzialny, choć nie powinno tak być w żadnym stopniu, bo przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi. Powinno mi to starczyć, ale to coś innego, coś co nie powinno mieć miejsca. Byłem w stanie tkwić przy niej tylko jako przyjaciel, naprawdę cokolwiek pozwoli jej żyć szczęśliwie. Zacząłem za bardzo wybiegać w przyszłość, w tym momencie chciałbym tylko znów ujrzeć te piękne huraganowe oczy. Miałem nie przepartą ochotę modlić się do wszystkich bogów i co z tego, że jestem ateistą? Jakby to miało pomóc, to i do kościoła mógłbym pójść.
Z letargu myśli wyrwały mnie osoby wchodzące do sali, już chciałem westchnąć zirytowany myśląc, że to znów Ci upierdliwi lekarze, którzy tego dnia przesadzili z ilością odwiedzi. Gdy tylko zobaczyłem rudawe włosy Rosi, z murzynką u boku uśmiech zagościł na mojej twarzy. Dość długo nie widziałem tej dwójki, ponieważ zawsze się mijaliśmy.
- Jak tam Mike? - zapytała Cass.
- A jak może być? - westchnąłem. - Jestem głodny, niewyspany i do kompletu cały zdrętwiały, no cóż nie czuję się najlepiej. - sprostowałem.
- Na to pierwsze zaradzimy. - powiedziała Rose z delikatnym uśmiechem.
Cassidy wyciągnęła w moją stronę paczkę z jakieś kawiarni, na którą rzuciłem się niczym głodne zwierze, ale co mogę poradzić. Moment kiedy doszedł do mnie zapach ciepłej czekolady i świeżych kanapek był jak zbawienie. Spojrzałem na nie z wdzięcznością i zająłem się jedzeniem, te w między czasie zajęły krzesło po drugiej stronie łóżka, a z powodu, że było jedno to Rosi usiadła na kolana murzynki i to naprawdę nie powinno wydawać mi się dziwne, gdyby nie mocne rumieńce na twarzy rudowłosej. Nie skomentowałem tego, jedynym dowodem, że cokolwiek zauważyłem był głupi uśmiech na mojej twarzy.
Po dziewczynach przyszła Angel z blondynem, który ponownie starał się wyrzucić mnie do domu, jednak byłem nieugięty i tak już wcześniej chciałem zostać na noc. Bałem się, że jeśli zostawię ją choć na chwilę, ona zniknie, rozmyje się jak piękny sen. Alex wydawała się zbyt oryginalna, żeby być prawdziwą, ale nawet gdyby to miał być tylko sen, to nie chciałbym się obudzić.
Stałem, gdzieś na granicy. Głęboki tunel, jedynym światłem były dwa minimalnie jaśniejsze punkciki na jego końcu. Wołały mnie, nie wiem czemu, ale ich mroczny blask mnie przyciągał, jakby były wszystkim czego potrzebowałem. Może nawet tak było, ale im szybciej szedłem w ich kierunku, te wydawały się być jeszcze bardziej odległe. W środku, w duszy coś krzyczało, że nie mogę się poddać, nie umiałem przestać biec. To było zupełnie nieprawdopodobne, ale z każdą sekundą, ten obraz mi coś przypominał. Już wiedziałem, to było to czego pragnąłem, ale było zbyt daleko. Te huraganowe oczy, uciekały. Moje mięśnie paliły, ale to nie przeszkadzało mi w coraz szybszym biegu. Im szybciej się poruszałem, tym jej spojrzenie było wyraźniejsze, teraz było widać nie tylko ten blask nocy, w jej oczach, ale też zarysy postaci. Była coraz wyraźniejsza, kiedy miałem ją już na wyciągniecie ręki, chciałem przyspieszać, a w moim umyśle toczyła się walka. Moje serce nie rozumiało czemu ona ucieka, to bolało. Rzuciłem się na jej postać, a ona rozmyła się niczym mgła, pod opuszkami moich palców.
Gwałtownie wciągnąłem tlen do płuc, podnosząc się do pozycji siedzącej, oddychałem głęboko, jak po przebiegnięciu maratonu. Mocno zaciskałem powieki, czekając, aż się uspokoję. W myślach powtarzałem sobie, że to tylko sen, ale za to jak bardzo realistyczny. Ktoś mi kiedyś powiedział, że dobrzy ludzie śnią o tym czego pragną najbardziej na świecie, a nie mogą tego dostać. W moim umyśle nadal tkwił obraz jej oczy, piękny kolor huraganu z blaskiem nocy w środku, nie umiałem nazwać tego inaczej. Nie chciałem otwierać oczu, wiedziałem, że ten obraz wtedy się rozmyje, będzie wspomnieniem, a ja tego nie chciałem. Coś, a raczej ktoś ścisnął moją rękę, było to tak delikatne jak dotyk motyla, ledwo odczuwalne, ale mimo to moje ciało wstrząsnął dziwny, ale przyjemny prąd, właśnie to uczucie zmusiło mnie do uchylenia powiek. Czułem, że wariuję, albo mam przywidzenia, jedno i to samo. Pierwsze co zobaczyłem to ten tak bardzo upragniony przeze mnie widok, nie mogłem oderwać wzorku, nie zrobił bym tego gdyby nie ten równie piękny głos.
- Mike? - szepnęła.
Mój wzrok skierował się na malinowe usta, które ledwo się poruszały, ale mimo wszystko igrał się na nich słodki uśmiech. W jednej sekundzie dotarło do mnie, że to nie jest sen, że to dzieje się na prawdę, moje serce jakby wybuchło. Radość krążyła po moich żyłach, niczym morfina; już zawsze chciałem to czuć. Dla upewnienia się, że ona jest prawdziwa, pogładziłem ją po policzku, a moja dłoń zatrzymała się po boku jej twarzy, Rebel niczym mały kotek wtuliła się w moją dłoń, a na moich ustach pojawił się ogromny uśmiech.
- Jesteś prawdziwa. - wykrztusiłem z siebie. - Nie wierze w to. - dodałem.
- Naprawdę? - parsknęła. - Cóż, ja osobiście zawsze myślałam, że jestem postacią z anime. - dodała.
- Sarkazm jest oznaką zdrowia. - stwierdziłem.
Dziewczyna zaczęła się śmiać, lecz gdy tylko zaczęła, chichot zamienił się w duszenie. Jej ręce szybko znalazły się na szyj, jakby chciała powstrzymać dopływ powietrza, jej oczy zaszły łzami. Przez pierwszy moment nie wiedziałem co się dzieje, ale chwilę później przypomniałem sobie o jej żebrach i to była jedna szybka decyzja. Pięścią uderzyłem w czerwony guzik po mojej prawej stronie, który miał szybko przywołać lekarza, sam mógłbym po niego iść, ale nie byłem wstanie jej zostawić. Następnym ruchem odciągnąłem jej dłonie i mocno trzymałem, nie chciałem, żeby Alex się udusiła. Ona chwile walczyła ale poddała się po chwili, biorąc szybkie wdechy, a słona ciecz jeszcze szybciej spływała po zaróżowionych policzkach.
- Spójrz na mnie! - rozkazałem. - Musisz uspokoić oddech. - instruowałem.
Ta zaczęła zaprzeczać ruchem, głowy i znów spróbowała wyrwać ręce, ale ja pochyliłem się nad nią i przyparłem je do materaca jedną dłonią, a drugą unieruchomiłem jej głowę, że ta zatrzymała na mnie spojrzenie. W głowie miałem ochotę wrzeszczeć, gdzie jest lekarz, jednak na głos powiedziałem już zupełnie opanowanym głosem:
- Musisz się uspokoić. Alex musisz powoli oddychać, patrz mi w oczy i oddychaj razem ze mną. - poprosiłem.
Dziewczyna była jak w amok, wydawało się, że mnie słucha, a nawet rozumie. Ciągle patrzyła mi w oczy, jednak nie przestawała walczyć. Każdy oddech wyglądał jak ostatni, uporczywie walczyła o powietrze, ale wyglądała jakby przegrywała. Bałem się o nią, nie wiedziałem co jeszcze mogę zrobić, jakbym ją puścił ona by się udusiła, a tego nie chciałem.
- Pomocy! - krzyknąłem w akcie desperacji.
Drzwi otworzyły się sekundę później, a w nich stanął zdziwiony blondyn, zrobił się jeszcze bladszy, niż był przez ostatnie dni. Wróciłem wzrokiem do różowowłosej, której twarz była już cała mokra od łez, próbowała coś powiedzieć, ale przez to zaczęła się bardziej dusić.
- Zapierdalaj po lekarza! - warknąłem na Jim 'a, który od razu wybiegł z sali. - Alex, uspokój się, proszę dla mnie. - błagałem.
Dolna warga zaczęła jej drgać, a klatka piersiowa unosiła się w jeszcze szybszym tempie, nie znałem się na tym, nie byłem lekarzem i z każdą następną chwilą, coraz bardziej obawiałem się, że dziewczyna udusi się w moich rękach. Przegapiłem moment, w którym lekarz wbiegł do sali, razem z pielęgniarkami, a za nimi chłopak. Mężczyzna zaczął wydawać jakieś polecania, ale nic z tego nie rozumiałem, oprócz prośby o opuszczenie sali. Nie chciałem tego robić, zbytnio się o nią bałem, jednak Black wykazał się zimną krwią i praktycznie wyrwał mnie z pomieszczenia siłą. Patrzyłem jak drzwi zatrzaskują się za nami z głuchym hukiem, a z bezsilności popłynęły mi łzy, chłopak usadził mnie na krześle i obrócił w swoją stronę.
- Co tam się stało? - zapytał wbijając we mnie spojrzenie.
Przyłożyłem ręce do twarzy, po chwili szarpiąc za włosy, ciągle zaprzeczałem ruchem głowy. Powoli zaczęło do mnie docierać, że ona znów walczy o życie, a mnie przy niej nie ma.
- Odpowiedz! - krzyknął z desperacją.
- Nie ma pojęcia. - szepnąłem. - Obudziła się i kiedy chciała się śmiać zaczęła się dusić. - dodałem.
Chłopak zgarnął mnie w ramiona i przyjacielsko gładził po plecach, widać było po nim, że też cholernie się o nią boi, jednak jak to mówią, w grupie raźniej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top