22. Ogarnęła mnie ciemność.
Michael
Wszędzie było strasznie ciemno, nie widziałem czubka własnego nosa. Plan Rebel wydawał się tak banalnie prosty, że coś musiało pójść coś nie tak. Ta dziewczyna była, aż za bardzo interesująca, tak niereformowalna i może czasami psychiczna, że ciągnęło mnie do niej. Wydawało się jakby nad jej głową widniał wielki napis ,,Kłopoty!" ale tak na prawdę nikogo to nie obchodziło. Była charyzmatyczna, odważna, czasami głupio-mądra, ale nie dało się jej nie lubić(...)
Stara fabryka sama w sobie budziła strach i niepokój, szczególnie w nocy, kiedy wyglądała jak z horroru. Mimowszytsko nie mogłem się poddać, za bardzo zależało mi na przynależności do tej dziwnej grupy. Nastoletni Rebelianci mieli swoje zasady i historię, którą chciałem z nimi dzielić. Spotkanie z Rebel mnie zmieniło, uświadomiła mi wiele rzeczy, których do dziś nie umiem powiedzieć na głos.
Szum bruku pod nogami, roznosił się echem po pustych korytarzach, w powietrzu uniosił się nieprzyjemny zapach wilgoci i spalonych papierosów, kiedyś nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby postawić tu nogę, jednak to części Alex, która zaakceptowałem od razu. Nie wiedziałem czy bardziej boje się o siebie, czy o przyjaciół (mam przyjemność ich tak nazywać), czy może o te wariatkę. Czasami naprawdę chciałbym wiedzieć co siedzi w tej małej główce, okrytej tajemnicą... Przemierzając obszerne korytarze, przeklinałem samego siebie, że nie wziąłem jakiegokolwiek źródła światła. Chwilami wydawało mi się że coś biega mi pod nogami, choć starałem się zdusić w sobie obrzydzenie, miałem ochotę piszczeć jak mała dziewczynka(...)
Nie miałem zielonego pojęcia gdzie jestem, czego mam szukać i czy jest tu choć trochę bezpiecznie. Nie umiałem się tym nawet zainteresować, byłem zbyt zabsorbowany całym tym zadaniem; choć nie widziałem w nim ani trochę sensu.
Ta cała inicjacja wydawała mi się, aż za bardzo głupia, ale jak dzięki temu miałam należeć do nich byłem gotowy zrobić wszystko. Nawet najbardziej banalną, chorą, niebezpieczną rzecz. Konsekwencje dla mnie nie istniały.
Nie wiem ile czasu minęło od kiedy błądze po korytarzach, jednak zaczęło mnie to nudzić. Chciałem znaleźć kogokolwiek i zakończyć tą zabawę(...)
Ciche szuranie wyrwało mnie z letargu myśli, było ledwo słyszalne, ale wystarczające żeby zwrócić moją uwagę. Od razu skręciłem w prawo, skąd dobiegły dzięki i szybszym krokiem ruszyłem przed siebie. Było tu jeszcze ciemniej, niż wcześniej przez zupełny brak dziur w ścianach, czy okien. Ledwo widziałem własne buty, a co dopiero otoczenie. Kolejny zakręt i delikatne światło księżyca dostawało się przez niewielki otwór w ścianie, rozjaśniając zaledwie metr pomieszczenia. Przystanęłem, a kroki stały się głośniejsze, jednak nadal wydawały się delikatne, ktoś musiał się skradać. Wyostrzyłem wzrok i dostrzegłem jedne drzwi, które prawie wypadały z zawiasów. Parę sekund później kroki zmieniły się w szybki stykot, tak charakterystyczny dla glonów, które nosiła Alex. Hałas roznosił się głośnym echem, co oznaczało, że dziewczyna jest blisko, jednak ja nie ruszyłem się nawet na krok. Z mocno bijącym sercem i uśmiechem jej oczekiwałem, na końcu korytarza za rogu wybiegł ciemna, drobna postać. Tylko jej wyblakłe różowe włosy, związane w koka wyróżniały się w ciemności.
To była chwila, kiedy mój promienny uśmiech zamienił się w szok wymieszany ze strachem. Kiedy Rebel zahaczyła o gruz pod nogami i wleciała w dziurę, w betonowej podłodze, której nawet ja nie zauważyłem. Jedyne co widziałem to jej przerażoną twarz, oczy które patrzyły prosto w moje. Później było słychać głośny pisk, roznoszący się echem. To nie był strach, ale bardziej zaskoczenie? Nie jestem pewny, chociaż wątpię, że Alex się przestraszyła.
Minęło dobre kilka sekund, kiedy dotarło do mnie, co się właściwie się stało. Moje nogi same ruszyły biegiem w stronę miejsca, gdzie zniknęła. Cudem zatrzymałem się przed dziurą i mógłbym przysiąść, że czułem wiatr który chciał mnie tam wepchnąć, lecz wiedziałem że to nie możliwe. Spojrzałem z obawą w dół i dostrzegłem kruche, nieruchome ciało, przez co od razu oblał mnie zimny pot.
- Alex! - krzyknąłem z zaszklonymi oczami.
Jednak dziewczyna nie odpowiedziała, nawet się nie poruszyła. Dól nie była głęboki i mógłbym w niego skoczyć, ale zbyt bardzo obawiałem się, że zrobię dziewczynie jeszcze większą krzywdę.
Nogi same niosły mnie w kierunku schodów, prowadzących na niższe piętra. Nie czułem palących mięśni, ani przyspieszonego oddechu, był tylko strach ten prawdziwy, najgorszy; strach w obawie przed stratą ważnej osoby.
Mój umysł był wielką gonitwą myśli.
Co jak złamała jakieś kości i nie będzie mogła chodzić? Albo będzie miała amnezje? Co gorsze, co jeśli nie żyje?
Nie wiem, jak dokładnie znalazłem miejsce gdzie była, to swego rodzaju instynkt, który zaważył na podejmowaniu decyzji. Niemal od razu upadłem na kolana obok nie przytomniej dziewczyny. Leżała na brzuchu, jej twarz przykrywały luźne kosmyki włosów. Dało się dostrzec jej zamknięte oczy i rzęsy rzucające cień na blade policzki. Delikatnie przewróciłem ją przodem do mnie, tak żeby jej nie zaszkodzić bardziej. Na czole miała dużą ranę z której sączyła się krew, a czerwony siniak na policzku, który z czasem będzie fioletowy. Mimo, że wyglądała na totalnie zrujowaną i kruchą, nadal wydawała się być cholernie silna. Dostrzegłem, że jej klatka piersiowa powoli się unosi i opada. Odetchnąłem, czując ogromną ulgę.
Wiedziałem, że nie mogę jej tu zostawić, nawet przez myśl by mi to nie przeszło. Z obawą chwyciłem dziewczynę pod kolanami, a drugą ręką stabilizowałem jej kark, żeby nie zrobić jej większej krzywdy i wstałem razem z nią na rękach. Była tak delikatna i lekka, że praktycznie nie czułem jej ciężaru, conajmniej jakbym trzymał małe dziecko. Mimo to moje ręce trzęsły się z przerażenia. Gdyby umarła, to byłaby moja wina. Tak jakbym to ja, ją zabił.
Ciemność panująca dookoła, ani trochę nie ułatwiała mi zadania, mimo że szedłem bardzo szybko to wydawało mi się wiecznością zanim znalazłem się na dworze. Chłodne powietrze uderzyło we mnie jeszcze bardziej niż wczęściej, ale nie przeszkadzało mi to przez nadmiar adrenaliny krążącej w moich żyłach.
Zdążyłem poznać najkrótszą drogę do głównej drogi i natychmiast ruszyłam w tamtym kierunku.
- Michael! - głośny krzyk Rosi przeciął ciężką ciszę.
Była zaledwie kilka kroków ode mnie i kiedy się do niej obróciłem, ta od razu ruszyła biegam w moją stronę z przerażeniem na twarzy. Będąc obok, delikatnie trzęsącymi się rękoma dotknęła twarzy Alex, a po jej policzkach pociekły łzy.
- Co się stało? - szepnęła.
- Spadła z piętra. Była dziura w podłodze i nie wiem, chyba nie zauważyła.- wytłumaczyłem, a łzy pociekły po moich policzkach. Nigdy wcześniej nie byłem tak przerażony. - Nie ma czasu, musimy iść. - dodałem.
Ruszyłem przed siebie w głowie kalkulując ile zajmie dotarcie do głównie drogi i wyszło na to, że około dziesięciu minut. Moim marzeniem w tym momencie było jakiekolwiek auto, które mogłoby tamtędy przyjeżdżać o tej porze.
Kontrolowałem oddech Layden, który nie zmienił się ani trochę, nadal bym cichy i słaby; wyglądała jakby spała. Mimo tego, że lubiłem patrzeć jak śpi, teraz błagałem Boga, żeby się w końcu obudziła. Zauważyłem gęsią skórkę na dłoniach i miałem ochotę zdjąć bluzę i ją przykryć, jednak nie byłem w stanie tego zrobić i to by była strata czasu, spojrzałem na rudowłosą, która miała na sobie zimową kurtkę moro i od razu miałem pomysł.
- Rosi możesz dać Rebel swoją kurtkę? - zapytałem.
Dziewczyna spojrzała na mnie zdezorientowana i dalej maszerowała obok. Nadal musiała być w szoku.
- Ona nie może teraz wyziębić organizmu, to tylko pogorszy sprawę. - wytłumaczyłem.
- Tak jasne. - odpowiedziała.
Szybko zdjęła nakrycie i nie przerywając kroku przykryła szczelnie różowo włosom.
Tak cholernie mocno się bałem, że ją stracę. Nie wiem jak dotarliśmy do szpitala. Pamiętam tylko fragment gdzie Rose praktycznie rzuciła się pod nadjeżdżające auto, o mało nie tracąc życia, gdyby kierowca, który wykazał się idealnym refleksem i zahamował metr przed nią.
Potem poszło z górki, jasne światło, krzyki lekarzy, którzy brali Alex na łóżko, a chwilę później zniknęli za drzwiami z napisem Sala Operacyjna. Następnie dziewczyna mówiąca, że biegnie po resztę, niewygodne, niebieskie krzesło, które wydawało się palić moje pośladki i nie pozwalało siedzieć. Tona kłamstw, którymi karmiłem pielęgniarki, jak i lekarzy, żeby wydobyć z nich jakiekolwiek informacje na temat dziewczyny. Hektolitry kawy wlane w żołądek, żeby nie zemdlęć z przemęczenia. Operacja, która trwała już którąś godzinę. Słowa pielęgniarki, że są komplikacje. Przybycie reszty i denne tłumaczenia jak to się stało. Wszystko jak przez mgłe, jakby mnie tu nie było. Mówiłem z automatu.
Po czasie który leciał zbyt powoli i długich przekonywaniach Jim 'a, że mam iść do domu sprowadzić się do porządku i wrócić za godzinę. W końcu zirytowany do granic możliwości, wyrzucił mnie za drzwi szpitala. Ruszyłem w stronę domu.
Gdzieś po drodze w obskurnym kiosku kupiłem paczkę pierwszych lepszych papierosów. Czułem, że potrzebuje bodźca, który pchnie mnie do przodu. Nawet nie wiem kiedy odpaliłem papierosa i robiłem to tak jakbym się do tego urodził. Dym mieszał się z zimnym powietrzem i moim ciężkim oddechem, ale choć trochę odciągnęły moje myśli od danej sytuacji.
Przekroczyłem próg budynku, którego nie mogłem nazwać domem, jedyne co czułem do tego miejsca to ogromne obrzydzenie. Szedłem jak robot, ignorując całkowicie otoczenie, już miałem postawić pierwszy krok na schodach, kiedy za plecami usłyszałem głośnie chrząknięcie, mimowolnie przeszedł mnie dreszcz i od razu się obróciłem. Ojciec stał zaledwie metr ode mnie z chamskim uśmiechem i założonymi na pierś rękami.
- Gdzie się szlajasz po nocach? - splunął.
Jeszcze wczoraj przestraszyłbym się i próbował uciec do swojego pokoju. No właśnie. Wczoraj. Teraz nie miałem, ani czasu, ani ochoty użerać się z tym stary śmiecie. Całe życie dałem się poniżać, bić i wpajać sobie, że na to zasługuje, a on zasługuje na szacunek ode mnie, ponieważ mnie wychował. Alex dała mi do zrozumienia, że byłem w błędzie, a on nie ma prawa mnie tknąć.
- Co Cię to obchodzi? - zaśmiałem się.
- Od kiedy jesteś taki cwany śmieciu? - zapytał z wyższością.
- Od kiedy zrozumiałem z jakim patologicznym człowiekiem mam do czynienia. - warknąłem.
Powietrze przeciął świst pędzącej w moim kierunku ręki, odruchowo wyciągnąłem mu swoją na przeciw i chwyciłem pewnie, zaledwie kilka centymetrów od swojej twarzy. Wyglądał na zaskoczonego, szczególnie kiedy odepchnąłem go od siebie, a ten zatoczył się do tyłu, omal się nie przewracając. Pierwszy raz zauważyłem, że jestem od niego silniejszy, wyższy i szerszy w barkach. Całe życie garbiłem się przy nim, przez co wydawałem się o wiele drobniejszy. Ruszyłem w stronę pokoju mozolnym krokiem, jakbym nie miał powodu tam iść.
- Wychowałem Cię! - krzyknął.
Przystanąłem na czwartym stopniu i obejrzałem się przez ramię na człowieka, którego kiedyś nazywałem ojcem. Uśmiechnąłem się jak ostatni kretyn, co musiało wyglądać naprawdę zabawnie.
- Wiesz co? - zapytałem. - Pierdol się. - dodałem.
Pokazałem mu środkowy palec i pobiegłem do swojego pokoju, gdzie zatrzasnąłem drzwi. Uśmiechnąłem się, jak psychopata sam do siebie. Czułem, że wygrałem. Pierwszy raz wygrałem. Nagle poczułem pieczenie w oczach i łzy, które spłynęły po rozgrzanych policzkach. Zdałem sobie sprawę, kto dał mi tą siłę. Ciepłe krople spływały po mojej zimnej skórze, dając kolejne chwilowe ukojenie, przymknąłem oczy i uniosłem głowę, pozwalając, żeby razem z wodą spłynął cały stres. W głębi duszy wiedziałem, że nie mogę spędzić tu wieczności, a nawet więcej niż pięciu minut, jednak nie chciałem. Ciągnęło mnie do szpitala, może nie do samego budynku, ale do pewnej kruchej, złośliwej dziewczyny o różowych włosach i oczach, które przypominają niebo w trakcie burzy, a niby oczy to odzwierciedlenie duszy; właśnie taka była Alex. Nieprzewidywalna, jak niebo pełne piorunów.
Wyszedłem na zimne kafelki, a po całym ciele przeszły mnie dreszcze, aż miałem ochotę pisnąć niczym dziewczynka na widok pająka. Zdusiłem w sobie te chęć i wziąłem głęboki oddech, po czym ruszyłem do komody. Wyjęte ciuchy rzuciłem na łóżko, nie patrząc co dokładnie wziąłem. Następnie otworzyłem okno na oścież, padły pierwsze promienie słońca. Przetarłem zmęczony twarz, wiedziałem jak wyglądam i mówiąc szczerze nie uważałem, że ktokolwiek powinien widzieć mnie w takim stanie. Rzuciłem się na materac i sięgnąłem po fajki. Zachowywałem się żałośnie, siedziałem w samych bokserkach, paląc już któregoś papierosa, których niedopałki kończyły na białej pościeli i w sumie, kogo to w ogóle obchodzi? Nie wiem co się ze mną działo, ale myśl, że mogę stracić dziewczynę. Zabijała mnie. Ogarnęła mnie ciemność. Byłem tak zły i tak bezsilny, że to, aż bolało. Rozrywało od środka.
Może pół godziny później, gdy od nikotyny mnie mdliło i kręciło się w głowię wziąłem się za siebie. Szybko się ubrałem, a do kieszeni kurtki schowałem telefon, dokumenty i portfel, do którego wcześniej schowałem więcej pieniędzy, niż zazwyczaj, gdyby było trzeba coś opłacić, a znając naszą służbę zdrowia, tak właśnie będzie. Szybko zbiegłem po schodach i z radością zauważyłem, że taty, już nie ma, natomiast z kuchni dochodził przyjemny zapach kawy. W pomieszczeniu szybko wyszukałem największy termos jaki mamy i tam przelałem cały dzbanek kofeiny. Z szuflady w przed pokoju wyjąłem jedne kluczyki od auta ojca, a na szczęście miał ich kilka. Zupełnie nie przejmując się konsekwencjami, czy choćby banalnym brakiem prawa jazdy, wsiadłem za kierownice i łamiąc wszystkie możliwe zasady ruchu drogowego ruszyłem do szpitala.
______________________________
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top