2. Przestań się bać Rosi.

Rebel

Plan był prosty i jeszcze łatwiejszy do wykonania: Odwrócić uwagę Meyer 'a, włamać się do jego gabinetu, zawinąć parę stówek i wymknąć się niespostrzeżenie.

Proste? Proste.

Jim zagaduje tego starego zrzędę, ja po cichu zabieram kluczyki, razem z Rosi włamujemy się do gabinetu, a dziewczyny zostają na czatach. Ten rozbój był jednym z najmniejszych dokonanych przez naszą grupę; można go także nazwać tradycją.

Blondyn ruszył jako pierwszy, a zaraz po nim dziewczyny, które miały obstawić dwa zakręty. Uśmiechnęłam się do naszego kochanego rudzielca, na co ona oddała niepewnie uśmiech. Prawda była taka, że to właśnie Rosi była tą najbardziej strachliwą, najmniej doświadczoną i spokojną z naszej całej paczki, a także była z nami najkrócej, bo niespełna rok, gdy my wszyscy znamy się od zawsze.

- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytała cicho Rosi.

- Oczywiście, że tak. -prychnęłam. - Wolę kraść, niż jeść te breje. - dodałam.

- A co jak nas przyłapią? - powiedziała głośniej.

Zaśmiałam się z jej przerażenia, już nieraz braliśmy udział w takich akcjach to nie jest dla niej żadna nowość. Tutaj nie ma reguł, nie ma zasad. Jest walka. O siebie, o przyjaciół, o przetrwanie. Nie ma dla nas tu złych rzeczy, mogą być tylko złe zachowania.

- Tchórz. - stwierdziłam.

Spojrzała na mnie i od razu mogłam zobaczyć jak bardzo zabolały ją moje słowa. Jednak ja nie zamierzałam przepraszać, na pewno nie za prawdę. Jestem tu dla nich, jestem tu żeby nauczyć ich walki i ukrywania uczuć. Miałam nauczyć ich żyć.

- Wiesz, że to nieprawda. - broniła się

Jedynie machnęłam na nią ręką i skierowałam się do drzwi zanim je otworzyłam spojrzałam na rudowłosą.

- Przestań się bać, Rosi. - rzuciłam z wrednym uśmiechem.

Nie chciałam ich ranić w żaden sposób, byli dla mnie jak rodzina. Po prostu chciałam nauczyć ich jak przetrwać. Nie musiałam kłamać, ich i tak bardziej boli prawda.

Srebrny kluczyk grzecznie spoczywał w mojej dłoni, a ja nie mogłam uwierzyć jak głupim trzeba być, aby nie zauważyć jak ktoś odpina Ci kluczyk z pęczku, który wisi przy nodze. Pewnym siebie krokiem szłam przez dość zatłoczone korytarze sierocińca, a krok w krok za mną podążała już mniej pewna siebie rudowłosa, jednak nie odważyła się odezwać. Wiedziałam, że budzę respekt, że się mnie boją mimo mojej niskiej i drobnej postury dalej patrzyli na mnie z szacunkiem, lubiłam to, inni odwracali wzrok, a jeszcze inni po prostu uciekali nam z drogi. Choć nie u nas, nie chciałam aby przyjaciele tak na mnie patrzeli, byli dla mnie jak rodzina, nie miałam nikogo oprócz nich i wiedziałam, że będę musiała to zmienić. W domu bali się nas, jako grupy, byliśmy tymi nieokrzesanymi rebeliantami, jednak w naszej grupie to ja budziłam największy respekt, a chciałam pokazać im, że jesteśmy równi.

W końcu stanęłyśmy przed pomieszczeniem najbardziej oddalonym od innych, nikt się tu nie zapuszczał, wręcz omijali to miejsce szerokim łukiem. Szybko otworzyłam masywne drzwi i weszłam do środka, zawsze bawiło mnie to miejsce, było bogate, z plazmą na ścianie, kiedy ja spałam na starym, brudnym materacu, miałam jedną małą szafkę i lampkę z i tak już dawno przepaloną żarówką. A tu było jak w bajce, wiedziałam, że ten stary gbur ma kasy jak lodu, ale jest zbyt wielkim sknerą, żeby wydawać to na nas.

Rosi stanęła przy drzwiach, które zostawiła lekko uchylone, żeby usłyszeć, jakby ktoś się zbliżał. Rozejrzałam się po bogato urządzonym pokoju- duże biurko z dębowego drewna, skórzany fotel i kanapa, wielka plazma i dużo kwiatów.

Pieprzony miłośnik zieleniny. – pomyślałam.

Szybko podeszłam do biurka i z dolnej szuflady wyjęłam złoty kluczyk, z tym małym cudem skierowałam się do szafy w której był prowizoryczny sejf. Wiedziałam to wszystko, bo to nie była pierwsza taka akcja. Wzięłam pięćset na które byliśmy umówieni i kiedy miałam pewność, że dziewczyna nie zwraca na mnie uwagi schowałam jeszcze sto do stanika, które nie było dla mnie. Cóż w takim miejscu każdy ma swoje małe grzeszki i słabości. A moją słabością była sześcioletnia Scarlett, która była tu chyba od zawsze i tak jak ja nie miała kolorowo. Jak tylko miałam okazje przemycałam jej jakieś nowe ubrania, maskotki czy słodycze może to drobiazg, ale mała zawsze się strasznie cieszyła, była dla mnie jak młodsza siostra, sama nieraz odmawiałam sobie fajek czy czegokolwiek, żeby ten mały szkrab się uśmiechnął. Zamknęłam i odstawiłam wszystko na swoje miejsce, żeby czasem nie zostawić śladów i podbiegłam do drzwi ciągnąc za sobą dziewczynę.

W drodze powrotnej wzięłyśmy jeszcze Angel i Cas czyli resztę naszej małej paczki, podobało mi się to, że każda z nas była inna, ale wszystkie miałyśmy coś wspólnego, a mianowicie doświadczenie i niezbyt ciekawą przeszłość.

Angel była tą wysoką dziarską dziewczyną z kruczoczarnymi włosami, jasną cerą i piwnymi oczami. Była obojętna, gardziła wszystkimi i wszystkim, a do tego miała cudowne poczucie humoru i talent, który usilnie marnowała. Bo jak każdy z nas miała swoje demony. Każdy bez wyjątku zmagał się z czymś większym; a odwagą jest pokonać samego siebie. Swoje słabości, lęki i przeszłość, która jest jak kula u nogi.

Cassidy jest uroczą, aż do przesady murzynką z cholernie wulgarnym językiem, jednak kiedy trzeba potrafi być kochana i milusia. Praktycznie czarne oczy budzą respekt, mimo tego, że jest z nas najmłodsza, zaledwie piętnaście lat i co z tego, że jestem tylko rok starsza?

Wszyscy byliśmy inni, ale nieważny był kolor skóry, orientacja, czy religia; jak dla mnie mogą wyznawać nawet Allaha i zostaną moją rodziną.

Cała piątką po podrzuceniu staruchowi kluczy siedzieliśmy u mnie w pokoju, było coś po dwunastej, co z tego, że właśnie powinniśmy być na lekcjach? Chodziliśmy tam rzadko, albo wcale.

- Jaki jest plan? - zapytała Angel patrząc na mnie.

Warknęłam wkurzona i spojrzałam po wszystkich, każdy patrzył na mnie. Czułam presje, ich spojrzenia i wiara we mnie były wręcz straszne.

- Czemu to ja zawsze decyduje? - zapytałam.

Nie lubiłam tej odpowiedzialności, którą czułam przy nich. Zachowywali się jakby poparli wszystko co wymyśle. Kazałabym im skoczyć w ogień, nie wyjaśniając powodu; zrobiliby to. Zrobiliby wszytko co zechcę i to nazywam głupotą. Drużyna nieważne jak mocno zgrana, dzieli się na poszczególne jednostki i każda jednostka powinna mieć własny rozum i własne wartości.

- Jesteś naszą przywódczynią. - odpowiedziała Rose.

- Rebelianci nie mają przywódcy. - warknęłam.

- Pastora, przewodnika, mentora serio Rebel nazwij to jak chcesz. - stwierdził Jim.

Dziewczyny zaśmiały się na słowa chłopaka, a ja zgromiłam go wzrokiem. Takiego typu sprzeczki były codziennością, wręcz naszą idealną monotonią.

- No już Alex, bo Ci te słodkie oczka wypadną. - zaśmiał się.

Użyłam całej swojej samokontroli, żeby się na niego nie rzucić, nienawidziłam swojego imienia. Imię wiązało się z przeszłością, a ja usilnie od dziesięciu lat staram się o niej zapomnieć, porzucić. Nie ma już Alex Layden, teraz jest Rebel. Bez wspomnień jestem otwarta na przyszłość. Ale nigdy nie zapomnę skąd jestem, skąd idę. Nie zapomnę kim jestem.

- Żeby Ci zaraz co innego nie wypadło, na przykład zęby. - warknęłam.

Angel spojrzała na mnie z iskierkami rozbawienia w oczach, ona wiedziała, że ja nie żartuje. Byłam gotowa go uderzyć, zrobić mu krzywdę. Nie za wielką, ale taką żeby miał nauczkę.

- Dobra dzieciaki to co robimy? - zmieniła szybko temat Rosi.

Prychnęłam, a na moje malinowe usta wrócił chamski uśmieszek, który pojawiał się zawsze, kiedy miałam plan. To była moja mała domena, miałam zawsze plan. Nie ważne czy na zapełnienie czasu, czy na grubsze akcję.

- Oczywiście, że idziemy na zakupy. - powiedziałam sarkastycznie.

- Chciałaś powiedzieć, że idziemy kraść. - zaśmiał się blondyn.

Uśmiechnęłam się do niego i poczochrałam po już i tak za długich włosach. Jim był naszą ostoją, każdy mógł na nim polegać, oczywiście na wszystkich było można, ale to była nasza jedyna księżniczka.

- Zależy od punktu widzenia blondyneczko. - stwierdziłam. - Ty spostrzegasz to jako kradzież, a ja jako drobną pożyczkę. - dodałam.

Dziewczyny wybuchły śmiechem, Angel przytaknęła mi z uśmiechem. Może i nie byliśmy święci, bogaci czy wychowani, ale bynajmniej byliśmy sobą. Byliśmy tą zwariowaną grupką przyjaciół, którzy żyli sekundą i nie martwili się o przyszłość. Byliśmy tylko my, tu i teraz.

_____________
Przepraszam za cofnięcie publikacji, ale nareszcie miałam możliwość poprawienie tego czego chciałam od początku.

Podoba się?
Zostawcie coś po sobie.
Możecie wytykać błędy,nawet lepiej. Widziałabym co ewentualnie poprawić i nad czym popracować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top