15. Głucha cisza uderza o szyby.
Rebel
Dni stały się rutyną, melancholią. Spałam, paliłam, myłam się, piłam wódkę i tak w kółko. Mało wychodziłam z pokoju, nie widywałam się z przyjaciółmi. Tylko Angel przychodziła raz dziennie, czasem dwa sprawdzić jak sobie radzę. Jimmy się obraził, Cass i Rose woleli nie wchodzić do paszczy lwa. Jeszcze tydzień temu, nie było mowy o dniu bez przygody, a teraz nie mam ochoty nawet wstać. Od tygodnia moja dieta składa się z alkoholu i papierosów. Angel się martwi, ja się niszczę, Jim znika na całe dnie, a dziewczyny chodzą do szkoły. Niby większość dobrze, jednak wciąż nie na swoim miejscu.
Wydawać by się mogło, że brak jakiejkolwiek ingerencji z mojej strony pozytywnie wpłynął na rudowłosą i murzynkę. Na Jim 'a który zaczął wychodzić, choć nikt nie wie gdzie. Angel stoi w tym samym miejscu co zawsze, może z tą różnicą, że teraz to ona pełni rolę tej opiekunki. Ograniczyła ćpanie i za punkt honoru wzięła sobie nasze dobro. Czyli wydaje mi się, że tak jest lepiej. Oni zawsze w pewnym sensie byli zależni ode mnie, teraz uczą się jak to jest radzić sobie samemu. Z drugiej strony wiem, że zachowuje się żałośnie, jak dziecko. Powinnam być dla nich silna, ale jednak nie potrafię. Nie mogę spać, jeść, istnieć i żyć. Wszystkie zasoby energii, które posiadałam rozpłynęły się jak dym.
Zawsze myślałam o sobie jako o silnej, niezależnej i bezgranicznie odważnej osobie. Tak bardzo się myliłam. Nie byłam odważna, jedynie głupia na tyle by ryzykować. Błędy będą wspomnieniem i nauczką na lepsze decyzję.
Nie obchodziło mnie ile czasu minęło, aż w pokoju rozbrzmiewa tak bardzo charakterystyczny dźwięk walenia w drzwi. Nie miałam żadnej pewności kto to jest, ale też nie miałam zamiaru wpuszczać go do mojego obecnego azylu. Chwiejnym krokiem ruszyłam do wyjścia, nie obchodziło mnie, że wyglądam jak chodząca śmierć. Jedyne czego chciałam to grzecznie wyprosić nieznajomego. Jakie było moje zdziwienie, gdy po otwarciu zobaczyłam jedną z naszych wychowawczyń, a mianowicie - Dorothe. Wysoka blondynka w okularach, po czterdziestce, na pewno nie była osobą, która chciałam widzieć. Nikogo nie chciałam. Stała zaledwie krok ode mnie z szeroko otwartą buzia i widocznymi zmarszczkami wokół oczu, po chwili bez słowa wepchnęła się między mnie, a drzwi i ruszyła w stronę okna. Zdziwiona zamknęłam za nią drewnianą powłokę i czekałam na jakiekolwiek wyjaśnienia. Kobieta otworzyła na oścież okno i ruszyła do materaca, które chwile później miało zdjęte wszytko z góry i rzucone w kąt. Dorothe obróciła się do mnie i założyła ręce na piersi, wyglądała zabawnie, bo choć starała się by to wyglądało groźnie, jej rysy twarzy to uniemożliwiały.
- Panno Layden! - uniosła się. - Jak ty wyglądasz? Czemu w pokoju śmierdzi samą wódką? Czemu nie pojawiasz się na stołówce od tygodnia?! - krzyczała wyraźnie zła.
- Spokojnie. - powiedziałam zachrypniętym głosem. - Nie czuje się najlepiej. - dodałam.
- Ależ dziecko! To nie jest żadne usprawiedliwienie! Ja rozumiem, ciebie nie da się już wychować, ale to nie zmienia faktu, że musisz jako tako o siebie dbać. - stwierdziła spokojniej.
- Tak jasne. Jeżeli to wszystko to możesz już iść. - powiedziałam obojętnie.
- O nie moja droga. w tej chwili idziesz sprowadzić się do porządku, zjeść i potem tu posprzątasz. - rozkazał surowym głosem.
- Może później.
- Nie, nie później. Tylko teraz. - warknęła.
Zaśmiałam się ironicznie i przewróciłam zmęczona oczami. Miałam dość tego, że wszyscy próbują mną rządzić i mnie ukształtować. Chciałam samodzielnie kształtować samą siebie, bez ingerencji osób trzecich.
- A kim jesteś żeby mi rozkazywać? - zapytałam.
- Twoją nową wychowawczynią. - stwierdziła. - Ponieważ stara sobie nie radziła, ty i twoi rebelianci będziecie pod moją opieką. - wytłumaczyła.
- Chyba sobie ze mnie kpisz. - warknęłam.
- Za chwile mogę zacząć. A teraz jazda pod prysznic. - powiedziała surowo.
Bez słowa obróciłam się do komody i wyjęłam z niej pierwsze lepsze ciuchy. Mruknęłam pod nosem parę przekleństw w jej kierunku i wyszłam na korytarz, a ona zaraz za mną. Szliśmy w milczeniu, między tłumem dzieciaków, które patrzyły na nas z otwartymi ustami, inni szeptali między sobą, a Ci głupsi wskazywali na mnie palcami.
- Na co się tak patrzycie? Nie macie własnego życia, czy jak?! - wydarłam się.
Wszystko nagle zamieniło się w ciszę. Każdy obrócił się w swoją stronę i zaczęli udawać, że nic się nie stało. Dobrze wiedzieć, że nadal czują przede mną jakiś respekt...
Pani Dorothe towarzyszyła mi wszędzie, dzięki tylko się dało. Od łazienki, przez jadalnię, na mojej norze skończywszy. Tam sama zabrała się za sprzątanie, kiedy ja stałam w koncie przyglądając się jej. Kiedy na zewnątrz ponownie pojawił się księżyc, wyszła mówić, że mam się ogarniać. Wdzięczna jej z faktu, że dała mi spokój wzięłam paczkę ostatnich papierosów i ruszyłam do wciąż otwartego okna. Zaczęłam palić czułam, że wraz z dymem odchodzą wszystkie myśli. Na dworze zdążyło się rozpadać, a ja wsłuchiwałam się w melodie wybijaną przez deszcz. Głucha cisza uderza o szyby. Rozpraszając myśli. Po trzeciej fajce, kiedy mnie zemdliło, a cisza zaczęła doskwierać ruszyłam do radia. Włączyłam pierwszą lepszą płytę na największą głośność, nie myślałam nawet o tym że jest po ciszy nocnej. w tym momencie nie mogłam wytrzymać ciszy, wtedy się własne serce słyszy(...)
_______________________________
Pobawić się w szantażowanie 💋
10 komentarzy = rozdział 😏
Mam nadzieje że się podoba...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top