14. Laleczka z porcelany.

Rebel

Nie jestem pewna jak to się stało, ale obudziłam się w swoim pokoju. Przebrana w zwykłą za dużą koszulkę, sięgającą mi do kolan. Wnioskując po ciemnościach które panowały w pomieszczeniu, jak i za oknem był późny wieczór, albo i noc. Leniwie podniosłam się z niewygodnego materaca przy okazji zgarniając z ziemi paczkę papierosów i zapalniczkę. Mozolnym krokiem ruszyłam do starego okna, które wyglądało jakby zaraz miało wypaść z zawiasów. Rozsiadłam się wygodnie z nogami wyłożonymi do góry, taki mój głupi nawyk, ja po prostu uwielbiałam mieć nogi wyżej niż głowę. Chwilę późnej otworzyłam okno i dziękowałam w myśli temu kto je montował, bo idiota ewidentnie zrobił to źle. Otwierało się na zewnątrz. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się trująca substancją.

- Nie ma to jak kontrola. - szepnęłam do siebie.

Paląc to właśnie czułam; kontrolę nad własnym życiem. To coś czego tak bardzo brakowało mi w dzień. Krótki rękawek ukazywał moje wytatuowane ręce, moim ulubionym był trochę zagmatwany księżyc, który w połowie stawał się słońcem. Nie był ładny. Był prawdziwy. Jak byłam dzieckiem bałam się nocy, ciemności, potworów w szefie. Teraz dorosłam i boję się trudności związanych z dniem. Wyrzuciłam tlący się papieros w kierunku gwiazd, wstałam z lekkim uśmiechem i sięgnęłam po marker, który leżał na drugim końcu parapetu. Stanęłam przed ściana i w wolnym miejscu napisałam to co przyszło mi na myśl:

,,Byliśmy za młodzi, żeby poznać smak życia w ciemną huraganową noc."

Kończąc swoje dzieło wróciłam do okna i oparłam się o wystający beton, wyciągając kolejnego papierosa(...)

Nawet nie liczyłam ile tak siedziałam, ile fajek spaliłam. Pogrążona w swoich myślach nawet nie zauważyłam osoby, która przerwała mój spokój. Dopiero kiedy blondyn przytulił mnie od tyłu bez słowa, zdałam sobie sprawę z obecności drugiej osoby. Na ten mały kontakt fizyczny przeszły mnie dreszcze. Nie chciałam być dotykana, wydawało mi się że nie zasługuje nawet na spojrzenie kogokolwiek.

- Co robiłaś na dachu? - zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam, myślałam nad tym, że to właśnie mój kochany, opiekuńczy przyjaciel zadbał o to bym nie zamarzła na śmierć. Nie zasługiwałam na niego. Jimmy spojrzał na mnie smutno i podniósł ostrożnie, jakbym była z porcelany. Ostrożnie odłożył mnie łóżko i zamknął okno. Siedziałam oparta o betonową ścianę z wzrokiem utkwionym w blondyna, ten przemieszczał się szybko po pokoju, aż usiadł obok mnie i przykrył kocem, który leżał obok łóżka.

- Proszę Alex, musisz powiedzieć mi co się stało. - westchnął smutno.

- Nie ważne. - stwierdziłam.

- Ważne. Jesteś przez to coś smutna. To musi być coś cholernie ważnego! - uniósł się. - Zrozum chce Cię wspierać! Tak jak ty mnie. Byłaś zawsze! Teraz moja kolej. - dodał ciszej.

Uśmiechnęłam się lekko i wczołgałam na jego kolana. Przytuliłam się do niego całym ciałem i zagłębiłam twarz w szyi chłopaka. Ten odwzajemnił ten gest i delikatnie głaskał mnie po plecak. Jego zachowanie i obecność koiła moje myśli. Tak bardzo jak nie zasługiwałam na jego dobroć i obecność, tak samo bardzo mocno jej potrzebowałam.

- Alex. - szepnął mi na ucho.

- Jimmy jest okay. - powiedziałam. - Teraz jest okay. - dodałam z westchnień.

Trzymałam się chłopaka bardzo kurczowo, on już się więcej nie odezwał. Masował mnie po plecak w geście pocieszenia i po prostu był. Czułam się bezpiecznie, dzięki czemu zasnęłam.

Otworzyłam powieki jakiś czas późnej. Nadal byłam w ramionach przyjaciela, który też zasnął. Wyswobodziłam się z jego ciasnego uścisku, przez co blondyn mruknął coś pod nosem, a następnie wtulił się w poduszkę. Kąciki moich ust powędrowały do góry w rozkosznym uśmiechu.

Spojrzałam za okno, przez które wpadały nikłe promienie słońca przysłonięte prze typowo brytyjskie chmury. Lubiłam te pogodę, właśnie ten jedyny w swoim rodzaju klimat. Był tak nieprzewidywalny, jak moje wybory(...)

Po godzinie siedzenia i nic nie robienia Jimmy zaczął się budzić, nie mogłam oderwać od niego oczy. Uwielbiałam patrzeć jak ludzie się budzą, to niezwykłe. Z krainy marzeń, przejść do brutalnej rzeczywistości. Te sekundy nieświadomości, jak otworzy się powieki. Po prostu chciałabym to zobaczyć. Zobaczyć jak Michael otwiera oczy.

Co?
Co!?
Dlaczego pomyślałam o nim?
Kurwa.

To by mogło być nawet przyjemne doświadczenie.

Okay. Rebel. Wystarczy.

Blondyn przeniósł swoje zamglone spojrzenie na mnie i uniósł usta, w nikłym, jak i uroczym uśmiechu.

- Hej blondyneczko. - przywitałam się.

- Witaj buntowniczko.

- Jak się spało? - zapytałam.

Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, jego włosy w totalnym bałaganie i zamyślony wzrok mówił sam za siebie.

- Dobra zmiana tematu Alex. - zaśmiał się sarkastycznie. - Ale nie ze mną te gierki. - dodał.

- Ależ jakie gierki?! - udałam zdezorientowaną.

- Och przestań pieprzyć i gadaj. - momentalnie spoważniał.

- To nie ja tu pieprzyłam. - mruknęłam.

Cholera! Naprawdę? Co jest ze mną kurwa nie tak?

Że też nie mogłam trzymać jadaczki zamkniętej.

Jim zerwał się na równe nogi i szybkim krokiem podszedł do mnie. Jego twarz wyrażała tyle emocji na raz. Od złości, przez smutek, po zdezorientowanie. Kucnął naprzeciw mnie, a ręce położył na moje kolana, starałam się zamaskować grymas i strach spowodowany tym gestem. Wnioskując po jego minie nie zbyt mi to wyszło.

- Alex o czym ty mówisz? - zapytał cicho.

- To naprawdę już nieważne. - odparłam.

- Pierdolenie. - warknął. - Alex Layden jesteś moją ukochaną siostrzyczką i w tej chwili masz mi powiedzieć wszystko! - krzyknął zły.

- Jimmy. - szepnęłam. - Nie wydarzyło się nic o czym powinieneś wiedzieć. - dodałam patrząc mu prosto w oczy.

Widziałam złość na jego twarzy, jednak nie patrząc na niego wstałam i ruszyłam do wyjścia. Stanęłam w otwartych drzwiach i spojrzałam na niego. Widząc w jego oczach zawód, zrozumiałam, że jak teraz wyjdę; stracę go, może i na zawsze.

Szłam korytarzami ze opuszczoną głową. Mogłabym policzyć na palcach jednej ręki, ile razy nie utrzymałam głowy wysoko. Czułam na sobie wzrok reszty dzieciaków i nie miałam odwagi spojrzeć na żadnego z nich. Wydawało mi się, że mnie tu nie chcą, że już tu nie pasuje. Wszyscy tu byli biedni, bez rodziców, ale każdy miał swoją godność, którą ja straciłam wczorajszej nocy. Chodziłam bez większego celu od jakiś dwóch godzin, z moich przyjaciół, a może i już byłych spotkałam tylko Cass, którą szybko spłoszyłam...

Ponownie tej doby skończyłam na końcu dachu, patrząc na zabieganych ludzi. Usilnie starając sobie wmówić, że nie ja jedyna mam źle. Nie pomagało. Nie spostrzegłam kiedy z moich knykci znów polała się szkarłatna ciecz... Paliłam fajkę za fajką, licząc że przyspieszy to mój zgon. Trzy razy myślałam czy nie skoczyć. Trzy razy znalazłam dobry argument, aby zostać na swoim miejscu. Nie zliczoną ilość raz po moich policzkach spływały łzy bezsilności.

Jestem
Kurwa
Taka
Żałosna.

Pragnęłam się poddać, ale nie mogłam. Nie wiem dlaczego. Po prostu nie mogłam. Chciałam być sama, ale z drugiej strony chciałam bliskości. Od razu na myśl przyszedł mi Harris. Szybko wyrzuciłam go ze swojej głowy. Koniec z tą popapraną grą. Nie widziałam sensu, żeby niszczyć mu jego wyidealizowany świat.

Skrzypienie blachy od wejścia na dach wyrwało mnie z letargu myśli. Nie miałam odwagi spojrzeć kto przyszedł. Nie miałam odwagi spojrzeć komukolwiek w oczy. Wydawać by się mogło, że nie zasługiwałam nawet na najmniejsze spojrzenie. Osoba przemieszczała się w moim kierunku, co można było stwierdzić po cichych krokach. Na niebie już zawitał księżyc, zabierając miejsce słońcu. Po paru chwilach ktoś zajął miejsce obok mnie i nic nie mówiąc wtulił się w moje ciało, strach odszedł równie szybko jak poczułam charakterystyczne perfumy Angel.

Nie zrobiła nic szczególnego. Najnormalniej w świecie siedziała obok mnie, pocierając zranione knykcie. Nie musiała nic mówić. Nie pytała. Nie naciskała. Tylko i wyłącznie była obok. Tylko była. To się liczy, kiedy przyjaciel wie kiedy sprowadzić kogoś na ziemię, kiedy pocieszać, a kiedy tylko wspierać bez słowa. W oczach znów zebrały mi się łzy, jednak czułam, że przy niej nie muszę udawać. Kiedy pierwsza kropla spadła na moją dłoń, ja wtuliłam się w jej ciało ze wszystkich sił i kurczowo trzymałam. Łkałam coraz głośniej, a ona tylko gładziła mnie po włosach.

- Moja mała laleczka z porcelany. - szepnęła po chwili.

Ważne by mieć przy sobie kogoś kto jest dla nas. Samotnie nie da się przejść, przez życie. A nawet gdyby się dało, nikt nie chciał by biec sam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top