1. Moi rebelianci.
Rebel
Promienie słońca wpadły przez otwarte okno mojego pokoju, cóż to nie tak, że były na tyle stare, że nawet nie szło ich zamknąć, ale kogo to obchodzi, bo na pewno nie któregoś z wychowawców tego obskurnego ośrodka. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że po nocnej imprezie moja głowa będzie pulsować i jedyne co będzie mogło jej pomóc to ciemność i jakieś mocne psychotropy, ale oczywiście kim bym była, żeby pomyśleć wczoraj, skoro tak wiele wysiłku musiała bym włożyć w narzucenie starego koca na okno i zastawienie go, żeby wiatr nie dał rady otworzyć go z powrotem. Równie dobrze mogłam w ogóle nie kłaść się spać, przecież na jedno by wyszło, choć nie, po prostu nie miałabym kaca, bo nadal byłabym pod wpływem.
- Rebel! Wstawaj do cholery, ty mała kretynko! - krzyki Jim 'a odbiły się od grubej powłoki drewnianych drzwi. - Jak zaraz nie otworzysz to je wyważę. - ponowił próbę.
Jęknęłam przeciągle i naciągnęłam na głowę stary koc. Wydawało mi się, że jeszcze raz usłyszę ten jego irytujący głos to wstanę i powieszę go za to czego nie ma w spodniach. Jednak jego głos już do mnie nie dobiegł, jakby sobie odpuścił, a ja wiedziałam, ba ja byłam pewna, że to nie koniec to po prostu zupełnie nie w stylu Black 'a. Po paru minutach już miałam żałosną nadzieje, że mogę dalej śnić, ale jak to mówią, nadzieja matką głupich. Brzdęk starego zamka w drzwiach dał o sobie znać, a po chwili jeszcze zimny wiatr opatulił moje odkryte ramiona, teraz wiedziałam; jestem na przegranej pozycji.
- Rebel w tej chwili podnieś ten swój zgrabny tyłeczek z tego zasmarkanego materaca. - powiedział głośno blondyn.
Nawet nie otwierając oczu, jedna z moich rąk powędrowała do góry i pozdrawiał mojego przyjaciela środkowym palcem. Ten głośno prychnął i zaczął iść w moją stronę, nie musiałam tego widzieć wystarczało, że ta cholerna podłoga skrzypiała jakby tramwaj po niej jechał. Cały ten dom w środku wyglądał jakby miał się rozpaść, gdyby tylko zawiał mocniejszy wiatr, bo oczywiście z zewnątrz wyglądał niemal, że idealnie.
- Alex Layden w tej chwili wstajesz. - odezwał się surowo.
- Nie w tym życiu, tatuśku. - warknęłam.
Słyszałam jak prycha na swoje przezwisko, ale się nie odzywa. Po chwili para silnych ramion chwyciła mnie w pasie, już parę sekund później wisiałam na ramieniu chłopaka i być może byłam zbyt leniwa, żeby jakkolwiek zareagować, a może po prosu byłam pewna, że upór i tak nie pomoże. W końcu Jim był o wiele większy, masywniejszy i silniejszy, nigdy nie pokonałabym go siłą, jak już to sprytem.
- Teraz grzecznie zmyjesz z siebie cały ten syf z nocy i sprowadzisz się do porządku, a następnie idziemy na stołówkę. - wytłumaczył jak małemu dziecku.
Zaśmiałam się chamsko i klepnęłam go w tyłek, który akurat był najbliżej, chłopak pisnął jak kilku letnia dziewczynka, co w tej sytuacji było bardziej zabawne, niż krępujące.
- Sam sobie jedz te breje. - skomentowałam.
Naprawdę nie było nic gorszego, niż to coś co potocznie nazywają jedzeniem w domu dziecka. Czasem wydawało mi się, że kucharki chodzą do śmietników jakiegoś mało popularnego baru i zbierają resztki, a na koniec robią tą papkę, którą usiłują nas nakarmić.
- Musisz jeść. - westchnął zrezygnowany i odstawił mnie na podłogę.
Staliśmy przed damskimi prysznicami, ta gdyby kogoś obchodziło to kółko na drzwiach, zasada numer jeden w tym burdelu; nigdy, ale to nigdy nie idź się samemu kąpać! Stare drewniane drzwi, całe były obrysowane wulgarnymi napisami, a farba odpadała i się kruszyła. Ten widok nie tyle co odrzucał, ale wręcz obrzydzał. A w środku wcale nie było lepiej.
- Zawsze możemy coś ukraść. - wtrąciłam niby to od niechcenia.
Jim spojrzał na mnie z rozbawieniem w oczach i poczochrał moje obecnie różowe włosy, na co warknęłam. To była przykra prawda; kradliśmy, żeby jeść jak ludzie. Kradzież nawet uzasadniona jest zła, a ludzki rozum może usprawiedliwić każde zło.
- Ty zawsze o jednym mała. - roześmiał się.
- Mała to może być lodówka, a ja jestem niska. - mówiąc to uderzyłam go w tył głowy, na co jęknął niezadowolony.
- Tym razem tego nie skomentuje. - westchnął. - Leć się myć, a ja zgarnę naszą paczkę, wtedy zobaczy się co ogarniemy.
Chłopak obrócił się na pięcie i chciał odejść, jednak szybko złapałam go za nadgarstek i obróciłam w moją stronę. Spojrzał na mnie jak na debilkę i uniósł wysoko krzaczaste brwi. Mogłam wyglądać na odważną i nieustraszoną, ale nie jestem głupia; jednak często odwaga i głupota to jedno i to samo.
- Chyba Ci gorzej, jak myślisz, że wejdę tam sama. - stwierdziłam.
- Dobra, byle szybko. - poddał się.
Na moje usta wpłynął nieznaczny uśmiech, mimo, że nienawidzę ukazywać jakiejkolwiek słabości, to czasem warto polegać na kimś innym, nie można całe życie walczyć samemu, nawet się nie da.
Umyta, w czystych ubraniach, teoretycznie czystych, oczywiście składające się z czarnych rurek, które mają więcej dziur niż materiału i krótkiej koszulce z drobnym napisem nad lewą piersią ,,Don 't stop" . Moje włosy związane w dwa małe koczki, z których i tak wypadało dużo różowych pasemek, jednak mój ubiór uzupełniał osobowość, nie jestem idealna i moje ciuchy też takie nie będą. Narzuciłam na ramiona czarną kurtkę, co z tego, że jest środek zimy, a na dworze poniżej zera? Na nogi ubrałam czerwone poniszczone glany i od razu skierowałam się do miejsca naszych spotkań.
Dom dziecka Brighton nie należał do jakichś fajnych miejsc, nazwałabym to patologią, choć sama nie byłam ani trochę lepsza. Były tu dzieciaki chyba każdej możliwej rasy i w każdym wieku i wszystkich tyczyło się to samo, brak jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. Kończysz osiemnaście lat? Żegnam. Kogo obchodzi to, że nie masz gdzie iść, że skończysz pod mostem? No cóż, nikogo. Właśnie tak widzę swoją przyszłość. Chyba, że mnie zamkną za liczne kradzieże i rozboje. Nigdy nikomu nie życzyłam takiego losu, jak ten który jest tu, choćby największemu wrogowi. Tu trzeba umieć walczyć o swoje, jeśli tego nie potrafisz; nie żyjesz.
Rozejrzałam się na boki, aby upewnić się, że nikt się mną nie interesuje. Kiedy byłam pewna, uchyliłam stare zardzewiałe drzwi i zbiegłam po rozpadających się drewnianych schodach. Biegnąc czułam znajome palenie w płucach i mięśniach, kochałam to uczucie bólu, bo wtedy czułam się wolna, a nawet żywa. Na dole już czułam znajomą woń papierosów i wilgoci, przekraczając próg największego pomieszczenia, które wspólnie nazwaliśmy miejscem spotkań-uśmiechnęłam się wesoło.
- Witam Rebeliantów! - krzyknęłam radośnie.
________________________________
Serdecznie zapraszam!
Liczę na opinie. 🙈
Podoba się?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top