Rozdział X

   Następnego dnia postanowiłem nieco odpocząć i odłożyć choć na chwilę sprawy Rewolucji. Nie było to łatwe, bo w głowie nadal miałem różne przypuszczenia na temat tego, kto mi pomógł poprzedniego dnia. Wzdychając cicho wszedłem do pierwszego lepszego baru i szczerze mówiąc nie zdziwiłem się widząc Arty'ego siedzącego przy jednym ze stolików, a skoro on tu był to mogłem się pożegnać z moim wypoczynkiem.
   Arty, a raczej Artemis był wysokim blondynem o pociągłych rysach twarzy i zielonych, wiecznie czujnych oczach. Zwyczajowo ubrany był w czarny dres, ale dzisiaj miał na sobie bardziej wizytowy strój w postaci białej koszuli i czarnych spodni od garnituru. Niby był o rok starszy ode mnie, ale teraz czułem się przy nim jak mały dzieciak.
Nie myśląc wiele usiadłem przy nim i zanim się zorientowałem postawił przede mną szklankę z Krwawą Mary.
   - Masz... Na mój koszt -powiedział swoim nadzwyczaj miękkim głosem.
   - Dzięki - mruknąłem nietęgo i upiłem łyk alkoholu - co cię tym razem tu sprowadza?
   - Jak zawsze informacje dla ciebie - odparł blondyn uśmiechając się lekko - i jedno pytanie... Masz może coś poważniejszego z ubrań?
   - Mam. A co? - spytałem mając juz bardzo złe przeczucia.
   - Udało się mi dowiedzieć gdzie jest jedna z siedzib głównych Rewolucjonistów. Wejdziemy tam dziś jako goście na bal organizowany z okazji pierwszego dnia lata...
   Jeśli dotychczas byłem zaskoczony, to teraz szczęka opadła mi do ziemi. Nie dosc, że miałem się wkręcić w towarzystwo wyższych sfer to jeszcze miałem współpracować z Artemisem. Nie podobało się mi to... Dotychczas tylko dwa razy działaliśmy razem i w obu przypadkach kończyło się to totalną jadką. Czyżby ten chłopak miał podejrzenia, że dojdzie do poważnej walki?
   - Gdzie i kiedy? - spytałem starając się zachować spokój na twarzy.
   - Dziś na godzinę po zachodzie słońca - Arty westchnął cicho - mam  nadzieję, że Nefilim pokazali ci jak zachowywać się wśród elity?
   - O to nie musisz się martwić - uśmiechnąłem się przebiegle - to jeszcze oni ode mnie uczyli się dobrych manier.
   - Dobrze więc... W takim razie do zobaczenia na imprezce...
   Artemis się uśmiechnął i bez słowa więcej wyszedł z baru. Zostając sam zacząłem się zastanawiać, co może nas spotkać na tym balu. Sam pomysł by wkroczyć w sam środek gniazda os był już czymś nierealnym, a do tego dochodzi jeszcze myszkowanie po tym terenie. Zupełnie się mi to nie podobało. Jednak nie mogłem się wycofać. Raz zaczętą sprawę trzeba zapiąć na ostatni guzik.
   Dopiłem swoją Mary i postanowiłem się zbierać do kryjówki by rozpocząć odpowiednie przygotowania. Już miałem wyjść, gdy nagle ktoś złapał mnie za rękę. Obróciłem głowę i z zaskoczeniem zobaczyłem Shi Su. Jej w żadnym razie się nie spodziewałem tu zobaczyć zwłaszcza, że był środek dnia. Najwyraźniej ten bar był jedną z ostoi dla wampirów.
   - Witaj ponownie upadły Nefilim - powiedziała jak zawsze miękko krwiopijczyni - mam nadzieję, że nie przeszkadzam...
   - Jeszcze nie - odparłem z pozoru spokojnie - o co chodzi?
   - Jak tam nasze sprawy? Już długo się nie odzywałeś...
   - Nadal prowadzę śledztwo - powiedziałem cicho i pewnie - możliwe, że dzisiejszej nocy dowiem się już czegoś konkretnego, co pomoże mi zakończyć tą sprawę na amen.
   - Będę szczera... - mruknęła Shi Su stoicko - w momencie, gdy przestałeś dawać jakiekolwiek oznaki życia myślałam, że odpuściłeś sobie to wszystko. Że nie obchodzi cię już Świat Cieni i stałeś się zwykłym człowiekiem...
   - Podobno czas leczy rany - wtrąciłem się w jej słowa - ale moje są za głębokie i nie da się ich zaleczyć. Po części zawsze będę Nocnym Łowcą, nawet jeśli nie mogę mieć swoich Znaków. Dałem ci słowo, że zajmę się tym i dotrzymam go.
   - Cieszę się, że masz taki hart ducha. Niewielu zostało takich jak ty - w oczach wampirzycy dostrzegłem szczery szacunek - potrzebujesz czegoś ze strony mojego klanu?
   Tego pytania się nie spodziewałem i zacząłem się głęboko zastanawiać czy naprawdę potrzebna będzie jej pomoc. Oczywiście... W planie Arty'ego było mnóstwo luk i niedociągnięć, przez które mogło wszystko runąć, ale czy wampiry były w stanie zapewnić takie wsparcie jakiego potrzebowałem?
Nagle w mojej głowie zaczął się już rysować plan. Był bardzo śmiały i najmniejszy błąd mógł co najmniej do wojny międzygatunkowej. Zamknąłem oczy i szybko przeanalizowałem to, co wymyśliłem, po czym spojrzałem prosto w oczy Shi Su.
   - Jest coś co możesz dla mnie zrobić...
   - Mianowicie co? - spytała z widocznymi dreszczami pod moim czujnym i groźnym spojrzeniem.
   - Będę potrzebował mnóstwo wampirów i broni wszelkiej maści, głównie silnie wybuchowej... Uda ci się to załatwić?
   - Nie powinno być większych problemów - teraz to kobieta zrozumiała co miałem na myśli i otworzyła szeroko oczy - chyba nie chcesz...
   - Słuchaj mnie uważnie, bo nie będę się powtarzał. Jeśli wy nie zawiedziecie mnie to wszystko się na pewno uda...
   Od razu zacząłem jej wyłuszczać mój pomysł i z każdym kolejnym słowem usta wampirzycy opadały coraz niżej. w momencie gdy skończyłem mówić Shi Su patrzyła na mnie z przysłowiowym karpiem na twarzy.
   - To jak... wchodzisz w to? - spytałem nadzwyczaj poważnie.
   Kobieta zaczęła rozmyślać nad tym co powiedziałem i po chwili uśmiechnęła się drapieżnie.
   - Jesteśmy z tobą...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top