Na początku był ból
- Jesteś bezużyteczny.
Te słowa siedziały w mojej głowie całymi dniami i nocami. Bezużyteczny. Może on miał rację... Przecież nic nie umiem, a "moje" techniki wcale nie były moje. Potrzebuję pomocy, żeby obronić nawet słaby strzał.
Sięgam ręką do szafki obok łóżka. Nie powinienem, ale... nie ma "ale". Zrobię to i już. Nie będę słaby. Wytrzymam ból.
Wyjmuję kawałek blaszki.
Stawiam nią kilka nacięć na ręku, oczywiście nie bez łez.
Patrzę na ściekającą krew. Boję się krwi. Szukam bandaża, plastrów... czegokolwiek.
Chwytam "czystą" ręką skrawek opatrunku.
Co ja ze sobą zrobiłem?! Czy ja się właśnie pociąłem?! Czasu nie cofnę. Z resztą, to tylko parę nacięć, nic wielkiego.
Widać, plączę się w swoich myślach.
Staram się zasnąć. Bez skutku.
Leżę na łóżku i wpatruję się w sufit. Spoglądam na zegar: już 0:37. Mrużę oczy. Kolejna nieudana próba zaśnięcia. Jestem zmęczony, ale nie fizycznie.
Wbijam wzrok w żyletkę.
Zostawiam jeszcze dwa ślady w skórze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top