Rozdział 47

Tobias

Siedzimy z Zekem i wymyślamy plan odbicia Tris i Uriaha. Nie jesteśmy Erudytami, więc idzie nam dosyć ciężko i wiele rzeczy może się nie udać.

- Zawołaj swojego szwagra, żeby nam pomógł - mówi zrezygnowany Zeke. - Przecież jest Nosem.

- Spadaj, nie będę go o nic prosił!

- Dalej go nie lubisz?

- Nie. Toleruję go tylko ze względu na Tris.

- Myślałem, że między wami już było lepiej - Zeke drapie się po głowie. - To znaczy ja jestem mu akurat wdzięczny za usztywnienie dla Shauny. Już prawie chodzi samodzielnie.

- Może i bym go polubił, gdyby nie jego kazania i wtrącanie się w mój związek - wzruszam ramionami.

- A w co konkretnie się wtrąca? - Dopytuje Zeke.

Po co ja się w ogóle odzywałem? Co mnie podkusiło? Chyba robię się czerwony, bo Zeke wybucha śmiechem.

- Sztywniakiem zostaje się na całe życie?

- Najwyraźniej - burczę tylko.

- Ale skoro tak to powinieneś zaczekać aż Tris będzie twoją żoną - ten głupek wciąż się śmieje, a ja robię się jeszcze bardziej zażenowany. - A Caleb co ma do tego?

- Władowali nam się do pokoju, byliśmy akurat po - udaje mi się wydukać.

- A to nie była jednorazowa akcja? - Zeke wytrzeszcza oczy. - No dawaj pyska, kiedy ty mi tak wyrosłeś, co Cztery?

- Daj mi spokój - wstaję i patrzę na zegarek.

Zaraz zaczyna się trening, a ja nie zjadłem śniadania. Trudno, już i tak nie zdążę, chociaż głód sprawia, że potrafię być mocno nieprzyjemny... Tym gorzej dla nich.

Biorę szybko jakieś ubrania i przebieram się w łazience. Wychodzę i kiwam głową na Zekego.

- Chodź, pomożesz mi w szkoleniu. Przed wyjazdem Tris była drugim instruktorem.

- To miłe z jej strony, że pojechała tam dla Uriaha - zauważa Zeke.

- Uwielbia poświęcać życie - przewracam oczami.

- Ale robi to w słusznych sprawach - Zeke zamyśla się na chwile. - Jak bohaterka. Dla wielu osób w Chicago już nią jest. Możesz być dumny, że jest twoja.

- I jestem - odpowiadam z uśmiechem i wchodzimy na salę.

Wszyscy już na nas czekają, gotowi do dzisiejszych zajęć. Spoglądam na Caleba i ze zdziwieniem zauważam, że zdążył nabrać trochę mięśni. Napakowany Erudyta. To trochę śmieszne.

- Dziś w dalszym ciągu ćwiczymy walki! - Wołam głośno, aby każdy mnie usłyszał. - Zeke będzie waszym drugim instruktorem.

- Tym przystojniejszym - wtrąca Zeke i kilka osób zaczyna się śmiać. Przewracam oczami.

Zaczynam dobierać ich w inne pary niż dotychczas. Ćwiczenia przebiegają tak samo jak zwykle, choć z zadowoleniem stwierdzam, że zrobili ogromne postępy.

Ostatnia walka rozgrywa się między Zekem a Calebem. Może być ciekawie. Zeke ma swój sposób, na jego twarzy wciąż odmalowuje się pewność siebie i szeroki uśmiech. Najcześciej prowadzi to do tego, że przeciwnik zaczyna się go bać, bo mimo tego, że obrywa, to cały czas się cieszy. Wiem, że Zekego mało co rusza, chyba że jest to krzywda najbliższych.

Caleb raz po raz próbuje zadać cios. Z Christiną mi się udawało, ale Zeke jest za cwany. Wali Caleba z otwartej ręki w ucho, po sali rozchodzi się donośny plask, aż się wzdrygam. Zeke puszcza mi oczko, co rozumiem za zemstę na Calebie za wścibstwo i wtrącanie się.

Ten wygląda na oszołomionego, jakby nie wiedział co się wokół niego dzieje. Może cios był za silny?

Nagle rozlega się bardzo głośne wycie, które dobiega z kieszeni Caleba.

To alarm. Tris potrzebuje pomocy.

CDN.

Pozdrawiam was moje robaczki 😘😘😘
Wszystkiego najlepszego dla wszystkich dzieciaków, takich jak ja 😂

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top