Rozdział 19

Tris

Droga z Agencji na peryferia nie powinna zabrać nam dużo czasu. Po drodze, Matthew przekazuje nam więcej informacji o Odrzuconych.

- Poinformowałem już ich jaka będzie wasza rola. Moim zastępcą jest Robert Black. Był kiedyś w Serdeczności.

- Robert? - Powtarzam z niedowierzaniem.

- Znasz go? - Tobias marszczy brwi.

- Robert, brat Susan! Był moim sąsiadem z Altruizmie - wyjaśniam. - Kiedyś myślałam, że Susan będzie żoną Caleba, a ja Roberta - zaczynam się śmiać.

- Byliście razem? - Tobias mruży oczy.

- No jasne, że nie - przewracam oczami. - Wtedy jeszcze przez myśl mi nie przeszło, że wybiorę Nieustraszoność. Myślałam, że będę wiodła nudne, spokojne życie w Altruizmie.

- Przeznaczenie - wtrąca Matthew i znienacka wokół rozlega się odgłos strzelaniny. Jacyś zamaskowani ludzie atakują nasze auto.

Natychmiast kulę się pod siedzenie i chowam głowę. Czuję jak Tobias się nade mną nachyla, chcąc mnie ochronić. Strzały jednak nie ustają, więc wyciągam broń i celuję w pierwszego napastnika.

Wdech. Wydech. Pal.

Kula trafia go w brzuch. Pada ciężko na ziemię, a ja namierzam drugiego. Strzela tak zaciekle, że mam spory problem, żeby się go pozbyć. Wykorzystuję prawie cały magazynek, zanim w końcu mi się udaje.

Matthew jęczy na przednim siedzeniu. Dostał w prawe ramię. Nagle uświadamiam sobie, że nie ma nade mną Tobiasa. Leży na siedzeniu i nie daje oznak życia.

- TOBIAS! TOBIAS! - krzyczę i ledwo widzę przez łzy. Nie mogę zlokalizować rany postrzałowej. Udaje mi się go lekko podnieść i widzę, że dostał w plecy. - JEDŹ!

- Chyba nie dam rady - mamrocze Matthew.

- PRZESIADAJ SIĘ! SZYBKO! - wrzeszczę, wypadając z auta. Niemalże wpadam w szał, kiedy widzę jak wolno przemieszcza się na fotel pasażera. Dostał w ramię, nie w nogę.

Niepewnie siadam na miejscu kierowcy. Nigdy nie prowadziłam auta, ale wiem, co należy robić.

- Gdzie jest jakiś szpital?!

- Jedź do Odrzuconych.

- Przecież do nas strzelali!

- Zobaczyli samochód z Agencji z przyciemnianymi szybami. Nie wiedzieli, że to my. Tris, jedź.

Odwracam się do tyłu i widzę, że Tobias nadal jest nieprzytomny i traci dużo krwi. Zaczynam drżeć i robi mi się okropnie zimno. Staram się jechać jak najszybciej. W końcu docieramy na wysypisko śmieci.

- Żartujesz sobie ze mnie? - Mówię ze złością.

- Przy płocie jest tunel - odpowiada. Jest bardzo blady. Wysiada i idzie w stronę płotu, gdzie stoi dwóch facetów. Kiwa im głową, po czym wskazuje na samochód i coś mówi. Jeden z nich wchodzi przez tajne wejście, drugi podchodzi z Matthewem do auta.

- Tobias - chwytam go za rękę i ściskam mocno. - Tobias, obudź się! - Nie kontroluję łez, które spływają mi ciurkiem po policzkach.

- Zabieramy go - odzywa się nieznajomy. Po chwili wychodzi więcej osób i przenoszą Tobiasa na prowizoryczne nosze. Idziemy za nimi, podpieram Matta, choć stres sprawia, że sama ledwo trzymam się na nogach.

- Jak się czujesz? - Pytam zachrypniętym głosem.

- Bywało lepiej - próbuje się uśmiechnąć. - Ale komu ja to mówię, już nieraz byłaś postrzelona. - nie odpowiadam, więc dodaje po chwili. - Tris, będzie dobrze. Tobias to twardziel, na pewno z tego wyjdzie, bo cię kocha.

- No właśnie! - Nagle zalewa mnie fala wściekłości. - Jakby sam się schował to by nie dostał!

Schodzimy schodami w dół i widzę ogromną przestrzeń. Przypomina to podziemny blok mieszkalny. Na dole znajduje się stołówka, a kilka par schodów prowadzi na balkony, z których wchodzi się do małych pokoi. Zupełnie inaczej niż u bezfrakcyjnych. Wszędzie panuje porządek i jest czysto. Gdy docieramy do skrzydła szpitalnego, wnoszą Tobiasa do jednego z pomieszczeń. Gdy chcę wejść za nimi, powstrzymuje mnie jedna z kobiet. Sądząc po stroju, chyba jest pielęgniarką.

- Musimy wyjąć kulę - mówi i znika za drzwiami.

Siadam pod ścianą i chowam twarz w dłoniach. Nie mam już siły. Nie mogę go stracić. Jest dla mnie wszystkim i dalsze życie bez niego nie ma sensu.

- Zaatakowali nas. Chyba nie przekazano im, że to ja - dociera do mnie głos Matthewa. Podnoszę głowę. Rozmawia z jakimś wysokim, czarnoskórym mężczyzną. - Trzeba wysłać tam kogoś, bo wykrwawią się na śmierć.

Mężczyzna kiwa głową i pospiesznie wychodzi. Do Matta podchodzi druga z pielęgniarek i prowadzi do innego pomieszczenia. Zostaję sama. Z nerwów zaczynam obgryzać paznokcie, niemalże do krwi. Już nie drżę, tylko trzęsę się jak galareta.

Nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj mnie.

Powtarzam te słowa jak mantrę. Za dużo bliskich już straciłam, a śmierci Tobiasa nie zniosę. Nie potrafiłam pogodzić się z naszym rozstaniem, więc nawet nie umiem wyobrazić sobie, że w ogóle miałby zniknąć z tego świata. Bardzo przeżyłam śmierć rodziców i nadal czuję ból, gdy o nich myślę. Gdy stracę Tobiasa, już nic nie będzie trzymało mnie tutaj i oddam się w ramiona śmierci, jakbym witała starego przyjaciela.

Po dwóch godzinach z sali wychodzi starszy mężczyzna, chyba lekarz. Patrzy na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Czekasz tutaj na tego chłopaka? - Pyta.

- Tak, co z nim? - Odpowiadam trzęsącym się głosem i wstaję.

- Przykro mi...

CDN.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top