Rozdział 30

Tris

- Co Nita zamierza zrobić? - Pyta rzeczowo Caleb.

- Mogę się jedynie domyślać, że jesteś jej potrzebna w laboratorium - odpowiada ostrożnie Matthew, patrząc na mnie. - Nita zrobiła się jeszcze bardziej nieufna.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Spędza w laboratorium całe dnie, a nocami z Agencji wywożone są ciała. Nie miałem pojęcia, że Uriah żyje. Nita pracuje nad specjalnym serum. Niestety nie udało mi się dowiedzieć o jego działaniu.

- Na kiedy przewidywany jest mój wyjazd? - Pytam.

- Mam na ciebie czekać w niedzielę. Ale mniejsza z tym. Tris, nie możesz dać po sobie poznać, że Odrzuceni wiedzą o jej działaniach. Chyba zdajesz sobie sprawę, że jest nieobliczalna. Nie podskakuj jej, bo wszystkie nasze plany diabli wezmą.

- Wiem, mam być grzeczna i posłuszna - przewracam oczami.

- Dokładnie. W razie czego będziesz zaopatrzona w sprzęt i miejmy nadzieje, że nie go nie użyjesz. Zaatakujemy Agencję najszybciej jak to możliwe i odbijemy ciebie i Uriaha - mówi i patrzy na zegarek. - Muszę lecieć. Wszystko będzie dobrze - uśmiecha się i wychodzi pospiesznie.

Łatwo mu tak mówić, bo to nie on będzie nadstawiał karku u Nity. Z drugiej strony, jestem bardzo ciekawa nad jakim rodzajem serum pracuje. To musi mieć związek z Niezgodnymi.

>>>

Późnym wieczorem dzwoni Nita i informuje mnie, że w niedzielę przyjedzie po mnie Matthew. Udaję, że wszystko jest w porządku i rozmawiam z nią, jak gdyby nigdy nic. Tobias przygląda mi się ze zmarszczonym czołem.

- O co chodzi?

- Boję się o ciebie - mówi, podchodząc do mnie powoli.

- Dam radę - wzruszam ramionami. Nie chcę, żeby się nade mną rozczulał. Za dużo się martwi, zresztą jak my wszyscy. Czasami zastanawiam się, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym została w Altruizmie. Jednak wtedy nie miałabym Tobiasa. Wolę walczyć na wojnie i być z nim, niż wieść nudne życie bez niego.

- O czym myślisz? - Pyta, przyglądając mi się uważnie.

- O tym, co by było gdybym nie wybrała Nieustraszoności.

- I co wymyśliłaś?

- Że wolę to niespokojne życie, w którym co krok czyha na mnie śmierć, niż nie poznanie ciebie - uśmiecham się do niego.

- Może gdybym też został w Altruizmie to bylibyśmy razem? - Porusza brwiami.

- Patrząc na to, co się wydarzyło, pewnie bylibyśmy martwi i Jeanine nadal terroryzowałaby miasto - odpowiadam.

- No tak. A Nieustraszeni byłoby pod wpływem ciągłej symulacji.

- Otóż to - wzdycham. - Czasami chciałabym w końcu zacząć żyć normalnie, bez tych wszystkich ciemnych chmur nad nami.

- Trochę cierpliwości. To się musi w końcu skończyć - całuje mnie lekko. - Zobaczysz. Za jakiś czas będziemy opowiadać tę historię naszym dzieciom i docenią, że ich mama jest bohaterką Chicago.

- Nie przesadzaj - wybucham śmiechem. - Widzę, że już zaplanowałeś naszą przyszłość?

- Oczywiście, że tak. I spełni się, jeśli będziesz słuchać Nity. Proszę cię, żebyś dbała o to, żeby wrócić do mnie żywa, słyszysz? - Patrzy na mnie surowo.

- Zawsze mam to na uwadze, Cztery - przewracam oczami. - Już ci mówiłam, że dawno minęły czasy, kiedy dobrowolnie chciałabym umrzeć.

- No ja myślę - Tobias obejmuje moją twarz i całuje mnie mocno. Odwzajemniam pocałunek, więc popycha mnie lekko w stronę łóżka. Całuję go w szyję i śmieję się.

- Wspominałeś o dzieciach za jakiś czas, a nie teraz.

- A zalicza się do tego dziewięć miesięcy?

- Nie.

- Na szczęście wiemy jak się zabezpieczyć.

Szturcham go w żebra i popycham na łóżko. Ściągam koszulkę, a Tobias patrzy na mnie z miłością.

- Jesteś piękna - mówi i całuje mój tatuaż na obojczyku.

- Nie musisz mi słodzić, też tego chcę - odpowiadam, podwijając jego koszulkę i kładąc ręce na brzuchu.

- Staram się być miły, a ty jak zwykle mnie gasisz.

Parskam śmiechem i przygryzam płatek jego ucha. Czuję ręce Tobiasa na zapięciu od stanika, po chwili wyrzuca go w górę, a ten zahacza o lampę i zaczyna dyndać przy suficie.

- Pózniej go zdejmiesz - grożę mu palcem, a on powoli kładzie się na mnie.

- Zastanowię się - odpowiada i chwyta za mój guzik od spodni, ale powstrzymuję go. Ściągam z niego koszulkę i po raz tysięczny znaczę pocałunkami jego tatuaż na plecach. Nigdy nie znudzi mi się patrzenie na niego. Ręce Tobiasa lądują na moim tyłku.

- Gdzie z łapami? - Droczę się z nim.

- To dopiero początek - ponownie wraca do moich ust, jednocześnie pozbywając się moich spodni. Nie pozostaję mu dłużna.

Przerywa nam głośne walenie do drzwi.

- Nie otwieraj - jęczę i całuję go w szczękę.

- Nie mam zamiaru.

Jednak ktoś za drzwiami chyba zaraz wysadzi drzwi, więc chcąc, nie chcąc, Tobias wstaje i podchodzi do nich z niezadowoloną miną.

CDN.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top