Rozdział 28

Tris

- Nie ma mowy! - Krzyczy Tobias, patrząc na mnie jak na wariatkę. - Nie puszczę cię tam samej.

- Cztery, to może być nasza jedyna szansa - mówi powoli Robert.

- Zaraz ty dostaniesz ode mnie jedyną szansę na pobyt w szpitalu, jeśli się nie zamkniesz - warczy ostrzegawczo Tobias.

>>>

Od dwóch godzin siedzimy na zebraniu i próbujemy coś ustalić. Na razie jest to jedna wielka kłótnia. Moi przyjaciele i Tobias nie zgadzają się na wystawienie mnie Nicie, a Odrzuceni widzą w tym szansę na pozbycie się jej i odbicie Uriaha. Bardzo chcę mu pomóc, ale pamiętam aż za dobrze pobyt w Erudycji. Boję się, że zabraknie mi motywacji do walki, że w końcu się załamię i dam pokonać śmierci.

Patrzę na twarz Tobiasa, która teraz jest cała upstrzona czerwonymi cętkami. Wygląda jakby zaraz miał wybuchnąć. Nie chcę go zostawiać.

- Jak coś ustalicie to mnie poinformujcie - rzucam obojętnie i wychodzę.

Idę pod prysznic, gdzie spędzam dużo czasu. Woda nieco mnie uspokaja, ale wciąż jestem spięta.
Ubieram koszulkę Tobiasa, która jest na tyle duża, że sięga mi do połowy ud. Kładę się na łóżku na miejscu Tobiasa i zwijam w kłębek, wdychając jego zapach. Gdy zasypiam, czuję, że ktoś siada na łóżku.

- Tris? Śpisz? - Pyta cicho.

- Już nie - odpowiadam i otwieram oczy.

- Nie masz swoich koszulek, że ciągle kradniesz moje? - Żartuje, jednak widzę że jest zły i smutny.

- Tobias, nie chcę tam iść bez ciebie - mówię drżącym głosem.

- Chodź tutaj - wyciąga ręce, bierze mnie na swoje kolana i przytula mocno.

Nawet nie wiem kiedy po moich policzkach zaczynają płynąć łzy. Tobias bierze moją twarz w dłonie i scałowuje każdą z łez.

- Dlaczego to się nam przytrafia? - Pytam, czując się bezsilna. - Czy nie wyczerpaliśmy już limitu złych rzeczy?

- Nie pozwolę cię skrzywdzić - uśmiecha się do mnie delikatnie i całuje namiętnie.

- Nie uciekniemy przed tym - odpowiadam zrezygnowana.

- Jeśli trzeba będzie to uciekniemy.

- Niby gdzie? - Prycham. W Chicago i tak nas znajdą.

- Wyjedziemy z tych... Stanów Zjednoczonych, czy jak tam się ten kraj nazywa. Świat jest wielki, widziałem kiedyś na mapie u Petera. To miejsce jest tylko nic nie znaczącym małym punktem. Dla ciebie wsiądę w ten cholerny samolot i uciekniemy na inny kontynent... - nie kończy, bo zamykam mu usta pocałunkiem.

Ściągam z niego koszulkę i przejeżdzam przez napięty i umięśniony tors. Tobias podnosi mnie lekko i kładzie na łóżku, ściągając moją imitację piżamy. Czuję przyjemne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Śmieję się cicho, gdy Tobias całuje mnie w brzuch.

- Łaskoczesz mnie!

Tobias

- Uwielbiam ten dźwięk - mówię, znacząc językiem ścieżkę w górę jej ciała.

- Jaki?

- Twój śmiech - całuję ją żartobliwie w nos.

Kocham jej słodki zapach. Nie pozwolę na to, żeby znowu ryzykowała życie. Powinienem ją bronić i boli mnie to, że nie jestem w stanie.

>>>

Po wszystkim Tris zasypia, więc wyplątuję się z jej objęć, ubieram się i wychodzę z pokoju. Kieruję się w stronę pracowni. Tak jak przypuszczałem, spotykam tam Carę i Caleba.

- Cześć.

- Hej Cztery, co tu robisz? - pyta zaskoczona Cara.

Marszczę czoło.

- Mam do was prośbę... - zaczynam.

CDN.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top