29 | niezbyt dobra ucieczka

Poczułam łzy, cisnące mi się do oczu. Nagle poczułam, że ktoś na mnie wpada. Z klęczek przekoziołkowałam na plecy, boleśnie uderzając głową o ziemię. Syknęłam i powoli otworzyłam oczy.

— N-newt? — wydusiłam nic nie rozumiejąc. Chłopak również miał łzy w oczach. Kiwnął głową w stronę leżącej na ziemi osoby. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to... Marry. Jej bluzka zabarwiła się na czerwono, a Vince już trzymał ją w ramionach, próbując z rozpaczą zatamować krwawienie.

— Ty draniu! — krzyknął do Jansona, który znów przeładował pistolet. Lufę wycelował wprost na Newta.

— Przestań, Janson, proszę cię — powiedziałam płaczliwie. — Nie rób tego...

— Janson! — Usłyszałam kobiecy głos. — Zostaw ich! Są nam potrzebni!

Zza mężczyzny wyłoniła się starsza kobieta.

— Witaj, Rose — powiedziała, stając obok Jansona. Opuściła mu pistolet. — Znów się widzimy.

Zepchnęłam z siebie Newta i z trudem wstałam na nogi. Spojrzałam kobiecie głęboko w oczy.
Janson z niezadowoleniem schował pistolet za pasek spodni.

— Dlaczego to robicie? — spytałam cicho. — Dlaczego... Zabijacie?

— Wszystko ma określony cel — odpowiedziała kobieta w białym kitlu, patrząc na mnie uważnie. — Cel uświęca środki. Kiedyś to zrozumiesz.

Prychnęłam.

— Nigdy tego nie zrozumiem. Zabijacie Odpornych na śmiertelną chorobę, po co? Może lek tak naprawdę nie istnieje?

— Robimy wszystko co w naszej mocy. — Westchnęła. — Teresa to zrozumiała.

Do kobiety podeszła dobrze znana mi brunetka ze spuszczoną głową.

— Co jest grane? — wymamrotał Minho. — Teresa?

— To ona jest zdrajcą... — szepnęłam.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała.

— Ty... Zdradziłaś nas... — wyjąkał cicho. — Nie wierzę, po prostu nie wierzę.

Newt, ignorując słowa Minho, nachylił się w moją stronę, nie spuszczając z oka żołnierzy.

— Gdzie Thomas? — spytał cicho.

— Spikolił pewnie. — Westchnęłam. — Przynajmniej jest bezpie...

— Dosyć!

Obok mnie pojawił się Thomas. Miałam ochotę mu przywalić. Dlaczego nie zwiał?

— Co robisz, kretynie? — syknęłam w jego stronę.

— Dlaczego nie uciekłeś? — spytał Newt, patrząc morderczym wzrokiem na przyjaciela.

— Mam również tego wszystkiego dosyć — mruknął, wyciągając pistolet zza paska spodni.

Zagryzłam wargę aż do krwi i mocno kopnęłam Szczurowatego w kostkę. Mężczyzna zawył z bólu i cofnął się o kilka metrów. Thomas wykorzystał to i szybko rozwiązał moje ręce. Najszybciej jak umiałam rozwiązałam Newta i Minho. Od razu cofnęliśmy się, obserwując uważnie ludzi DRESZCZ'u. Thomas przeładował pistolet.

— Strzelaj Thomas! — zawołała Brenda, pojawiając się nagle obok nas. Ręce chłopaka zaczęły się trząść. Widać było, że nie da rady.

— Cholera... — mruknęłam. Spojrzałam w stronę Jorge, który wyciągał dynamit.

— Wiać! — krzyknął po chwili Latynos i cisnął zapalonym lontem w stronę Jansona.

— Chodu! — Złapałam Newta za rękę i pociągnęłam go w stronę skał. Gdy byliśmy już w połowie drogi, usłyszeliśmy głośny huk i siła wybuchu popchnęła nas na skalną ścianę. Syknęłam głośno, upadając na ziemię. Newt wstał po chwili chwiejnie na nogi i zobaczyłam, że ma rozcięty łuk brwiowy. Podniosłam się szybko i podbiegłam do niego.

— Boże, nic ci nie jest? — spytałam szybko.

— Nie — mruknął z grymasem bólu na twarzy. — Dam radę.

Pokiwałam głową i oboje schowaliśmy się za ogromną skałą. Brenda rzuciła chłopakowi pistolet.

— Strzelaj w nich — rzuciła tylko i znów zniknęła w tłumie ludzi. Nagle zobaczyłam biegnącego w naszą stronę Minho. Niestety nagle któryś z żołnierzy posłał w jego kierunku pocisk z elektromiotacza. Azjata upadł na ziemię.

_____________________
| Przepraszam za nieobecność i za krótki i BEZNADZIEJNY rozdział...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top