22 | spotkanie po latach
Oparłam głowę o ramię śpiącego Newta. Chłopak zasnął jakąś godzinę temu oparty o szybę samochodu. Westchnęłam cicho, zamykając oczy, ponieważ również próbowałam się przespać. Niestety, gdy już prawie zasnęłam, samochód gwałtownie zahamował. Uderzyłam boleśnie głową o szybę, a Newt dość mocno przygrzmocił w przedni fotel. Jęknął głośno, rozmasowując sobie skronie.
— Purwa... — wymamrotał cicho, patrząc wrogo na Jorge. — O co chodzi?
— Wysiadamy — powiedział tylko. Mruknęłam cicho i otwierając drzwi, wyszłam na zewnątrz.
— Cholera... — wymamrotałam. Cała ulica była zastawiona wrakami samochodów.
— Czyli... — Westchnął Minho. — Idziemy dalej pieszo?
— Mhm... — Ruszyłam powoli przed siebie, uważnie rozglądając się dookoła. Moi towarzysze poszli za mną. Newt dogonił mnie, łapiąc delikatnie moją dłoń. Uśmiechnął się lekko, gdy wzmocniłam uścisk. Nagle, gdy mijaliśmy zakręt, rozległ się strzał. Odwróciłam się przerażona. Jeden z chłopaków padł martwy na ziemię. Zaraz potem upadł jeszcze jeden i jeszcze następny. Huki wystrzałów wypełniły powietrze.
— Za samochód! — krzyknął Jorge, wskakując za najbliżej stojącego Jeepa. Pociągnęłam Newta za rękę i schroniliśmy się za innym samochodem. W ostatniej chwili przycupnęliśmy za Jeepem. Blondyn mocno przylgnął do mnie, dysząc ciężko, a ja po dłużej chwili otrząsnęłam się z szoku.
— Wszyscy cali?! — krzyknęłam.
— Straciliśmy siedmiu! — odkrzyknął mi Thomas. Zagryzłam wargę aż do krwi. Nie jest dobrze.
— Wygląda na to, że ktoś próbuje nas zabić... — wymamrotał Newt, mocniej ściskając moją rękę.
— Tsa — mruknęłam.
— Wyjrzę — szepnął do mojego ucha.
— Newt, nie... — syknęłam cicho. — Nie rób głupot. Newt, kretynie!
Chłopak ani myślał mnie posłuchać. Usiadł w kucki i najdelikatniej jak tylko mógł wystawił głowę nad samochodem. Niestety, kilka sekund potem pocisk uderzył w maskę Jeepa, niedaleko głowy Newta. Spanikowany blondyn, przycupnął znów obok mnie.
— Mówiłam, że to zły pomysł! — warknęłam, patrząc na niego. — Mógł ci łeb odstrzelić.
— Dobrze, już dobrze — wydusił, nadal lekko się trzęsąc.
— Rzuć to! — Usłyszałam nagle dziewczęcy głos. Delikatnie wyjrzałam zza samochodu. Jorge i Thomas siedzieli z uniesionymi rękoma, wpatrując się z przerażeniem w dwie, szczupłe brunetki.
— Już dobrze, dobrze... — wymamrotał Jorge, odkładając dynamit.
— Ej, wy tam! — Do brunetek podeszła inna, blond włosa dziewczyna. Wskazała na nas palcem. — Tak, wy. Wyłazić, no już!
Spojrzałam ze strachem na Newta, który powoli wstał. Podał mi rękę i oboje wyszliśmy z ukrycia. Blondynka przyjrzała mi się uważnie.
— Zaraz... Rose? — wymamrotała, opuszczając broń.
Zmarszczyłam brwi. W drobnej blondynce rozpoznałam... Sonyę?
— Sonya? — wyszeptałam, patrząc na dziewczynę. — To ty?
— Boże, Rose! — krzyknęła dziewczyna i ściągając opaskę podbiegła do mnie, rzucając mi się na szyję. — Ty żyjesz!
— Czemu wszyscy na Pogorzelisku znają Rose? — wymamrotał cicho Thomas z niedowierzaniem. — Kim one w ogóle są?
— To Sonya, Harriet i Clarie. — Uśmiechnęłam się. — Dziewczyny z Labiryntu B. To właśnie je z moją drobną pomocą odbiło Prawe Ramię.
— Czyli... Wiecie gdzie jest Prawe Ramię? — spytał Newt z nadzieją.
— Oczywiście. — Zaśmiała się Harriet i zaczęła machać w stronę najbliższego wzgórza. — Czysto! Możecie wychodzić!
Zza skał zaczęli wyłaniać się ludzie.
— To mam rozumieć, że słynne Prawe Ramię usiłowało nas zabić? — prychnął Minho.
— Nie wiedzieliśmy, kim jesteście. — Usprawiedliwiła Clarie. — Mogliście być szpiegami DRESZCZ'u.
— Rozumiem... — Westchnęłam cicho, patrząc na trupy moich towarzyszy. Przełknęłam głośno ślinę. Niewiele brakowało.
— To... Zabierzecie nas tam? — spytał Jorge, podtrzymując Brendę, która wyglądała jakoś niemrawo.
— Jasne. — Dziewczyny ruszyły przodem. Wpakowaliśmy się wszyscy do samochodów terenowych i po chwili byliśmy już w obozie. Wysiadłam powoli z auta i rozejrzałam się.
— To miała być armia — powiedział cicho Thomas.
— Była. — Usłyszeliśmy męski głos. — Niestety tylu nas zostało.
Odwróciłam się. Podszedł do nas wysoki, dobrze umięśniony mężczyzna. Założył ręce na piersi, przyglądając się nam badawczo.
— Coście za jedni?
— Odporni — odpowiedziała Harriet. — Znaleźliśmy ich w górach.
— Jesteście pewne, że wszyscy są Odporni? — spytał podejrzliwie, patrząc wymownie na Brendę, która zaczęła się trząść. Zagryzłam wargę. Jeśli odkryje, co najprawdopodobniej dzieje się z Brendą to będzie po nas. Nagle dziewczyna upadła na piasek plując czarną mazią.
— To Poparzeniec! — Mężczyzna wyciągnął pistolet zza paska spodni i wymierzył go w brunetkę.
— Nie, przestań! — Stanęłam przed nim, zasłaniając Brendę. — Ona jest niegroźna!
— W pół tygodnia zniszczy obóz! — krzyknął mężczyzna.
— Posłuchaj mnie — powiedziałam błagalnie. — Widzisz tego tam nastolatka? — Wskazałam na Thomasa. — On może jej pomóc. Daj jej tylko szansę i trochę więcej czasu.
Mężczyzna przeładował pistolet. Nie zamierzał odpuścić.
— Vince, jak Boga kocham! Co ty wyprawiasz! — W naszym kierunku zaczęła przeciskać się starsza od nas kobieta. — Schowaj ten pistolet!
— To Poparzeniec! — bronił się Vince. — Tej dziewczynie już nie da się już pomóc. Skrócę jej cierpienia.
— My nie możemy jej już pomóc, to prawda. Ale oni tak. — Wskazała na mnie i na Thomasa. — Witaj Rose, witaj Thomasie.
Zmarszczyłam brwi.
— Pani mnie zna? — spytał cicho Thomas.
— Tak. — Uśmiechnęła się kobieta. — Nawet bardzo dobrze. Tak się składa, że ty i Rose pomogliście nam stworzyć to wszystko. Pomogliście nam z odbiciem dużej liczby Odpornych. Podaliście prawie wszystkie współrzędne placówek DRESZCZ'u. Przeszkadzaliście im w eksperymentach. Mówiąc krótko, gdyby nie wy, to nie było by nas tutaj.
Powoli docierało do mnie, kim jest kobieta. W moich oczach pojawiły się łzy.
— Marry?
— Tak, dziecko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top