21 | słynna berta

Leżałam na piasku już drugą godzinę, nie potrafiąc zasnąć. Cały czas myślałam o Thomasie i Brendzie. Widziałam na własne oczy, jak cały budynek się zawalił. Aż strach pomyśleć, że wśród tych wszystkich ludzi, którzy tam zostali, byli również i moi przyjaciele. W końcu powędrowałam wzrokiem w stronę Newta. Chłopak spał. Jego przydługawe, blond włosy w nieładzie opadały mu na czoło. Oddychał przez lekko rozchylone usta. Uśmiechnęłam się na ten widok. Blondyn na prawdę wyglądał uroczo. Po chwili jednak zmarszczyłam brwi, dostrzegając gęsią skórkę na jego odsłoniętych ramionach. Westchnęłam. Znów to samo. Przesunęłam się cicho do niego i delikatnie objęłam go ramieniem. Newt mruknął cicho i powoli otworzył oczy. Zaklęłam w duchu. Nie chciałam go obudzić, a znów wyszło jak wyszło.

— Przepraszam — wymamrotałam, zabierając rękę. Chłopak przewrócił oczami. Przesunął swoją dłoń po piasku i złapał mój nadgarstek. Z lekkim uśmiechem spojrzał w moje oczy. Podniósł moją dłoń i z powrotem przeniósł ją na swoje plecy.

— Tak jest dobrze — szepnął mi do ucha, a ja byłam pewna, że jestem już cała czerwona.
Uśmiechnęłam się lekko i czule zaczęłam głaskać go po plecach. — To ja powinienem cię przeprosić — powiedział po chwili.

Zmarszczyłam brwi.

— Za co? — Spytałam nic nie rozumiejąc. — Przecież nic mi nie zrobiłeś.

— Owszem, zrobiłem. — Westchnął. — Zraniłem cię. No wiesz, w tym budynku...

— Może trochę mi było przykro, ale nie gniewam się na ciebie — szepnęłam. — Miałeś prawo tak zareagować.

— Trochę mi głupio — wymamrotał. — Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała na razie ze mną rozmawiać.

Przesunęłam dłoń na jego policzek.

— Nie jestem na ciebie zła, Newtie. — Spojrzałam mu w oczy. — Miałeś prawo tak zareagować.

Chłopak nic mi już nie odpowiedział. Położył nieśmiało swoją rękę na mojej tali i delikatnie przysunął mnie do siebie.

— Ja... Naprawdę przez chwilę myślałem, że nas wystawiłaś — powiedział cicho. — Że cały czas nas okłamywałaś i...

Położyłam mu palec na ustach.

— Nie ma o czym mówić. Przywykłam — odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Chłopak uśmiechnął się delikatnie. Przysunął mnie jeszcze bliżej siebie i złożył czuły pocałunek na moim czole. Potem, nie czekając na moją reakcję, wtulił się we mnie mocno i zamknął oczy. Westchnęłam, chowając twarz w jego długich, blond włosach. Po dłuższej chwili zasnęłam.

***

O świcie ruszyliśmy w dalszą drogę. Szłam obok Jorge, uważnie wypatrując Brendy i Thomasa. Wciąż miałam nadzieję, że gdzieś w oddali zobaczę krótkie włosy dziewczyny i ciemną czuprynę Thomasa. Niestety, nie było po nich śladu. W końcu dotarliśmy do miasta, o którym mówił Jorge. Rozejrzałam się niespokojnie wokół siebie. Miasto, choć zrujnowane, tętniło życiem. Gdzieniegdzie bawiły się dzieci, a dorośli rozmawiali. Spojrzałam po chwili pytająco na Jorge.

— Gdzie ten Marcus, co? — spytałam niepewnie. Newt położył głowę na moim ramieniu, również przyglądając się mężczyźnie.

— Tam. — Wskazał na jeden z budynków. Ze środka można było usłyszeć głośną muzykę i wesołe śmiechy. — Idziemy.

Posłusznie poszliśmy za Latynosem. W progu przywitała nas skąpo ubrana blondynka.

— Przyszliście się zabawić? — Zaśmiała się. Poczułam, że Newt delikatnie chowa się za moimi plecami.

— Niezupełnie — mruknął Jorge. — Szukamy Marcusa.

— On już tu nie mieszka — zaszczebiotała. — Jest w strefie B.

— Co jest w strefie B? — spytałam cicho.

— Tam pali się zwłoki — odpowiedziała, a mnie zrobiło się niedobrze.

— Coś mi tu śmierdzi — szepnął Jorge wprost do mojego ucha, a zaraz potem zwrócił się do niej. — Pomimo tego wejdziemy do środka.

— Co? — Spojrzałam na niego zaskoczona.

Mężczyzna nic mi nie odpowiedział, tylko wepchnął mnie, Newta i resztę chłopaków do środka. W pomieszczeniu grała głośno muzyka, a mężczyźni i kobiety tańczyli, ledwo stojąc na własnych nogach. Byli kompletnie pijani.

— Boże — wymamrotałam. — Co tu się do cholery dzieje?

Newt złapał moją rękę i pociągnął za grupą. Jorge prowadził już jakiegoś mężczyznę, który starał się wyrwać z żelaznego uścisku Latynosa. Na marne. Newt pierwszy wszedł do pokoju, a za nim reszta chłopaków. Mnie jednak coś tknęło. Nie weszłam od razu za nimi, tylko rozejrzałam się po sali. Nagle dostrzegłam leżącego na parkiecie nastolatka. I w ogóle nie zwróciłabym na niego uwagi, gdybym w ostatniej chwili nie rozpoznała w nim Thomasa. Przerażona od razu podbiegłam do niego.

— Thomas? - potrząsnęłam mocno jego ramionami. Gdy nie dostałam żadnej odpowiedzi, złapałam go pod pachami i zaczęłam ciągnąć w stronę pokoju, gdzie była reszta moich towarzyszy. Newt przybiegł mi od razu z pomocą i pomógł mi wciągnąć nieprzytomnego Thomasa do środka. Położyliśmy chłopaka na łóżku.

— Co z nim? — spytał niepewnie blondyn.

— Nie wiem, ale czuć od niego alkohol — wymamrotałam. — Ale jego stan nie wskazuje na to, że był to sam w sobie alkohol. Coś musiało w nim być... Innego.

— Gdzie jest Prawe Ramię?! — Usłyszałam z sąsiedniego pokoju krzyk Latynosa. — No mów, do cholery!

Chciałam tam pójść, ale Newt złapał mnie za nadgarstek.

— Nie warto. — Pokręcił głową. — Poczekaj tutaj.

Westchnęłam cicho i usiadłam posłusznie obok Thomasa. Newt wstał chwiejnie na nogi i również zniknął w tamtym pokoju. Gdy usłyszałam kolejne krzyki, nie mogłam już dłużej wytrzymać. Poszłam za nim i weszłam do pokoju. Na krześle siedział dotkliwie pobity mężczyzna.

— Ukrywają się w górach... — szepnął cicho ten Marcus. — Ale pieszo nie dacie rady tam dotrzeć.

— W takim razie... — Jorge uśmiechnął się lekko. — Gdzie jest Berta?

— Tylko nie Berta...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top