Mieszkanie numer 3

Zaczęłom to pisać chyba tego samego wieczoru co Erwin (jako Jimi) został porwany przez Zakshot i odcięli mu palca. Ale co gdyby nigdy nie został porwany? Oto alternatywna historia <3

(Jeśli ktoś nie nadąża za obecną fabułą to 1. chyba w miarę dacie radę ogarnąć historię i tak! oraz 2. nadróbcie w wolnej chwili bo jest to chyba najlepsze rp na 5city jakie było).

Edited by alemqa <3 i sprawdzoned przez Veressia_ <3

I specjalne podziękowania dla wroniaste . Wiesz czemu, mhm.

Monte by się tak nie zachował, ale walić go. Fluffik!!

Enjoy <3

~~~~

Erwin chodził w kółko po swoim mieszkaniu. Było to miejsce, w którym nieco ponad miesiąc temu został znaleziony martwy Gill Tea. Teraz natomiast, Erwin był przez sędzię de facto szantażowany. Musiał wykonywać rozkazy bez zawahania, gdyż w innym wypadku Gill zniknie raz na zawsze z tego miasta. Wtedy nie będzie miał szans na udowodnienie swojej niewinności.

Miał mętlik w głowie. Zakshot, LSPD, Carbo, szef. Rodzina, przyjaciele, współpracownicy i miłość. Gill Tea, FIB, Kui, DOJ. Tożsamość, DNA, kluczyk i kłódka. Heidi, Speedo, Sandal, Gregory. Gubił się w grupach, instytucjach, symbolach i imionach. Nie wiedział kto jest kim, a co czym. Miał wrażenie, jak gdyby trzy frakcje o niego walczyły. Jego ekipa, policja z Montanhą na czele, oraz Gill Tea ze swoim chorym planem, którego nadal nie był w stanie pojąć.

Z Gregorym, ku ironii, łączyła go najprostsza do określenia więź. Od dawna był zakochany w szefie policji, w pełni zdał sobie z tego sprawę przy rozwodzie. Uczucie się nie wahało; wręcz z każdym dniem rosło w siłę . Nie miał pojęcia co czuje sam Gregory. Mężczyzna rzadko kiedy mówił o swoich uczuciach — chyba, że była to miłość do jego dzieci, czy złość, w jakimkolwiek wydaniu. Przez to nie odważył się popchnąć ich relacji dalej, właściwie aż do tygodnia temu, gdy dał mu ten pamiętny klucz.

Z jego grupą, Zakshotem, miał bardzo mieszane relacje. Kochał ich, oraz uznawał za rodzinę. Carbonara był dla niego bratem od lat, a Speedo, choć lekko przygłupi, również był mu bliski. Heidi traktował jak dobrą przyjaciółkę, starając się nie zastanawiać nad tym, czy ona nadal go kocha. Zerwał z nią kilka miesięcy temu, samemu nie czując do niej nic od dawien dawna. Może nawet nigdy w pełni nic nie czuł. Wspólnie, ta trójka tworzyła najbliższą mu ekipę. Resztę Zakshotu szanował, lubił, kolegował się z nimi, lecz nie było to nic specjalnego. W końcu, wszystkie inne ważne dla niego osoby, wyjechały. Davidek, Vasquez, Laborant, San i Dia... no i oczywiście nieżywy Kui.

Zakshot miał dziwną więź z Erwinem. Niby był ich liderem, a jednocześnie ciągle czuł się kontrolowany. Z jednej strony poświęcał dla nich bardzo dużo, a z drugiej strony ich olewał. Był ze swoją "rodziną" bardzo blisko, lecz oni nie znali go w ogóle. Ograniczali jego wolność, decyzje, jak i relację z Gregorym. Gdy wpadł w ciąg alkoholowy, nie byli w stanie mu sensownie pomóc. Nie pojmowali jego przyjaźni z Montanhą, tylko na siłę ich rozdzielali. Zabili mu córkę, a potem zabraniali oddać ciała. Dlaczego w ogóle uznali to za dobry pomysł? Aż tak się od siebie oddalili, że jego własna grupa nie wie, czego on pragnie, czego chce?

Teraz, pod jego nieobecność, porwali Gregorego, odcięli mu palec i zabrali mu kluczyk. Chcieli zniszczyć symbol ich relacji. Na myśl o tym, jak nie szanowali ich przyjaźni i ile złego wyrządzili Gregoremu, krajało mu się serce. Lecz... to nadal była rodzina. Nadal ich kochał. Źle się z nimi czuł, co w pełni uświadomiła mu przerwa w LSPD, ale oddałby za nich życie.

Gill Tea był najbardziej tajemniczy. Znał go całkiem krótko. Podobno Erwin go zabił, został skazany za jego zabójstwo, ten go uratował od kary śmierci, a teraz każe zdobywać jakieś dokumenty. Dzięki niemu żyje, zamiast zawisnąć w piątek na "Teksańskim Haku". To właśnie z jego powodu otrzymał tożsamość Jimiego Nobody z Vice City. Jako "policjant z wymiany" miał zostać zatrudniony w LSPD. Miał być wtyką Gilla i nie mógł się z tego wyzwolić. Jeden zły ruch i zostanie zdemaskowany, a przecież nadal nad nim wisi kara śmierci.

Sędzia go obserwował. Nonstop. Jakby mu wszczepił jakiś podsłuch w telefonie, czy nawet w ciele. Zna jego lokalizację, Erwin kilkukrotnie dostrzegał go w oddali, patrzącego wprost na niego. Wysłał mu dziś SMS'a przypominającego, że ma nikomu nie ujawnić swojej tożsamości, bo inaczej zniknie z miasta. Jaki Gill ma w tym wszystkim cel? Dlaczego mu tak zależy? Erwin nie widział, lecz dopóki jego życie zależało od tego mężczyzny, dopóty będzie się go słuchał. Nie ma innej możliwości na uniewinnienie w sądzie.

Erwin westchnął, zerkając na zegarek. Była niemal północ. Od kiedy Gregory pozwolił mu odejść, czekał w mieszkaniu na lokalizację, na której miał się zjawić. No, prawie; wcześniej zahaczył jeszcze o Humane Labs, gdzie dostarczył Gillowi kolejny dokument. Mężczyzna kiwnął jedynie głową i odparł, by kolejnych instrukcji wyczekiwał jutro. Nieco zdziwiony takim zwrotem wydarzeń, powrócił do mieszkania. Nie miał nic lepszego do roboty, a nie chciał ryzykować porwaniem. Wolał, aby Zakshot nie miał z nim interakcji. Już raz ledwo uniknął porwania. Nie zamierzał tego ponawiać.

Gregory mówił, że o 23:00 się z nim skontaktuje, a nadal nie otrzymał nawet złamanego SMSa. Delikatnie go to martwiło. Mówił mu, że ma jakąś ciężką akcję, w której może stracić życie. Nie chciał się rozwodzić na ten temat, więc Erwin jedynie odpowiedział mu, że liczy, że "znajdzie klucz do szczęścia, który przedłuży jego życie".

Klucz do szczęścia. Bo ja już swój mam.

Jęknął przeciągle, opadając bezwładnie na łóżko. To wszystko jest tak cholernie skomplikowane... Mieszane uczucia do Zakshotu, brak możliwości ujawnienia się przed kimkolwiek, kara śmierci, Gill Tea i wszystko z nim związane, Grzegorz w niebezpieczeństwie, wzajemna wrogość Montanhy i ekipy, dziwna chęć pozostania w policji...

Brzęczenie telefonu spowodowało, że Erwin aż spadł na podłogę z zaskoczenia. Natychmiast skoczył w stronę komórki, by ją odebrać drżącymi dłońmi.

— Halo?

— Mam już chwilę. Przyjedź na tego GPS. Mieszkanie numer trzy. — Gregory mruknął, jakby od niechcenia.

— Szef żyje? — Erwin przełknął ślinę. Przez negatywną spiralę myśli, spodziewał się najgorszego. Nawet słysząc głos szefa policji się wahał, czy umysł nie płata mu figli.

— A brzmię ci na nieżywego? — warknął Montanha. — Ze mną jest okej. Mają Nelsona... Ada kontynuuje poszukiwania— dodał łagodniej, z żalem w głosie. — Bądź jak najszybciej, okej?

— Jasne szefie — wyszeptał Erwin. Połączenie się zerwało, a po chwili otrzymał wiadomość z lokalizacją. — Ja pierdolę.

Nie czuł się w ogóle gotowy. Musi się jakoś obronić, żeby nie wpaść, musi wytłumaczyć rzeczy, których sam nie rozumie, jak i musi nie ukazać swojej tożsamości. To jest niemalże niemożliwe. Gregory zna go za dobrze, a półsłówka nie wystarczą. Dowiódł tego na celach. Mimo to, dał mu szansę. Szansę na ucieczkę. Nie musi się stawić. Mógł pójść do Zakshotu, wyjechać z miasta, cokolwiek. Ale on postanowił przyjść.

Bo mu zależy.

~~~~

Knuckles niepewnie zapukał do drzwi. W odpowiedzi usłyszał donośne "otwarte!", więc bez przeciągania pociągnął za klamkę. Mieszkanie było ładne. Przeważała w nim czerwień. Chyba faktycznie był to ulubiony kolor policjanta.

— Dobry wieczór Jimi. Przygotowałem herbatę — mruknął Gregory, pojawiając się nagle w holu.

Erwin kiwnął głową i podążył za gospodarzem do stołu z wysokimi krzesłami. Usiadł na jednym. Były tak twarde, na jakie wyglądały. Tęskno spojrzał na kanapę, która wyglądała dwadzieścia razy wygodniej. Najwidoczniej, nie należała mu się.

Sam Gregory był ubrany luźno, a koszulka którą miał na sobie, była rozpięta do połowy. Knuckles ledwo się powstrzymywał przed wodzeniem wzrokiem po klatce piersiowej mężczyzny. Od kiedy ukrywał się jako Jimi czuł się nietypowo... wygłodniały. Skarcił się za swoje myśli i odwrócił wzrok.

— Nie... przepadam za herbatą — wymamrotał, wlepiając spojrzenie w kubek. Nie była to prawda, no, do nie dawna, lecz teraz herbata nieodmiennie kojarzyła mu się z Gill Tea. Wolał o tym nie myśleć, przynajmniej przez chwilę.

— A co byś wolał? Alkohol?

Erwin uniósł wzrok. Z oczu Gregorego strzelały błyskawice. Nie był w dobrym nastroju, a wzmianka o alkoholu była bardzo wymowna. Nie dał po sobie poznać, że zrozumiał przekaz.

— Nie, woda wystarczy, szefie — bąknął.

— Nie mów do mnie SZEFIE! — ryknął niespodziewanie. Knuckles aż podskoczył na siedzeniu, gdy agresywnie uderzył butelką wody o stół. — Do kurwy nędzy, Nobody! Mów!

— Ale... co? — wyjąkał.

— Wszystko! Kim jesteś? Dlaczego jesteś powiązany z Erwinem? Czemu masz jego DNA?

— Jestem... jestem Jimi Nobody, z wymiany z Vice City. To szef wie. Nie znam... nie wiem.... nie... — Erwin mamrotał coraz ciszej, aż zamilkł. Frustracja wymalowana na twarzy Gregorego mówiła sama za siebie. — Szefie... czasami lepiej, by niektóre rzeczy zostały nie powiedziane. Szef wie co wie, ja wiem co ja wiem, a coś więcej mogłoby być... niekorzystne.

— Dlaczego? — zapytał prosto.

— Chciałbym... ale... — Głos znowu ugrzązł mu w gardle. Wiadomość Gilla pojawiała się pod jego powiekami z każdym mrugnięciem.

— Nobody. Miałeś tyle czasu na zastanowienie się, przyszedłeś tu z własnej pierdolonej woli, a nadal migasz się od bycia szczerym? — prychnął Gregory.

Erwin milczał.

— Skąd wiesz o kluczu? — Spróbował z innej strony.

Knuckles spojrzał na Gregorego tak żałośnie i z taką skruchą, jakiej nie ukazywał od dawna. Nie mógł powiedzieć, zwyczajnie nie mógł...

— To tylko metafora. — W końcu wydusił.

— Metafora — powtórzył Montanha. — Symbol.

— Tak. Symbol.

— Symbol czego?

— Szef wie czego.

— A dlaczego ty wiesz?

— Sądzę, że szef też wie dlaczego.

Gregory gwałtownie wstał od stołu. Erwin przełknął ślinę. Więcej powiedzieć nie mógł. Montanha przeszedł dookoła mebla i stanął przeciwko niemu. Pochylił się lekko, by oczy mieli na tym samym poziomie. Uniósł dłoń, i ku przerażeniu Knucklesa, delikatnie przystawił ją do jego policzka.

Poczuł, jak mu przyspieszyło tętno. Skupił całą siłę woli, żeby nie drgnąć nawet mięśniem.

— Dlaczego nie potrafisz być ze mną szczery? — wyszeptał Montanha z bólem w głosie. — Chcę ci pomóc — dodał jeszcze ciszej. — Pozwól mi. Proszę. Powiedz prawdę i... coś wymyślimy, okej?

Erwin zacisnął mocno oczy. Dłoń nadal go gładziła.

— Nie mogę — powiedział bezgłośnie.

— Dlaczego? — Gregory, który słynął z donośnych krzyków na pościgach, mówił teraz niewiele głośniej niż najlżejszy powiew wiatru. Wystarczająco głośno by usłyszał go Erwin, który nadal miał zamknięte oczy, lecz nikt inny.

Knuckles nie potrafił odpowiedzieć. Wbrew postanowieniu, wtulił głowę w ciepłą dłoń. Jak on tego potrzebował... kogoś, kto spowolni, przytuli, okaże czułość, pomimo wszystkiego co się działo przez ostatni miesiąc.

— Ufasz mi?

Niemo kiwnął głową. Nie było go stać na więcej.

— Otwórz oczy. I się nie ruszaj. Nic ci nie zrobię.

Erwin się posłuchał. Zielone szkła kontaktowe zakrywały prawdziwy kolor jego tęczówek, lecz nie zakrywały intensywności spojrzenia. Gregory chwilę wpatrywał się w jego oczy, po czym powoli uniósł palec do jego oka.

Instynkt samozachowawczy krzyczał wręcz, by odsunął głowę, lecz zaufanie przezwyciężyło. Wiedział, że nie ma lepszej opcji. Otworzył szerzej oczy i pozwolił mężczyźnie przed nim ostrożnie wyjąć jedną soczewkę.

Montanha westchnął głośno, a Erwin wypuścił z siebie powietrze, które nawet nie wiedział, że w sobie trzymał. Przez chwilę szybko mrugał, nawilżając odpowiednio oczy. Uniósł nieco głowę, pozwalając naturalnie bursztynowym oku wbić uporczywy wzrok w policjanta. Gregory lekko zacisnął rękę na policzku Erwina.

— Co teraz? — Bezgłośnie poruszył ustami.

— Coś się wymyśli — szepnął Montanha. Uśmiechnął się niesamowicie delikatnie, jakby wbrew ciężkości sytuacji, miał jakąś nadzieję na szczęśliwe zakończenie.

— To tyle. — Erwin uśmiechnął się blado. — Nikt nie miał się dowiedzieć... Inaczej on się nie ujawni i... I ja... — Opuścił bezwładnie ręce. Wstał z krzesła i odsunął się od Gregorego. — I jestem znowu w dupie. Bardziej niż dotychczas, rzecz jasna, bo to się ciągnie od... dawna.

— Poradzimy coś na to. — Gregory zapewnił, chociaż było widać, że nie rozumiał o co właściwie chodzi.

— Ty nie rozumiesz... — Knuckles jęknął bezsilnie, a Gregory zmarszczył niezrozumiale brwi. Ruszył w stronę drzwi.

Montanha pojawił się tuż za nim i złapał go za rękę. Zatrzymał się.

— Skoro jest już źle, to chociaż odpocznij. Jutro wszystko przemyślimy na spokojnie, okej? Mi też się świat wali. Niezbyt rozumiem twoją sytuację, a ogólnie wydaje mi się, że jesteś pierdolonym idiotą, ale to wszystko może poczekać. A uwierz, zżera mnie ciekawość. Ale powiesz mi jutro. Wymyślimy coś. Dobrze? — Nutka desperacji rozbrzmiała w głosie policjanta.

Odwrócił się i spojrzał w oczy Gregorego. Cała wcześniejsza złość wyparowała i pozostała nadzieja. Nadzieja, którą widział w jego oczach na przesłuchaniach, podczas rozprawy, gdy pojawił się jako Jimi. Nadzieja, która malała z każdym dniem, zastępowana zrezygnowaniem i zgorzknieniem. Powróciła.

Może powinien odejść. Może powinien pojechać na Humane Labsa i tłumaczyć się przed Gillem. Może powinien wyjechać z Los Santos i się tu więcej nie pojawić. Ale nie potrafił.

Nie mógł bardziej zniszczyć swojego życia, gdyż to już było zniszczone. Teraz mógł tylko ratować to, co zostało.

Zbliżyli się do siebie, w tym samym momencie. Podjęli swoje decyzje. Erwin zacisnął dłoń na koszuli Gregorego, w pobliżu jego szyi, po czym pociągnął mocno, zbliżając się do lekko rozchylonych ust.

Wraz z powolnym pocałunkiem, Erwin wiedział, że pozbawia się na dobre swoich szans na wywinięcie się od kary śmierci. Chociaż tak naprawdę podjął tę decyzję wraz z przekroczeniem progu mieszkania Montanhy. Znał swoją słabość, wiedział, że jeśli Gregory się postara, to go złamie.

Miał rację. Ale w ogóle tego nie żałował.

~~~~

— Co zrobiłeś z tatuażami? — zapytał zaciekawiony Gregory gdy zaprzestali czułości. Siedzieli teraz na kanapie, przykryci kocem i wtuleni w siebie, patrząc pusto w przestrzeń przed nimi.

— Zakryłem je podkładem. Powinny ponownie być widoczne po dokładnym umyciu się. — Erwin wzruszył ramionami. Wodził palcami po łańcuszku na szyi byłego męża. Do niedawna był tam zawieszony kluczyk. Sam go widział. Teraz jednak był pusty, tak jak i jego kieszeń, gdzie niegdyś trzymał kłódkę. Było to niesprawiedliwe.

— Chcesz powrócić do starego wyglądu?

— Oczywiscie, nie chcę wyglądać jak zjeb do końca życia — prychnął. — Ale jeszcze nie teraz, gdy mam na sobie nierozwiązaną karę śmierci. Kurwa, ja... może do końca życia zostanę Jimim? Było całkiem... miło... — wymruczał, intensywnie myśląc.

— Czy Erwin pierdolony Knuckles właśnie powiedział, że jest gotów odpuścić przestępcze życie na rzecz policji? — roześmiał się Gregory. — Chyba śnię.

— Pierdol się. Sam nie wiem co myśleć.

— Nie myśl — zaproponował Montanha. — Dzisiaj odpocznij. I tyle. Okej? Jutro się zastanowisz, na spokojnie. Chodź — Wstał, zrzucając z siebie kocyk. Erwin niechętnie wstał z wygodnego mebla.

Pozwolił na złapanie go za rękę i zaprowadzenie po schodach. Czuł się jak w domu. Mógł wyobrazić jak mieszkają tutaj. On i Grzesiu, robiących razem kolację (a raczej Gregory robiący, a on psujący), wspólnie oglądanie głupkowatego serialu, czy zasypianie w jednym łóżku. Sama nikła myśl rozgrzewała jego skostniałe serce. Pomimo swej niebezpiecznej sytuacji, udało mu się wypełnić prośbę Gregorego. Przestał myśleć nad przyszłością i, choć na chwilę, mógł nacieszyć się teraźniejszością.

Przechodząc obok dużej garderoby, podświadomie zaczął planować jak ukraść jakieś ubrania Grześka. Miał na willi niezłą kolekcję, lecz jego prywatne mieszkanie cierpiało na niedobór ciepłych bluz i policyjnych czapek. Erwin delikatnie się uśmiechnął. Dobrze było myśleć znowu o takich pierdołach.

Zatrzymali się przed drzwiami stworzonymi z ciemnego drewna. Gregory je otworzył. Była to łazienka. Erwin uniósł brwi w niemym pytaniu.

— No co. Pomyślałem, że ciepła kąpiel pozwoli ci się zrelaksować — mruknął defensywnie. — I odkryć tatuaże. Tylko tyle.

Erwin pokręcił rozbawiony głową.

— Nie, nie, po prostu taki wystrój łazienki kojarzy mi się... nie ważne. Jest dobrze, Grzegorz.

Nie kończąc myśli, Knuckles podszedł do wanny i przekręcił kurek. Starał się nie myśleć nad faktem, że jeśli chcą się razem wykąpać, to muszą się obaj rozebrać. Nie miało to w prawdzie żadnego drugiego dna, ale nie mógł powstrzymać się od delikatnego uczucia stresu i podekscytowania. Ostatni raz czuł taką intymność emocjonalną podczas związku z Evką, ale nawet wtedy był zdecydowanie mniej szczery i otwarty. Żadnemu partnerowi romantycznemu nie ufał tak bardzo, jak w tej chwili Grzesiowi.

W obecnej chwili, nikomu nie ufał bardziej niż jemu.

Gdy się odwrócił, Gregory już nie miał na sobie niczego, poza cienkimi bokserkami. Mimowoli, delikatny rumieniec rozkwitł na policzkach Erwina. Wprawdzie widział nagą klatkę piersiową swojego byłego męża nie raz, lecz teraz było inaczej. Odpychając na bok przeróżne myśli, ściągnął z siebie koszulę.

— Dlaczego chcesz w sumie zmyć ze mnie podkład? — wymamrotał Erwin spod niesfornego materiału, w który się zaplątał.

— Chcę żebyś mógł wypocząć. Jak możesz wypocząć nie będąc sobą?

Erwin zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Nadal miał mętlik w głowie i nie umiał określić jak się czuje.

— Ja już nie wiem kim jestem, Gregory. — W końcu wydusił. Teraz to drugi mężczyzna zamilkł na moment, przetwarzając odpowiedź towarzysza.

— Masz mnóstwo czasu, żeby to rozgryźć — rzekł łagodnie. — Kim chcesz być dzisiaj?

Erwin nie odpowiedział, nadal próbując wyplątać się z pułapki, jaką okazała się zwykła koszulka. Oczywiście Montanha nawet nie drgnął by mu pomóc, a wręcz usłyszał stłumione parsknięcie, gdy dość długo nie odpowiadał. Erwin czuł ciepło na całym ciele. Gregory dał mi coś, czego jego ekipa nie potrafiła od miesięcy. Możliwość wyboru.

W końcu uwolnił się od "zdradzieckiej szmaty", jak w głowie nazwał koszulę, po czym spojrzał prosto w oczy wyluzowanego policjanta.

— Twoim byłym mężem — wydusił zarumieniony od wstydu i walki z materiałem. Gregory wytrzeszczył oczy.

— Kim?

— No jesteśmy mężami. Byliśmy, bo wzięliśmy rozwód. Jestem twoim byłym mężem. Nie wiem kim jestem, ale wiem, że nim jestem. Więc chcę nim być. Twoim byłym mężem — wykrztusił chaotycznie, zdanie po zdaniu.

— Chyba nie dosłyszałem, kim chcesz być? Jeszcze raz. — Dopiero teraz Erwin zauważył, że Gregory szczerzy się jak głupi do sera. Rzucił w niego koszulką, lecz ten ją z łatwością złapał.

— Ty chuju! Ja ci wyznaję-- myśli moje jakieś prywatne, a ty z tego rżysz? Taki jesteś. No debil. Skończony debil. — Erwin odwrócił się i kontynuował zdejmowanie odzieży.

Cichy śmiech towarzysza odbijał się po kafelkach.

— A co ty byś chciał? — zapytał po chwili.

— Jak wolisz. Możesz być Erwinem. Możesz być Jimim. Akceptuję cię w każdej wersji — odparł szczerze Gregory, gdy już przestał się śmiać i jedynie obserwował z daleka jak Knuckles się rozbiera.

— Mmhmm — mruknął niewyraźnie Erwin. — Wiesz co? Wziąłem z tobą ślub i rozwód będąc siwym. Wypadałoby kiedyś wrócić do zwykłego hot mnie. Może nie na zawsze, tego jeszcze nie wiem... ale dziś. Dziś jest okej. Chociaż szczerze sądziłem, że wolisz blond.

— Nie koniecznie... Czekaj. Czy ty wybrałeś kolor włosów ze względu na mnie? — Gregory wybuchł śmiechem.

— Nie! Jezu, co za idiota... To po prostu zbieg okoliczności, kretynie jebany.

— Pewnie.

Erwin wywrócił oczami.

— To peruka? — zapytał nieśmiało Montanha, wreszcie podchodząc do Erwina. Przeczesał blond kosmyki, uśmiechając się delikatnie.

— Tak.

— Mogę zdjąć?

— Mhm.

Gregory ostrożnie zdjął z niego perukę. Mocno się trzymała, co miało sens, skoro tak dobrze się utrzymywała podczas służby. Erwin wcześniej zdjął drugą soczewkę, więc teraz bursztynowymi oczami wbijał wzrok w skupioną twarz Montanhy. Byli bardzo blisko.

— Chodź — szepnął tym razem Erwin.

Nie miał już na sobie nic — ani sztucznych włosów, soczewek, czy nawet ubrań — i czuł się dziwnie odkryty. Wiedział, że może ufać Gregoremu, ale wolał ukryć się pod taflą ciepłej wody. Montanha wszedł za nim do wanny.

Byli blisko, bardzo blisko, ale nie było żadnego napięcia. Nie było żadnego podtekstu seksualnego, ani dyskomfortu, a jedynie ocieplające serce zaufanie, bliskość i lekkość. Erwin przymknął oczy i oparł się wygodniej o Gregorego, który wziął w rękę jego ramię i zaczął je delikatnie, acz stanowczo szorować. Było to całkiem przyjemne, a czarny tusz ukryty pod warstwami podkładu i psikadełek utrwalających makijaż, powoli się wyłaniał.

Pod wpływem przyjemnego gładzenia, ciepłej wody, oraz znajomego ciała, Erwin czuł się tak komfortowo, że prawie zasnął. Gregory do tego nie dopuścił, obracając go twarzą do siebie. Knuckles spojrzał na niego gniewnie.

— Krzyż — wytłumaczył Montanha, przesuwając ręką po jego plecach. Knucklesa przeszył przyjemny dreszcz.

Erwin tylko mruknął w odpowiedzi i wtulił się w szyję męża, pozwalając na zmycie makijażu z pleców. Żałował, że wcześniej nie pocałował Gregorego. Gdyby ktoś mu powiedział jak cholernie bezpiecznie, komfortowo i dobrze będzie się czuł w jego towarzystwie, szybciej przyznałby się do swoich uczuć. Chciał, by było tak na zawsze.

— Ja też — westchnął Gregory. Dopiero teraz Erwin zorientował się, że wypowiedział tę ostatnią myśl na głos.

— Ale nie możemy — szepnął z żalem.

— Nie możemy. I chyba nie chcemy. Musimy na przykład pozbyć się tej wody zabrudzonej podkładem. Ile ty tam tego nawpierdalałeś? Mam nadzieję, że to schodzi z ubrań, bo jeśli mi ujebałeś wypożyczony mundur, to nie ręczę za siebie.

Erwin się roześmiał. Przy Gregorym tak łatwo było zapomnieć o całym świecie. W końcu, dla niego, to on nim był. Pozwolił sobie nie myśleć nad ich przyszłością. Wszystko się ułoży.

Gdy kładli się spać w beżowej pościeli, już umyci i wysuszeni, Erwin nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Żeby tu dotrzeć, obaj musieli dużo przecierpieć — ale po tym wszystkim, miał dziwne przeczucie, że jeśli będą działać razem, a nie przeciw sobie, to uda im się. Teraz jednak nie zamierzał o tym myśleć. Lekki jak piórko, wtulił się w pachnącą klatkę piersiową męża. Wreszcie czuł się na miejscu.

~~~~

a takie zakończenie Blushi

(Nene z pięknym artem peepoWish i tak idealnie pasuje...)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top