Rozdział 1: Witaj przygodo!
Pov Gabi:
Gdy tylko dotarłem do domu, pobiegłem szybko do pokoju. Podniosłem z ziemi spory plecak i zarzuciłem go na plecy.
"Wszystko już gotowe" - pomyślałem i polożyłem kartkę na stoliku w salonie.
"Mamo, Tato okazało się, że moja drużyna gra bardzo ważny mecz. Daleko stąd, chyba nawet poza krajem, ale tego jeszcze nie wiem. Więc nie martwcie się gdy nie zobaczycie mnie w domu, bo najpewniej już wyjechaliśmy. Nie wiem kiedy wrócimy, nie będziemy mieć też tam czasu na listy bądź Sms-y, więc o moim powrocie dowiecie się, dopiero jak wrócę.
Dozobaczenia, Gabriel"
Uśmiechnąłem sie z zadowoleniem, ale po chwili posmutniałem.
- Wybacz Riccardo, ale dziś się nie spotkamy, lecz nie martw się, kiedyś to znowu nastąpi. - powiedziałem sam do siebie i wyszedłem z domu.
Pobiegłem szybko po chodniku, a po chwili bylem już na dworcu kolejowym. Wszedłem do pociągu, wyłączyłem lokalizację w telefonie i odinstalowałem wszystkie media społecznościowe.
"Ciekawe jak się to potoczy" -pomyślałem i zamknąłem oczy przykładając głowę do okna.
Pov Riccardo:
Punktualnie o siódmej piętnaście wyszedłem z domu. Lekcje tego dnia zaczynaliśmy o ósmej trzydzieści, więc miałem czas by podejść do domu Gabiego, zabrać go ze sobą i powoli, ramię w ramię ruszyć do szkoły.
Stanąłem pod drzwiami wejściowymi przyjaciela i zapukałem do nich.
Jego dom znacznie różnił się od mojego. Nie był takich pokaźnych rozmiarów, nie miał też wielkiego ogrodu. Był to typowy dom jednorodzinny, miał kremowe ściany, średni ogród, w którym byla huśtawka i mały podjazd. W środku budynek był urządzony bardzo przytulnie, w ciepłych barwach.
Zaskoczyłem się, że nikt nie otworzył. Auta rodziców Gabiego nie było.
"Pewnie już dawno są w pracy" - pomyślałem.
Ale co z Gabrielem? Poszedł już do szkoły?
"Co za ranny ptaszek z tego Gabiego" -myśląc dalej ruszyłem w stronę szkoły sam. No właśnie, sam. Było to... Dziwne. Zawsze do szkoły szedłem razem z Gabim. Ostatni raz kiedy przemierzałem drogę do szkoły w samotności, to wtedy, gdy przyjaciel pojechał na nagły wyjazd do rodziny w innym mieście. Ale wtedy uprzedził mnie przed tym "zniknięciem", a teraz? Siedział już pewnie na korytarzu i czytał książkę, lub wpatrywał się w okno.
Gdy doszedłem do szkoły była ósma, czyli jeszcze pół godziny do lekcji. Idealna długość czasu na rozmowe z Gabim. Ruszyłem w stronę sali, w której mieliśmy mieć teraz pierwszą lekcję, matematykę...
Po wejściu na odpowiedni korytarz byłem pewny zobaczyć tam przyjaciela, a zastałem kompletną pustkę. Moje usta, które podczas wejścia na tą część szkoły były szeroko uśmiechnięte, teraz zamieniły się w wielką literą "U", ale taką odwróconą.
- Gabi? Wygrałeś tą głupią zabawe w berka, czy tam chowanego. Ale to naprawdę nie jest śmieszne, gdzie jesteś? - zapytałem korytarz.
Wtedy usłyszałem kroki.
"Gabi!" - pomyślałem i rzuciłem się biegiem by uściskać pdzyjaciela.
- Gdzieś ty się podziewał?
- Ja? No sprzątałam w sali obok, nie sądziłam, że uczniów tak cieszy mój widok. - pani woźna, z obrzydzeniem odsunęła mnie na bok.
"O mój Boże... Ja. Przytuliłem. Woźną!"
- AAA! - uciekłem na inny korytarz z krzykiem.
- Jak słychać jednak się tak nie cieszą - pani woźna zaczęła zamiatać podłogę. Mimo iż byłem na innym korytarzu, usłyszałem ten jej zrzędzący głos.
Wybiegłem szybko ze szkoły, a na szkolnym podwórku zderzyłem się z Aitorem.
"Co on tu robi? Pierwsza klasa zaczęła już lekcję"
- Łaeaaeeaa - krzyknął i upadł, a z jego torby wysypały się książki.
- Przepraszam! Widziałeś Gabiego?
- Gabriela?
- No a głuchy jesteś?
- Nie. Tata Jordan ostatnio też tak pytał i zabrał mnie na jakieś badania słuchu. Wyszło, że słysze wszyyystko idealnie.
Uderzyłem się ręką w czoło.
"Co za pacan" - cieszyłem się, że nie powiedziałem tego na głos.
- To widziałeś go czy nie?
- Nie widziałem, a szkoda. Chciałem z nim opracować jakąś nową technikę, taką wspólną, wiesz o co mi chodzi. - chłopak zaczął zbierać porozrzucane na ziemi książki.
- Tak tak wiem. Ale trochę martwię się o niego, nie zadzwonił do mnie, że sie nie pojawi, nie otwiera drzwi... A co jeśli go porwali!? CO JEŚLI JACYŚ PSYCHOLE TERAZ GO TORTURUJĄ!? A CO JEŚL- - nie dokończyłem, bo oberwałem czymś w twarz. Jak po chwili się okazało była to książka Aitora. Najgrubsza, ta do Japońskiego. Potarłem bolący nos.
- Boże Riccardo zamknij się. Mam tą książkę i nie zawacham się jej użyć ponownie. A teraz kochany były kapitanie, czas na mnie. Jestem mocno spóźniony. Tata Xavier będzie rozczarowany jeśli wpiszą mi nieobecność. Narka! - mówiąc to zobaczyłem jak pierwszak biegnie do szkoły. Potknął sie na schodach, ale cóż. Chłopak musi sie usamodzielnić, więc nie pomogłem mu.
Spojrzałem na zegarek. Ósma piętnaście. Jeszcze kwadrans do rozpoczęcia lekcji, a Gabiego dalej brak. Gdzie on się podział? Może się rozchorował. A MOŻE GO PORWALI I... Nie, lepiej nie myśleć o tym bo znów oberwe tą książką.
Po kilku minutach ruszyłem spowrotem do szkoły. Była już ósma dwadzieścia trzy. Usiadłem na parapecie, obok sali i popatrzyłem przez okno.
"Gabi. Gdzie jesteś?" - myślałem cały czas.
Pov Gabi:
Patrzyłem przez okno. Ciekawe co robi teraz Riccardo. Pewnie czeka na lekcje. Hmmm nie ma mnie, więc albo rozmawia z kimś innym, albo patrzy przez okno, to z parapetem, na korytarzu przy klasie do matematyki. Ciekawe.
Pociąg się zatrzymał, a ja pośpiesznie z niego wyszedłem. Poprawiłem szelki na moim plecaku.
- Witaj przygodo! - krzyknąłem i wyszedłem z peronu.
******
Miałem jeszcze kilka przesiadek, cały dzień w podróży...Od razu jednak rozgościłem się tutaj. Było tu przytulnie i ciepło. Czego pragnąć więcej?
Wyjąłem mapę i polożyłem ją na stole w małej kuchni. Zakreśliłem pewne miejsce wielkim czerwonym "X". Zamyśliłem się przez chwilę i włożyłem koniec markera, ten bez tego czym piszemy i zagryzłem go lekko.
- Okej. Tutaj zostanę.. - spojrzałem na kalendarz i podszedłem do niego. Tym samym markerem, którym pisałem na mapie, zakreśliłem "X" na kalendarzu. Była to sobota, czyli za trzy dni. - Do soboty. Potem leciny dalej. - znów wróciłem do stołu z mapą i spojrzałem na nią. Od linijki, kreskowaną linią narysowałem trasę, do nastepnego miejsca, gdzie się udam.
Pov Aitor:
Zastanawiało mnie co mogło stać się z Gabrielem. Riccardo wyglądał na zdenerwowanego, więc sytuacja musiała być poważna. Chociaż.. Ric potrafi sie szybko denerwować, jest też bardzo wrażliwy. Gabi może naprawdę być w niebezpieczeństwie, albo poprostu zaspał do szkoły. Zaraz po lekcjach, muszę to sprawdzić.
Narrator 3-osobowy:
Riccardo na lekcji był pochłonięty myślami. Myślami co stało się z jego nsjlepszym przyjacielem. Głowę podparł dłonią i czekał, aż te lekcję wreszcie się skończą. Ric był tym dzieckiem, które lubiło szkołę, ale szkoła bez Gabiego, to nie szkoła, a nudne tortury.
- A to zadanie na tablicy obliczy nam... Di Rigo.
Chłopak poderwał się z zamyślenia.
- Co ja?
- No zadanie. Rozwiążesz je na tablicy, na ocenę.
- Oh.. ja.. nie uważałem i...
- Di Rigo nie mamy całego dnia.
Ten niechętnie podniósł się z krzesła i ruszył w stronę tablicy. Czy mówili już o tym typie działań na wcześniejszych lekcjach? Hmm chyba tak. Powoli zaczął pisać czarnym markerem po białej, magnetycznej tablicy. Po chwili, szło mu dużo szybciej. Na szczęście zapamietał to z poprzednich lekcji. Udało mu się dostać 4+, (Au: będą tu polskie oceny i pieniądze jak coś) bo raz lekko się pomylił, ale jak na jego rozkojarzenie, był to sukces.
******
Po wszystkich lekcjach Riccardo postanowił pójść znowu do Gabiego. Treningu dziś nie było. I całe szczęście, bo trening bez Gabriela to trening stracony. Chłopak miał nadzieję, że zastanie przyjaciela w domu.
Au: Noi mamy pierwszy rozdział. Łooo. Jak wam sie podoba jak narazie? Mi bardzo i strasnzie przyjemnie mi się pisze tą książkę. Jestem dumna z tego rozdziału, bo jest długi jak na mnie i wydarzenia są lekko zabawne.
Miłego życiaaa<3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top