Rozdział 1

Wtajcie.

Niektórzy z Was znają pierwszy rozdział tego opowiadania. Był publikowany na innym koncie. Postanowiłam go przenieść tu i kontynuować historię. Tak wiem, że część moich otwartych projektów leży ogłogiem, jednak i one w końcu doczekają się kontynuacji. Obiecuję.

A na razie życzę miej lektury.

Zaparkował na poboczu drogi, wzbijając tumany pustynnego piasku. Samochód zatrząsł się, jakby to w konwulsjach, nim silnik z głuchym jękiem zakończył pracę. Palce mocniej zacisnął na kierownicy, aż słychać było chrzęst poniszczonej skórzanej osłony, której drobne skrawki posypały się na dresowe spodnie kierowcy.

Wbił wzrok w łunę miasta znajdującego się przed nim. Świetlista ostoja, pośród morza piachu, przyciągała swymi obietnicami złaknionych szczęścia podróżnych. Miał jeszcze do pokonania dobre cztery, może pięć kilometrów, jednak nie chciał podjeżdżać bliżej.

Wolał się przejść i zaczerpnąć świeżego powietrza przed nadchodzącą, kolejną próbą.

Wśród wszędzie walających się opakowań po tanim, tłustym żarciu, odnalazł plik banknotów. Wyjął kilka, wbrew pozorom, wcale nie jednodolarówek, złożył i wcisnął do kieszeni, wcześniej upewniwszy się, że wszystkie śmieci zostały z niej wyjęte.

Pogrzebał jeszcze chwilę w stercie odpadków, w poszukiwaniu wczorajszych frytek. Nawet się nie przejął, kiedy resztki, już nie pierwszej świeżości, sosu z kupionych kiedyś nachos, skapnęły mu na bluzę. Przetarł to wierzchem dłoni, rozmazując jeszcze bardziej, a samą dłoń wytarł w zagłówek pasażera, który upstrzony różnokolorowymi plamami, zdradzał iż nie pierwszy raz, występował w roli ręcznika. Otrzepał dłonie uznając, że są już wystarczająco czyste.

Kiedy wysiadł, uderzyło w niego chłodne, nocne powietrze. Odetchnął głęboko rozkoszując się jego orzeźwiającą mocą. Sięgnął po butelkę wody i najpierw upił solidnego łyka, krzywiąc się od jej podniesionej temperatury, następnie wylał resztki na dłonie a puste opakowanie wrzucił na tylne siedzenie. Kilkukrotne trzasnął drzwiami, aby w końcu zaskoczył zardzewiały, sfatygowany długoletnią pracą zamek. Nie kłopotał się kluczykami, a w zasadzie śrubokrętem wbitym w stacyjkę, służącym za nie. Kopnął nogą kawałek karoserii, który już nie był w stanie dłużej utrzymać się całości. Nadwozie zżerała wszechobecna rdza, która sprawiała że auto przypominało ser szwajcarski. Podczas jazdy, smród paliwa mieszał się ze smrodem rozkładu pozostawionych resztek jedzenia. Silnik ledwo pracował, strzelając raz po raz z gaźnika, jakby miał za chwilę wyzionąć ducha, a wielka chmura dymu ciągnąca się za nim, sprawiała wrażenie, jakby auto stało w płomieniach. Ściągało go tak bardzo w lewo, że utrzymanie prostego toru jazdy, wymagało nie lada wysiłku, a zmianę biegów porównać można było do wyrywania sztangi na mistrzostwach świata. Wyblakły, zniszczony słońcem i piachem lakier nie pozwalał, na pierwszy rzut oka, określić swojej barwy. Jedynie tuż przy listwach, można było dostrzec jeszcze resztki żywej, szafirowej barwy.

Próżno było szukać w tym gracie, który już dawno powinien wylądować na szrocie z innymi sobie podobnymi, niegdyś przepięknego i pożądanego przez wszystkich Chevroleta Impali.

Jednak jemu to w ogóle nie przeszkadzało.

Zapiął bluzę aż pod samą szyję, a na głowę naciągnął kaptur, szczelnie ukrywając pod nim zarówno włosy jak i twarz. Ręce wbił głęboko w kieszenie, wyczuwając pod palcami wzięte pieniądze. Ten dotyk go brzydził, przez co ruszył jeszcze żwawiej ku migoczącym, zachęcającym swym ciepłym blaskiem zabudowaniom.

Las Vegas.

Miasto grzechu, hazardu i nieograniczonej przyjemności. Położone na środku niczego, stało się największą atrakcją Ameryki. Ściągały tu miliony turystów w poszukiwaniu szczęścia w licznych kasynach, zasmakowania luksusowego życia, porywów serca w ramionach jedno nocnego kochanka, szybkiego ślub udzielonego przez samego Elvisa, czy też kilku upojnych chwil z nieznajomym tuż przed wypowiedzeniem sakramentalnego tak. Ogromne, migoczące neony, skąpo ubrane hostessy, czy ekskluzywne restauracje, zachęcały, aby to właśnie tu zostawić swój, nie rzadko, dorobek życia.

Jednak, co się wydarzyło w Vegas, zostaje w Vegas.

Oczywiście za tą całą pompą i przepychem, kryje się druga, mroczna strona Stolicy Hazardu. Brudne interesy, mafia, dziwki, alfonsi, dilerzy narkotykowi. Można powiedzieć jak wszędzie, jak w każdym innym mieście na świecie jednak tu ten kontrast był dużo bardziej wyczuwalny, wręcz namacalny. Ludzie którzy stracili wszystko w przepięknych kasynach, chowali się po kanałach i pustostanach tworząc podziemny świat. Od czasu do czasu ktoś znowu próbował szczęścia mając nadzieję na odzyskanie dawnego życia i godności, jednak udawało się to tylko nielicznym. Gdyby otaczająca go pustynia mogła mówić, usłyszałby zapewne niezliczoną ilość rzewnych historii pochowanych w nieoznakowanych grobach ludzi, którzy przegrali starcie o swoje szczęście i życie.

Jednak o tym nie przeczytasz w reklamowych folderach, gdzie na okładce widzisz uśmiechniętych ludzi z wachlarzem studolarowych banknotów w dłoni, na tle reklamowanego kasyna. A głupcy lecą jak ćmy do ognia, zwabieni wizją wielkich pieniędzy.

On też szukał.

Już od kilku tygodni, co noc, przemierzał rozświetlone ulice miasta, sukcesywnie odwiedzając każde kasyno, w poszukiwaniu swojego szczęścia.

Przecież to Vegas!

Jeśli tu go nie znajdzie, to gdzie?

Kiedy wkroczył na jasne ulice miasta, zacisnął mocniej dłoń na szeleszczących banknotach, drugą ręką mocniej naciągając kaptur. Przygarbił plecy, chowając głowę w ramiona i ruszył do przodu. Nie potrzebował się rozglądać, doskonale znając cel swojej podróży.

Kasyno Amateratsu.

Nie zwracał uwagi na szepty ani odskakujących przed nim przechodniów. Zdążył się już do tego przyzwyczaić. Wszędzie, gdzie się pojawiał wzbudzał, można powiedzieć, poruszenie i sensację. Choć na oczy miał naciągnięty kaptur, wiedział doskonale jakimi spojrzeniami jest obrzucany.

Pogarda, odraza, obrzydzenie.

Ci wszyscy wystrojeni w eleganckie garniturki ważniaki i ich damy w obcisłych, wręcz lateksowych kreacjach, mają się za lepszych od niego, od razu klasyfikując go do kategorii szczura, który przez przypadek wyszedł z kanału nie tym włazem i zgubił się otumaniony przez zalewający go zewsząd przepych. Nawet im się nie śniło, jak bardzo są w błędzie.

Gdyby znali prawdę, nie śmieliby krzywić się na jego widok.

Kiedy dotarł przed masywny, błyszczący od świateł i neonów budynek, odetchnął kilka razy i ruszył po schodach, wprost ku ogromnym, obrotowym drzwiom. Jak tylko je przekroczył od razu uderzyła w niego kakofonia dźwięków i zapachów. W powietrzu zmieszany z wonią perfum, alkoholu i potu rozbrzmiewał brzdęk monet, wysypujący się z automatów, stłumione rozmowy gości, radosne okrzyki zwycięzców, jęki zawodu przegranych.

Nim zrobił choćby pół kroku, po czerwonym miękkim dywanie, drogę zastąpił mu wielki jak góra ochroniarz. W jego czarnych wypolerowanych na błysk butach mógł dostrzec swój gorzki uśmiech, kiedy niepostrzeżenie wcisnął mu w dłonie studolarowy banknot.

To zawsze działa.

Ludzie są chciwi i żądni pieniędzy. Nikt nie jest w stanie się im oprzeć, nawet ryzykując utratę pracy. Tak naprawdę wcale nie musiał tego robić. Nie było żadnego oficjalnego przepisu, w jakim stroju mógł, czy nie mógł przebywać na terenie kasyna. W końcu liczyło się tylko to, czy ma pieniądze, czy ich nie ma, a wciskając mu stówkę udowodnił słuszność swojego pobytu. Dlatego teraz żegnany zadowolonym uśmieszkiem i zwyczajowym tekstem 'Życzę panu miłej zabawy', przeszedł dalej.

Minął szybko główną salę, gdzie roiło się od automatów i stołów z ruletką. Minął ogromny, lśniący niczym kryształ bar, ciągnący się jakby w nieskończoność i udał się do tylnej części sali, gdzie znajdowały się stoły do gry w Blackjack'a. Większość z nich była zajęta, a on nigdy nie dosiadał się do innych graczy. Już myślał, że będzie musiał czekać, czy też zrezygnować z gry, kiedy kątem oka dostrzegł wolny stolik. Nie spiesząc się, podszedł i usiadł naprzeciwko czerwonowłosej krupierki, ubranej w biało - czarny kostium.

- Witam pana w kasynie Amateratsu - przywitała go z wymuszonym firmowym uśmiechem, marszcząc nos w geście odrazy. Nerwowo poprawiła sztywny kołnierzyk od koszuli, płochliwie rozglądając się wokół. Wyglądała, jakby wzrokiem szukała pomocy w krążącym między stolikami personelu.

Nie komentując jej zachowania, położył na stół kilka studolarowych banknotów, posuwając je w jej stronę. Przyjęła je, uważnie oglądając, czy aby na pewno są autentyczne, po czym rzucając "Do puli wchodzi pięćset" wymieniła je na żetony. Nim jednak zdążył obstawić pierwszą grę, podeszła do niego skąpo ubrana hostessa.

- Podać coś do picia? - spytała siląc się na uśmiech i uprzejmość. Nie była jej w smak obsługa takiego klienta, jednak nic nie mogła na to poradzić.

Praca to praca.

A do jej obowiązków należało wyciąganie z każdego gościa jak najwięcej gotówki.

Krzywy grymas wygiął na moment jego usta. Kolejne osoby go oceniły, choć nie wypowiedział jeszcze ani jednego słowa. Nienawidził tego, z jaką pogardą każdy go traktował, chociaż gówno wiedział, kim tak naprawdę jest.

Zastanawiał się, jak szybko tym razem zmienią o nim zdanie.

- Podwójną szkocką - wychrypiał nienawykłym do mówienia głosem. Brzmiał on tak zimno, że dziewczyna aż zadrżała.

Ujął w dłonie kilka żetonów, położył je na stół, ruchem ręki pokazując, aby...

Gra się rozpoczęła

***

Wyczulonym, beznamiętnym wzrokiem przeskakiwał z jednego ekranu na drugi. Monitoring w tych czasach był na bardzo wysokim poziomie, a w ich kasynie był wręcz bezbłędny, a szczególnie obserwujący przez niego sale gier, szef ochrony. Na jego skupionej twarzy odbijał się blask otaczających go monitorów. Czujne spojrzenie śledziło ruchy grających w kasynie gości. Właściciel zainwestował grube pieniądze w najnowocześniejszy sprzęt, dzięki czemu przy maksymalnym zoomie, mógł bez przeszkód policzyć piegi na dłoniach grających, o wykryciu oszustwa nie wspominając.

Mimo, że nie szkolił się przesadnie długo, to niemal od razu odnalazł się na tym wymagającym stanowisku. Jego wybitne bystry wzrok potrafił z łatwością namierzyć występujące anomalie. Jeśli ktoś próbował wykiwać kasyno, on zawsze to widział. Nie potrzeba było eksperta, a jedynie kogoś bystrego i znającego zasady, które panowały w hazardowym świecie;

*Nikt nie wygrywał aż tak wiele.

*Nikt nie mógł się od tak wzbogacić i nieprzerwanie wygrywać.

*Nikt nie miał takiego szczęścia.

A jeśli pojawiali się tacy szczęśliwcy, to prędzej, czy później trafiali w jego ręce.

Po kilku dłużących się minutach wpatrywania się w jaskrawe monitory, westchnął smętnie i sięgnął na oślep, po teraz już całkowicie zimny napój. Dobre dwie godziny temu, wyjątkowo poprosił jedną z hostess, o przyniesienie mu zielonej herbaty, co jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Jednak nie mógł czekać aż do przerwy, więc zmusił się do tego poświęcenia. Nienawidził się o coś prosić, a zwłaszcza pracujących tu namolnych kobiet, jednak zważając na swoje obowiązki nie mógł ot tak opuścić miejsca pracy, dlatego przełykając swoją dumę, zadzwonił z pracowniczej linii i siląc się na mniej oschły ton, zażyczył sobie zaparzenia mu tego konkretnego naparu.

Dziś stawał się sentymentalny.

I to wszystko przez ten pierzony dzień.

Bo właśnie dziś...

- Wydajesz się rozkojarzony - zimny ton rozniósł się po opustoszałym, wręcz sterylnym pomieszczeniu, którego nikomu nie pozwalał nachodzić.

Aż do teraz.

Zaklął w myślach, przeklinając swoją nieuwagę. Jeszcze nigdy nie pozwolił sobie na to, aby ktoś niepostrzeżenie właził mu do biura. Był na to zbyt zapobiegliwy, aby coś działo się nie po jego myśli.

Dlatego, gdy nachalne pracownice chciały zajrzeć do niego z denerwującym, zalotnym uśmieszkiem, słodko pytając, czy przypadkiem nie ma ochoty na coś do picia, przekąszenia, czy może na krótką rozmowę w czasie przerwy, on, już wcześniej na to przygotowany, znajdował się na korytarzu.

Jednak zdarzały się wypadki, gdy będący z nim w pewnym układzie mężczyzna, który obserwował część socjalną, nie zawiadomił go w porę, przez co wpadał w ich sidła. W takiej sytuacji, bez żadnego wahania, po prostu je spławiał i wyciągając papierosy, wychodził tylnym wyjściem. Dzięki temu miał chwilę spokoju i skutecznie uciekał przed wygłodniałą pogonią. A to wszystko dzięki temu, że personel przydzielony do obsługi klienta, zwłaszcza ta żeńska część, miał zakaz palenia, aby klienci nie zrażani żadną z nieprzyjemnych woni, mogli się do niego przybliżać i skutecznie łamać naturalne bariery przestrzeni osobistej.

Jednak teraz był nieuważny, dając się tak trywialnie podejść. I to właśnie przez...

- Orochimaru - mruknął nieprzychylnie, wcale się nie odwracając. Nie mógł spuszczać wzroku z monitorów. - Ale zaszczyt mnie spotkał. Coś się stało, że wypełzłeś ze swojego gabinetu i obdarzyłeś mnie zaszczytem odwiedzin w mojej kanciapie?

- Cóż to za zjadliwy ton, Sasuke? - Usłyszał wywołujący ciarki śmiech, po czym Orochimaru dołączył do niego przed konsolą i wpatrzony w jeden z monitorów nie przestawał się podstępnie uśmiechać.

Sasuke jedynie na niego zerknął, a już nie miał ochoty dalej patrzeć. Jego szef, w swojej urodzie, potrafił straszyć i doprowadzać do płaczu dzieci w promieniu kilkuset metrów, lecz nawet rosły mężczyzna stawał się wiotki w kolanach, gdy ten spoglądał na niego z tym niepokojącym uśmiechem licencjonowanego psychopaty.

- Zastanawiam się tylko, co się dzieje z moim ulubionym pracownikiem. - Przy słowie 'ulubionym', jego uśmiech poszerzył się, jakby pękły mu wargi w kącikach ust i wyszczerz przeszedł na policzki. Znów przywdział maskę prawdziwego gada, zwłaszcza mrużąc w ten sposób swoje ślepia, które teraz zabłysły żółtawo w panującym w pomieszczeniu półmroku.

Sasuke przewrócił oczami słysząc tą zaczepkę i spokojnie założył ręce na piersi, która odziana była w elegancką, czarną koszulę. Marynarka pod kolor wisiała na oparciu obrotowego, wygodnego krzesła.

Ledwo  powstrzymywał się od zakasania rękawów. Już teraz wyglądał mało profesjonalnie, prezentując się bez kompletnego odzienia. Mimo tego pozwolił sobie na lekkie nagięcie przepisów, ponieważ mały metraż szybko nagrzewał się od skumulowanej elektroniki, która włączona dwadzieścia cztery godziny na dobę, znacząco się przegrzewała. Z tym wyzwaniem nawet system chłodzący nie dawał sobie rady. Dlatego cieszył się, że herbata w takich warunkach potrafiła się ostudzić i teraz przełykając nieprzyjemną gorycz, mógł się jakoś ochłodzić.

- Coś ci nie pasuje? Czy przypadkiem jeszcze wczoraj nie wyrobiłem trzysta procent normy? - rzucił mu szybkie, ostre spojrzenie, a ciemne brwi zmarszczyły się w gniewie. Mimo tego zabiegu, Orochimaru nawet nie przestał mieć tej niby - przyjaznej miny. - Już zapomniałeś jak ostatnio użerałem się z tymi gówniarzami, myślącymi, że jakimiś tanimi sztuczkami mogą orżnąć kasyno? Więc cię teraz ładnie zapytam...- pozwolił sobie na odkręcenie się do Orochimaru i rzucenie mu wyzywającego spojrzenia. Pierwszy raz na dłuższą chwilę spuścił wzrok z monitoringu.-...coś ci się nie podoba w mojej pracy?

- Nie - stwierdził bez namysłu i zająknięcia.

Uchiha Sasuke pracował w jego kasynie już od dobrych dziesięciu lat i nie musiał rozmyślać nad jego efektownością. Bezproblemowo uzupełniał się z Shikamaru Nara, który mimo swojego geniuszu, nie grzeszył pracowitością.

Oczywiście Orochimaru dobrze wiedział, co się dzieje w najmroczniejszych zakątkach jego kasyna. Dlatego nie zdziwił się, że Sasuke zawarł z Narą pewien układ, który miał polegać na wyręczaniu i ostrzeganiu. Dzięki temu Shikamaru pozbywał się obowiązków i przerzucał swoje godziny pracy na niego, a w zamian informował o nadchodzącym szturmie na niedostępność Sasuke. Mimo tego znaczącego obciążenia, Uchiha nienagannie wykonywał swoją pracę, nie obniżając jakości, więc Orochimaru nie zastanawiał się długo, czy awansować go na szefa ochrony. I wcale nie musiał się martwić o konsekwencje tej szybkiej decyzji.

Jednak był pewien powtarzający się schemat.

Co roku, tego konkretnego dnia, jego ulubiony pracownik znacząco opuszczał się w pracy. Stawał się nieuważny, zamyślony i najczęściej... nieobliczalny. Orochimaru uwielbiał takie nietypowe zjawiska, dlatego tym razem przełożył swoją pracę na później, by odwiedzić Sasuke i przyjrzeć się temu wszystkiemu z bliska.

Przeczuwał, że będzie to wyjątkowo interesujące.

- Więc nie przeszkadzaj mi w robocie - warknął Sasuke, mocno zaciskając szczęki. - Coś jeszcze?

Orochimaru miał ochotę jeszcze trochę podręczyć Sasuke, ale przez drobne zamieszanie, jego uwaga została przykuta do jednego z ekranów. Uśmiechną się rozbawiony, przejeżdżając językiem po rogu dolnej wargi.

- Chyba nie dostrzegłeś zakradającego się nam lisa - rzucił wesoło, znacząco spoglądając na monitoring.

Sasuke posyłając mu zirytowane spojrzenie, odkręcił się wreszcie do ekranów i momentalnie zrozumiał wypowiedź szefa sprzed chwili.

Pieprzony gad miał rację.

Wpuścił Lisa.

Swoim wyglądem przywodził na myśl zdegenerowanego człowieka chcącego się szybko i tanio zabawić, zapewne w jakimś klubie ze striptizem. Nikt nie zdziwiłby się, gdyby w jego dłoni już teraz znalazł się przygotowany plik jednodolarówek, idealny do wciskania roznegliżowanym kobietom za wąski pasek stringów.

Dlatego teraz, mimo że Sasuke należał do ludzi opanowanych, a zwłaszcza po pewnych incydentach z przeszłości, nie dawał się ponosić zdradliwym porywom serca i nielogicznym emocjom, poczuł najprawdziwszy szok.

Rozpoznał go od razu.

Mężczyzna, wyglądający jak człowiek marginesu społecznego, zgromadził wokół siebie niemałą, żądną sensacji widownię. Na wpół leżąc na stole, sprawiał wrażenie załamanego swoją przegraną. Jednak nie to było w tym obrazku najdziwniejsze, a piętrzące się na stole żetony.

I to nie byle jakie.

Wybierając na konsoli odpowiednie zbliżenie, jego oczy momentalnie się wytrzeszczyły, przełamując jego obojętną maskę, gdy rozróżnił żetony w kolorach złota i kości słoniowej - czyli o najwyższej wartości.

Te wszystkie plotki właśnie się potwierdziły.

Sławny w całym Las Vegas gracz, nazywany Lisem, odwiedził tym razem ich kasyno. Od jakiegoś czasu popularna w rozmowach była postać mężczyzny, który obchodził każde kasyno i w każdym pogrywał nie tylko w Blackjack'u, ale także z samą Fortuną. Na początku spoglądano na niego nieprzychylnie, ale po kilku minutach spektakularnej gry i ciągłego igrania z losem, tworzył wręcz zawodowe spektakle, które zawdzięczał swoim szemranym umiejętnością. Bowiem Sasuke nie był głupcem i nie dał się omamić jego krystaliczną niewinnością i tego z jaką łatwością zabawiał się niemałą wygraną.

Nie tylko osobnik był podejrzany, a cała jego gra.

Warknął pod nosem i klął na siebie za tą dekoncentrację. Orochimaru też dołożył swoje, ale mimo wszystko był tu szefem i Sasuke musiał się pohamować, aby nie gryźć ręki pana, bo w końcu Uchiha coś tam mu zawdzięcza. Zawsze nienagannie wykonywał swoje obowiązki, a teraz wybitnie spieprzył w obecności przełożonego.

I to jeszcze jak spieprzył!

Łatwo było połączyć fakty, aby w przeciągu kilku sekund rozpoznać tego sławnego oszusta, więc denerwowała go niekompetencja krupierki, która doświadczyła wielkiego zaszczytu, aby na jej oczach i to w jej grze, ten konkretny człowiek obrabiał kasyno. Na ostatniej odprawie, kilkukrotnie podkreślał, aby pracownicy uważali na podejrzanie wyglądających klientów, szczególnie takich jak obserwowany przez niego mężczyzna.

Sasuke zachodził w głowę jaki przekupny, czy też bezmózgi idiota, wpuścił tu tego faceta nie informując go o tym.

Zdenerwowany wstał ze skórzanego fotela, zrywając marynarkę z oparcia i gdy już sięgał po pusty kubek po herbacie, odruchowo zerknął na ekran. Spojrzał w idealnym momencie, a jego emocje diametralnie się zmieniły.

Sasuke znieruchomiał, nie mogąc oderwać wzroku od przeklętego monitora.

To nie może być prawda! - przemknęło mu przez głowę, gdy w tak krótkim odstępie czasu dwukrotne odkrył tożsamość tej samej osoby.

Dobrze mu znanej osoby.

- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha - napiętą ciszę przerwał Orochimaru, który z najwyższą uwagą przyglądał się twarzy Sasuke.

- Tak ... - odezwał się zachrypniętym głosem, próbując się opanować, co w tej sytuacji było wręcz niemożliwe. Zbyt długo go szukał.

A teraz od tak się pojawił! I to właśnie dzisiaj!

- To duch mojej przeszłości - rzucił na odchodne, szybko wybiegając z pomieszczenia, a jego żywsze zachowanie zaskoczyło szefa.

- Przeszłości, co? - powtórzył prześmiewczo Orochimaru, zajmując miejsce Uchihy. Oparł się wygodnie, składając palce w przysłowiowy koszyczek i z fascynacją wpatrywał się w ekran.

- Wiedziałem, że będzie ciekawie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top