2. Niespodzianki


Od samego rana krzątałam się po niewielkim mieszkaniu. Chodząc bez sensu od łazienki do kuchni, zastanawiałam się nad sensem powrotu do Konohy. Mimo że w słonecznym Los Angeles nie posiadałam jeszcze pracy, to w tym mieście czekało mnie to samo – brak jakichkolwiek perspektyw na życie. Z tą różnicą, że tutaj musiałam walczyć z koszmarami codziennych problemów, które powracały, gdy tylko otworzyłam oczy.

Mimo że tak naprawdę nigdy nie byliśmy parą. To ja zawsze do niego biegłam.

Usiadłam na ławce znajdującej się przy barierkach dużego tarasu. Uwielbiałam to miejsce, dbałam o nie niczym o własne dziecko. Dzięki sporym rozmiarom mogłam wszystkie ważne dla mnie elementy na nim zagospodarować. Wiele różnych gatunków ogrodowych roślinek unosiło się ku górze. Westchnęłam cicho spoglądając na różową dalię rosnącą w doniczce przy ławce.

Zamykając oczy, znowu go zobaczyłam. Po szybkim przetarciu ich dłońmi przypomniałam sobie ostatnie spotkanie z nim. Dzień po imprezie, gdy moje życie pękło niczym bańka wody na wietrze.

On stał, uważnie lustrując mnie wzrokiem i poprawiając czerwone, długie włosy. Uśmiechnął się radośnie. Nie był świadomy, jak bardzo serce stojącej naprzeciwko przyjaciółki łkało, jak błagało go o odrobinę ciepła. W tamtej chwili trwaliśmy w ciszy, niewypowiedziane słowa były niczym ostrza wbijane w moje serce. Pragnęłam mu tyle powiedzieć, otworzyć przed nim swoje uczucia. Jednak znowu stchórzyłam, pozwoliłam ponownie przejąć strachowi kontrolę nad swoim życiem.

W tamtej chwili widziałam go po raz ostatni, i doskonale pamiętam blask bijący od jego miętowych oczu.

— Głupia dziewucha. — Starałam się skarcić sama siebie, jednak całkowicie straciłam wiarygodność. Przestałam sobie wierzyć.

Podnosząc wzrok, uważnie lustrowałam znajdujące się przed nią miasto. Mimo dwóch lat rozłąki rozrosło się bardziej niż mogła się tego spodziewać. Kiedyś spokojne, ciche miasteczko teraz tryskało energią przechodzących ludzi oraz przepychem nowo wybudowanych budynków.

Konoha jest stolicą kraju Fogo. Sporej wielkości państwo znajduje się na Oceanie Spokojnym zaraz obok Japonii. W jej skład wchodzi sześć dużych państw oraz wiele pojedynczych wiosek. Kraj ten słynie z dużego zróżnicowania pogodowego, na południu kraj jest piaszczysty, temperatura sięga ponad trzydziestu stopni Celsjusza. Północ słynie z częstych wyładowań pogodowych, wschód sprzyja rybakom, natomiast zachód usłany jest kamieniami. Nadzieją tego kraju jest właśnie Konohagakure, wioska o sprzyjającej pogodzie, gdzie przeważają drzewa.

Mój wzrok zatrzymał się na nowym budynku, który musiał powstać podczas mojej nieobecności. Przeszklony wieżowiec z wielkim napisem znajdującym się na środku budynku.

— Anbu? — przeczytałam, starając się zrozumieć, co mogą znaczyć te słowa, a tym bardziej co znajduje się w budynku sąsiadującym z moim blokiem.

Gdy chwyciłam za telefon, chcąc wpisać w wyszukiwarce przed chwilą przeczytaną nazwę, usłyszałam ciche otwieranie drzwi. Wchodząc do środka, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

Naprzeciwko mnie stał wysoki, czarnowłosy chłopak. Z widocznym zaskoczeniem spoglądał na mnie, jednak szybko rozpromienił się, a jego czarne oczy zabłysnęły.

—Kaname! —  bez zastanowienia rzuciłam się w objęcia brata.

— Myślałem, że zrobię Ci niespodziankę a to Ty zaskoczyłaś mnie. Nie miałaś być w Stanach?— Spytał starszy brat , puszczając mnie ze swoich objęć.

Siedzieliśmy przez kolejne trzy godziny na błękitnej kanapie. Brunet z wyraźnym skupieniem słuchał mojej opowieści. Dokładnie opisałam mu powód swojego powrotu, zmartwienie z nim związane oraz niepokój, który zaczął rodzić się we mnie, gdy uświadomiłam sobie, że dzisiaj odbywa się impreza pożegnalna.

—Chyba sobie daruję. Wolę spędzić czas z Tobą. — uśmiechnęłam się szeroko, spoglądając na brata.

— Kpisz sobie ze mnie, prawda? — Gromki śmiech Kaname wywołał na mojej twarzy grymas niezadowolenia. — Za czasów młodości byłem królem imprez, pokaż im, że jesteś jedną z Sarutobi i spal ten lokal!

— Udam, że tego nie słyszałam — zaśmiałam się melodyjnie, opierając o kanapę. Gdy chłopak podniósł rękę do góry, momentalnie znalazłam się w jego objęciach.

Rodzeństwo Sarutobi nie można było zakwalifikować do normalnych. Wychowywaliśmy się oddzielnie, gdyż nasz wujek postanowił zostawić swoją siostrzenicę pod opieką Yamato. Doszedł do wniosku, że musi wychować siostrzeńca oraz bratanka bez rozpraszania, jakie powodowałaby mała dziewczynka. Zabrał swoją ukochaną oraz dwóch chłopców do Japonii, gdzie przez osiem lat ich wychowywał.

Kaname dobrze wspominał czas spędzony z wujkiem, jednak ja nie rozumiałam działań Asumy. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego rozdzielił sieroty mimo że starszy brat wstawiał się za wujem oraz uświadamiał mmi powagę jego decyzji oraz wpływ, jaki miała ona na jego teraźniejsze życie. Uparta dalej nie mogłam tego pojąć.

— Kiedy teraz wracasz na front? — spytałam, unosząc się leniwie i udając w stronę łazienki.

— Mam teraz długą przerwę, ale gdyby wyskoczyła nagła potrzeba, to muszę być w pogotowiu.

— Świetnie. Jesteś joninem i jeszcze będą Cię wysyłać na śmierć, może niech wezmą kogoś niższej rangi. Jakichś chuninów?

Nie mogłam poradzić sobie z decyzją brata, jaką było dołączenie do wojska. Ciężko przeżyłam śmierć swoich rodziców, przez co wizja utraty jedynej najbliższej osoby spędzała mi sen z powiek każdej nocy. Gdy dowiedziałam się o decyzji, jaką podjął Kaname, nie odzywałam się do niego przez prawie pół roku, jednak rozmowy z przyjaciółkami oraz namowy Yamato wpłynęły na mnie pozytywnie i w końcu udało mi się zaakceptować decyzję podjętą przez brata.

— Maleństwo, bo jeszcze zapomnę. W niedzielę jesteśmy zaproszeni na obiad do wujka Asumy. Powinnaś w końcu odwiedzić Mirai. — Na dźwięk imienia swojej kuzynki na chwilę zamarłam. Nie widziałam tego maleństwa od dwóch lat, nie byłam pewna, czy dziewczynka dalej mnie pamięta.

— A nie mogę zobaczyć się tylko z nią?

— Ty jednak okropna jesteś. — Kaname zaśmiał się pod nosem, chwytając za papierosa i wychodząc na taras. W tym czasie udałam się do pokoju, by przygotować się do nadchodzącej imprezy.


*


Idąc przez miasto, uśmiechałam się ciągle do siebie. Czas spędzony z bratem był czymś niezastąpionym, a jego poczucie humoru zawsze potrafiło wywołać w mnie pozytywne emocje.

Ubrana w granatową marynarkę, czarne jeansy i szarą koszulkę szłam główną ulicą. Spojrzałam jeszcze raz na ekran komórki, czytając adres, jaki przesłała mi Dekashi. Mimo niezadowolenia kłębiącego się we mnie, to jakaś mała cząstka cieszyła się, że nareszcie spotkam się ponownie ze swoimi przyjaciółmi.

Pierwsze, co zobaczyłam po przekroczeniu progu pomieszczenia, były pomarańczowe światła. Dodając sobie otuchy, weszłam wgłąb pomieszczenia. Dostrzegłam znajome twarze już na samym początku. Starłam się podchodzić do każdego z osobna, jednak z czasem ilość osób zwiększała się tak diametralnie, że poddałam się. Nagle poczułam dłoń na swoim nadgarstku, a po odwróceniu się ujrzałam dobrze znaną białowłosą.

— Wiedziałam, że przyjdziesz!

— Wysłałaś mi jakieś tysiąc wiadomości przypominających, nie szło zapomnieć. — zaśmiałyśmy się donośnie, mocno przytulając.

— Odzywała się do Ciebie Sora?

— Niestety nie, Yuki.

Westchnęłam, cicho drapiąc się po skroni. Muskając policzek przyjaciółki, postanowiłam udać się na balkon, do którego właśnie podszedł kolega z dawnych lat.

Czując już powiew chłodnego wiatru, podeszłam do barierki balkonu.

— Moja ulubienica wróciła.

Słysząc dobrze znany mi głos uśmiechnęłam się szeroko, a następnie przeniosłam wzrok na szczerzącego się w moją stronę czarnookiego.

— Już nie pora ściąć tego kucyka, Nara? — zaśmiałam się pod nosem. Widząc jak chłopak podaje mi paczkę z papierosami wyciągnęłam jednego, a następnie, korzystając z jego pomocy, zaciągnęłam się dymem.

Nie byłam nałogowym palaczem, nawet nie można mnie określić mianem palacza. Ten papieros był pierwszym od kilku ładnych lat. Z reguły nie ulegałam temu nałogowi, jednak dzisiejszego dnia starałam się zresetować, bawić się tak jak na Kaname Sarutobiego przystało.

— Trochę kłopotliwa sprawa z tym Gaarą.

— Umarło mu się, to tyle — stwierdziłam, pozwalając dymowi opuścić już płuca. Przymknęłam delikatnie oczy, czując, jaką przyjemność sprawia mi ta śmiertelna broń.

Nie mogłam uwierzyć, jak szybko uporałam się z jego śmiercią. Może No Sabaku wcale nie był mi pisany, mimo uczuć pogodziłam się z tym i nie tęskniłam za jego uśmiechem.

Ale czy to była prawda?

Gdy spoglądałam na każdego znajomego z tego miasta, widziałam jego. Tak bardzo za nim nie tęskniłam, że widziałam go na każdym kroku. Kłamstwo serca, które ulokowało swoje uczucia w nieodpowiednim miejscu.

Niestety, miłość potrafiła ranić mocniej niż miecz. Jedyne co, to pozostawi po sobie ból, cierpienie i pustkę, którą nic nie będzie w stanie wypełnić. Mimo tylu innych osób znajdujących się w tym mieście, wystarczyło, że zabrakło tylko jego i wszystko przestało wyglądać tak samo.

— Platoniczna miłość jest słaba — stwierdził Nara, wyrzucając niedopałek.

— Dobrze, że jej doświadczyłeś. — burknęłam wykonując tą samą czynność, co kolega. Wiedziałam, że Shikamaru jest specyficzny i miłość jest pojęciem dla niego zupełnie obcym.

— Cicho siedź, Sarutobi.

— Spokój, Nara.

Zaśmialiśmy się głośno, a gdy chłopak delikatnie objął mnie, weszliśmy do środka. Impreza wydawała się już trwać w najlepsze. Mimowolnie uśmiechnęłam się, widząc wszystkie znajome twarze. Ostatni raz widziałam ich dwa lata temu lub jeszcze będąc na studiach, więc ich widok wprawiał mnie w zadowolenie.

Widząc, jak Dekashi stara się nie pić alkoholu, biegając od jednej grupy znajomych do drugiej, postanowiłam wziąć sobie piwo stojące na stole. Podchodząc do niego, zobaczyłam długowłosą szatynkę. Początkowo nie zwracałam na nią uwagi, jednak dźwięk jej śmichu całkowicie wprawił mnie w zakłopotanie.

— Sora? — spytałam niepewnie, jak gdyby nie chcąc się rozczarować. Jednak gdy dziewczyna spojrzała na mnie dużymi, błękitnymi oczami, byłam już pewna swojej racji.

Ze łzami w oczach wtuliłam się do przyjaciółki. Czułam, jak głos przytulającej jej dziewczyny zaczął delikatnie drżeć.

— Myślałaś, że zostawię Cię samą?

— Dekashi mnie upewniała w tym, że się nie pojawisz. Czy wy...

— Prosiłam ją o to, chciałam Cię zaskoczyć — przerwała mi, a na te słowa szeroko się uśmiechnęłam. Serce przepełniała mi radość, że mogłam nareszcie zobaczyć swoją przyjaciółkę.

— A w ogóle co to za włosy? Brąz? Serio? — spytałam z uśmiechem. Hoshi zaśmiała się donośnie, jednak nim zdążyła coś powiedzieć, obok nas, niczym przebiśnieg, wyrosła postać Dekashi.

— Udało się, Sora! — krzyknęła zadowolona, przytulając nas do siebie.

W tym momencie uświadomiłam sobie, że właśnie tego cały czas mi brakowało. Wraz z momentem rozstania się z przyjaciółkami, część mnie zamarła i w żaden sposób nie byłam w stanie tego uczucia zastąpić. Teraz jednak poczułam ciepło w swoim brzuchu, poczułam radość przepełniającą mnie od środka.

— To przez pracę, ale szybko zejdzie — stwierdziła Sora. Gdy chciałyśmy dalej kontynuować rozmowę, do naszych uszu dostrzegł szept z tłumu.

— Temari i Kankuro. Co oni tutaj robią?

— To przecież impreza pożegnalna ich brata, idioto.

Spojrzałam na Kibę oraz Shino, którzy rozmawiali na temat przybyłego rodzeństwa. Widząc szatyna, przypomniałam sobie smsa, którego dostałam wczoraj od Dekashi. Czego mógł ode mnie chcieć?

Jednak nie wiedziałam jeszcze, że mój przyjaciel ze studiów skradł serce mojej złotookiej przyjaciółki.

Spojrzałam ponownie na dwójkę, która weszła do pokoju. Chciałam podejść, spytać się, co się stało, by mi wytłumaczyli. Gdy znowu walczyłam ze sobą, do rodzeństwa podeszła dobrze mi znana krótkowłosa szatynka.

— Zabiję sukę... — wyszeptała Sora tak, że jej słowa zdołałyśmy usłyszeć tylko ja z Dekashi.

— Niech świadkowie wyjdą, Yuki nas inaczej nie wybroni.

— Cii, wiecie doskonale, że z tym skończyłam — uciszyłam swoje przyjaciółki, chcąc dowiedzieć się, jak dalej potoczy się akcja.

Ku zaskoczeniu wszystkich, rodzeństwo No Sabaku tylko uśmiechnęło się delikatnie, dziękując za czczenie pamięci o ich młodszym bracie.

Spojrzałam na Kankuro, który, widząc Sorę, szybko uciekł wzrokiem. Nie widząc jej od dłuższego czasu, wyglądał na równie zaskoczonego jej nowym wyglądam, jak ja. Ta dwójka miała za sobą burzliwą, ale jakże gorącą przeszłość, o której starali się zapomnieć. Jednak byli dla siebie niczym magnesy – pomimo tak wielu różnic oraz powodów, dla których nie powinni być razem, coś ciągnęło ich do siebie.

Nagle podniósł się gwar, gdy ktoś krzyknął, że jedzie policja. Niby dorośli ludzie, jednak w tamtej chwili zachowywali się niczym siedemnastoletnie dzieciaki. Nara wraz z Shino zmyli się jako pierwsi, zawsze zaopatrywali przyjęcia w niezbędne rzeczy i nie mieli zamiaru zostać złapani.

Całe towarzystwo przepełnione adrenaliną zaczęło kierować się do wyjścia. Ja jednak jako cel obrałam sobie rodzeństwo, które mogło mi dużo wyjaśnić. Pobiegłam za nimi, a gdy nareszcie udało mi się przejść przez tłum uradowanych ludzi, złapałam Kankuro za nadgarstek. Chłopak prawdopodobnie spodziewał się kogoś innego, ukazywała to jego zaskoczona mina.

— Możesz mi powiedzieć, co mu się, do cholery, stało?! — syknęłam, nie zważając na omijających nas w popłochu ludzi.

— Yuki, ja bym chciał.. naprawdę.

— Masz na to odpowiedni moment, powiedz, czy Gaara popełnił samobójstwo..

Brunet parsknął z widocznym rozczarowaniem. Odepchnął nachodzącego na nas chłopaka, po czym skierował wzrok na mnie.

— Nie był idiotą. Pamiętaj to.

— Kankuro, idziemy! — Usłyszałam szorstki głos Temari. Podchodząc do nas, ku mojemu zaskoczeniu, uśmiechnęła się do mnie. — Wyrobiłaś się, Sarutobi — stwierdziła ze śmiechem, a następnie zniknęła wraz ze swoim bratem.

Stałam jeszcze chwilę w miejscu. Przed chwilą miałam okazję, by dowiedzieć się wszystkiego. Rodzeństwo, które zapadło się pod ziemię, nieoczekiwanie wróciło. Rozczarowana spoglądałam, jak reszta gości wychodzi z budynku.

— Chodź, Yuki, robimy piżama party — stwierdziła Dekashi, łapiąc mnie pod rękę. Po prawej stronie pojawiła się Sora, robiąc to samo.

— U mnie jest Kaname.

— W takim razie idziemy do mnie. Za dużo mamy do obgadania! — Dekashi wzbudziła radość w dwójce dziewczyn. Z szerokim uśmiechem opuściłyśmy budynek, udając się do mieszkania Uchihy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top