35. Proszę...

Emma.

Miło czuć bruneta. Jego dotyk czy pocałunek sprawia mi taką wielką przyjemność. Jestem szczęśliwa, że wreszcie odważyłam się wyznać mu prawdę. Choć gdyby nie on, nigdy bym się nie przyznała. Nie otworzyłabym swego serca.

— Napijesz się herbaty? Pewnie jesteś głodna? Spałaś naprawdę długo.

— To pewnie przez to wygodne łóżko. — Śmieję się głośno.

Staję jak wryta, zaskoczona śmiechem. Tak dawno tego nie robiłam.

— Miło słyszeć twój śmiech. — Uśmiecha się pogodnie.

— Wiem. Mnie też.

Luck podchodzi do mnie i przytula, co sprawia, że ponownie się uśmiecham.

— Od dawna nie czułam się tak dobrze i to wszystko dzięki tobie. — Zakłopotana przegryzam wargę.

Usta bruneta znajdują się na moich. Opieram ciało o blat kuchenny i obejmuję go rękoma za szyję. Jego dłonie łapią mnie i unoszą do góry.

— Wracając, co byś zjadła? — szepnął, z ledwością odkrywając się ode mnie, a potem delikatnie odstawia mnie na podłogę.

— A co dobrego potrafisz zrobić? — pytam, unosząc jedną brew do góry.

— Może jajecznicę z bekonem. — Spogląda na mnie niepewnie i przejeżdża ręką po włosach.

— Ok może być.

— Świetnie. Usiądź wygodnie, ja się wszystkim zajmę.

I tak robię. Siadam wygodnie i obserwuję każdy jego ruch. Wygląda świetnie. Takie widoki mogłabym oglądać codziennie. Przypomina mi się, jak ostatnio to robiłam. Tak samo się mu przeglądałam. Byłam wtedy taka szczęśliwa, teraz też jestem.

Nagle po domu rozlega się dźwięk dzwonka. Zaskoczona spoglądam na bruneta.

— Spodziewasz się kogoś?

— To pewnie Andrea — mówi niepewnie.

— Andrea? — pytam zaskoczona.

— Wiem, że nas okłamała. Zwłaszcza ciebie, ale jej naprawdę na tobie zależy. Ona pomogła mi cię uratować, była wtedy ze mną. Prowadziła auto, znalazła lekarstwa. To dzięki niej lekarze mogli działać. Daj jej szansę. Proszę.

Zerkam w oczy bruneta. On jest taki przekonujący. Skoro mu dałam szansę, jej też mogę. Prawda?

— Dobrze, spróbuję.

— Mówiłem już, że jesteś kochana?

— Nie bardzo — odpowiadam z figlarnym uśmiechem.

— Jesteś najukochańsza na świecie, skarbie.

— No dobrze, dobrze. To może ja pójdę już otworzyć.

Gdy dźwięk kolejnego dzwonka rozlega się po pomieszczeniu, przyspieszam krok.

— Już idę, idę. Aż tak nie możesz.... — przerywam w połowie zdania, bo to, co widzę za drzwiami, zwala mnie z nóg.

Czy ten koszmar nigdy się nie skończy?

Po otwarciu drzwi w progu domu stoi Andrea z.... Paulem.

Tak dobrze przeczytaliście. Paul właśnie stoi przede mną. W sumie nie do końca stoi, bo Andrea przytrzymuje go. Głośno przełykam ślinę, a moje ciało zaczyna się trząść. Jego sina i opuchnięta twarz, krew spływająca po ciele, ona jest po prostu wszędzie, wygląda to okropnie.

— Emma proszę, pomóż mi. Nie mam sił już go tak dłużej trzymać — wybełkotała ochryple Andrea.

Spoglądam na nią. Blondynka wcale nie wygląda lepiej. Poobijana twarz i krew spływająca po ustach i ramionach. Wygląda, jakby właśnie wrócili z jakiejś rzezi.

— Proszę...

Wpatruję się w nich z przerażeniem. Robię krok w tył i nagle wszystko zaczyna się rozmazywać. Ich twarze zaczynają znikać, zapada ciemność.

________

— Emma, Emma obudź się — krzyczy nade mną brunet roztrzęsionym głosem. — Co wy jej zrobiliście? Andrea co on tu do cholery robi?

Słysząc krzyki, powoli otwieram oczy. Wspomnienia od razu wpadają do mojej głowy. Szybko podnoszę głowę, a potem ciało. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to twarz Paula.

To chyba kurwa jakieś żarty! Co on tu do cholery robi?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top