Rozdział 6
Trudno było Lokiemu oswoić się ze światem, w którym nie ma magii. Często próbował proste czynności wykonać za pomocą magii, zapominał, gdzie się znajduje. Kilka razy nieopatrznie wyszedł do sklepu w satynowej piżamie, ponieważ sądził, że zmienił swoje ubrania za pomocą czarów. Sąsiedzi uważali go za wariata i nie tylko dlatego, że „wykonywał" niestworzone rzeczy. Był dla nich nieuprzejmy oraz ignorował ich sąsiedzkie obyczaje.
Dalej znajdował w mieście Dundee, do Buddon nie miał siły na ten moment jechać, ponieważ czekał tam na niego lokaj z wieloma sprawami biznesowymi. Starszy mężczyzna, Wiliam Mckay, stawał się coraz bardziej zdegustowany zachowaniem dziedzica fortuny Monaghanów – takie nazwisko nosiła „rodzina" Lokiego. Jedynym żyjącym członkiem fałszywego klanu był właśnie czarownik, więc biedny Wiliam musiał się użerać właśnie z nim. Na szczęście Lokiego staruszek nie mógł aktualnie opuścić posiadłości, więc chłopak miał na razie spokój. Próbował się przystosować, ale nowe życie strasznie go nudziło. Zajmował się interesami, które przydzieliła mu Farbauti, ale nie było to zbyt skomplikowane. Jedyne, co cieszyło Lokiego, że midgardzki alkohol zaczął na niego działać, więc mógł się odprężyć przy butelce szkockiej. Uczył się ziemskich technologii, do których miał nieograniczony dostęp dzięki fortunie, ale to go tylko irytowało. Cieszył się, że jakoś opanował komórkę i iPad, na którym od czasu do czasu oglądał ziemskie produkcje filmowe. Naprawdę brakowało mu asgardzkiej biblioteki. Odkąd Farbauti ściągnęła go do tego wszechświata, to nie tknął żadnej książki. Odnosił wrażenie, że żadna ziemska literatura go nie zadowoli.
Po dwóch tygodniach praktycznie ciągłego siedzenia w swoim domku, postanowił poznać trochę miasto, w którym miał spędzić nie wiadomo, ile czasu. Mieszkał niedaleko centrum miasta, więc nie zamawiał taksówki. Miasto okazało się być bardzo zielone, gdzie mężczyzna nie spojrzał były parki albo wiele posadzonych przy ulicach drzew i mniejszych roślin. Musiał przyznać, że nie było to takie brzydkie miejsce.
Po godzinnym spacerze postanowił się zatrzymać na kawę. Znalazł jakąś niewielką kawiarenkę, która wyglądała jakby lata dziewięćdziesiąte nigdy nie odeszły. Jedyne, co tu wskazywało na aktualną datę, to sprzęt do robienia kawy. Loki zamówił americano i kawałek tarty malinowej, a następnie przysiadł się do wysokiego stolika w najdalszym kącie kawiarni, skąd miał widok na całe pomieszczenie. Tak naprawdę w tym miejscu oprócz pracowników była tylko jedna osoba. Była to kobieta o mysich włosach niedbale zawiązanych w malutkiego koka na czubku głowy. Prawie wszystkie kosmyki wypadły, ze względu na ich niewielką długość. Kobieta naprawdę sprawiała wrażenie zakręconej. Pochylała się nad stosem notatek, przez co jej okulary były blisko upadku. Dodatkowo była ubrana w różowy sweter oversize, który ześliznął się z jednego ramienia dziewczyny. Loki miał wrażenie, że już gdzieś ją widział, mógłby sobie nawet rękę uciąć. Z braku innego ciekawszego zajęcia obserwował nieznajomą, nawet gdy już dostał swoje zamówienie. Jej zachowanie bawiło go na swój sposób. Miała ruchy niezdarnej trzylatki. Co chwila coś jej spadało albo gubiło się. Kosiło go, by powiedzieć jej, że „ten cholerny długopis" leżał na parapecie obok. Po jakiś dwóch kwadransach zerwała się gwałtownie, szepcząc do siebie niezrozumiałe dla Lokiego słowa. „Mówi w innym języku, tego się nie spodziewałem": pomyślał. Kiedy kobieta w pośpiechu opuściła kawiarnię, z torby wypadła jej książka. Loki podniósł ją i spojrzał, czy jeszcze uda mu się złapać dziewczynę, ale ta zniknęła. Oczywiście, nie zamierzał za nią ganiać, więc zwyczajnie usiadł z powrotem i przyjrzał się przedmiotowi. Była to stara książka w czerwonej, obdrapanej okładce. Jako pierwsza go zaciekawiła, ale okazała się być napisana językiem, którego wcale nie znał. Domyślił się tylko imienia i nazwiska właściciela, które były napisane piórem na okładce. „Andrzej Marcowy" – nic to Lokiemu nie mówiło, nawet nie był pewny, jak to poprawnie wymówić.
Nagle do sklepu powróciła ta zakręcona kobieta i zaczęła szukać książki, którą w rękach właśnie trzymał Loki.
- Tego szukasz? – zapytał, pokazując książkę.
- O, matko, tak! – zawołała szczęśliwa, widząc książkę. Nie była w stanie zobaczyć, kto ją trzymał. Najpierw musiała się wygrzebać spod stołu. – Dziękuję... - Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale gdy zobaczyła twarz mężczyzny, który znalazł jej zgubę, od razu w jej oczach pojawiły się ogniki. – Ty! – warknęła, co zbiło Lokiego z pantałyku.
- O co ci chodzi? Znalazłem twoją książkę! – odwarknął.
- Ukradłeś mi taksówkę, ty dupku, już nie pamiętasz?!
I teraz Loki przypomniał sobie, co zrobił. Przeniósł ją, łapiąc pod pachami, by się od niego odczepiła. „Nie wierzę, że mnie to spotyka": pomyślał, wzdychając z irytacją.
- Nie będę znowu wchodził w tę bezsensowną dyskusję. Jeśli nie chcesz książki, której tak zaciekle szukałaś, to ja wychodzę.
- Hej! – zawołała za wychodzącym mężczyzną i poszła w jego ślady. – Co z tobą nie tak?! Taksówka to jedno, ale to jest moja książka, nie możesz jej zabrać!
- Anszej Marczowi? – zapytał pretensjonalnie w jej stronę, domyślając się, że imię jest raczej męskie.
- Po pierwsze, czyta się: „Andrzej Marcowy", po drugie nieważne jak jest podpisana ta książka, ja ją miałam.
- Może też ją ukradłaś?
- Po co miałabym kraść taką starą książkę?
- Więc dlaczego ci tak na niej zależy?
- Nie twój interes – warknęła, tracąc cierpliwość.
- Oj, chyba naprawdę nie chcesz, żebym ci ją oddał.
- Na co ci ona? I tak nie będziesz w stanie jej zrozumieć.
- Może cię zaskoczę? – Uniósł brew, na co prychnęła.
- Poległeś na prostym nazwisku, nie dasz rady, więc, proszę, oddaj mi ją.
- Hm... Skoro tak ładnie prosisz, to przyjedź pod most nad rzeką Tay o dziesiątej.
- To nie jest zbyt przyjemna okolica o tej porze. Po prostu oddaj mi książkę.
- Nie wiesz, co jest nieprzyjemne, uwierz mi. W ramach przeprosin chciałem zabrać cię na spacer.
Dziewczyna spojrzała na niego spode łba, przeszywając go wzrokiem. Nie wierzyła, że chce ją po prostu wziąć na spacer i oddać książkę, ale nie miała zbytnio wyboru. Był dużo wyższy i silniejszy od niej, zrobiłaby z siebie tylko pośmiewisko, gdyby próbowała odebrać książkę siłą. Dodatkowo, mogłaby przypadkowo zniszczyć przedmiot.
- Niech będzie.
- A więc, do zobaczenia.
Uśmiechnął się do niej czarująco, ale w jego oczach dobrze widziała iskierki, które wróżyły tylko jakiś złośliwy plan. Oszalała, zgadzając się na propozycje. Ten człowiek musiał być jakiś niezrównoważony, skoro grał z nią w jakieś tanie gierki. Nie rozumiała, czemu ją dręczy, przecież ona nie zrobiła mu tak naprawdę nic złego, to on jej ciągle wchodził w drogę!
Zirytowana pobiegła na autobus, by w końcu dojechać na uniwersytet. I tak była już okropnie spóźniona. Laboratorium miała tylko na trzy godziny dzisiaj, a już zmarnowała trzy kwadranse. Niewiele dzisiaj zrobi. Ta myśl tylko bardziej ją zdenerwowała. Tak naprawdę, jak dotarła na miejsce, to zdołała tylko uporządkować notatki ze starszym profesorem, nawet nie ruszyła aparatury. Kiedy wychodziła z uczelni była godzina dwudziesta, więc miała czas skoczyć do domu przed tym nieszczęsnym spotkaniem. W swojej małej kawalerce zrzuciła wszystko, co miała na kanapę i ubrała grubszą koszulową kurtkę, by nie zmarznąć. W kieszenie spakowała portfel oraz komórkę i wyszła z domu. Nie miała daleko do mostu, więc udała się tam pieszo. Nie było na ulicach wielu ludzi. Była w bardziej przemysłowej dzielnicy miasta, więc większość wróciła z pracy do domu. Nie była to zbyt pocieszająca myśl. Nie lubiła wychodzić sama wieczorem, modliła się, żeby wszystko poszło sprawnie i mogła wrócić do siebie, gdzie w końcu mogłaby odpocząć. Zbyt wiele się teraz działo w jej życiu, nie potrzebowała świra do tego wszystkiego. Gdyby to nie byłaby książka dziadka, to dawno by dała sobie z tym wszystkim spokój.
Kiedy dotarła na miejsce, była równo o umówionej godzinie, ale nie widziała tego szaleńca. Pomyślała, że może być na moście, ale niestety się pomyliła. Bardzo jej zależało na książce, więc postanowiła poczekać jeszcze chwilę. Zeszła na betonową równię pochyłą nad brzegiem rzeki, nie mając pojęcia, że ktoś za nią podąża...
Loki długo próbował tłumaczyć treść książki, ale w sumie dowiedział się tylko, że jest to język polski. Niestety, translator nie dawał sobie rady z treścią książki. Przeczytał s tylko, że jest z dziedziny astrofizyki. Nie pomagała tłumaczyć tekstu ogromna ilość notatek na prawie każdej stronie.
Po kilku godzinach mężczyzna dał sobie spokój i zorientował się, że jest już dziesiąta. Nie miał zamiaru pojawiać się pod tym mostem. Chciał tylko dopiec dziewczynie. Jednak coś nie dawało mu spokoju. Powiedziała, że o tej porze nie jest to zbyt miła okolica. W sumie to nie znał tego miasta na tyle dobrze, by zanegować to stwierdzenie. Do pójścia tam zaczęła go przekonywać też sama postura dziewczyny. Była naprawdę drobna i niska, a w dodatku niezdarna. Po chwili bitwy z myślami wyszedł z mieszkania. Na szczęście zaraz podjechała jakaś taksówka, która prędko zawiozła go na miejsce.
Taksówkarz wysadził go kawałek od mostu, więc musiał trochę przejść. Przez niepokój, do którego nigdy się nie przyzna, pokonał ten odcinek biegiem. Rozejrzał się wkoło, ale dziewczyny nie zobaczył. Nie wiedział jak się z tym czuć. Mogła już sobie pójść, ale nie był do tego przekonany, za bardzo jej zależało na tej książce. Zauważył, że za murem, jest jeszcze pochyła ściana prowadząca prosto do rzeki. Wyjrzał na nią i w oddali po jego prawej stronie zauważył grupkę ludzi. Po chwili do jego uszu doszedł krzyk jakiejś kobiety... Kilku mężczyzn szarpało niską kobietę. Lokiego na chwilę zacięło, ale gdy rzucili nią o wystające znad wody głazy, zawrzała w nim wściekłość. Przeskoczył przez murek i pobiegł w stronę szarpiących się.
- Hej! – ryknął wściekle, co na chwilę odwróciło uwagę trzech łysych mężczyzn od opartej o głaz kobiety – niestety była to ta, której szukał. – Zabierajcie się stąd!
- Bo co? – zaśmiał się jeden z nich. – Zadzwonisz po psy? Odpuść sobie ważniaku, bo nie tylko twój garniturek będzie w kawałkach!
- Dobrze, gest dobrej woli zaliczony – mruknął i uśmiechnął się do nich złowieszczo.
Loki zrzucił marynarkę z ramion i ruszył na najbliższego dryblasa. Ten chciał go uderzyć z pięści, ale czarnowłosy uniknął ciosu i złapawszy go za wyprostowaną rękę, wywrócił nim, a następnie kopnął na tyle mocno, że mężczyzna sturlał się na brzeg i zatrzymał się dopiero na głazie. Jego kolega zacisnął łokieć na gardle czarodzieja i trzeci z nich próbował go uderzyć w twarz. Loki jednak gwałtownie się schylił i przerzucił tego z pleców na tego drugiego. Próbowali go zaatakować ponownie, ale zielonooki jednego kopnął w splot słoneczny, więc ten na chwile się zapowietrzył, a jego kolegę uderzył na tyle mocno w twarz, że złamał mu nos.
- Powtórzę ostatni raz... Zabierajcie się stąd – warknął, na co przestępcy pobiegli na schody tak szybko, jak się tylko dało.
Gdy zniknęli z oczu Laufeysona, ten czym prędzej podbiegł do siedzącej przy głazach kobiety. Była w takim szoku, że nie czuła nawet, że usiadła w wodzie. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Była zaskoczona siłą tego człowieka oraz tym, że ją w ogóle chciał bronić i oczywiście była przerażona tym, że ją napadnięto. Ci mężczyźni czaili się na nią już od którejś ulicy, przez którą szła. Schodząc na brzeg, stała się naprawdę łatwym celem.
Loki z początku nic nie powiedział. Złapał delikatnie za jej brodę i obejrzał uważnie jej poobijaną twarz. Krew leciała jej z łuku brwiowego i miała siniaka na policzku. Delikatnie nacisnął na siniaka, przez co dziewczyna syknęła z bólu i obudziła się z szoku.
- To boli... - stęknęła.
- Wiem, ale chce sprawdzić, czy nie złamali ci kości jarzmowej – mruknął spokojnie, kolejna rzecz, która ją zaskoczyła. Nacisnął kilkakrotnie w okolicach siniaka, co tym razem dziewczyna jakoś wytrzymała. – Chyba to tylko stłuczenie. Boli cię coś jeszcze? Tak konkretnie?
- Żebra, po lewej stronie, ale spokojnie, raczej nic takiego się nie stało... Masz moją książkę?
- Po tym wszystkim myślisz tylko o tej cholernej książce?! – warknął, ale po chwili złagodniał. – Nie, zapomniałem. Pojedź ze mną, opatrzę cię i ci ją oddam.
- Bez żadnych sztuczek? – spytała podejrzliwie, ale nie wiedzieć czemu, uśmiechnęła się delikatnie.
- Bez żadnych sztuczek – odparł niemrawo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top