Rozdział 2
Loki, który już dawno okradł bibliotekę ze starych map, tym razem ruszył na wschód, gdzie miał odnaleźć ścieżkę prowadzącą do doliny. Właśnie tam miała mieszkać czarownica. Mężczyzna nie był do końca przekonany, co do jej umiejętności. Podobno była na tyle potężna, by uleczyć każdą ranę czy chorobę, a co najważniejsze... Legenda głosiła, że potrafi panować nad umysłami wszelakich istot istniejących w tym wszechświecie. Dokładnie to interesowało Lokiego. Potrafił zahipnotyzować midgardczyka a nawet i asgardczyka, ale umysł Odyna nie należał do łatwych do przejęcia. By kontrola była trwała i długa, potrzebował naprawdę potężnego zaklęcia. A jedyną szansą na poznanie go była ta lodowa wiedźma. Loki bardzo chciał wierzyć w jej potęgę, ale jedno mu nie pasowało. Nie rozumiał, czemu ukrywa się ze swoją mocą i dlaczego to jacyś debile panują na Jotunheimie i w Dziewięciu Królestwach. Jeśli legendy mówiły prawdę, to ona mogłaby bez problemu podbić cały ich system.
Po około trzech godzinach podróży Loki w końcu zauważył ścieżkę, która prowadziła między góry. Niestety, jej rozmiar nie zachwycił go, ponieważ Gorgo nie mógł nią podróżować – droga była zbyt wąska i kamieniste podłoże było zbyt śliskie dla końskich kopyt. Po chwili namysłu mężczyzna uznał, że nie ma jak zabrać ze sobą wierzchowca. Znalazł nieopodal jaskinię, w której zwierzę mogło na niego wygodnie poczekać. Zabezpieczył miejsce zaklęciami i zostawił Gorgo niezbędne rzeczy do przeżycia. Pożegnawszy się z wierzchowcem, Loki wyruszył w drogę, która zapowiadała się być trudniejsza, niż sądził.
Tylko gdy mężczyzna wkroczył na ścieżkę, pogoda się znacznie pogorszyła. Wiatr dął coraz to mocniej, a drobne opady śniegu powoli zmieniały się w burzę. Mimo że Lokiemu nie przeszkadzał chłód Jotunheimu, teraz sądził, że zaraz zamarznie. Nie minęło pół godziny, a musiał użyć na sobie zaklęcia ocieplającego. Niestety, dawało niewielką ulgę. Czarownik próbował stosować wszelakie zaklęcia, które mogłyby mu pomóc w wędrówce, ale z jakiejś przyczyny żadne nie zadziałało. Uświadomiło to Lokiemu, że idzie w dobrym kierunku i że ta śnieżyca prawdopodobnie jest sprawką Jotunki, do której zmierzał. Podniosło go to trochę na duchu. Jeśli potrafiła jako pułapkę dla niemile widzianych gości ustawić burzę śnieżną, to musiała być potężną czarownicą – nie jakąś zwykłą szamanką.
Po kilku godzinach męki Lokiego dobiegły końca, kiedy wyszedł zza stromej ściany, opady zelżały, a mężczyzna mógł w końcu zobaczyć, co się znajduje dalej niż metr od niego. Widok zaparł mu dech w piersi. Wszedł właśnie do niewielkiej doliny, która nie wyglądała jak reszta planety. Niebo było tu jaśniejsze, cała dolina była porośnięta piękną tajgą. Pierwszy raz w życiu Loki zobaczył w Jotunheimie roślinę większą od kufla piwa. Śnieg na gałęziach delikatnie błyszczał, co sprawiało, że w puszczy nie było wcale ciemno. Zachwycony mężczyzna wkroczył pewnie do boru, i nie mógł się nadziwić, ile życia jest w tej dolinie. W oddali słyszał śpiew ptaków, a gdzieniegdzie widział asgardzkie zwierzęta, które nie miały jak przeżyć w normalnych warunkach tej planety. Zdolności szamanki coraz bardziej zadziwiały młodego czarownika.
W pewnym momencie do jego uszu dobiegł kobiecy głos. Loki zwrócił się ku niemu i około trzystu metrów od siebie zauważył kobietę o błękitnej cerze, która zbierała zioła. O dziwo była niższa od reszty Jotunek, które widział, ponieważ miała prawdopodobnie nie więcej niż dwa i pół metra wzrostu. Budowa również nie należała do tradycyjnych. Nie była muskularna czy przy kości tylko szczupła i twarz kobiety zdecydowanie nie należała do okrągłych, jakie to miewały kobiety w tych stronach. Jej kości policzkowe były ostre i dobrze widoczne, a szczęka kwadratowa. Włosy miała platynowe, a warkocze sięgały ziemi. W końcu zorientowała się, że ktoś ją obserwuje. Obróciła się powoli w stronę Lokiego i przeszyła go wzrokiem jej rubinowych oczu. Jej mina mówiła, że zdecydowanie nie jest zadowolona z tego, że ktoś wtargnął na jej ziemię. Nagle zaczęła się teleportować z zawrotną szybkością w różnie miejsca wokół Lokiego, który nie mógł za nią nadążyć. Po kilku sekundach stanęła kilka metrów przed nim i ponownie zmierzyła go wzrokiem dalej z niezbyt zadowoloną miną.
- Czego tu? – warknęła aksamitnym głosem, który wydał się Lokiemu dziwnie znajomy.
- Jesteś Farbauti, prawda? – zapytał obojętnym tonem. Musiał przybrać maskę oschłego bożka. Przy takich istotach lepiej nie okazywać uczuć.
- A kto inny, do cholery? Czego tu?
- Mam do ciebie sprawę.
- To oczywiste. Nie mąć tyle, niziołku, bo wywalę cię stąd szybciej niż powiesz, o co ci chodzi – wyznała, wyczarowując w swojej dłoni ogromny lodowy miecz.
- Potrzebuję potężnego zaklęcia, który utrzyma pewnego starca w kompletnie innej świadomości. O ile legendy mówią prawdę, potrafisz takie sztuczki.
- Za dużo bajek się nasłuchałeś od swojej mamusi. Kim jesteś?
- Loki z Asgar...
- Wypad! – warknęła głośniej. – Nie robię dla tych ścierw. Lepiej uciekaj zanim przeszyję cię mieczem i wymrożę całe ciało!
- Gdybyś mogła mi cokolwiek zrobić, nie stałbym tutaj całkowicie odsłonięty. Jak widać, nawet nie mam na sobie płaszcza na przymrozki – odparł na groźbę, ze swoim cwaniackim uśmieszkiem. Oczywiście, to tylko rozwścieczyło olbrzymkę.
- Zaraz się przekonamy, konusie!
Zniknęła nagle w błękitniej mgle, by pojawić się tuż przed twarzą Lokiego. Z nieukrywaną satysfakcją złapała za przedramię chłopaka i uniosła je na wysokość jego oczu. Nacisnęła na rękę bardziej i zbroja czarownika zaczęła się kruszyć. Z zadowoleniem spojrzała na kończynę, gdy w końcu dotarła do gołej skóry. Z lubością czekała na krzyk bólu tego kurdupla, ale o dziwo nie nadszedł. Sądziła, że skóra Lokiego właśnie sinieje i zaraz miały się na niej pojawić poważne odmrożenia, ale... kolor skóry zmienił się w inny sposób, niż się spodziewała. Niebieska barwa zaczęła się rozchodzić po całym ciele mężczyzny i dodatkowo pojawiały się nim runy, które mógł nosić tylko Jotun. Spojrzała z niedowierzaniem na twarz Lokiego. Patrzył na nią triumfalnie oczami bardzo podobnymi do tych, które sama miała... Puściła go z przerażeniem i nie mogła uwierzyć to, co się właśnie stało.
- Kim ty, do cholery, jesteś? – zapytała przejęta. Zdenerwowanie ulotniło się, a zastąpiło je zagubienie myśli. – Mów!
- Loki Odinson – odparł z satysfakcją, ale odpowiedź kobiety nie należała do tych, których się spodziewał.
- Nieprawda – szepnęła z niedowierzania. – Frigga wydała na świat tylko i wyłącznie jednego syna i na pewno nie mogłaby urodzić Jotuna.
- Masz rację. Jestem ich adoptowanym synem – odpowiedział, czując satysfakcję tym, że kobieta nie miała pojęcia, co się właśnie dzieje. Zdecydowanie od dawna siedzi w tej dolinie odcięta od świata, skoro nie słyszała o drugim dziecku królewskiej pary.
- Przestań odpowiadać jak dziecko, mów całą prawdę. Kim jest twój ojciec?
- Loki Laufeyson, do usług. – Skłonił się delikatnie, a po chwili dodał z szelmowskim uśmiechem: Aczkolwiek nie znam nikogo, kto by je polecał, a na pewno nie szczerze.
Sądził, że jego delikatny żart przywróci jego rozmówczynię do poprzedniego stanu, ale stało się wręcz na odwrót. Jotunka nie mogła uwierzyć własnym uszom, dech zaparł jej w piersi. Nie mogła uwierzyć w to, kto przed nią właśnie stał. Skanowała Lokiego szeroko otwartymi oczyma, aż nie wytrzymała – musiała usiąść z wrażenia. Teraz nie liczył się dla niej żaden respekt, żadna władza nad rozmówcą. Musiała się oswoić się z myślą, że...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top