13. Och Tobi
POV Sora
Idąc przez miasto, czułam, jak jego aura przyjemnie mnie otacza. Konoha o tej porze roku była przepiękna. Świeżo skoszona trawa, zapach dopiero co upieczonego pieczywa z piekarni, słodkie zapachy przekrojonych owoców, które oferowały przydrożne kobiety. Pora lunchu w Konosze zawsze witała wszystkich mieszkańców przepięknymi zapachami. Uwielbiałam tutaj wszystko. To było moje miasto. Moje i dziewczyn. Wszystkie trzy czułyśmy, że tutaj jest nasze miejsce.
Wzięłam głębszy oddech. Czułam szybsze bicie serca. Już dawno tego nie doświadczyłam. Stojąc przed niewielkim, kamiennym domem, poczułam chłód przejmujący moje ciało.
Chcąc zapukać do drzwi, zastanawiałam się czy dobrze robię. Cofnęłam dłoń. Nie byłam w stanie tego zrobić.
Poprawiłam okulary, które miały mnie uchronić przed zbędnymi spojrzeniami przechodniów, w końcu bycie modelką miało swoje minusy. Gdy już chciałam odejść, usłyszałam, jak drzwi się otwierają.
Niech to szlag, przeklęłam słysząc jego głos.
— Sora? Co ty tutaj robisz? —Kankuro, widocznie zaskoczony, spoglądał na mnie. Nie miałam wyjścia, musiałam iść zgodnie z planem.
— Chciałam z Tobą porozmawiać — odparłam z pewnością siebie, jednak wewnątrz czułam, jak cała się trzęsę.
Ku mojemu zaskoczeniu, najpierw on sam wszedł do mieszkania. Nie udało mi się nic usłyszeć, mężczyzna już po kilku minutach otworzył mi drzwi.
— Zapraszam — powiedział z tym swoim pewnym siebie uśmiechem. Tak bardzo chciałam, by przestał.
Siedząc u niego na kanapie, czułam się niekomfortowo. Jego wzrok łapczywie błądził po moim ciele, jak gdyby widział mnie po raz pierwszy. Kiedy nareszcie woda się zagotowała, a on mi zalał kawę, poczułam wewnętrzna ulgę.
Już zaraz koniec. Westchnęłam zadowolona.
Wstając, by wziąć kubek stało się coś, czego w ogóle się nie spodziewałam. Kankuro podszedł do mnie szybko, zbyt szybko. Nim się spostrzegłam, stałam oparta o ścianę, a on nachylał się nade mną.
— Długo kazałaś mi na siebie czekać — wyszeptał, delikatnie przejeżdżając dłonią po moim policzku. — Ile już miałoby lat, dwa czy więcej?
Zamarłam.
Pierdolony, pojebany zjeb.
— Co, przepraszam? — zaczęłam grać na zwłokę.
— Myślisz, że nie wiem? Myślałaś, że się nie dowiem o tym, że usunęłaś moje dziecko?
— Nie było twoje! — krzyknęłam, ale doskonale wiedziałam, że było to kłamstwo. Tak bardzo nienawidziłam tego faktu.
— Ten kutas nie byłby w stanie niczego zapłodnić. Gdzie ty masz oczy, Sora?
— A gdzie ty masz mózg? Myślałeś, że co? Zrobisz mi dziecko, a ja będę czekać?! Wiem, jakim gadem jesteś. Cała twoja rodzina jest pierdolnięta. Całe szczęście się przerzedza, im mniej was, tym lepiej dla świata! — krzyknęłam, a jego dłoń zjechała na moje biodro. Przyciągnął mnie do siebie tak, że poczułam jego oddech bliżej.. i nie tylko.
— Tak na mnie działasz...
— Zjeb! — Odrzuciłam go od siebie i bez zastanowienia uderzyłam go w twarz. Wiedziałam, że taki nie był, był inny. Jednak teraz coś się z nim stało. Chciałam z nim kulturalnie porozmawiać, a wyszedł cyrk, którego w życiu bym nie przewidziała.
Wychodząc, usłyszałam ciche kaszlenie dobiegające z góry. Nagle na schodach ujrzałam Temari. Uśmiechnęła się do mnie. Czując wstyd, odwzajemniam uśmiech. Była z nich najlepsza, a jeżeli słyszała moje słowa, na pewno musiała poczuć się strasznie.
Będąc już na dworze, nie wytrzymałam. Uniosłam się płaczem, biegnąc przed siebie. Nie chciałam tego wszystkiego. Zawsze pragnęłam spokoju, wspaniałego męża i rodziny. Dlaczego to pierdolone życie nie współpracowało ze mną?
Jednak, jak później się okazało, spotkanie z Kankuro nie było najgorszą rzeczą dzisiejszego dnia. Mijając dom Sabaku, dostrzegłam doskonale znany mi samochód. Czarne BMW z czerwonymi kołpakami.
Zadrżałam.
Wiedziałam, że to on. Czułam jego wzrok na sobie, jednak nie miałam odwagi. Nie miałam odwagi, by się odwróci i spojrzeć mu w oczy.
Niestety. Przezabawny los lubił mi płatać figle na każdym kroku. Śmieć.
Widząc, jak samochód podjeżdża, chciałam schować się pod ziemię. Najlepiej tu, gdzie stałam. Nie miałam w sobie wystarczająco siły na konfrontację z nim.
— Sora. — Brzmiał groźnie. Dawno nie słyszałam tego tonu. Używał go przeważnie w rozmowie ze swoimi przełożonymi, jednak nigdy do mnie.
Nic więcej nie powiedział. Nie musiał. Doskonale wiedziałam, o co mu chodzi. Chowając burzę emocji do kieszeni, posłusznie zajęłam miejsce pasażera.
Jechaliśmy w ciszy całą drogę. Wchodząc do mojego mieszkania, też nic nie mówiliśmy. Byłam zawiedziona, że przywiózł nas do mnie. Nie będę mogła uciec.
Cały czas na mnie patrzył. Nic nie mówił. Gdy już zdenerwowanie osiągnęło limit, spojrzałam na niego.
— Masz zamiar cały czas milczeć?
— Nie.
On sobie jaja robi. Nosz kurwa, jak zaraz nic nie powie, to nie ręczę za siebie.
— To możesz mi w końcu..
— Co robiłaś u tego gnojka? Czy ostatnio nie wyraziłem się jasno? — złość aż z niego kipiała. Musiałam delikatnie się odsunąć, wiedziałam, że by mnie nie uderzył, jednak jego wzrok i emanujące zdenerwowanie mnie przytłaczało.
Gdy zdecydowaliśmy zakończyć te chore związki, Tobirama zakazał mi spotykania się z Kankuro. Niestety, Sabaku pochodził z upartego rodu i niechętnie chciał na to przystać. Często mnie nachodził, tylko żeby porozmawiać. Najbardziej brakowało mu naszych rozmów, mi zresztą też. Jednak gdy dowiedziałam się o ciąży, to ja zakończyłam znajomość. Musiałam poprosić starych znajomych, by trzymali go ode mnie z daleka. Udało się.
— Wiesz co, Sora, najgorsze jest to, że miałem nadzieję. Myślałem, że sama mi powiesz o tym, że dziecko było tego skurwiela, a nie moje. — Wstał podchodząc do okna. Wzięłam głęboki wdech, czułam, jak gula podchodziła mi do gardła. Skąd wiedział? Jak?
— Tobi, ja.. — Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nigdy nie spytał, czy było jego. Ja tylko nie do końca powiedziałam mu całą prawdę.
— Wybaczam ci, Sora. Rozumiem, że mogłaś mieć swoje niekontrolowane wyskoki, w końcu to był szalony okres w twoim życiu...
— Że co, przepraszam? — Nie dowierzałam. Delikatnie ścisnęłam prawą dłoń w pięść.
— Cała ta poligamia, strata przyjaciółek. Trochę zaszalałaś.
— Ty słyszysz samego siebie?! To był twój chory pomysł! — Nie wytrzymałam. Wstałam uderzając, dłonią w udo. Przegiął i nie miałam zamiaru tego tak zostawić.
— Mój? To ty zaproponowałaś, byśmy to zrobili.
— A jaki normalny facet by się zgodził?
— Chciałem cię uszczęśliwić..
— Pieprząc się z innymi i mi na to pozwalając? Gdybyś był normalnym facetem, to od razu byś odrzucił ten chory pomysł. Bym była tylko twoja!
— Tego chciałem. Sora... — Nie byłam świadoma, że moje krzyki były głośne, zbyt głośne. Stałam przy drzwiach, trzymając w ręku torebkę, serce waliło mi jak szalone.
— Wychodzę! — burknęłam, opuszczając mieszkanie. Po chwili namysłu jednak wróciłam do środka. — Ty się wynoś! — wycedziłam gorzko. Każde słowo wypełniał coraz większy jad.
— Będę o ciebie walczyć, Sora — wyszeptał, podchodząc bliżej. Jego ciepły oddech znajdował się niebezpiecznie blisko. —Każde związki mają swoje upadki, a doskonale wiesz, że byliśmy szczęśliwi. Nie przestanę walczyć o Twoje serce. — Pogładził dłonią mój policzek. Szybko jednak ją odsunęłam i ruchem głowy wskazałam mu drzwi.
Już było po wszystkim.
Usiadłam na kanapie, analizując wszystko, co się stało. Poczułam, jak narasta we mnie wściekłość i rozpacz. Chwyciłam za telefon. Wystarczyło, bym wystukała „pomocy". Te sześć liter po sekundzie wywołały odzew.
„Zaraz będę". Obie napisały to samo, jak gdyby się zgadały. Ale często im się to zdarzało, mówiły i robiły to samo w tym samym czasie, przez co wydawały mi się jeszcze bardziej urocze. Pozostało mi tylko czekać na przyjaciółki, które już kierowały się z odsieczą.
*
Słoneczka, wybaczcie mi moje rzadkie dodawanie rozdziałów :<
Ostatnio nie miałam weny, a do tego mój "cudowny" telefon odmówił posłuszeństwa. Iphony to zło, moja ślepa miłość już do nich przeminęła.
Tak więc mam jeszcze dwa tygodnie i postaram się wstawić coś jeszcze w tym tygodniu. ^^
A jak wam mija pierwszy miesiąc szkoły? Są jacyś maturzyści? Stresujecie się jeszcze czy nie? :D
Miłego dnia misiaczki moje! <3
XOXO ~ Vivi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top