(2)

*per Kuba*

Z błogiego snu wyrwał mnie głos mojego brata Filipa. Wkurzyłem się trochę.

-Ej młody, wstawaj.

-Coś chciał? -zapytałem jeszcze zaspanym głosem

-Dziś o 20 robię imprezę. Nie wracaj przed 6. -powiedział szybko

-Dobra. -odpowiedziałem gdy chłopak odchodził

Spojrzałem na zegar. Wskazywał godzinę 10. Wstałem z łóżka i wybrałem rzeczy na dziś. Wziąłem je i poszedłem do łazienki. Ogarnąłem się i jak zwykle zrobiłem kilka nacięć na moim nadgarstku. Szybko założyłem opatrunek, naciągnąłem rękaw bluzy i wyszedłem. Skierowałem się w stronę kuchni. Siedziała tam dziewczyna Filipa Julia. Przywitałem się z nią i przygotowałem sobie jakieś śniadanie. Ona zawsze była dla mnie miła. Traktowałem ją jak siostrę. Zjadłem posiłek i wróciłem do siebie. Nie wiedziałem co robić, więc włączyłem Ranczo na netfliksie. Czas przeleciał dość szybko. Nim się obejrzałem nastała 19. Wyłączyłem telewizor i zszedłem na dół. Nikogo nie było w domu. Szybko wziąłem się za pakowanie potrzebnych rzeczy. Zajęło mi to chwilę. Potem zrobiłem sobie jeszcze szybki posiłek bym nie był głodny. W między czasie Filip z Julią wrócili.

-Do kogo pójdziesz -zapytała dziewczyna

-Do kolegi -odpowiedziałem szybko

Julia zawsze się mnie o to pytała, jednak nigdy nie drążyła tematu. Teraz było trochę inaczej.

-Jak ma na imię ten twój kolega? -dopytywała się

-Marcel, chodzimy razem do szkoły. -powiedziałem trochę nerwowo -Już późno, muszę iść. Pa. -rzuciłem na odchodne i opuściłem dom.

Skierowałem się do parku w którym zwykle przesiadywałem w takich sytuacjach. Szybko tam dotarłem i usiadłem na pobliskiej ławce. Włączyłem sobie muzykę i tak siedziałem dobrą godzinę. Zrobiło się trochę zimno, więc postanowiłem pójść do starej szopy w której również spędzałem czas. Było to trochę dalej ale tam zawsze miałem spokój. Moje myśli ponownie powędrowały w stronę Marcela. Jego głos rozbrzmiewał w mojej głowie. Nagle poczułem szarpnięcie. Było na tyle mocne, że upadłem na ziemię. Rozejrzałem się i zobaczyłem cały szkolny gang. Nic nie mówili. Jeden z nich złapał mnie do pozycji stojącej. Zaczęło się. Oberwałem kilka razy w szczękę, potem również podbili mi oczy. Ponownie upadłem. Leżałem na ziemi a oni stali nade mną. Gadali między sobą o czymś ale nie wiedziałem o czym. Chwilę później dostałem mocnego kopa w twarz i widziałem już tylko ciemność. Straciłem przytomność.

Ocknąłem się gdy już nikogo nie było. Wszystko mnie bolało. Zauważyłem, że zabrali mój plecak z wszystkimi rzeczami. Na szczęście miałem jeszcze telefon. Wyciągnąłem go i włączyłem kontakty. Nie miałem do kogo zadzwonić. W końcu zdecydowałem się by zadzwonić do Marcela. Tak też zrobiłem. Chwilę później usłyszałem jego pusty głos.

-Halo.

-Hej to ja Kuba. Mam jedno pytanie. Gdzie mieszkasz?

Odpowiedział mi na to, jednak jego głos momentalnie zaczął wyrażać troskę. Po chwili milczenia zapytał mnie.

-Gdzie jesteś?

-W parku przy ulicy Jana Pawła -odpowiedziałem trochę zaskoczony

-Dobra to nie ruszaj się, już jadę. -powiedział i rozłączył się.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top