8. Pewnego razu anioł i demon pokochali się
Mama. Ten jeden wyraz dźwięczał dziewczynie w głowie, odkąd zakończyła rozmowę z Lilith. Było za wcześniej, żeby mogła tak nazywać ową kobietę i wątpiła, że kiedykolwiek będzie w stanie się tak do niej zwracać, ale po raz pierwszy mogła mieć kogoś, kto w ogóle pretendował do tego miana. Serce jej drżało na myśl, że wkrótce spojrzy swojej rodzicielce w oczy. Nie była jednak pewna czy temu podoła. Tyle lat ją na przemian przeklinała i błagała, aby wróciła, że teraz nie potrafiła sobie przyswoić, iż powie jej to w twarz. Z tego, co mówiła matka demonów, mieszkała ona w jednej z biedniejszych dzielnic Londynu. Kobieta zaznaczyła, że jej matka oczekiwała Lilith, więc pojedzie z nią, bo Anioły Dnia mogłyby ją wystraszyć. Amarissa postanowiła, że ich, mimo wszystko, powiadomi, ponieważ nie chciała, żeby się o nią martwili. Lysander odpadał, gdyż podejrzewała, jak zareaguje na jej eskapadę z tą, która stworzyła demony. Michael ją przerażał, a z Rafaelem i Gabrielem właściwie nie rozmawiała, także została jej jedna osoba.
Kuchnia była pierwszym miejscem, do którego poszła i oczywiście spotkała tam Dahlię, która akurat zajmowała się przygotowywaniem ciasteczek z migadałami. Ujrzawszy nastolatkę, pomachała jej, chociaż po jej ruchać widać było, że wciąż była nerwowa po porannej kłótni z Michaelem.
- Witaj, truskaweczko. Obiad jeszcze nie gotowy, ale zawsze mogę dać ci coś przekąsić - uśmiechnęła się do niej i włożyła ciastka do piekarnika, a potem pomieszała zupę gotującą się na kuchence i podsunęła Davies łyżkę pod nos. - Spróbuj.
Ta posłusznie spełniła jej polecenie i od razu zaburczało jej w brzuchu, ponieważ nie jadła nic od rana, a potrawa w wykonaniu anielicy była naprawdę niesamowita. Wydawała się być dość pikantna, ale osiemnastolatka kochała takie smaki.
- Idealna - skomentowała jej dzieło. Blondynka odłożyła łyżkę i wytarła ręce o czerwoną szmatkę leżącą przy zlewie.
- To dobrze, że ci smakuje, dlatego że to trochę mój mały eksperyment - przyznała podekscytowana. - Wybrałam kilka przypraw na chybił trafił z nadzieją, że jakoś wyjdzie.
- Wyszło świetnie, ale nie przyszłam tu, żeby coś zjeść - odrzekła Amarissa. - Muszę wyjść i nie wiem, kiedy wrócę. Myślę, że do wieczora się wyrobię, ale nie chcę, żebyście się niepokoili.
- Coś się stało? - zapytała blondynka, zaplatając ręce na piersi.
- I tak, i nie. Znalazłam moją matkę, a w sumie to Lilith ją znalazła i zaraz po mnie przyjedzie, żebyśmy się z nią spotkały - wyjaśniła pokrótce. Oczy Dahlii rozbłysły na tą wiadomość.
- Lilith tu będzie?
- Tak, ale mam prośbę. Nie mów reszcie o tym, gdzie poszłam, okej? A przynajmniej nie na razie. Jeśli coś się stanie, to Lilith da wam znać, a póki co, wymyśl jakąś wymówkę. Powiedz, że poszłam do sierocińca, bo czegoś zapomniałam albo po prostu improwizuj - poradziła jej dziewczyna.
- Zdajesz sobie sprawę w jakiej niezręcznej sytuacji mnie stawiasz? Michael dostanie szału jak się dowie, że byłam częścią twojego planu, a już nawet nie wspomnę co zrobi ze mną Lysander - powiedziała z powagą, która nie pasowała do jej marzycielskiej duszy.
- Wiem, ale byłaś jedyną osobą przejmującą się losem Lilith i nie oceniałaś jej po tym, że urodziła demony. Oni tego nie zrozumieli, ale ty tak. Obie wiemy, że chłopcy nie zgodziliby się, żebym gdziekolwiek z nią poszła, ale mnie nie obchodzi jej pochodzenie, tak samo jak ciebie. Muszę poznać swoją matkę, a tylko ona może mi pomóc - przekonywała ją Davies. Anielica zerknęła na piekarnik, ale zaraz wróciła wzrokiem do swojej rozmówczyni.
- Powiedzmy, że się zgadzam, bo nie dość, że masz rację, to w dodatku mogę zrobić na złość Michaelowi - stwierdziła wrednym głosikiem. - Ale jedna rzecz mnie zastanawia. Jak Lilith cię znalazła?
- Miała mój numer - odpowiedziała odruchowo osiemnastolatka i wówczas dotarło do niej jak dwuznacznie to zabrzmiało. Dahlia zmarszczyła czoło, co wyglądało bardzo zabawnie, aczkolwiek wcześniej miała okazję zobaczyć ją wkurzoną, dlatego wolała jej nie doprowadzać do takiego stanu. - Znaczy się dałam go jej, żeby dzwoniła w razie, jakby czegoś się dowiedziała.
- Aha, czyli masz jej numer? - dopytywała dalej.
- No tak, przed chwilą do mnie telefonowała - odezwała się niepewnie, ale anielica nagle rozchmurzyła się.
- To wspaniale się składa! - wykrzyknęła wesoło. - Mam propozycję, truskaweczko. Ja nie powiem nic o twojej wyprawie, a w zamian za to ty dasz mi numer Lilith. Umowa stoi?
- Pewnie. Uważam, że ona też cię lubi, ale nie ma odwagi zrobić pierwszego ruchu, więc nawet gdybyś nie poprosiła, to tak czy siak, bym ci go dała - roześmiała się Amarissa i podyktowała blondynce numer, która zdawała się być wniebowzięta. - Ale poczekaj z wykorzystaniem go aż wrócimy, w porządku?
- Ma się rozumieć i jestem twoją dłużniczką - westchnęła Dahlia i przytuliła do siebie telefon jak najcenniejszy skarb.
- Nie ma sprawy. Rozkochaj ją w sobie i bądźcie szczęśliwe - poleciła jej nastolatka i wzruszyła ramionami.
- Znajdź swoją mamę i powiedz jej, że zrobiła błąd, tracąc taką córkę - odparła, a oczy dziewczyny zaszkliły się, jednak Dahlia już tego nie widziała, bo odwróciła się do niej plecami.
Amarissa ruszyła zatem na spotkanie z Lilith, zostawiając anielicę snów w doskonałym nastroju.
***
- Ruszaj się, dziecino, może i mam przed sobą całe wiek, ale to nie znaczy, że chcę je spędzić, czekając na ciebie - ponagliła ją Lilith opierająca się o ciemnofioletowego jaguara. Ubrana była w czarną suknię o kroju płaszcza i długie rękawiczki w tym samym kolorze.
- Idziemy na jakiś bal? Mogłaś mi powiedzieć - żachnęła się nastolatka. - Będę trochę odstawać w tym stroju.
Kobieta posłała jej rozbawione spojrzenie i wsiadła za kierownicę z gracją księżniczki. Davies poszła jej śladem i zajęła miejsce z przodu, obok niej.
- Taki mam styl - skwitowała, odpalając samochód. - Lubię czasem ubrać się z klasą. Doszłam kiedyś do wniosku, że jeżeli już mam być matką demonów, to muszę być TĄ matką demonów. Skoro ludzie uczynili mnie demonem, niech mają mnie przynajmniej za ich królową.
- Czyli jednym słowem, radzisz sobie z tym kim jesteś - podsumowała Amarissa, patrząc jak wskazówka na prędkościomierzu przesuwała się coraz dalej.
- Nie mam wyboru, prawda? - zapytała retorycznie. - Z pewnymi rzeczami nigdy się nie pogodzę, ale to i tak nikogo nie obchodzi. No, może Asmodeusza, jeśli akurat będzie mu to do czegoś służyło.
- Przestań, mnie obchodzi i Dahlię też - zaprotestowała z chytrym uśmieszkiem dziewczyna. - A propos, nie rozmawiałam z tobą po tym, co się stało w klubie, ale widziałaś jak się przejęła, gdy Asmodeusz tobą rzucił?
- Masz na myśli to, co się stało, zanim wypuściłaś w ,,Satrinie" wielki korzeń na środku sali? - spytała zaczepnie, ignorując uwagę o anielicy.
- Przepraszam cię za to. Nie panowałam nad sobą i nie miałam pojęcia, że posiadam takie możliwości. To zdarzyło się po raz pierwszy, ale dziś ćwiczyłam z Lysandrem i za jakiś czas naprawię wszystkie szkody - obiecała skruszona.
- Bez urazy, ale nie zamierzałam czekać aż ktoś z was pofatyguje się i wyrwie tego chwasta, więc zrobiłam to sama - powiedziała tym samym znużonym tonem, co podczas ich pierwszej rozmowy przy barze. - Chociaż powinnam powiedzieć to z urazą, zważywszy na to, co nawyrabiałaś. Jak to właściwie jest z twoimi mocami? Pojawiły się znikąd?
- Nie całkiem znikąd. Anioły podejrzewają, że to wina mojego ojca albo matki, tylko wcześniej się nie ujawniły, bo nigdy nie byłam w takiej sytuacji jak wczoraj - sprostowała.
- Anioły obwiniają demona i kobietę sypiającą z demonem. Kto by pomyślał? - rzuciła sarkastycznie. - Poważnie, ta banda idiotów ze skrzydłami powinna znaleźć wreszcie inną wymówkę, ponieważ to się robi nudne. W ogóle to niesamowite, że jeszcze cię na wyrzucili za bycie połowicznym demonicznym bękartem.
- Oni wcale nie są tacy straszni jak sądzisz - wzięła ich stronę osiemnastolatka, lecz przypomniała sobie o sytuacji z rana, kiedy Michaela nie obchodził los Lilith i założył, że podobało jej się zachowanie byłego chłopaka. - Dobra, przyznaję, że czasem zachowują się głupio, ale zrozum, że uczono ich tego, że demony to samo zło.
- Dlaczego miałabym próbować ich zrozumieć, jeśli oni nie dali mi szansy na bycie kimś więcej niż matką demonów? - odparowała i niestety, Amarissa musiała się z nią zgodzić. Wiedziała jednak, że nie wszyscy byli wrogo nastawieni do kobiety.
- Dahlia na pewno tak nie myśli - wymamrotała pod nosem, a Lilith, słysząc to, przyśpieszyła i wyminęła auto przed nimi. - Boże, zwolnij!
- Myślę, że On jest zbyt zajęty, aby wciskać mój hamulec - zaśmiała się, ale nie było w tym dużo radości.
- Bardzo zabawne i jeśli uważasz, że w ten sposób zniechęcisz mnie do mówienia o Dahlii, to się grubo mylisz. Co ty tak unikasz tego tematu? - zaciekawiła się.
- Wcale nie unikam, bo nie ma żadnego tematu. Ona mnie nie interesuje i żadne babeczki tego nie zmienią! - odparła i wyprzedziła kolejny samochód.
- Jakie babeczki? - podłapała Davies, ale matka demonów zamilkła, zdając sobie sprawę, że tamta już jej nie odpuści. - Gadaj, o co z nimi chodzi?
- Wysłała mi jedną z przyklejonym numerem do niej w ramach przeprosin za twoje ogrodnicze przygody - wyznała w końcu i udała, że poprawiła lusterko, byleby nie dopuścić do siebie myśli o anielicy.
- Nie skorzystałaś z niego – bardziej stwierdziła niż zapytała siedząca obok dziewczyna.
- Nie widziałam potrzeby - oznajmiła dumnie i starała się skupić na drodze, mimo, że to nie było konieczne. Biada temu, kto by w nią wjechał.
- Ale babeczka była dobra? - zwróciła się do niej z dociekliwością Amarissa.
- Czy to ma znaczenie?
- Była? - naciskała.
- Tak, była! - przyznała i instynktownie dodała gazu, sprawiając, że nastolatka wrzasnęła przerażona.
- Jezus, pozabijasz nas!
- Co ty masz z tym wzywaniem Trójcy Świętej ? Umawiasz się z nimi na piwo czy co? - zakpiła, odzyskując spokój.
- Zrób to znowu, a następny korzeń, który wpuszczę udusi cię w nocy - zagroziła Davies, trzymając się mocno drzwi.
- To niech to przynajmniej będzie jakiś ładny kwiatek - odgryzła się Lilith, a pół anielica pokazała jej środkowy palec, na co zareagowała uniesieniem kącików ust w górę.
Niewiele czasu zajęło im znalezienie ubogiej dzielnicy, dzięki temu, że noga kobiety nie schodziła z gazu. Amarissa rozejrzała się po zniszczonych przez ducha czasu domach. Nic nie wskazywało na to, żeby ktoś je zamieszkiwał.
- Jesteś pewna, że to tutaj? - zadała pytanie milczącej od kilkunastu minut Lilith.
- Taki adres dostałam, więc raczej tak - odrzekła, zerkając na numery umieszczone nad drzwiami domów. - Widzisz gdzieś dwieście szesnaście?
Nastolatka przyglądała się wszystkim budynkom dokładnie, dopóki nie natrafiła na ową liczbę. Dom nie wydawał się być tak zaniedbany jak poprzednie, ale daleko mu było do rezydencji Aniołów Dnia. Jego ściany były poszarzałe i gdzieniegdzie można było dostrzec żółte plamy, jakby ktoś rozlał na nie sok. Na dachu w kilku miejscach brakowało dachówek, ale poza tym, był w porządku jak na standardy tej ulicy. Davies zacisnęła dłonie w pięści, gdy jej koleżanka zaparkowała przed miejscem, w którym mieszkała jej matka.
- Idziemy? No chyba, że zmieniłaś w międzyczasie zdanie - odezwała się pośpieszająco matka demonów. Dziewczyna skinęła głową i powoli wysiadła z samochodu. Lilith w mgnieniu oka znalazła się przy niej. - Słuchaj, zdaję sobie sprawę, że spotkanie z matką, która cię porzuciła, to nie jest wielka przyjemność, ale dasz radę. Pomogę ci, a jako ktoś, kto spłodził taką paskudę jak demon Abrakas, to uwierz, że nic złego ci się nie stanie.
- Nie chodzi o to, że się boję... Chociaż tak, boję się, ale nie tego, że ona mi coś zrobi, tylko że mnie nie polubi - wyrzuciła z siebie, czekając na wybuch ze strony kobiety. Nie doczekała się go, dlatego kontynuowała:
- Czy to bardzo żałosne, że nadal potrzebuję aprobaty mojej matki, mimo, że ona mnie porzuciła?
Szatynka pokręciła głową i obdarzyła ją łagodnym spojrzeniem wielkich oczu.
- To absolutnie nie jest żałosne - zapewniła ją. - Mój ojciec wyrzucił mnie z Edenu, przeklął mnie na wieki i uczynił tym kim dziś jestem, a ja i tak w głębi serca pragnę jego akceptacji. Każde dziecko w mniejszym lub większym stopniu chce miłości swoich rodziców i nie potrafią sobie wytłumaczyć czemu tatuś albo mamusia nie martwi się ich losem.
- Jak chcesz znać moje zdanie, to Jego strata, a nie twoja, bo stałaś się świetną babką - stwierdziła szczerze osiemnastolatka, a Lilith skrzywiła się, jakby nie przyjmowała tego do wiadomości.
- Chodźmy do środka - zawyrokowała i pociągnęła dziewczynę za sobą do drzwi, w które zaczęła walić tak, że gdyby ta okolica była bardziej zaludniona, to wszyscy sąsiedzi wyszliby rozwścieczeni na ulicę. Na progu stanęła niska kobieta z włosami koloru hebanu przypominające naturalny kolor Amarissy, który obecnie był jedynie połową burzy jej loków. Żółte oczy i chuda, wręcz koścista twarz odróżniały ją od Davies, ale uznała ona, że musiała odziedziczyć większość swojego wyglądu po ojcu. Nieznajoma miała na sobie ciemny golf i otulona była czymś, co kojarzyło się Lilith z narzutą na kanapę.
- To wy? - zwróciła się do nich strachliwie. Matki demonów to nie zdziwiło, ponieważ wizyta pierwszej żony Adama rzadko kiedy oznaczała coś dobrego. Ona nie musiała pytać kim była tamta, gdyż jej tęczówki ją zdradzały. Widać, że miała w sobie sporo anielskiej krwi, bo jeden z jej byłych kochanków zdradził jej, że anioły, których Bóg naznaczył mieli złote spojrzenie. Kobieta od razu poczuła do niej niechęć.
- To ja prosiłam o kontakt do ciebie - odpowiedziała, przybierając swój posągowy wyraz twarzy. - Będzie lepiej, jeżeli zgodzisz się z nami porozmawiać dobrowolnie.
- Lilith, przestań, nie strasz jej - przywróciła ją do porządku nastolatka. - Jestem Amarissa, tw... twoja córka.
Jej matka wydawała się być zdezorientowana, ale zaraz w jej oczach błysnęło zrozumienie, a zarazem smutek.
- Nie, skarbie, nie jesteś.
Dziewczyna przygryzła usta zaniepokojona. Nie sądziła, że rodzicielka postanowi się jej całkowicie wyrzec, a może zrobiła to lata temu, gdy ją oddała.
- Co to ma znaczyć? - warknęła matka demonów.
- Urodziła cię Amaela, a ja jestem jej siostrą - wyjaśniła natychmiast ze strachu przed gniewem Lilith. - Nazywam się Arella i wychodzi na to, że jestem twoją ciotką.
- To w takim razie, gdzie jest Amaela? - zapytała, nie potrafiąc się zmusić do nazwania jej matką. Arella posmutniała jeszcze bardziej.
- Moja siostra od lat nie żyje - powiedziała, a pod Amarissą ugięły się nogi i jedyną rzeczą ratującą ją przed upadkiem były ramiona matki demonów.
- Amarissa, wszystko okej? - zmartwiła się. Osiemnastolatka odzyskała władzę nad swoim ciałem, chociaż w głowie jej huczało. Miała poznać matkę i dowiedzieć się kim była, a tymczasem okazało się, że już nigdy jej nie pozna. Jej ojciec był demonem, a matka, która mogła mieć w sobie odrobinę dobra, od dawna, była martwa.
- Jak to się stało? - zdołała wykrztusić w stronę Arelli.
- To nieco dłuższa historia, więc wejdźcie do środka i wszystko wam opowiem - powiedziała tonem świadczącym o tym, że sporo przeżyła. Kobieta przepuściła je i otworzyła drzwi szerzej, a następnie zaprowadziła je do skromnego saloniku. Nie było tam za wiele rzeczy, ale właścicielka przybytku nie czuła się w związku z tym skrępowana. Wskazała stanowczym gestem na rozpadającą się kanapę. Kiedy dziewczęta zajęły miejsca zaproponowała im herbatę, ale obie odmówiły.
- Proszę mi powiedzieć wszystko o Amaeli - poprosiła się Davies. - Muszę się o niej dowiedzieć jak najwięcej, a jest pani moim jedynym źródłem informacji na jej temat.
Arella westchnęła ciężko i wyszła z pokoju, aby po chwili wrócić do niego ze zdjęciem w dłoni. Anielica podała siostrzenicy fotografię, a ta ujrzała na niej uśmiechniętą, młodą dziewczynę. Amarissa nie potrzebowała zapewnień o tym, że była to jej matka. Miała taki sam kształt twarzy i równie ciemne włosy, co jej siostra i córka. Oczy miała podobne do Arelli, ale z domieszką brązu. Amaela była pełna życia przynajmniej na uwiecznionym na wieki momencie zamkniętym w zdjęciu. Dziewczyna trzymała ręce uniesione w górę w zwycięskim geście. Nastolatka przesunęła palcem wskazującym po sylwetce matki, próbując poczuć jej bliskość. Zanim przeniosła wzrok z powrotem na ciotkę, zamrugała szybko, odganiając zbierające się pod powiekami łzy.
- Była piękna - rzuciła zdławionym głosem, starając się zignorować współczucie odmalowane na twarzy Lilith. Jak przez mgłę wróciło do niej wspomnienie Abaddona mówiącego o jej matce to samo. Musiała przyznać, że w tym się nie pomylił. Drążącą ręką podała ciotce fotografię.
- A ty jesteś do niej bardzo podobna - stwierdziła po chwili anielica. - Te same rysy i sposób w jaki na mnie patrzysz. Nieodrodna córka swojej matki.
- Dziękuję, a teraz czy mogłaby pani opowiedzieć mi jaka była?
- Oczywiście, ale nie zwracaj się mnie pani. Jesteśmy przecież rodziną - odparła i usiadła obok osiemnastolatki. - Chyba za wcześniej na ciocię, ale Arella wystarczy.
- Jasne - wybąkała w odpowiedzi jej siostrzenica.
- W porządku, a więc pozwól, że zacznę od tego, że moja siostra była naprawdę wyjątkowa. Skoro jesteś tutaj z - Zerknęła przelotnie na Lilith. - Talto, to pewnie wiesz, że Amaela była aniołem, tak jak ja.
- To już wiem, ale momencik, Talto? - spytała zmieszana.
- Jedno z moich imion, ale okropnie brzydkie, więc rzadko go używam - podpowiedziała jej towarzyszka. - Nieważne, co się stało z jej matką?
- Po kolei - mruknęła zniecierpliwiona kobieta. - Obie byłyśmy jednymi z potężniejszych aniołów, ponieważ Bóg obdarował nas mocami związanymi z naturą. Ona była połączona z ziemią i wszystkimi organizmami na niej żyjącymi, a ja z powietrzem. Ogrom jej potęgi zadziwiał mnie, ale nigdy nie użyła swoich mocy do złych celów. Przyroda nas nie krzywdzi i nie można jej do tego zmuszać, powtarzała. Wszyscy ją kochali, dzięki jej dobremu usposobieniu.
- Przekazała mi tą siłę - powiedziała głucho jej siostrzenica, a widząc zagubiony wzrok Arelli, dodała:
- Mam moce łączącą się z ziemią. Wczoraj nieźle namieszałam przez to, że nic o tym nie wiedziałam.
- Rozumiem, ale przyznam szczerze, że mnie to nie dziwi. Twoi rodzice byli potężnymi istotami, dlatego spodziewałam się, że połączenie ich sił da... zaskakujący skutek - dokończyła niepewnie.
- Skoro mowa także o moim ojcu, to domyślam się, że go znałaś - zauważyła Davies.
- W pewnym sensie. Spotkałam go kilka razy, lecz twoja matka dużo mi o nim mówiła - odrzekła i otuliła się ciaśniej swoim okryciem. - Po tym jak Bóg wypędził anioły z Nieba, sporo podróżowałyśmy. Amaela z trudem zniosła rozłąkę ze Stwórcą, ponieważ była bardzo wrażliwa, ale ostatecznie zamieszkałyśmy tutaj i powoli wracała do życia, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy osiedliłyśmy się w Londynie, pojawiły się u niej sny o tajemniczym mężczyźnie i to spowodowało, że naciskała, byśmy przestały podróżować. Niestety, gdy mi to opowiedziała, było już za późno. Któregoś dnia wyznała mi, że poznała kogoś i to ten jedyny, ale kiedy spytałam ją kim był, zbyła mnie. Zdecydowała mi się go jednak przedstawić, a ja od razu zorientowałam się, że był upadłym aniołem. Początkowo zamarłam, ale później kazałam się mu wynosić. Moja siostra rozpłakała się i tłumaczyła mi, że on wcale nie jest taki zły jak wszyscy uważają, lecz nie przekonała mnie. Wielokrotnie powtarzałam jej, że to skończy się tragicznie, ale nie słuchała. Wbiła sobie do głowy, że on ją kocha, bo tak było w jej snach, jednak nie bierz jej za niespełna rozumu, Amarisso. Moja siostra miała bowiem zdolność widzenia przyszłości w snach, ale nie były to dokładne wizje i często nie pokazywały wszystkiego, lecz ona chciała wierzyć, że Abaddon, gdyż to on był jej wybrankiem, jej nie zostawi. Czy twój ojciec naprawdę ją kochał? Nie mam pojęcia i jestem zdania, że tylko on mógłby ci odpowiedzieć na to pytanie, a i tak nie miałabyś pewności czy to prawda, no ale warto pamiętać, że swego czasu także należał do grona aniołów, więc nie neguję tego, że na swój sposób kochał Amaelę, tylko, że tej miłości musiało być w nim za mało, aby z nią zostać i się zmienić. W końcu ją opuścił, chociaż nie zostawił jej samej. Zaszła w ciążę z tobą. Ona myślała, że wiadomość o dziecku sprawi, iż Abaddon zapragnie do niej wrócić. Szukała go tygodniami, a gdy go wreszcie znalazła, on dał jej do zrozumienia, że lepiej zrobi, jeśli usunie, ponieważ on nie będzie żadnym tatusiem. Osobiście wydaję mi się, że użył dużo gorszych słów, lecz ona mi ich oszczędziła. W każdym razie, to wszystko załamało ją całkowicie. Moja siostra ledwo żyła, a dziecko, to znaczy ty, ją wykańczało. Połączenie anioła i demona może być zabójcze, więc przyznam ci się, że również namawiałam ją do przerwania ciąży. Nie będę się przed tobą wybielać, ale ona była moją rodziną i zrobiłabym dla niej o wiele więcej. Na pocieszenie ona nie chciała o tym nawet słyszeć. Oświadczyła mi, że miała sen z twoim udziałem. Mówiła, że byłaś w nim dorosła, że czeka cię wielka miłość, stąd też wzięło się twoje imię. Oznacza ukochaną osobę, gdyż podobnie jak u niej, w twoim życiu jakiś mężczyzna także miał odegrać ważną rolę. Zapytałam ją jakim dzieckiem będziesz - bardziej z nieba czy z piekła, lecz nie uzyskałam nigdy odpowiedzi. W dzień twoich narodzin nie było mnie przy niej, a kiedy wróciłam do domu, znalazłam ją w łóżku z nadgarstkami całymi we krwi. Próbowałam jej pomóc, ale prosiła mnie, żebym przestała. Dotarło do mnie wówczas, że nie miała brzuchu i pytałam ją co z tobą, a ona zdołała mi się jeszcze przyznać do tego, że podrzuciła cię do sierocińca. Zdaję sobie sprawę, że pewnie wolałabyś, żebym to ja cię odnalazła i przygarnęła, ale nie potrafiłam się przemóc. Prześladowało mnie to, że nigdy nie będę na sto procent wiedzieć czy bliżej ci do ojca czy matki. Może to właśnie to zmusiło Amaelę do tego, żeby cię oddać. Przeczuwała, że po jej śmierci nie miałabyś nikogo, kto by się tobą zaopiekował. Nie wiem czy w to uwierzysz, ale ona cię kochała, nawet bardziej niż Abaddona i tylko miłość do ciebie pozwoliła przeżyć jej ciążę, jednak dłużej nie umiała żyć. Mam nadzieję, że jej to kiedyś wybaczysz.
- Samobójcy trafiają do piekła, prawda? - odezwała się nastolatka głosem, który brzmiał tak, jakby dochodził z oddali. Miała wrażenie, że już zadawała to pytanie, gdy była dzieckiem i ktoś - może pani H - wyjaśnił jej, że samobójcy za karę smażą się w piekle.
Arella spojrzała na Lilith, szukając u niej wsparcia. Matka demonów odchrząknęła i ruszyła jej z pomocą, biorąc na siebie ciężar przekazania smutnej nowiny Amarssie.
- Posłuchaj, anioły żyły w niebie, a po sytuacji z Lucyferem Bóg stworzył piekło, jednak po ich wielkim buncie i zesłaniu ich tutaj, straciły możliwość bycia w niebie, ale w piekle też. Jeżeli anioł umrze z jakichś powodów, to wtedy...
- Tak? - wydusiła przez zęby osiemnastolatka.
- Znika - dokończyła za nią cicho Arella. - Po prostu przestaje istnieć. Nie ma go nigdzie we wszechświecie.
Dziewczyna poczuła, że całe powietrze z jej płuc zostało w jakiś sposób wyssane, a ona nie była w stanie złapać tchu. Jadąc tu, nie wiedziała, czego oczekiwać, ale z pewnością nie tego, że nigdy nie będzie miała szansy zobaczyć matki, nawet po własnej śmierci. Przez całe życie była przekonana, że kobieta, którą ją urodziła, jej nienawidziła i dlatego ją porzuciła, tymczasem ona jako jedyna nie chciała jej zabić, mimo, że miała ku temu najwięcej powodów. Wstrzymała się z decyzją o zakończeniu swojego z życia do terminu porodu, żeby ona mogła żyć.
- On ją zabił - wymamrotała nieświadomie, ponieważ jedna rzecz była dla niej oczywista. Brak matki w jej życiu był winą Abaddona. Davies zapałała nagle rządzą zemsty na ojcu.
- Czy Abaddon wie o pani siostrze? - spytała Lilith. Ciotka Amarissy pokiwała głową.
- Dopilnowałam, żeby się dowiedział i zdawał się być w szoku, ale jak bardzo to na niego wypłynęło nie jestem w stanie powiedzieć.
- Sądzisz, że...? - zaczęła nastolatka, ale nie musiała kończyć, by jej towarzyszka domyśliła się o co jej chodziło.
- Szukał cię po to, żeby zemścić się za twoją matkę? Być może - odparła i zacisnęła pełne wargi.
- Twój ojciec cię szukał? - zdziwiła się Arella.
- W sumie to mnie znalazł, ale dzięki pomocy moich przyjaciół udało mi się przed nim uciec, a teraz starałam się zrozumieć czego ode mnie chciał - odpowiedziała osiemnastolatka.
- To dobrze i módl się, żeby cię nie dopadł, moja droga - poradziła jej, a potem wstała i popatrzyła na nią z góry. - Musicie mi wybaczyć, ale chciałabym się zdrzemnąć. To spotkanie dużo mnie kosztowało.
- Jasne, już się zbieramy – Lilith poszła za jej przykładem i wzięła pod ramię nieco skołowaną Davies. - Dziękujemy za pomoc.
Idąc korytarzem do drzwi, matka demonów ruszyła przodem, a jej młodsza koleżanka za nią, lecz anielica złapała ją za nadgarstek i przyciągnęła do siebie. W ciągu tych paru sekund, gdy stały blisko siebie, wcisnęła jej do ręki zdjęcie Amaeli i szepnęła do niej ostrzegawczo:
- Ostatnimi słowami twojej matki było: ,,Moja córka może zmienić los tych, którzy są przeklęci. Nie wiem jednak jaka to będzie zmiana. Ona o tym zadecyduje."
***
Matka demonów czekała na Amarissę przed domem i zupełnie nie pasowała do obrazu biedy, który był widoczny w całej dzielnicy. Przypominała raczej jakąś arystokratkę przybyłą w to miejsce, aby wesprzeć potrzebujących.
- Jak się czujesz? To musiał być dla ciebie spory szok...
Dziewczyna zatrzymała się obok niej i starała się opanować swoją wściekłość na ojca, Boga i cały świat.
- Jestem zmęczona - westchnęła smutno. - Wcześniej chciałam poznać odpowiedzi na chociaż część pytań, które mnie dręczyły, ale nie spodziewałam się, że tak mnie to zaboli. Nie znałam matki, ale to nie zmienia faktu, że łatwiej było o niej myśleć, kiedy wmawiałam sobie, że gdzieś tam żyła.
- Łatwiej jej nienawidzić - zgadła Lilith, a później wyciągnęła z kieszeni płaszcza papieros i umieściła go między wargami. Kobieta pstryknęła i na jej kciuku schowanym pod rękawiczką pojawił się ogień jak w magicznej zapalniczce.
- Tak, ale tęsknić także, bo wiesz, mogłam mieć nadzieję, że pewnego dnia po mnie wróci, a obecnie nie ma najmniejszej szansy na to, że kiedyś ją spotkam - odparła osiemnastolatka i wbiła wzrok w ziemię. - Poza tym, jest jeszcze coś, co mnie martwi.
- To znaczy? - zainteresowała się kobieta, wypuszczając dym z płuc, który utworzył wokół niej szarą aureolę.
- Arella mówiła o snach mojej matki dotyczących przyszłości i odziedziczyłam również tę zdolność, a przynajmniej tak mi się zdaję - oświadczyła, a brwi Lilith zawędrowały w górę. - W dodatku ta przepowiednia o wielkiej miłości w moim życiu. Ja także miałam sny, które to sugerowały i teraz najlepsza informacja dnia. Rolę mojego ukochanego zawsze gra tam jedna osoba. Na początku nie widziałam jego twarzy, ale odkąd go poznałam, już tak i to jest Samiel.
Matka demonów aż zakrztusiła się dymem, słysząc te rewelacje i spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Samiel jest twoim przyszłym chłopakiem?! No to chyba rzeczywiście najbardziej zaskakująca nowina tego dnia - przytaknęła jej zdumiona. - Sądziłam, że to ten cały Lysander, bo kręci się wokół ciebie tak, że mnie by szlag trafił na twoim miejscu, ale założyłam, że ci się podoba, no to wtedy inna sprawa.
- Podoba i to nie tak. Chodzi o to, że Lysandra spotkałam pierwszego i on naprawdę przejął się moim losem. Pomaga mi i jest świetnym facetem - tłumaczyła się nastolatka.
- Ale? - zapytała rozbawiona Lilith.
- Ale odkąd pamiętam, chciałam się dowiedzieć co znaczyły moje sny i gdy ujrzałam Samiela, to mnie po prostu uderzyło i byłam już pewna, że to właśnie ten chłopak, o którym śniłam, tylko, że on ze snu, a on w prawdziwym świecie to dwie różne osoby. Ten pierwszy jest troskliwy, lojalny i kochający, a drugi opryskliwy i wredny, poza tym ciągle mnie odtrąca - rzuciła naburmuszona Davies.
- A tobie się to bardzo nie podoba - zachichotała szatynka. - Bez urazy, Am, ale trochę znam Samiela i wiem, że zmienia dziewczyny jak rękawiczki, ale do żadnej nie czuje niczego więcej, oprócz chęci zaliczenia jej kilka razy. Nie zrozum mnie źle, to nie jest jeden z tych okropnych Aniołów Nocy, nawet kiedyś był Aniołem Dnia, ale tak czy siak, nie należy do najbardziej troskliwych ludzi na świecie.
- On był Aniołem Dnia? - Najwidoczniej Samiel miał więcej sekretów niż Amarissa myślała. - To się wydaje takie nieprawdopodobne, bo przecież trzyma się z Asmodeuszem.
- Nie trzyma. Niby znają się i rozmawia z nim, jak zapewne z każdym Aniołem Nocy w Londynie, ale wątpię, że są przyjaciółmi. Samiel zawsze był samotnikiem, a nawet jeśli ma jakichś przyjaciół, to uwierz, że nie takich podobnych do mojego byłego. Tylko nie próbuj ze mnie wyciągać więcej, dlatego że on kiedyś mi pomógł i jestem jego dłużniczką, więc naprawdę nie mam ochoty zdradzać ci jego sekretów - odrzekła, gasząc papierosa na ziemi.
- Okej, ale skoro on raz był wśród tych dobrych, to może uda się go przekonać, żeby znowu do nich dołączył - Widząc minę Lilith, dotarło do niej co powiedziała. - Boże, brzmię jak moja matka broniąca Abaddona.
- Odrobinkę, ale cholera, serio cię na niego wzięło, co? - prychnęła szatynka i poszła do samochodu. Dziewczyna prędko dogoniła ją i obie wsiadły do jaguara.
- Ciebie wzięło na Dahlię, więc może się nie licytujmy - odgryzła się, zapinając pas. Lilith była gotowa zaprotestować, ale Davies nie dała jej dojść do słowa. - Nie zaprzeczaj! Dobrze wiesz, że to prawda. Lecisz na te jej babeczki.
- Phi, ja przynajmniej nie mam proroczych snów z nią związanych - mruknęła.
- Racja, ty masz z nią inne sny - odpowiedziała i popatrzyła na nią wymownie, a gdy matka demonów zarumieniła się, to aż pisnęła z wrażenia. - Ty naprawdę miałaś takie sny. O Boże, o kurwa!
- Jak komuś o tym wspomnisz, to cię sprzedam ojcu za czekoladę - zagroziła kobieta, wyjeżdżając z ulicy, na której mieszkała ciotka Amarissy.
- A może za nożyce? - zasugerowała, szczerząc się pół anielica i pokazała jej wulgarny gest.
- Uważaj, bo zacznę się ścigać z diabłem i przez przypadek wypadniesz z tego auta - burknęła obrażona Lilith. Amarissa uniosła ręce w pokojowym geście.
- Dobra, nie było tematu, ale jakbyś miała jednak chęć o niej porozmawiać... - podpuszczała ją dalej, aż ta pękła.
- Tu nie ma znaczenia czy ja ją lubię czy nie, dlatego że z nią nie będę. Jestem wybrakowana przez to, że nie mogę mieć dziecka - wyznała zawstydzona.
- Po pierwsze, jako lesbijska para i tak nie zaszłabyś w ciąże, a po drugie, nikt nie każe ci zakładać z nią rodziny. Na razie wystarczy, że się z nią umówisz, a o te sprawy będziesz się martwić później - pocieszała ją osiemnastolatka. - Poza tym, nie jesteś wybrakowana, lecz bezpłodna, a na świecie pełno jest takich kobiet i one sobie radzą, ty też możesz.
- Wiem, ale nie rozumiesz. Nie umiem się pozbyć tego myślenia, a ostatnie, czego bym chciała, to skrzywdzić kogoś innego. Już lepiej jak ja cierpię.
- Nie powinnaś w ogóle cierpieć, a już na pewno nie z tego powodu, także naprawdę spróbuj z Dahlią. Nie znam jej długo, ale uważam, że to wspaniała dziewczyna i nie zniechęcaj się tym, że jest anielicą snów - przekonywała ją z nadzieją, że uda się jej pomóc kobiecie. Wierzyła, że czeka na nią szczęśliwy związek, lecz musiała tylko zaryzykować.
- Ona jest anielicą snów? - spytała zaciekawiona.
- Aha, daje ludziom same piękne sny, bo nie lubi koszmarów. Sądzę, że przydałoby ci się trochę jej dobrych snów, więc przemyśl to.
Resztę drogi pokonały w ciszy.
***
Obserwując oddalającą się w stronę rezydencji Aniołów Dnia sylwetkę Amarissy, Lilith doszła do wniosku, że to spotkanie kosztowało ją więcej niż myślała, chociaż starała się tego nie okazywać przy nastolatce, żeby jej jeszcze bardziej nie zdołować. Gdy została sama, nie powstrzymywała się dłużej i oparła się czołem o kierownicę. Bolało ją to, że pomimo swoich grzechów, matka dziewczyny była w stanie ją urodzić. Po raz kolejny przeklinała los z powodu własnej niedoskonałości. Nastolatka miała rację co do tego, że nie była jedyną osobą dotkniętą bezpłodnością, a przynajmniej częściową, gdyż demonów nie uważała za swoje prawdziwe dzieci, lecz ona potrafiła skupiać się wyłącznie na tych, którzy mieli możliwość zostać rodzicami. Nawet Amaela nim się zabiła, mogła doświadczyć tego jak to jest trzymać dziecko na rękach. Lilith za to miała do końca życia dzierżyć ironiczny tytuł matki demonów. Kobieta uderzyła głową w kierownicę tak mocno, że zatrąbiła.
- Kurwa - wymamrotała pod nosem, wyobrażając sobie wielkiego siniaka, którego znajdzie jutro na swoim czole. Z przygnębiającego zamyślenia wyrwało ją pukanie w szybę. Obok samochodu stała dobrze znana jej blondynka, dlatego Lilith wysiadła i omiotła ją wzrokiem. Miała na sobie ogrodniczki i żółtą bluzkę z długim rękawem oraz fartuszek, na którym widniał obrazek pierniczków.
- Tylko mi nie mów, że demony muszą płacić za parkowanie niedaleko domu aniołów - zadrwiła, a Dahlia wywróciła oczami i podała jej coś zawinięte w kolorową serwetkę.
- To ciasteczka - wyjaśniła, gdy kobieta zerkała na jej dłoń, jakby trzymała w niej bombę. - Przysięgam, że nie są trujące, no chyba, że masz alergię na migdały, to wtedy rzeczywiście lepiej ich nie jedz.
- Nie mam, ale po co mi je dajesz? Nie gniewam się już za ten klub, więc nie musisz mi wysyłać przeprosinowych wypieków - odparła nieco ostrzej niż zamierzała. Była zbyt wytrącona z równowagi, żeby próbować być sympatyczną. Anielica posmutniała, ale skinęła głową, a kobieta dostrzegła na jej nogach gęsią skórkę. Miała ochotę pożyczyć jej płaszcz, aby się nie przeziębiła.
- Rozumiem, nie jesteś mną zainteresowana - stwierdziła Dahlia. - Tak czy siak, weź je i to nie jest żadna próba przeprosin. Zwyczajnie zobaczyłam, że przyjechałaś i uznałam, że może zrobi ci się miło, ale nie myśl, że to cię do czegoś zobowiązuje. Daję słowo, że nie będę ci się dłużej narzucać.
Blondynka wcisnęła jej do rąk serwetkę z ciasteczkami i odwróciła się z zamiarem odejścia oraz lekkim zawodem, na co wskazywało przygarbienie.
- Posłuchaj, nie chodzi o to czy mi się podobasz - zatrzymała ją Lilith. Dahlia przystanęła i spojrzała na nią przez ramię. - Ja nie jestem dla ciebie i tyle.
- Co to właściwie znaczy? Masz kogoś? - dopytywała główna zainteresowana.
- Nikogo nie mam, ale patrz – Po tym sprawiła, że jej oczy zaszły czernią, a nad drzewem stojącym blisko rezydencji uderzył piorun. Anielica nawet nie drgnęła. Na jej twarzy próżno było także szukać strachu. - Jestem przeklęta, aniołku i uwierz mi, że byłabym ostatnią osobą, która dałaby ci szczęście.
- Nie wiesz tego i nie dowiesz się, jeżeli nie spróbujesz - zaprotestowała dziewczyna. - Poza tym, idąc twoim tokiem rozumowania, to ja również jestem przeklęta, bo wyrzucono mnie z Nieba.
- Byłaś po stronie Lucyfera? - spytała matka demonów, podejrzewając jaka będzie odpowiedź. Dahlia milczała, co potwierdziło jej przypuszczenia. - Nie byłaś, więc tak naprawdę nie sprzeciwiłaś się Bogu, a ja tak. Zrobiłam coś złego i teraz za to płacę, ale ty nie musisz brać udziału w mojej karze. Zasłużyłaś na lepsze życie.
- Nie zrobiłam nic złego i ty też nie - odrzekła z przekonaniem blondynka. - A teraz skoro przyznałaś, że trochę mnie lubisz, to nie zamierzam odpuścić, więc oczekuj moich kolejnych wypieków w swoim klubie. Jak masz jakieś szczególne preferencje, to mów, a jeśli nie, to postaram się przygotować coś, co pokochasz. Przez żołądek do serca.
Lilith wbiła wzrok w ciastka, a potem powiedziała pokonanym tonem:
- Ubierz się lepiej następnym razem. Na zewnątrz jest zimno.
Uśmiech anielicy był tak pełen ciepła, że z łatwością mógł ją ogrzać, nawet w tak lodowaty wieczór jak tamten. Przez głowę kobiety przemknęła nieproszona myśl, że jej samej brakowało takiego ciepła.
***
- Och, Lysander, dobrze, że na ciebie wpadłam - zagadnęła go Amarissa, ale chłopak po raz pierwszy, odkąd go spotkała nie wydawał się być zadowolony z jej widoku. Spoglądał na nią z ponurą miną, jakby wolał, by zniknęła. - Wszystko w porządku?
- Tak, jest super. Świetnie się bawiłem - rzucił z ewidentnym sarkazmem w głosie. Nastolatka zlustrowała jego odświętny strój i w pierwszej chwili chciała go zapytać, dlaczego nosi w domu garnitur, ale wówczas przypomniała jej się pewna rzecz. Teatr. Już pewnie nie zdążyliby na sztukę, nawet gdyby polecieli.
- Lysander, przepraszam cię. Na śmierć o tobie zapomniałam - powiedziała skruszona. - Naprawdę chciałam z tobą iść, ale wszystko działo się tak szybko. Lilith do mnie zadzwoniła, a później...
- Lilith? - powtórzył, jakby to była jedyna rzecz, którą usłyszał. Osiemnastolatka miała wrażenie, że wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego niż wcześniej. - Czego ona niby od ciebie chciała?
- Odnalazła moją matkę, a właściwie to jej siostrę, ponieważ ona nie żyje od lat - wytłumaczyła z trudem. Wspominanie o matce nadal bolało. - Pojechałyśmy porozmawiać z moją ciotką, żeby zapytać czy wie coś o Abaddonie, ale wie niewiele więcej niż my.
- Biedactwo, tak mi przykro. To musiało być dla ciebie trudne. Wybacz mi, że tak na ciebie naskoczyłem - W jednej chwili zmienił się z powrotem w troskliwego i opiekuńczego Lysandra. - Dlaczego nic nie mówiłaś? Przecież mogłem pójść z tobą.
- Wiem, ale moja ciotka oczekiwała Lilith, a ona nie zgodziłaby się pojechać tam z tobą, zresztą z nią nic mi nie groziło - zapewniła go, a anioł ujął jej dłonie.
- Mimo wszystko, następnym razem przynajmniej daj mi znać, że gdzieś idziesz, okej?
- Dobrze, obiecuję, a wracając do mojej matki, to po niej mam swoje moce. Ona też lubiła się otaczać roślinami i miała z nimi taką samą więź jak ja - poinformowała go, pomijając fakt, że posiadała dzięki niej także przepowiadające przyszłość sny. Wolała uniknąć pytań o to, co, a raczej kto był ich głównym tematem.
- A jeśli chodzi o ojca, to wciąż jesteśmy w kropce? - dociekał.
- Niestety - westchnęła. - Natomiast tą pechową randkę jakoś ci wynagrodzę.
Velns machnął lekceważąco ręką.
- Nie martw się. Coś się wymyśli. Może na kolejną zabiorę cię gdzieś bez ostrzeżenia, więc nie będziesz mogła mi uciec - rzucił w ten swój charakterystyczny sposób będący mieszaniną zmysłowości i kpiny.
- Brzmi groźnie, ale podoba mi się to - przyznała odważnie i ze zdziwieniem zauważyła, że nie czuła się niekomfortowo z tym, że nadal trzymał jej dłonie w swoich. - Chociaż po tym, co usłyszałam, to obawiam się, że to ja mogę cię skrzywdzić bardziej niż ty mnie.
- Nie zakładałbym się o to - zaśmiał się, odrzucając do tyłu głowę jak dzieciak, a Davies uświadomiła sobie, że powiedział do niej podobną rzecz, kiedy się pierwszy raz spotkali.
***
Amarissa, po dwugodzinnej rozmowie z Lysandrem podczas której wyciągnął z niej wszystko na temat rozmowy z Arellą, leżała w łóżku, nie umiejąc zasnąć. Ostatecznie wyznała mu również to, że jej matka miała umiejętność przewidywania przyszłości, co odziedziczyła także i ona, lecz zbyła go, mówiąc, że śniły jej się różne, drobne sytuacje, które miały miejsce w jej życiu. Chłopak postanowił ją wyręczyć i poszedł zrelacjonować przebieg tego spotkania reszcie, a jej nakazał odpocząć po tym ciężkim dniu, jednak sen nie nadchodził. Słowa siostry jej matki ciągle ją prześladowały i z każdą chwilą przeżywała je na nowo. Miała zmienić los tych, którzy zostali przeklęci, ale obawiała się, że to było dla niej za dużo. Nie miała pojęcia czy w głębi duszy była dobra czy zła. Samiel również zaprzątał jej myśli swoją tajemniczością. Zastanawiała się ona dlaczego i jak ktoś z góry związał ich losy ze sobą. Zdawała sobie sprawę, że byłoby lepiej, gdyby go unikała, ale nie potrafiła powstrzymać swój ciekawości i chęci zbliżenia się do anioła. Był jeszcze jej ojciec, który nie wiadomo czego od niej chciał, ale podejrzewała, że niczego dobrego. Mógł ją znaleźć w każdej chwili, a potem... No właśnie, co potem? Zabiłby ją, porwał, a może torturował, póki nie będzie błagać go o śmierć? Dziewczyna mimowolnie zadrżała i otuliła się mocniej kołdrą. Pragnęła jedynie odrobiny spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Nagle zatęskniła za sierocińcem, gdzie problemami były tylko pieniądze i czas. Nie sądziła, że kiedykolwiek tamto miejsce wyda jej się domem i oazą spokoju, a jednak. Bliskie relacje z aniołami zmieniły wszystko.
Nagle nastolatka zamarła w bezruchu, słysząc stukanie w okno. W panice pomyślał, że to Abaddon w końcu ją znalazł. Zacisnęła powieki i zaczęła sobie wmawiać, że to pewnie był jakiś ptak, ale wtedy pukanie rozległo się znowu. Davies zerwała się z łóżka, gdyż uznała, że nie będzie się chować jak mała dziewczynka i nie pozwoli się zastraszyć. Serce biło jej jak oszalałe, a oddech przyśpieszył, lecz i tak podeszła do okna, a to, co tam ujrzała sprawiło, że przez jej ciało przeszła fala strachu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top