18. Cienka granica między szaleństwem i heroizmem

- Naprawdę nie możemy zrobić nic, żeby cię przekonać, abyś została z nami? - zapytał Michael, rozkładając bezradnie ręce. Amarissa pokręciła przecząco głową. Nieoczekiwane wyznanie Samiela dotyczące jego umiejętności wniknięcia do piekła, będąc niezauważonym, tylko utwierdziło ją w tym, co sobie postanowiła. Wierzyła, że jego obecność złagodzi ból sprawiany jej przez Lucyfera.

- To, co dla nas robisz będzie... już jest nieocenione - odezwał się Rafael, ściskając rękawy swojego swetra. Davies wzruszyła ramionami, jakby chodziło o małą przysługę. Ostatecznie nie czyniła tego ze względu na nich, lecz tych, których skrzywdzili. Nie dało się jednak ukryć, że spłacała właśnie ich dług.

- Ustawcie do pionu Asmodeusza i będziemy kwita, ale przyłóżcie się, bo ktoś powinien mu wreszcie dołożyć - poleciła im, ale w szczególności kierowała się do Dahlii i Samiela. Wiedziała, że z obecnych tam aniołów, to oni mieli najwięcej chęci na pokazaniu mu, że za wszystko należy płacić.

- To mogę ci obiecać - odparła anielica i mimo słodkiej buźki, w tamtym momencie bliżej jej było do anioła zemsty.

- Postaramy się zapobiec niepotrzebnemu wylewowi krwi - zaznaczył dowódca Dnia, posyłając blondynce wymowne spojrzenie.

- O tyle, o ile - wymamrotała tak, by nikt jej nie usłyszał.

- Wracając do sprawy Amarissy, to pozostaniemy w kontakcie z tobą, dzięki Samielowi, także w razie potrzeby daj nam przez niego znać, a wtedy postaramy się dostarczyć ci potrzebne rzeczy czy podzielimy się z tobą wiedzą, jeżeli to będzie konieczne - poinformował nastolatkę.

- Podzielę się z tobą nawet jedzeniem jak będzie trzeba - zapewnił ją Gabriel ze smutkiem.

- Doceń jego ofertę, bo prawdopodobnie nikt nigdy już nie dostąpi tego zaszczytu - prychnęła Dahlia.

- Nie mieszaj się w mój związek z jedzeniem, okej? Mamy bardzo poważną relację, której nie zrozumiesz – Okularnik wykonał gest dłonią jak prawdziwa diwa próbująca odgonić natarczywego fana z pola widzenia. Samiel zerknął na swoją dziewczynę załamany i zwrócił się do niej cicho:

- Nie zostawiaj mnie w tym strasznym miejscu samego.

- Chyba będziesz miał trudniejsze zadanie niż ja, ale trzymam kciuki - odszepnęła.

- A propos jedzenia, Amarissa musi coś zjeść przez zejściem do piekieł, więc zapraszam za mną do kuchni, a wy – Tutaj objęła wzrokiem chłopaków z dream teamu. - Posprzątajcie podłogę, bo nie będę waszą sprzątaczką.

Następnie złapała osiemnastolatkę za nadgarstek i wyciągnęła ją z biblioteki, prowadząc do swojego ulubionego pomieszczenia. Bohaterka dnia rozejrzała się jeszcze raz po korytarzu, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów obrazów w złotych ramach. Chciała pamiętać wszystko, ponieważ wiedziała, że niedługo wspomnienia będą jej jedyną rozrywką i pociechą w trudnych momentach. Próbowała zachować w pamięci też osoby, które poznała w ciągu tych kilku szalonych tygodni. Uroczą i uczynną Dahlię, nieśmiałego Rafaela, twardego i autorytarnego Michaela oraz nieco dziwacznego Gabriela, ale przede wszystkim tych, którzy znaczyli dla niej więcej niż pozostali. Pełna smutku i siły ducha Lilith, a także jej pięknego i mrocznego Samiela. Doszła do wniosku, że niezależnie od tego, co planowali wcześniej, będzie jej ich brakować.

Kiedy anielica dotarła z nią do kuchni, posadziła ją na ulubionym miejscu i zaczęła grzebać w szafkach, wyrzucając różne artykuły na ziemię.

- Jest! - krzyknęła nagle z satysfakcją i pomachała dziewczynie przed nosem małą fiolką z przezroczystym napojem. - To może ci się przydać.

- Odrobina wódki nigdy nie zaszkodzi - stwierdziła Davies i sięgnęła po nią, ale Dahlia zaśmiała się i wskazała na fiolkę.

- To nie alkohol, tylko trochę mojej esencji. Kilka kropel może uśpić każdego w przeciągu paru minut. Nie wiem co cię tam czeka, ale lepiej mieć przy sobie jakiegoś asa w rękawie. Nie wiadomo, kiedy może ci się przydać, a poza tym, naprawdę ciężko uzyskać chociażby taką ilość tego magicznego naparu, ale gwarantuję ci, że powalisz nawet wielkiego demona. Wykorzystaj to w razie potrzeby, a na pewno zadziała.

- Dziękuję, Dahlio - odpowiedziała pełna wdzięczności. Każda pomoc była przydatna, a silny napar nasenny mógł okazać się dla niej zbawieniem. Niemal widziała się używającą tego na Lucyferze. Z chęcią skrzywdziłaby go, gdyby udało się go jej uśpić. Przeczuwała jednak, że czekają ją sytuacje bardziej warte używania prezentu Dahlii niż prywatna zemsta.

- Chociaż tyle mogłam ci dać, ale żałuję, że nie jestem w stanie cię powstrzymać przed poddaniem się woli Lucyfera - westchnęła i przetarła oczy, aby się nie rozkleić. - No chyba, że nagle doszłaś do wniosku, iż wolisz tego nie robić. Nikt nie będzie miał ci za złe, jeśli tak postanowisz, a wręcz przeciwnie, cały Dzień zorganizuje ci ucieczkę. Samiel pewnie też pomoże. Zastanów się, proszę.

- Nie muszę. Jestem zdecydowana i teraz już nie ma odwrotu. Nikomu więcej nie stanie się krzywda przez to, że wyrzucono was z Nieba. Zostawcie ten temat, bo dosłownie zaraz wyruszę z Lucyferem do piekła, więc zlitujcie się nade mną i nie debatujcie nad słusznością moich działań, ponieważ ja będę to robić przez następne sto lat - zauważyła nieco ostrzej niż zamierzała. Była po prostu zmęczona tłumaczeniem innym, że musiała to zrobić dla spokoju własnego sumienia i dla matki.

- Dobrze, w takim razie co chciałabyś zjeść jako ostatni posiłek?

- Teraz czuję się, jakbym szła na krzesło elektryczne - zażartowała, ale anielica się nie roześmiała.

- Wtedy miałabyś o wiele lepszy los niż to, co cię czeka - stwierdziła ponuro blondynka, ale wzięła głęboki oddech i policzyła w myślach do dziesięciu. Nie chciała robić nastolatce wyrzutów, kiedy ta ratowała ich dusze kosztem własnej. - Mniejsza z tym. Na co masz ochotę?

- Zabiłabym za kawę i tosty z serem - rozmarzyła się Amarissa i spojrzała na Dahlię. - Dasz radę mi je przyrządzić czy ci pomóc?

- Siedź i odpoczywaj - nakazała jej anielica snów. - Ja się wszystkim zajmę. Jeżeli jeszcze coś przyjdzie ci do głowy, to mów od razu. Może zdążę to zrobić.

- W sumie mam pewien pomysł...

Dahlia odwróciła się do niej z tosterem w ręku i uśmiechnęła się z sympatia, czekając na życzenie.

- Możesz zadzwonić do Lilith i błagać ją o drugą szansę aż do skutku. Na pocieszenie ci powiem, że czas masz nieograniczony, bo obie będziecie żyć wiecznie, ale uważam, że im szybciej to załatwicie, tym lepiej - kontynuowała potulnym tonem. Dziewczyna odłożyła na blat urządzenie i drżącymi dłońmi podłączyła je do prądu.

- Próbowałam, przecież sama przy tym byłaś, a ona nie przyjęła moich przeprosin - odrzekła nerwowo, ukrywając jak bolał ją ten fakt.

- Była wkurzona i lekko wypita, ponieważ dbałam o to, żeby przez tydzień po moim odejściu od was nie chodziła trzeźwa i razem się upijałyśmy - wyjaśniła jej Davies. - Myślę, że się uspokoiła i pierwszy szok opadł, także pora, żeby ruszać do boju.

- Ale po co? Nawet jak nie jest już na mnie wściekła, to i tak ze mną nie będzie, bo wątpię, że kiedykolwiek znowu mi zaufa. Zdradziłam ją i ciebie. Zniszczyłam to, co nas łączyło - W jej głosie słychać było wstyd i zawód. Czuła się dziwnie, zwierzając się Amarissie ze swoich rozterek miłosnych, które spowodowała przez narażanie jej życia.

- Wcale nie. Najwyżej trochę to nadszarpnęłaś, ale to nic, czego nie można by było naprawić - sprostowała i założyła nogę na nogę. - Musisz zwyczajnie udowodnić, że zasługujesz na drugą szansę i odzyskać jej zaufanie. To nie będzie łatwe, ale nie niemożliwe. Włóż w to całą siebie i jakoś się to ułoży.

- Naprawdę sądzisz, że mam u niej jeszcze szansę? - spytała Dahlia. Przez moment Davies zawahała się, gdyż w jej myśli wkradł się Asmodeusz i to, że Lilith planowała do niego wrócić. Co prawda, tylko na niby, ale czy były chłopak mógłby ją ponownie omamić? Nie, to nie wchodziło w grę. Matka demonów była na to za mądra i wiedziała, że nie można mu ufać.

- Oczywiście, że tak, ale nie śpiesz się i daj jej odczuć, że się starasz. Przynieś jej babeczki i bukiet kwiatów, a potem kolejny i następny, aż w końcu zacznie się łamać. Ona jest uparta, ale nie ma serca z kamienia. Wiem, co mówię.

Wywód osiemnastolatki przerwało kliknięcie w tosterze informujące, że posiłek był gotowy. Dziewczyna podskoczyła na krześle i natychmiast zganiła się za to w myśli. Niedługo miały ją czekać dużo gorsze rzeczy, więc nie powinna zachowywać się jak wystraszony królik.

- Dziękuję, bardzo podniosłaś mnie na duchu - wyznała blondynka, podając jej jedzenie. Ta machnęła lekceważąco ręką w odpowiedzi.

- Nie ma problemu, ale wiesz co? Pieprzyć tą kawę. Sama ją przygotuję, a ty leć do Lilith. Nie trać czasu. Masz jakieś wypieki? Nie masz, to trudno. Wpadniesz do cukierni. No i kwieciarni, ale wymyśl coś kreatywniejszego niż róże.

Nastolatka zbiła anielicę z tropu wydawanymi szybko polecaniami, ale uznała, że ta nie powinna zwlekać, bo niedługo Lilith zacznie swoją zabawę w szpiega i wtedy dopiero zrobi się ciekawie. Wolała na razie nie wspominać Dahlii o pokręconym planie przyjaciółki, ponieważ była zdania, że to ona musiała wyznać anielicy snów prawdę. Póki co, o Asmodeuszu wiedziała jedynie Amarissa i Samiel, gdyż matka demonów była zdania, że należało zachować zasadę ograniczonego zaufania do czasu aż nie dostanie się do środka Domu Nocy, a jej ex przestanie być podejrzliwy i zdradzi się czynem lub słowem na temat tego, co zamierzał.

- Nie zostawię cię w takiej chwili. Lucyfer wkrótce się pojawi - zaprotestowała dziewczyna. Davies wstała i złapała anielicę za ręce, tak jak wcześniej w bibliotece.

- Twoja obecność tutaj niczego nie zmieni, natomiast pojawienie się w ,,Satrinie" na pewno coś da, więc idź już. Zrobiłaś dość, ofiarowując mi to - Pokazała na fiolkę. - Serio nie będę się gniewać. Właściwie to wkurzę się jak to zawalisz. Nie wiem, czy my zostaniemy wielkimi przyjaciółkami, ale jestem przekonana, że jak wrócę, to ty i Lilith będziecie sobie spijać z dzióbków, ale jak nie, to poczuję się zawiedziona.

Dahlia cmoknęła ją w policzek i wyściskała mocno. Pachniała jak cynamon i orchidee.

- Nie zapomnę tego jak mi pomogłaś - powiedziała wzruszona. - Nigdy nie spłacę długu wdzięczności, który u ciebie mam, ale spędzę resztę życia, starając się to uczynić.

- Mniej gadania, więcej uwodzenia Lilith - ponagliła ją Amarissa i wypchnęła ją lekko za drzwi.

- Nie zapomnę tego! - powtórzyła z korytarza. - Do zobaczenia, Amarisso. Wszyscy będziemy na ciebie czekać.

Dziewczyna usiadła z powrotem na krześle i popatrzyła wygłodniała na tosta.

- Nareszcie zostaliśmy sami - rzuciła, wgryzając się w niego.

*** 

Lilith siedziała zestresowana przy pustym barze, nalewając sobie drinka za drinkiem. Liczyła, że alkohol choć odrobinę ją rozluźni przed spotkaniem z Asmodeuszem. Nie mogła czekać na odpowiedni moment, bo zdawała sobie sprawę, że taki nie nadejdzie, a jej dawny partner będzie się coraz bardziej rozkręcał w swoich poczynaniach. Musiała zatem działać jak najszybciej.

Skontaktowała się z nim rano, mając nadzieję, że był wówczas jeszcze skacowany po poprzednim wieczorze i nie odpisze na jej wiadomość od razu, ale jak zwykle, przeliczyła się. Dostała odpowiedź niemal natychmiast z pytaniem o miejsce i czas spotkania, który jej podpasuje. Gra się rozpoczęła. Teraz nadeszła pora na główny punkt programu, czyli przekonanie go, że rozpaczliwie pragnęła do niego wrócić. Wiedziała, że nie może przesadzić, bo mężczyzna znał ją lepiej niż ktokolwiek inny, zatem wpadłby na to, że to był podstęp. Musiała ostrożnie dobierać słowa i zachowywać jak w okresie, kiedy go kochała, ponieważ przecież niegdyś tak było. Wystarczyło tylko się przyłożyć i odczekać parę dni, a później zacząć węszyć. Gorzej będzie z fizycznością, gdyż rozumiała, że Asmodeusz nie odpuści tego aspektu ich związku. O nie, seks był dla niego jedną z ważniejszych, o ile nie najważniejszą częścią, ich relacji, ale wierzyła, że uda jej się go zwodzić na tyle długo, by wymyślić jakieś rozwiązanie tej kwestii.

- Cholera - warknęła sama do siebie. Nie przemyślała wszystkiego, tak jak należało, a mogła przecież dać sobie więcej czasu i opracować jakąś skuteczną strategię. Dobijał ją jednak fakt, że jej przyjaciółka właśnie skazywała się na męki i chyba łatwiej było się skupić na jakimś konkretnym zadaniu niż na siedzeniu oraz wypłakiwaniu sobie oczu. Nienawidziła tego, a skoro miała właściwie jedną misję, to uznała, że się nią zajmie.

- Byłem pewny, że jesteś przeciwniczką upijania się z rana - przywitał ją znajomy głos, który zmroził jej krew w żyłach. Nie mogła pozwolić mu na zauważenie choćby małej oznaki tego, że nim gardziła. Wbiła długie paznokcie w przegub lewej dłoni i odwróciła się do niego z tajemniczym uśmiechem na twarzy. Kiedyś twierdził, że go uwielbiał.

- Cieszę się, że przyszedłeś - powitała go i powolnym krokiem zbliżyła się do niego, dbając przy tym, by odpowiednio kręcić biodrami. Asmodeusz patrzył na nią z mieszaniną fascynacji i zaskoczenia. Nie spodziewał się, że kobieta będzie taka zadowolona na jego widok.

- Nie udawaj, że nie wiedziałaś, czy się pojawię. Tacy jesteśmy, że ciągnie nas do siebie, nawet gdy wmawiamy sobie, że jest inaczej. Wrzeszczymy, kłócimy się, a potem i tak przybiegamy do siebie przy najbliższej okazji.

- Może masz rację, ale znasz mnie, Asmodei. Nie lubię się przed nikim uginać - odezwała się, wypuszczając głośno powietrze w taki sposób, że jej pierś zafalowała. Stare sztuczki, którymi się posługiwała, działały za każdym razem i nawet wówczas wzrok byłego chłopaka przesunął się leniwie po jej kształtach.

- Wiem, Li i dlatego to ciebie kocham, a nie tamte laski. One w ostatecznym rozrachunku nie mają żadnego znaczenia, bo to ty jesteś tą jedyną. Nasze wieczne uciekanie przed sobą to wspaniała gra i ani jedna z twoich zastępczyń nie była w połowie tak niezwykła jak ty - komplementował ją mężczyzna. Dawniej słodkie gadki pewnie zmiękczyłyby właścicielkę klubu, ale obecnie nie zostało w niej nic z uczuć, którymi wcześniej się karmiła. Skomentowała jego starania uniesieniem podbródka i przygryzieniem pełnej wargi.

- Powiedz mi więcej. Opowiedz jak za mną tęskniłeś.

Nie umiała zliczyć, ile razy mówiła te same rzeczy z nadzieją, że odwoływanie się anioła do wielkiej miłości, jaką według niego dzielili, wymaże z pamięci matki demonów wszystkie chwile, w których cierpiała przez niego katusze.

Asmodeusz wyszczerzył się, sądząc, że miał ją już w garści i uniósł rękę, żeby dotknąć jej włosów. Lilith z trudem zwalczyła impuls, aby uciec. To był powód, przez który pewnego dnia postanowiła, że więcej do niego nie wróci. Nie potrafiła być z kimś, kogo bała się zawsze, kiedy wyciągał w jej kierunku rękę, ponieważ zastanawiała się czy chciał ją tylko pogłaskać czy uderzyć. Nie była w stanie żyć w wiecznym strachu, lecz teraz ponownie skazywała się na to samo niszczące uczucie.

- Nie byliśmy razem w zgodzie przez ile? Kilkadziesiąt lat, prawda? Dla istot jak my to niewiele, ale strasznie mi się dłużyło bez ciebie. Przyznam ci się w sekrecie, że czasami wątpiłem w to, że się pogodzimy, bo byłaś tak uparta, że odebrałaś mi całą pewność - odrzekł, ale szatynka nie miała złudzeń co do tego, że kłamał. Asmodei wierzył w to, że w końcu się zejdą, tak czy siak, nawet mocniej niż wierzył w Boga. Bolało ją, że musiała dodać kolejną cegiełkę do tej pewności, ale obiecała sobie w myślach, że odpłaci mu się z nawiązką za każdą jej łzę.

- Co skłoniło cię do telefonu do mnie? - zapytał bardziej zaciekawiony niż podejrzliwy, ale Lilith i tak włączyła się w głowie czerwona lampka. Musiała uważać.

- Wyjdźmy najpierw na zewnątrz - zaproponowała. Nie czuła się z nim dobrze w miejscu, gdzie była sama, a ilość kryjówek była ograniczona. - Potrzebuję świeżego powietrza.

Były chłopak nie widział w tym nic niezwykłego, dlatego wyprowadził ją przed klub, trzymając dłoń na jej plecach. Kobieta miała wrażenie, że zmierza na swoją egzekucję, ale zachowała pokerową twarz. Jeśli posiadała jakiś talent, to było nim robienie dobrej miny do złej gry, nawet kiedy sytuacja była tragiczna.

- O co chodziło, Li? - zagadnął ją, gdy znaleźli się już na jednej z ulic Londynu. Matka demonów była opanowana i doskonale zdawała sobie sprawę jakiej udzieli mu odpowiedzi, ponieważ tą kwestię akurat przemyślała.

- Kojarzysz moją przyjaciółkę Amarissę? Tą, z którą byłam, kiedy wpadłeś tu z Samielem – Asmodeusz przytaknął, choć wolałby jej nie pamiętać, ponieważ narobiła małego bałaganu i zabrała mu potężnego anioła z arsenału. - Ona dowiedziała się, że Lysander to Lucyfer. Swoją drogą, szkoda, że nie pisnąłeś o tym nawet słówka, ale to nieistotne w tym momencie. Okazało się, że miała zostać owieczką ofiarną i na początku była załamana, ale Anioły Dnia i Samiel namąciły jej w głowie. Przekonali ją, aby poszła do cholernego piekła na sto lat i dać się tam torturować za nich. Parszywe tchórze, ale wracając do ciebie, byłam wściekła, że Dzień okazał się być bardziej zdeprawowany niż wy, Anioły Nocy, kiedykolwiek będziecie, zatem doszłam do wniosku, że ta obrzydliwa grupka powinna zostać ukarana.

- Dlatego napisałaś do mnie - dokończył za nią.

- Tak się złożyło, że słyszałam co nieco na temat tego, iż planujesz jakąś interesującą akcję, która wymierzy w tych zakłamanych śmieci, no i uznałam, że może będę mogła pomóc. Sądzę, że Dzień zasłużył na karę - wytłumaczyła mu swoje pobudki. Asmodei przyjrzał się jej uważnie z nadzieją, że speszy byłą dziewczynę, ale ta była niezłomna i wpatrywała się w niego z dumą.

- Zatem nie jesteś zainteresowana powrotem do przeszłości?

Lilith zaśmiała się krótko jak rybak przed złowieniem na haczyk swojej największej ryby.

- Kto powiedział, że nie? - zapytała uwodzicielsko i przesunęła palcami po klatce piersiowej mężczyzny. - Anioły Dnia pokazały mi, że można być grzecznym i dobrze wychowanym, dbać o to, by przestrzegano zasad, a w rzeczywistości oszukiwać i wchodzić w konszachty z diabłem. W ten sposób zgubili moją przyjaciółkę i dla niej nie ma już ratunku, ale dla mnie... dla nas tak. Ty nigdy mnie nie okłamywałeś. Mówiłeś prawdę, choć nie zawsze mi się ona podobała, ale taki jesteś. Każdy z nas ma swoje wady, ale ważne jest to jaki nie jesteś. Nie grasz kogoś, kim nie jesteś, Asmodei. Kocham cię i pragnę stać u twojego boku jako jedno z narzędzi do zniszczenia Aniołów Dnia, a także twoja kobieta. Zawsze nią byłam i zawsze będę, bo cię kocham, a ty kochasz mnie.

- Chyba śnię - odparł rozmarzony anioł, ale wyraz jego twarzy mówił wszystko. Czuł, że wygrał. Odzyskał przewagę. - Ten dzień jest coraz lepszy, Li i to dzięki tobie. Jestem cholernie szczęśliwy, że chcesz mi pomóc i że wreszcie zrozumiałeś to, co dla mnie było oczywiste.

- Ja również się jestem szczęśliwa, ale może uchylisz rąbka tajemnicy i powiesz co mam zrobić? Dochodziły do mnie różne plotki, ale wolę posłuchać źródła. Co zamierzasz? - dopytywała, chociaż nie liczyła, że od razu pozna każdy jego sekret.

- Spokojnie, kochanie. Wszystko w swoim czasie, ale mogę ci obiecać, że oni zapłacą nam za wszystko - przyrzekł i zakręcił kosmyk jej włosów na placu. - A póki co, może udowodnisz mi jak za mną tęskniłaś?

Kobieta powstrzymała chęć, żeby się wzdrygnąć i zamiast tego, przybliżyła się do niego. Musnęła wargami jego zarost. Były czasy, że kochała to znajome kłucie na policzku, lecz to minęło. Mimo wszystko, nie przerywała i jej usta poszukały jego. O dziwo, nie wyczuła w jego oddechu alkoholu i przez kilka sekund zawładnęła nią ulgę, ale przypomniała sobie, że nie miała z czego się cieszyć. To, że ten jeden raz pojawił się u niej trzeźwy, nie oznaczało, że tak zostanie. Czekały ją ciężkie tygodnie, a może miesiące znoszenia jego pijackich awantur.

Myśl o czymś przyjemnym, nakazała sobie. Muzyka, sztuka, jedzenie... Dahlia. Anielica pojawiła się w jej umyśle znienacka i nie chciała zniknąć. Było dziwnie, całować się z Asmodeuszem i jednocześnie wspominać dziewczynę, z którą niemal coś ją łączyło, ale nie umiała się powstrzymać. Ta metoda podziałała, gdyż oddawała pocałunki Anioła Nocy z takim samym zapałem jak on i nie wzbudzało to u niej wielkiej odrazy.

- Ah, Li, nie masz pojęcia jak mi ciebie brakowało - mruknął do ucha kobiety, ściskając jej biodro. Dawniej może by ją to podnieciło, ale obecnie przyniosło jej to jedynie satysfakcję, że zwodzenie Asmodeusza szło jej całkiem nieźle.

Matka demonów przytuliła się do niego, aby nie wzbudzać u mężczyzny zbędnych podejrzeń. Wszystko wyszło tak jak zaplanowała, więc pozostało poinformować Samiela, że pierwsze spotkanie poszło po jej myśli. Następnym krokiem miało być dostanie się do Domu Nocy i zdobycie czegoś istotnego, co mogłoby sugerować co zamierzał Asmodei.

Inaczej o tym, co miało miejsce przed ,,Satriną" myślała Dahlia, która pojawiła się tam w momencie feralnego pocałunku z bukietem białych lilii i babeczkami z pobliskiej cukierni. Nie oczekiwała oklasków za to, że przyszła dalej walczyć o Lilith, ale na pewno nie liczyła, że ujrzy ją w ramionach kogoś innego i to kogo! Mężczyzny, który ją bił i dręczył psychicznie, a w wolnym czasie planował zagładę aniołów. To było niepojęte i gdyby tego nie zobaczyła, to by nie uwierzyła, ale widziała to na własne oczy. Nic w zachowaniu Lilith nie wskazywało na to, żeby się bała albo chociaż czuła do Asmodeusza niechęć, więc można było powiedzieć, że najgorsze obawy Dahlii się spełniły. Swoją głupotą i współpracą z Lucyferem zachęciła kobietę do odnowienia relacji z byłym kochankiem.

Łzy spłynęły po policzkach dziewczyny, kapiąc na kwiaty. Blondynka zerknęła na swoje niedoszłe prezenty i rzuciła je na chodnik, a później weszła w jakąś ślepą uliczkę i rozłożyła skrzydła. Wzbiła się w powietrze z taką prędkością, że wiatr wysuszył jej twarz z kropli symbolizujących stratę.

- Będę się zbierał. Mam parę spraw do załatwienia - oznajmił w tym czasie Asmodeusz.

- A co konkretnie? - zapytała matka demonów, przymilając się. Anioł wyszczerzył się i złożył na jej wargach przelotny pocałunek.

- Wkrótce wszystkiego się dowiesz - odpowiedział, odsuwając się od niej. Mężczyzna zaprezentował kobiecie swoje skrzydła, które nawet teraz Lilith uważała za piękne. Miały czarne pióra z czerwienią na końcówkach. Wyglądały, jakby były pokryte krwią, co było zarazem groźne i piękne.

Kiedy Asmodeusz odleciał i pozostawił matkę demonów samą przed klubem, ta dostrzegła w oddali kwiaty i pudełko leżące na ziemi. Zaciekawiona podeszła, aby przyjrzeć się temu czemuś. Z bliska zauważyła, że bukiet składał się ze śnieżnobiałych lilii, natomiast w pudełku, do którego zajrzała, otwierając je patykiem, odkryła babeczki. Lilith rozejrzała się dokoła, ale w pobliżu nie było nikogo, oprócz niej.

- Dahlia - wyszeptała, choć właścicielka imienia nie mogła już jej usłyszeć, ponieważ była daleko stąd. Szatynka westchnęła załamana i z bólem uświadomiła sobie, że życie było mniej skomplikowane, kiedy zamknęła swoje serce na miłość i ukryła je przed światem.

***

Amarissa wpatrywała się w bransoletę wykonaną ze srebra, która wyglądała jak wąż oplatający nadgarstek. Michael spoglądał na dodatek urzeczony.

- To naprawdę ładna bransoletka, ale nie rozumiem, jak ma mi to pomóc, no chyba, że Lucyfera lubi biżuterię i przyjmie ją w prezencie za mniej okropne tortury - stwierdziła z drwiną w głosie.

- Z tego, co mi się wydaje, to on faktycznie lubi biżuterię - potwierdził Gabriel.

- Ale nie w tym rzecz - dokończył lider aniołów i wskazał na jej rękę. - Czy mogę?

Davies skinęła głową i podała mu nadgarstek, a ten złapał węża za srebrną główkę i wyciągnął ją razem z cienkim nożykiem ukrytym we wnętrzu bransolety.

- Sprawia wrażenie niepozornego, ale jest bardzo ostry, a przede wszystkim dobrze ukryty. Na pewno ci się jakoś przyda.

- No i jaki stylowy. Idealny na spacer wśród potępionych dusz - skomentował okularnik, kiwając z uznaniem głową. Blondyn oddał jej zabójczą bransoletkę i umieściła ją ponownie na ręce. Wydawała się idealnie na nią pasować.

- Gabriel, twoja kolej - powiedział ponaglająco Michael. Jego przyjaciel zaczął grzebać w kieszeniach bluzy i wyciągnął z niej coś czarnego, co przypominało starsze modele telefonów komórkowych. Chłopak położył urządzenie z dumą na biurku.

- Nic nie mów. To zabójczy telefon?

- Wyluzuj, Laro Croft. Tak genialnym wynalazcą nie jestem, ale możesz dzięki temu się z nami kontaktować, ponieważ to cudo może dzwonić z każdego miejsca na świecie. Nieważne czy jesteś w Niebie, piekle albo na Marsie. To boskie maleństwo połączy cię ze mną - tłumaczył jej, obserwując jak dziewczyna otwiera usta ze zdziwienia. - Naciskasz jedynkę i guzik ze słuchawka, a potem czekasz aż odbiorę. W razie czego, poczekaj chwilę, ponieważ pewnie będę spał.

Przywódca Aniołów Dnia uderzył go lekko w głowę.

- Odbierzesz najszybciej jak się da, zrozumiano? - rozkazał mu swoim mentorskim tonem. Obrażony okularnik pomasował obolałe miejsce i posłał mu mordercze spojrzenie.

- Dobra, dobra, już się tak nie unoś - Gabriel przekazał nastolatce zaczarowany telefon i dał jej wygodne etui, które mogła przewiązać w pasie i ukryć pod ubraniami, żeby nikt niepożądany tego nie znalazł. - Jeśli czegoś będzie ci potrzeba, to dzwoń, a my poślemy tam Samiela z torbami pełnymi prezentów.

- Dziękuję, to mi się przyda. Nie będę taka odcięta od świata - odparła z wdzięcznością i pośpiesznie ukryła przedmiot pod koszulką.

- Jasne - zwrócił się do niej i pochylił się w jej stronę, żeby szepnąć:

- Nie jestem jakimś specjalnie dobrym rozmówcą, ale jakbyś chciała z kimś pogadać, to też się odezwij. Opowiem ci fabułę jakiegoś serialu, okej?

Anioł zdawał się być zawstydzony swoją własną propozycją, ale Amarissę to rozczuliło, dlatego ujęła w podzięce jego dłoń. Tą wzruszającą chwilę przerwał Michael.

- Rafael, teraz ty przekaż to, co masz dla Amarissy - rzucił chłodnym tonem do szatyna. Brwi Gabriela powędrowały tak wysoko, że widać je było zza jego ogromnych okularów.

- Ja wiem, że ona niedługo będzie siedzieć w upale, ale nie sądziłem, że musimy wszyscy trochę ochłodzić atmosferę - zauważył sarkastycznie, a Davies udała, że kaszle, by ukryć śmiech.

Blondyn zmieszał się i odchrząknął, a Rafael zaczerwienił się, ale wyciągnął nieśmiało w kierunku osiemnastolatki tubkę pasty do zębów.

- Co to takiego? - zapytała Amarissa, żeby mu pomóc.

- To jest maść, którą możesz stosować na rany, nawet jeżeli będą bardzo głębokie. Ona przyśpiesza gojenie i uśmierza ból. Nie dostaniesz takiej w aptece, bo sam ją sporządziłem i dodałem odrobinę magii, żeby odpowiednio działała - opowiedział o specyfiku chłopak i otworzył tubkę, aby dać jej powąchać zawartość. Wyczuła różne zioła, ale nie wszystkie była w stanie nazwać. W każdym razie czuła, że była to mocna mieszanka i nie wątpiła w jej skuteczność.

- Wielkie dzięki, Rafaelu. To bardzo miłe z twojej strony - podziękowała mu z uśmiechem. Gabriel, ku zaskoczeniu wszystkich, pociągnął głośno nosem.

- Dobrze się czujesz? - spytał zdziwiony Michael. Okularnik przetarł oczy, który stały się wyraźnie zaczerwienione.

- To tylko te zioła. Chyba mam na nie alergię - wymamrotał w odpowiedzi.

- Od kiedy masz na cokolwiek alergię? - dopytywał Rafael.

- Od dzisiaj - burknął na niego, ale potem rzucił okiem na Davies i rozkleił się na dobre. Chłopak przyciągnął ją do siebie i wtulił się w nią, szlochając w jej ramię. - Strasznie mi przykro, że się na to skazujesz, ty stuknięta bohaterko.

Nastolatka poklepała go po plecach i pozwoliła mu się wypłakać.

- Napsuj im krwi w moim imieniu, a zwłaszcza Michaelowi, żeby przestał być taki sztywny - poprosiła go cicho, licząc, że choć trochę poprawi mu tym humor. Gabriel zaśmiał się przez łzy.

- Wiadomo, zajmę się nimi - obiecał i odsunął się od niej powoli.

Do biblioteki wparował bez pukania Samiel. Widać było, że spieszył się, żeby zdążyć tam, zanim pojawi się Lucyfer. Czas nieubłaganie płynął i od jego przybycia dzieliło ich kilka minut. Ostatnie minuty mojej wolności, pomyślała osiemnastolatka. Swoją wolnością wkrótce miała kupić wolność ich wszystkich.

- Mógłbym jeszcze porozmawiać z Amarissą na osobności?

- Oczywiście, chyba skończyliśmy - odrzekł Michael i podszedł do dziewczyny, a następnie położył jej ręce na ramionach i skinął w podzięce głową. Na jego twarzy malowała się udręka i poczucie winy. - Przepraszam, to nie ty powinnaś tam pójść.

Po tych słowach opuścił bibliotekę, a za nim ruszył Gabriel pragnący jedynie skryć się w swoim pokoju i płakać. Rafael zbliżył się do nastolatki i delikatnie ją objął, jakby bał się, że go odtrąci. Ona jednak pozwoliła mu na ten uścisk, bo sądziła, że taka okazja ponownie się nie powtórzy, poza tym, potrzebowała tego. Potrzebowała wsparcia ich wszystkich.

Kiedy anioł potrafiący uzdrawiać zamknął za sobą drzwi, Davies popatrzyła na Samiela. Chłopak był bledszy niż zwykle, a czarne włosy dodawały mu upiorności.

- Sam - powiedziała tylko, ponieważ nie musiała mówić nic więcej. On już przy niej był i całował ją jak w snach – bez opamiętania i z miłością. Wiedziała, że będzie się karmić tym wspomnieniem podczas samotnych nocy.

- Wyjdziesz stamtąd, Ama. Wrócisz i zaczniesz wieść normalne życie. Kupisz kwiaciarnię i cały Londyn będzie mówił o tych wspaniałych kwiatach, które tam się znajdą, słyszysz? Codziennie będziesz patrzyła na najpiękniejsze kwiaty, które wyhodowałaś.

- Czy ty również jesteś w tym scenariuszu? - zapytała, wsłuchując się w bicie jego serca.

- O tak, ja robię te wszystkie wiązanki, udając, że wiem o co chodzi, ale co chwilę będę przychodził do ciebie po pomoc, bo w gruncie rzeczy nie znam się na czymś takim - westchnął, a ona z łatwością mogła sobie to wyobrazić.

- Plaża - powiedziała nagle.

- Hm?

- Chciałabym mieć dom przy plaży - rozwinęła swoją myśl. - A z tyłu mały lasek, żebym miała możliwość chodzenia tam na spacery. Szukałabym różnych roślin, które potem jakoś bym wykorzystywała.

- W porządku. Plaża i las. Zapamiętam i zacznę szukać ofert. Wolisz morze czy ocean? - spytał, jakby to było ich największe zmartwienie; jakby nie mieli większych problemów niż poszukiwania przyszłego domu.

- Obojętnie, byleby było ciepło. Ciężko się będzie odzwyczaić od piekielnej temperatury - spróbowała zażartować, ale żadnego z nich to nie rozweseliło. Postanowiła zatem po raz ostatni go pocałować, przebywając wciąż w Londynie, a nie wśród dusz grzeszników.

- Nie daj się omamić Lucyferowi, błagam. Nie popełniaj moich błędów - poprosił ją na odchodne. - Do zobaczenia, Ama. Czekaj na mnie, a ja wkrótce cię odnajdę.

Osiemnastolatka nie umiała już nic z siebie wykrztusić. Strach w jej piersi rósł z każdą sekundą, a gdy została sama, poczuła, że usuwa jej się grunt pod nogami. Wszystkie sny mówiły o upadku, ale nie przypuszczała, że oznaczały one zejście do piekła.

Dziewczyna skuliła się na podłodze, walcząc z narastającą paniką i chęcią ucieczki. Sama zdecydowała się na to wygnanie, ale dopiero wtedy dotarł do niej prawdziwy ogrom brzemienia, jakie na siebie brała. Nie dziwiła się, że przez tyle lat nikt się nie skusił na tą ofertę. Powoli opuszczała ją pewność siebie.

Amarissa przeklęła i nakazała sobie zachować spokój. Ukryła w staniku tubkę z leczniczą maścią Rafaela i poprawiła etui z urządzeniem Gabriela, żeby nie krępowało jej ruchów. W międzyczasie rzuciła okiem na zegar. Pozostały jej dwie minuty wolności. Czekanie było zabójcze i z dwojga złego wolała już, żeby Lucyfer pojawił się tam wcześniej i zabrał ją ze sobą.

Myślała o Lilith, która prawdopodobnie siedziała w swoim klubie, knując przeciwko Asmodeuszowi. O Dahlii, która może właśnie wchodziła do ,,Satriny", aby pocieszyć matkę demonów. O dream teamie, który ofiarował jej tyle przydatnych rzeczy i szykował się na wojnę. O pani H, która czekała na znak, by wspomóc Anioły Dnia. I o Samielu. Zawsze o nim myślała.

Na środku biblioteki pojawił się ogień, zupełnie jak poprzednim razem, kiedy władca piekła przybył. Wyszedł z niego, jakby nigdy nic i przyjrzał się jej badawczo. Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie.

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wątpiłem w twoje zaangażowanie w tą sprawę, ale udało ci się zaskoczyć diabła, a to nie lada wyczyn – odezwał swoim szarmanckim głosem. Był dużo bardziej opanowany niż ona, ale to nie on miał być torturowany. - Czy twoje zdanie pozostało takie jak godzinę temu?

- Tak – Jej odpowiedź zawisła między nimi jak łańcuch, który nierozerwalnie ich połączył. To, co rozpoczęło ich spotkanie na ulicy, miało zostać zakończone właśnie tutaj.

- Dlaczego? Masz powody, żeby nienawidzić nas wszystkich, a chcesz ratować anioły. Czemu?

Nastolatka włożyła ręce do tylnych kieszeni spodni. W jednej z nich było zdjęcie jej matki. Kiedy wyczuła je pod palcami, odrzekła z mocą:

- Ktoś dał mi kiedyś życie, mimo, że mógł je zakończyć. Ta osoba przewidziała wszystko i po prostu nie chcę jej zawieść, popełniając złą decyzję. Nie będę mogła dalej żyć, jeśli nie spełnię swojej powinności.

- Wiesz, że stamtąd, dokąd pójdziemy, nie ma powrotu? To długi i ciężki wyrok - przypomniał jej Lucyfer.

- Liczysz, że mnie zniechęcisz? - zapytała gorzko i potrząsnęła głową. - To na nic.

- Uważam, że jest cienka granica między szaleństwem a heroizmem, a ty? - To pytanie wydawało się być kpiną, ale na jego obliczu nie widać było cienia drwiny.

- Czy to jakiś dziwny sposób na skomplementowanie mojej odwagi, a może próba przekazania mi, że jestem wariatką? - odparowała, patrząc mu prosto w oczy. Nie lękała się go już. Może było to z jej strony szaleństwem, ale postanowiła uwierzyć, że jeżeli postara się go nie drażnić, to on okaże jej litość.

- Może oba - wzruszył ramionami i wyglądało na to, że faktycznie zastanawiał się nad tą kwestią. Najwyraźniej Samiel nie mylił się co do tego, że Lucyfer miał do niej słabość, ale nastolatka jeszcze nie wiedziała jak bardzo będzie mogła to wykorzystać w piekle.

- Chodźmy już. Nie zniosę dłużej czekania - ponagliła go, podchodząc bliżej. Blondyn zachichotał.

- Tak ci spieszno do piekła? - zapytał z nutką rozbawienia. - Ja na ogół uciekam stamtąd, zresztą tak jak wszyscy, ale ty chyba lubisz się wyróżniać. Mniejsza z tym. Nie czekamy na twoich przyjaciół? Nie zechcą ci pomachać na pożegnanie?

- Pożegnaliśmy się wcześniej - wyjaśniła nieco zniecierpliwiona.

- Dobrze, zatem nie będę się sprzeciwiać twojej woli. Ruszajmy - rzekł w końcu i podał jej rękę. Dziewczyna chwyciła ją i stanęła ramię w ramię z Lucyferem.

Wokół nich pojawiły się płomienie, dlatego Amarissa ścisnęła jego dłoń mocniej ze strachu. Wiedziała, że nie spłonie, póki Lucyfer tego nie rozkaże, ale instynktownie miała ochotę uciec z płomieni. Próbowała wyobrazić sobie dźwięki morza, którego kiedyś będzie słuchać razem z Samielem, ale nie umiała zagłuszyć trzasku płomieni, które całkowicie ją pochłonęły... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top