16. Quoi! tu peux mourir! - et je t'aime!

Amarissa pokonywała wraz z Samielem las leżący między Domem Nocy i Dnia, nie mając bladego pojęcia dlaczego. Była coraz bardziej zmęczona, ale duma nie pozwalała jej poprosić chłopaka, aby się zatrzymał, poza tym, nie chciała w ogóle się do niego odzywać. Musiała być nieugięta dla tych wszystkich, którzy stracili życie podczas walki aniołów o odzyskanie wolności i wydostanie się z ziemskiego więzienia. Co za ironia, myślała nastolatka, że pragnąc wolności, zamierzali odbierać ją innym.

- Gdzie ty mnie wleczesz? - wydusiła wreszcie zdyszana. Dotrzymywanie mu tempa nie było najłatwiejszym zadaniem. Niespodziewanie Samiel zatrzymał się na środku polany, a Davies nawet nie była zaskoczona, kiedy zorientowała się, że przyprowadził ją na w miejsce ich sennych schadzek.

- To tu - zawyrokował i wskazał na znajomy głaz.

- Cudownie, bo mam dość tego biegania i chętnie usiądę - stwierdziła, rozsiadając się na kamieniu. - Jakbyśmy nie mogli polecieć.

Anioł Nocy nie zabrał jej tam na skrzydłach, ponieważ wolał jej nie dotykać. Nie był pewien czy miała na to ochotę.

- Musisz na chwilę zejść. Coś ci pokaże - powiedział tajemniczo, ale osiemnastolatka prychnęła.

- Nie ma mowy. Znam twoje sztuczki. Znajdź sobie własny głaz - poradziła mu z wyzywającym spojrzeniem. Chłopak westchnął zirytowany.

- Ty rozumiesz, że mówisz to do anioła śmierci, który mógłby cię zabić jednym pstryknięciem? Większość ludzi na twoim miejscu umierałoby ze strachu - stwierdził nieco pyszałkowato. Dziewczyna zmarszczyła nos.

- Gdybyś tylko za pomocą pstryknięcia mógł zmniejszyć swoje ego, świat byłby ci dużo bardziej wdzięczny - odparła wrednie, zakładając nogę na nogę. - Jeśli jesteśmy już przy tym temacie, to jak to właściwie działa? Prowadzisz jakiś spis zmarłych jak szalony grabarz czy chodzisz od drzwi do drzwi z kosą i mówisz głębokim głosem: przyszedłem cię zabrać w zaświaty, game over? - spytała, imitując jego głos z nadzieją, że wyprowadzi go z równowagi. Skoro ją oszukiwał, to mogła pograć mu na nerwach.

- Nie, czekam w domu na delikwenta z banerem, na którym jest napisane: ,,Gratuluję, właśnie zmarłeś!" - odparował.

- Serio?

- Nie, ale rzeczywiście mam coś w rodzaju spisu zmarłych w głowie i jestem w stanie powiedzieć kto w tej chwili umiera. Normalnie byłbym przy żegnaniu się ze światem każdej osoby na tym świecie, ale od czasu wyrzucenia nas z Nieba Bóg zminimalizował moje umiejętności bycia w wielu miejscach jednocześnie i obecnie mam jedynie rozeznanie na temat tego kto, jak i kiedy umarł. Nie przeszkadza mi to, że nie mam na sobie takiej odpowiedzialności jak wcześniej, jeśli mam być szczery - odrzekł.

- Doprawdy? A jak Lucyfer zawołał, to od razu poleciałeś do niego, żeby wesoło zabijać niewinnych. Fascynujące - skomentowała z ogromną dozą sarkazmu. Nie miała dla niego litości.

- Nikogo nie zabiłem, ale przyznaję, że nie pilnowałem żadnej z tych osób, które zostały wybrane i w ten sposób mogłem przyczynić się do ich śmierci - tłumaczył się, wsadzając ręce do kieszeni. - Nie znaczy to jednak, że w ogóle nie obchodził mnie ich los.

- No tak, z pewnością służyłeś im wszystkim dobrą radą, a może zapraszałeś ich do łóżka, gdy Lucyfer akurat nie mógł? Byłeś jego planem B? - kpiła Amarissa. Ciemnowłosy posłał jej mroczne spojrzenie, dlatego ucichła. On natomiast podszedł do głazu i dotknął go dłonią. Na jego powierzchni zaczęły pojawiać się nazwiska i daty. Davies zeskoczyła z kamienia wystraszona i przyjrzała się napisom. Były ich setki.

Constance Blake 1789

Millicent Harris 1900

Rupert More 1834

Elizabeth Wilson 1864

James Lydon 1905

Nastolatka czytała te, które akurat rzuciły jej się w oczy. Znajdowały się tam męskie i żeńskie imiona. Były osoby sprzed kilku wieków, a także takie, które nie żyły w bardzo odległych czasach. Do dziewczyny dotarło, że kamień stał się pewnego rodzaju nagrobkiem.

- To są... ofiary Lucyfera? - Ostatnie słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Domyślała się, że było ich wiele, ale kiedy dotarła do niej prawdziwa skala tego, co się działo, poczuła się oszołomiona. Tyle niewinnych żyć zostało straconych. Za co? Walkę o odzyskanie możliwości zbawienia? Czy tak to miało wyglądać?

- Tak, a raczej ludzie, których skrzywdził, dopóki ja z nim trzymałem. Później przestałem się tym interesować, chociaż on nadal szukał nowych osób, co nie było dobre, ale nie brałem za tamtych odpowiedzialności. Zwaliłem to na innych, a tutaj widzisz tych, za których częściowo odpowiadam. Pragnąłem je upamiętnić przynajmniej tak i co jakiś czas przychodzę w to miejsce, aby oddać im cześć. Czytam wszystkie imiona, odszukując w pamięci twarze każdego z nich i pomimo tego, że rozumiem, iż Bóg nie słucha podobnych do mnie, to i tak czasem proszę Go, żeby zapewnił im godne życie po śmierci - wyznał z trudem. Mówienie o tym nie było proste, ale traktował to jako swoją karę.

Amarissa przygryzła wnętrze policzka. To wszystko było dla niej przerażające. Ci ludzie byli zdani tak naprawdę na siebie, ponieważ nie mogli liczyć ani na anioły, a już na pewno nie na Lucyfera. W dodatku nie mieli w ogóle pojęcia o tym, co się działo, więc byli bez szans.

- Anioły Dnia czy Nocy nie różnią się od siebie tak bardzo, bo żadna ze stron nie pomogła tym pechowcom. Ty jesteś aniołem niosącym śmierć, a twój dawny przyjaciel to diabeł - wyliczała, jakby starała sobie to uporządkować. - Ami powiedziała mi kiedyś, że na świecie musi istnieć równowaga, a jeśli wy wszyscy jesteście tymi złymi, to gdzie jest ktoś dobry? Ktoś, kto byłby równowagą dla was obu – ciebie i Lucyfera?

- To ty. Ty jesteś naszym odkupieniem - stwierdził bez cienia kpiny, spoglądając jej w oczy. - Dlatego będzie lepiej, jeżeli nas zostawisz. Mnie i jego.

- Co, do diabła? Wróć, nie mieszajmy w to tego psychopaty. Powiedz, co ty opowiadasz? Najpierw każesz mi wleć się tu za tobą, co swoją drogą, było głupie, ponieważ mogliśmy po prostu polecieć, potem pokazujesz mi ten kamień, żeby udowodnić, że nie jesteś takim bezuczuciowym palantem i teraz dajesz mi do zrozumienia, że całe to przedstawienie było po to, żeby mnie spławić? - pytała, tracąc nad sobą kontrolę. Nie znosiła, kiedy ktoś bawił się jej kosztem, ale miała wrażenie, że Samiel właśnie to robił.

- To nie twoja wina, tylko moja - zaczął, ale Davies nie pozwoliła mu skończyć.

- Dorzuć jeszcze ,,zostańmy przyjaciółmi" i przysięgam, że twoje imię trafi na to cholerstwo! - Wskazała na głaz zamaszystym ruchem ręki. Chłopak wywrócił oczami.

- Nie, mam na myśli to, że dla Lucyfera szukanie kogoś, kto pójdzie do piekła przestało być misją, ale wyzwaniem rzuconym samemu sobie i na ten moment uważam, że poszukuje człowieka, który będzie w stanie zrobić dla niego wszystko. Z tego powodu każda porażka boli go bardziej niż na początku, natomiast jeśli chodzi o ciebie, to sądzę, że polubił cię bardziej niż twoich poprzedników, dlatego był taki wkurzony, że go nie wybrałaś, a podwójnie zabolało go to, że wolałaś mnie. Urażona duma - wyjaśnił, odgarniając włosy z czoła. - Znając go, to będzie się mścił i na mnie, i na tobie, dlatego najlepszą opcją dla ciebie jest odsunięcie się od nas.

Amarissa wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, a wewnątrz gotowała się z gniewu.

- Nie ma mowy. Od dnia moich narodzin mężczyźni rujnują mi życie i wystarczy. Zrobię to, co ja uważam za słuszne i nie zamierzam kierować się przy tym zdaniem faceta, który traktuje mnie jak zabawkę do wygrania w konkursie i wścieka się, gdy ta się buntuje - zaprotestowała osiemnastolatka. - Dyrektorka mojego sierocińca powiedziała mi dziś, że Lucyfer nie spodziewał się tego z kim zadarł i miała rację. To nie ja powinnam się bać, ale on.

- Wiem, że posiadasz niesamowite moce, ale to nie zmienia tego, że on jest władcą piekła i jak zechce kogoś wykończyć, to mu się to uda - ostrzegał ją Samiel. - Gdybyś zgodziła się...

- Ale się nie zgadzam - ucięła jego wywód. - To już ustalone, więc nie szukaj wymówek, żeby mnie odepchnąć.

W jego oczach błysnęło coś na kształt podziwu dla niej, co mile połechtało jej ego. Nie chciała się jednak rozpraszać, ale usłyszeć to, co ją interesowało. Zerknęła przelotnie na nazwiska i zwróciła się do niego, ostrożnie dobierając słowa:

- Mówiłeś, że poczułeś jakąś zmianę między nami w trakcie naszego pocałunku i skłamałabym, gdybym się zapierała, że nic takiego nie odczułam, ale chciałabym wiedzieć co dokładnie wtedy się według ciebie stało?

- Nie umiem tego wytłumaczyć, ale było tak, jakbym nagle poznał twoje myśli. Zorientowałem się, że znam takie drobiazgi jak to, że uwielbiasz różowy kolor albo to, że twoje tatuaże wzięły się od rzeczy, których akurat pragnęłaś. Byłem w stanie opisać to jak cię bolało, kiedy robiłaś sobie pierwszy tatuaż lub to jak się czułaś, gdy się po raz pierwszy całowałaś. Nie wiem skąd, ale zdawałem sobie sprawę, że to nie był jedynie mój wymysł. Czy to w ogóle ma sens czy nadaję się do czubków? - zaśmiał się nerwowo.

- Dla mnie ma, gdyż przeżyłam to samo, chociaż trochę inaczej, ponieważ pamiętasz o moich snach z twoim udziałem? Czułam się wówczas, jakbym dobrze cię znała, a podczas pocałunku było tak, jakby tamto przeczucie stało się rzeczywistością.

- Jakie to wzruszające - odezwał się ktoś z udawanym przejęciem.

Para odwróciła się w kierunku, z którego dochodził głos i zobaczyli na polanie Asmodeusza w towarzystwie dwóch skąpo ubrań dziewczyn. Nieznajome, mimo chłodnego popołudnia, miały odsłonięte brzuchy, a ich talie obejmowały ręce Anioła Nocy. Jedna była krótko obciętą brunetką o figurze, której nie powstydziłby się modelki, a włosy drugiej pofarbowane były na jaskrawy pomarańczowy kolor. Pomarańczowo włosa miała bardziej krągłe kształty i biła od niej pewność siebie. Czerwone tęczówki wypełnione jadem biegały od Amarissy do Samiela, aż zatrzymały się na kawałku skały. Jego wargi uformowały się w perfidny uśmiech.

- Przyjacielu, randka na twoim mini cmentarzu to niekoniecznie dobry wybór - zacmokał na chłopaka i przeniósł wzrok na Davies. - Aczkolwiek ty pewnie nie masz nic przeciwko, bo jesteś większą desperatką niż moja kochana Li.

Nastolatka prawie rzuciła się na niego, ale powstrzymało ją pytanie brunetki skierowane do Asmodeusza.

- Jaka Li? Co to za jedna?

- Niech to nie zajmuje twojej słodkiej główki, skarbie - zbył ją, nawet na nią nie patrząc i ponownie zwrócił się do Samiela:

- Poleciałeś do tych jasnych aniołków na mnie naskarżyć, czyż nie? Paru moich doniosło mi, że ci z Dnia, którzy utrzymywali z nimi kontakt zaczęli ich unikać, także zakładam, że to twoja robota. Naopowiadałeś im o czymś, czego wcale nie rozumiesz w imię czego? Boga, który cię przeklął? A może dawnego kumpla, co? Znowu zaprzyjaźniłeś się z naszym starym, dobrym znajomym Lucyferem? Och, przepraszam, twoja dziewczyna niezorientowana i dla niej to Lysander, tak?

- Jestem bardzo zorientowana w przeciwieństwie do ciebie, bo nie masz pojęcia na co się skazujesz, brnąc w tą wojnę - odparowała twardo osiemnastolatka. - Anioły Dnia nie są bez sojuszników i nie pozwolą ci wprowadzić na świecie totalnej anarchii. Wiedzą o twoim planie i nie dopuszczą, żebyś go zrealizował.

Asmodeusz prychnął i przygarnął dziewczyny bliżej, jakby zrobiło mu się ich żal i nagle zapragnął podzielić się z nimi ciepłem. Po jego ruchach można było wywnioskować, że przesadził z alkoholem, ale nikogo to nie dziwiło. Samiel nie był w stanie przywołać widoku trzeźwego mężczyzny.

- Urocze, że tak myślicie, ale napawajcie się tą ułudą, póki możecie - poradził im ubawiony tym faktem Anioł Nocy. - Ja ofiarowuję aniołom wolność, a ci boscy niewolnicy mają tylko swoje zasady, nakazy, choć są gorsi niż wszyscy z Nocy razem wzięci. Po czyjej stronie stanie większość z nich? Kiedy wy będziecie sobie wmawiać, że Dzień posiada jakąś szansę, to nasza potęga urośnie do takich rozmiarów, że nawet nie jesteście w stanie tego pojąć. Żałuję jednak, że postanowiłeś nas zdradzić, Samielu, szczególnie po tym jak cię kiedyś przygarnęliśmy.

- Odszedłem od Aniołów Dnia, licząc, że skończę z wybieraniem jednych lub drugich i faktycznie zyskałem spokój, ale nie na długo, gdyż uznałeś, że ostatnio było zbyt nudno i stwierdziłeś, że wywołanie wojny to genialny pomysł. Rozumiem, że kumple, z którymi ćpasz, doszli do wniosku, że to zajebisty plan, ale niestety, każdemu w końcu przechodzi faza, Asmodei, a chyba nawet ty nie zdołasz podać narkotyków wszystkim swoim sojusznikom - wykpił go z pogardą Samiel w odpowiedzi na jego zaczepki.

Mężczyzna aż się zagotował, słysząc tą uwagę. Jego towarzyszki ukryły twarze w dłoniach i udawały, że kaszlą, aby zamaskować atak śmiechu. Asmodeusz domyślił się co się z nimi działo i ruszył na anioła. Ten zareagował błyskawicznie i wypuścił spod palców srebrną obręcz, celując w szyję atakującego. Brunet okazał się być szybszy, bo choć jego żyły wypełniał alkohol, to zdążył się schylić tak, że obręcz owinęła się wokół szyi dziewczyny z pomarańczowymi włosami. Reakcja była natychmiastowa. Dziewczyna upadła na ziemię, a jej przyjaciółka pisnęła i rzuciła się jej na pomoc, przeklinając Samiela. On natychmiast puścił zaatakowaną, a ta zakrztusiła się i zaczerpnęła powietrza. Asmodeusz pokładał się ze śmiechu.

- Oj, Samiel, w celowaniu też jesteś do dupy, aczkolwiek gratuluję refleksu. Nie chciałbyś pewnie dopisywać kolejnego krzyżyka na swojej skale - prychnął wesoło, ignorując to, że jedna z jego towarzyszek prawie się udusiła. Jej samopoczucie nie obchodziło go nawet trochę. Nie pamiętał jej imienia, ponieważ była tylko kolejną osobą, z którą pójdzie do łóżka i nic więcej. Cieszył się za to, że udało mu się wytrącić dawnego kolego z równowagi.

- Czy przejmujesz się losem kogokolwiek, oprócz siebie? - wtrąciła się Amarissa.

- Zajączku, mówiłem ci jakiś czas temu, żebyś nie pouczała tych, którzy mają za sobą o wiele więcej doświadczenia - powiedział do niej protekcjonalnie. - Ale tak czy siak, marnujesz się z jasnymi aniołkami, tak jak ten tutaj. Z nami mogłabyś osiągnąć dużo więcej, więc zastanów się czy ktoś z twoją mocą powinien to zaprzepaścić dla fałszywych zasad moralnych. Przydałby się nam ktoś podobny do ciebie, więc rozważ jeszcze swoją decyzję.

- Nie muszę. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego - warknęła nastolatka, a Asmodeusz wzruszył ramionami i spojrzał na Samiela.

- Dlaczego tak zamilkłeś, przyjacielu? Czyżby twój nieudany atak cię poruszył? - zwrócił się do niego jak do dziecka. - A może powinienem pozwolić ci się zabić, byś stał się bohaterem, co? Dzień nosiłby cię na rękach, a ta mała pewnie by ci się oświadczyła nad moimi zwłokami.

Mężczyzna rozłożył szeroko ręce, jakby zamierzał kogoś przytulić, a w jego czerwonych oczach można było dostrzec wyzwanie. Davies obejrzała się na Samiela, który zacisnął wargi i nie poruszył się o krok.

- Sam - szepnęła ponaglająco, nachylając się w jego stronę. On nadal stał jak zamurowany.

- Nie produkuj się, zajączku, on jest za słaby. Prawda jest taka, że zwiał do nas, bo miał dosyć zabijania. Biedny chłopiec nie chciał mieć więcej krwi na rękach - zakpił Asmodei i popatrzył na swoje dziewczyny, lecz one nadal nie doszły do siebie po wypadku i całkowicie zapomniały o Asmodeuszu. Ten westchnął ciężko i mruknął:

- Na nikogo w tych czasach nie można liczyć.

- Jeśli on cię nie wykończy, ja to to zrobię - odrzekła Amarissa i uderzyła pięścią w podłoże. Niestety, wbrew jej oczekiwaniom ziemia pozostała taka sama. Nie rozstąpiła się, a z wnętrza nie wyrosła żadna roślina. Mężczyzna zamrugał szybko zmieszany, dlatego osiemnastolatka uderzyła ponownie, ale znów nic się nie wydarzyło.

- To wykańczanie polega na waleniu trawnika? - spytał czerwonooki z kpiną. Davies popatrzyła na równie zdezorientowanego, co ona, Samiela.

- Nie wiem co jest - przyznała.

- Ja również - odrzekł Asmodeusz. - Mam czekać na coś niezwykłego czy to była cała sztuczka?

- Wynosimy się stąd - wymamrotał do niej Samiel tak, by nikt inny tego nie dosłyszał.

Z pleców chłopaka wyrosły jego ciemne skrzydła i w mgnieniu oka porwał nastolatkę, a potem wzbił się z nią w powietrze, zostawiając polanę oraz Asmodeusza pod sobą.

***

Lilith stała przed ogromnym ekranem, na którym widniały zdjęcia różnych burgerów, frytek i innych bardzo kalorycznych dań typu fast food. Postanowiła wyjść i zjeść coś na mieście, ponieważ nie była najlepszą kucharką, zresztą czuła się tak zmęczona, że nie miałaby siły gotować nawet gdyby to lubiła. Kłótnie z Amarissą i nieudolne próby wybicia jej z głowy tego beznadziejnego pomysłu, jakim było pójście do piekła, wykańczały ją psychicznie. Starała się jej wyperswadować, że to za duże poświęcenie jak na jedną osobą. Już nie wspominając o tym, że to czy anioły zasługiwały na to, by ponieść za nich taką ofiarę, było kwestią sporną. Wystarczyło, że kobieta pomyślała o Asmodeuszu i od razu wiedziała, że nie warto tego robić. Szczególnie patrząc na to, co ostatnio wyprawiał, bo stosowanie przemocy wobec niej to jedno, ale zachęcanie pozostałych aniołów do rozpoczęcia jakiejś, pożal się Boże, rewolucji to już poważniejsza sprawa. Dawny kochanek matki demonów wydawał jej się wówczas całkowicie obcy i nie mogła przestać się zastanawiać nad tym czy wcześniej coś wskazywało na to, że chciałby władzy. Był zaborczy, rzecz jasna, ale to samo można powiedzieć o większości toksycznych partnerów, a jednak nie słyszała, żeby któryś z takich typów nawoływał do wojny. Asmodeusz musiał zatracić się w swojej potrzebie władzy do takiego stopnia, że przestała mu wystarczać jedynie kontrola nad osobami, z którymi się aktualnie spotykał i poszedł po więcej.

- Zamawia pani czy nie? - odezwał się poirytowany jegomość stojący za nią. Najwyraźniej czas to pieniądz i w dzisiejszym świecie nie można było mieć chwili na decyzję. Lilith mogła być złośliwa i zmienić mu zegarek w węża albo spłatać innego psikusa, ale nawet na to nie miała ochoty, dlatego po prostu odsunęła się, oddając mu pierwszeństwo.

- Ludzie są nieznośni - zagadnęła ją dziewczyna przy drugim ekranie. Szatynka odwróciła się, żeby jej przytaknąć i ujrzała Dahlię, która wpatrywała w nią pełna niepewności. Matka demonów zapragnęła nagle wyjść i wrócić do domu, a potem zamknąć się w pokoju i nie wychodzić przez najbliższe pięćdziesiąt lat. Wyglądało na to, że cały świat postanowił dać jej w kość na każdy możliwy sposób.

- Co tutaj robisz? - zapytała kobieta i prawie zamknęła oczy z zażenowania, ale dodała sarkastycznie:

- Nic nie mów. Skoro jesteś w McDonald's, to przyszłaś pewnie po ubrania.

Anielica posłała jej nieśmiały uśmiech. Nie była tak otwarta jak kiedyś, gdyż nie miała pojęcia jakiej reakcji się spodziewać. Lilith wyczuła napięcie między nimi, ale udawała, że wcale tego nie zauważyła.

- Normalnie nie bywam w takich miejscach - tłumaczyła się blondynka, jakby popełniła jakąś zbrodnię. - Ale spaliłam zupę i nie byłam w stanie zacząć od nowa, a nie chciałam zostawić chłopaków bez obiadu. Doszłam do wniosku, że będę szybsza niż Uber, więc jestem.

- To ta wesoła banda nie potrafi sama sobie przyrządzić jedzenia? - spytała z przekąsem matka demonów i założyła ręce na piersi. - Nie, żebym ja umiała, ale nie wysługuję się kimś, żeby mieć co jeść, a oni są przyzwyczajeni do traktowania kobiet jak kucharki, hmm?

- Nie, ja lubię przyrządzać jedzenie i jeśli przy okazji sprawię tym komuś przyjemność, to się cieszę, ale gdybym im nie gotowała, to przeżyliby. Chodzi o to, że zajmowałam się gotowaniem od lat i jeżeli przestanę, to uznają, że źle ze mną, a wolę, żeby sądzili, że niczym się nie przejmuję. Jestem radosna i pocieszna jak małe dziecko - stwierdziła rozgoryczona, lecz zaraz spojrzała zlękniona na Lilith. - Wybacz, powinnam była ugryźć się w język.

Jej sympatia potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, iż miała na myśli uwagę o dziecku.

- Ah, to. Spokojnie, nie jestem aż taką wariatką, że wybucham płaczem na każdą wzmiankę o dziecku. Ja tylko głaszczę obce dzieciaki na placach zabaw - zadrwiła, aby rozluźnić atmosferę, choć prawdopodobnie nie powinna. Byłoby lepiej, gdyby trzymała dziewczynę na dystans.

- Rozumiem, jak chcesz kupić jakiemuś brzdącowi zestaw happy meal, to nie krępuj się - Blondynka wskazała na urządzenie do zamawiania. - Moim dzieciakom też możesz kupić. Gabriel ucieszy się z nowej zabawki.

- Chyba sobie podaruję. Swoją drogą, tam są zabawki? - zainteresowała matka demonów. - To, dlatego za szybą są te badziewia.

- Nie wiedziałaś? - zdziwiła się Dahlia. - Oszukali cię i nie dali ci nigdy zabawek?

- Nie, nigdy nie brałam happy meal i myślałam, że te zabawki, które stoją na wystawie, to ozdoby i można je sobie ewentualnie kupić - wzruszyła ramionami. Szok, jaki odmalował się na twarzy anielicy, był jednoznaczny.

- No co ty? Nigdy nie jadłaś happy meala? Przecież to jest niepojęte! - krzyknęła, zwracając na siebie uwagę połowy klientów. - Musisz spróbować, bo inaczej twoje życie nie będzie kompletne.

- Zdaję mi się, że mam większe braki życiowe niż to, że nie trzymałam w rękach jakiegoś czerwonego pudełka - zauważyła żartobliwym tonem, ale blondynka już jej nie słyszała, ponieważ była zajęta zamawianiem. Lilith rozczuliło zaangażowanie anielicy i pokręciła głową, unosząc kąciki ust w górę.

- Którą chcesz zabawkę? - spytała tak poważnym tonem, że właścicielka ,,Satriny" nie była w stanie powstrzymać parsknięcia. Dziewczyna wywróciła oczami i kazała jej popilnować kolejki, a sama poszła pod szybę, za którą stały wystawione figurki. Przez moment wgapiała się w nie, analizując która będzie najlepsza, a następnie z dumą zajęła miejsce przy ekranie i zaznaczyła odpowiedni numer. Kiedy maszyna wydrukowała jej paragon, podała go kobiecie, mówiąc:

- Mamy numer osiemnaście. Chodź.

- A co z czekającymi na obiad chłopakami? - zapytała rozbawiona Lilith. Anielica snów machnęła lekceważąco ręką.

- Poradzą sobie jakoś. Ja spełniam właśnie swą życiową misję - odparła pompatycznie.

Po odebraniu zamówienia, udało im się znaleźć miejsce przy stoliku pod ścianą. Dahlia usiadła naprzeciwko i wbiła w nią wzrok. Jej błękitne oczy były pełne podekscytowania. Kiedy Lilith zabrała się za otwieranie czerwonego pudełka, blondynka złapała ją za nadgarstek.

- Poczekaj, to trzeba uwiecznić - rzuciła, wyciągając z kieszeni płaszcza telefon. - Uśmiech, proszę.

Matka demonów pokazała jej środkowy palec, ale nie mogła powstrzymać chichotu, gdy dziewczyna skupiała się na wykonaniu idealnego zdjęcia. Szatynka pogrzebała w pudełku i wyciągnęła z niego foliowe opakowanie z plastikową zabawką. Prędko je rozerwała i jej oczom ukazała się figurka aniołka z kręconymi włosami w kolorze blond. Nietrudno było zgadnąć kogo miała symbolizować.

- Fajne, prawda?

- Mhm - mruknęła w odpowiedzi Lilith, zerkając na Dahlię. - Jesteś najbardziej...

- Najbardziej co? - dopytywała. Odpowiedziało jej zaskakująco ciepłe spojrzenie matki demonów.

- Nic. Ja tylko cieszę się, że na ciebie wpadłam, mimo wszystko - przyznała i ugryzła frytkę. - Miałam naprawdę gówniane kilka dni, a ty wyciągasz mnie z melancholii.

- Może bycie tą wiecznie zabawną i miłą jednak ma jakiś sens - odrzekła, nawet nie starając się ukryć radości, jaką sprawił jej ten komentarz. Nadzieja w jej sercu odżyła. Lilith niemal natychmiast posmutniała, bo problemy, które miała,pozostawały nierozwiązanie.

- Słuchaj, chyba potrzebuję pomocy - zwróciła się do niej. Dahlia zamieniła się w słuch i oparła twarz na dłoniach, czekając na to, co powie. - Amarissa ubzdurała sobie, że pójdzie do tego przeklętego piekła i nie dopuszcza do siebie głosu rozsądku. Uparła się i już. Ma to jakiś związek z tym, że jej matka ponoć uważała, że ma ona ,,zmienić los przeklętych" czy jakoś tak, no i ta oszalała. Sądzi, że jest drugim Jezusem i musi się poświęcić.

- Nie mówisz na serio. Przecież ona nie ma żadnego logicznego powodu, żeby iść się poświęcać za nas. Oszukaliśmy ją. Lucyfer wmieszał w to jej ojca, a ona ma zamiar poddać się woli Lucyfera i dać mu się torturować? - pytała zszokowana blondynka.

- Wiem i używałam wszystkich tych argumentów, ale ta kretynka doszła do wniosku, że jak ona tego nie zrobi, to nikt nie pomoże aniołom, a Lucyfer dalej będzie się bawił w szukanie nowych ofiar i ona na to nie pozwoli - westchnęła kobieta, bawiąc się rogiem serwetki.

- Cholera, nie miałam pojęcia - wymamrotała anielica. - Musimy ją powstrzymać. Zdaję sobie sprawę, że wcześniej prawie ją tam wysłała z resztą moich przyjaciół, ale wszyscy uznaliśmy, że pora skończyć z namawianiem innych do załatwiania naszych spraw, które wcale ich nie dotyczą. Gdzie ona teraz jest? W ,,Satrinie"?

- Nie, właściwie to u was - Widząc zdezorientowaną minę Dahlii, wyjaśniła:

- Przynosząc jej rzeczy, zapomniałaś o kwiatkach, a te znaczą dla niej więcej niż życie, więc prawdopodobnie właśnie je wynosi z waszego domu. Jak się pośpieszysz, to pewnie ją złapiesz.

- Okej, lecisz ze mną? - zapytała, udając, że nie liczy na odpowiedź twierdzącą. Właścicielka klubu pokręciła głową przecząco.

- To nie jest najlepszy pomysł. Moja obecność tam raczej nie spotka się z pozytywnym odzewem, zresztą ja nie powiem Am nic nowego, ale cóż, mam nadzieję, że ty otworzysz jej oczy i przekonasz ją, że to zbyt ryzykowne, bezsensowne i tak dalej - westchnęła Lilith. Anielica ukryła zawód i pożegnała się z kobietą, zostawiając ją. Ta zerknęła na nią, gdy wychodziła i obejrzała ponownie figurkę aniołka, a na jej twarz wpełzł uśmiech.

***

- Dlaczego nic mu nie zrobiłeś, kiedy miałeś okazję? - zapytała Amarissa, gdy już dotarli do jej starego pokoju w Domu Dnia. Obiecała sobie, że weźmie rośliny i zniknie z jego życia raz na zawsze, ale najwyraźniej miała przy nim tendencję do łamania wszelkich zasad, których powinna się trzymać dla własnego dobra. Samiel usiadł na łóżku i oparł się o ścianę.

- Nie mylił się, kiedy powiedział, że nie chcę więcej krwi na rękach. Wystarczająco dużo ludzi i aniołów musiałem zabrać na drugą stronę, że się tak wyrażę, a ponadto ta sytuacja z tą laską Asmodeusza... - załamał mu się głos, ale po chwili wziął się w garść i kontynuował:

- Pierwszy raz byłem tak blisko skrzywdzenia człowieka od lat, a to, że ona absolutnie na to nie zasłużyła, przypomniało mi o tych wiekach, które spędziłem na usługach Boga, odbierając innym życie.

- Wspominałeś, że to nie było nic przyjemnego - odrzekła, klękając obok łóżka. Miała wrażenie, że ponownie znajdują się w jego sypialni w Domu Nocy, a on rozprawia o karze, jaką był zmuszony na siebie przyjąć. Sądziła wówczas, że to pobyt z dala od Nieba był dla niego najgorszą karą, ale może to służenie w ten przykry sposób było gorsze? - Nie dziwię się, że ani myślałeś o wracaniu do tego. To musiało być wystarczająco traumatyczne, no i żeby było jasne, nie mam ci za złe, że nie zabiłeś Asmodeusza. Biorąc pod uwagę jego styl życia, to wkrótce sam się wykończy i jakaś dziwka znajdzie go z butelką whisky w jednej ręce oraz prezerwatywą w drugiej.

- Nie byłbym zaskoczony, ale ponoć złego diabli nie biorą - skwitował anioł. - Ja osobiście znam diabła i mogę potwierdzić, że większą szansę na to mają ci dobrzy.

Davies pokiwała głową i rzuciła okiem na swoje spakowane wcześniej rośliny. Wstała z kolan, otrzepując je z kurzu, ponieważ Samiel nie dbał o porządek podczas jej nieobecności i złapała torbę.

- Na mnie już pora. I tak za długo z tym zwlekałam - Dziewczyna ruszyła do drzwi, lecz tym razem nikt jej nie zatrzymał. Sama to zrobiła. Położyła torbę na ziemi i odwróciła się do chłopaka. - Muszę ci coś wyznać, chociaż przeczuwam, że będę tego żałować.

- Jak ostatnio zwróciłaś się do mnie podobnymi słowami, to dowiedziałem się, że jestem bohaterem twoich snów, co nadal wydaje mi się marnym tekstem na podryw - odparł z dawną werwą Samiel.

- Albo się zamkniesz, albo nic nie mówię - zagroziła osiemnastolatka.

- Jestem cicho - zapewnił ją i zakrył usta dłonią.

- A więc twierdzisz, że nie będziesz dalej brał udziału w zabijaniu nikogo, nawet jeśli to jedynie brak reakcji był twoim udziałem. Ja naprawdę to rozumiem i dotarło do mnie, że też nie jestem w stanie tak żyć. Dahlia dwa dni temu mi uświadomiła, że Lucyfer prawdopodobnie wciąż będzie szukał nowych osób, które może w sobie rozkochać, a potem doprowadzić do zguby. Nie zasnę spokojnie, wiedząc, że ktoś właśnie traci całe swoje życie na rzecz szalonych ambicji Lucyfera, a jest tylko jeden sposób, by to zatrzymać. Jakaś osoba ma pójść do piekła, tak? Okej, załatwione. Skończę to, co zaczęłam - wyjaśniła mu, jak najsensowniej umiała. Samiel analizował wszystko, nie spuszczając z niej wzroku. Wreszcie wybuchnął gromkim śmiechem.

- Genialne, prawie mnie nabrałaś - skomentował rozweselony.

- Sam, ja idę do piekła - powtórzyła dosadniej, a anioł prychnął.

- Tak, a ja zostanę drag queen w klubie Lilith. Bilety w sprzedaży od jutra - odparł z gryzącą ironią. Widząc, że nastolatce nie było do śmiechu, natychmiast spoważniał. - Ty nie mówisz poważnie, Ama. Nie możesz. To... to jest piekło!

- Uwierz, że zdaję sobie z tego sprawę, ale jeżeli nie ja, to nikt inny się na to nie zgodzi, a nawet gdyby, to ile lat będzie trzeba na to czekać? Ilu ludzi zginie, zanim Lucyfer trafi na tego jednego, który postanowi położyć kres tej klątwie czy co tam na was rzucił Bóg - argumentowała podobnie jak podczas rozmów z Lilith na ten temat. - Zresztą to moje życie i moja ofiara, zatem nie próbuj protestować. Nie potrzebuję twojej aprobaty.

- Ale dlaczego? - dopytywał chłopak, wstając z łóżka i nerwowo gestykulując. - Dostałaś szału, gdy wszystko wyszło na jaw, a teraz uznałaś, że tak w sumie to możesz nas uratować, choć cię oszukiwaliśmy. Nie rozmawiasz ani ze mną, ani z innymi, a masz zamiar tak się poświęcić?

- Wcześniej, jak sam zauważyłeś, Lucyfer i reszta próbowali mnie do tego przymusić, natomiast teraz ja naprawdę to przemyślałam i wiem, że muszę i chcę to zrobić. Nie dla ciebie, Dahlii czy chłopaków, ale dla tych, którzy zmarli w trakcie poszukiwań chętnego do przyjęcia na siebie tej ofiary. Dla tych, które nazwiska mi pokazałeś przed chwilą i dla tych, których nazwisk nie będziesz musiał tam dołączyć, bo pójdę do piekła. Może trochę dla mojej matki, ponieważ zanim odeszła, to mówiła, że mogę zmienić los przeklętych, ale to do mnie będzie należała ostateczna decyzja - odpierała jego zarzuty. Samiel nie wydawał się być przekonany, a wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie jeszcze bardziej chętnego do kłótni.

- Ama, mój ojciec wypieprzył mnie z domu i kazał szukać wariata, który dobrowolnie da się torturować przez sto lat, żeby tam wrócić, a dobrze wiemy, jak się skończyły próby spełniania jego woli. To chyba najlepszy dowód, że nie zawsze warto słuchać rodziców - odpowiedział grobowym tonem.

- Nie chodzi o tą jedną rzecz, którą powiedziała, ale o to, że chciałabym udowodnić, że nie popełniła błędu, rodząc mnie! - wrzasnęła zdesperowana. Z dwojga złego wściekłość była lepsza niż łzy. - Chcę, żeby już nikt nie miał wątpliwości, że więcej we mnie z niej niż ojca, bo poznałeś go i wiesz jaki jest. Nie będę jak on.

- Nie musisz nic nikomu udowadniać, a już na pewno nie w taki sposób. Jesteś dobra i to nie rodzice będą cię definiować. Zrobisz to sama, ale masz na to całe życie, więc nie zmarnuj go na ratowanie tyłków takim żałosnym kreaturom jak my - Anioł był bliski błagania jej. - Jeśli będzie trzeba, to zamknę cię w pokoju i nie wypuszczę, dopóki nie upewnię się, że nie skontaktujesz się z Lucyferem.

- Chyba żartujesz - parsknęła z niedowierzaniem i złapała za klamkę, ale Samiel chwycił ją w talii i odciągnął od drzwi. Amarissa zaczęła wierzgać, usiłując się mu wyrwać, ale chłopak był za silny. - Puść mnie, palancie!

- Nie, byłaś wściekła, że nie chroniłem cię przed Lucyferem wcześniej, więc teraz będę!

- Bez łaski - syknęła, kopiąc go w kolano, przez co obydwoje wylądowali na łóżku zwróceni twarzami do siebie. Ramiona Samiela nadal oplatały dziewczynę, powodując, że miała ograniczone ruchy. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce pod wpływem ich szamotaniny.

- Nie martw się. Ja się znakomicie bawię - wymamrotał do jej ucha, przyprawiając ją o ciarki na ciele. Davies stwierdziła, że rozproszy go inaczej i połączyła ich wargi. Nie oczekiwała jednak tak gwałtownej reakcji ze swojej strony. Nastolatka przywarła do niego jeszcze bardziej i rozerwała zamek w jego kurtce, a potem pozbyła się jej. On nie zwlekał i także ściągnął jej okrycie.

- Powiedz, że zapomnisz o tym szalonym pomyśle - mruknął między pocałunkami. Nie potrafili się od siebie odsunąć i każdy dotyk doprowadzał ich do jeszcze większego szału namiętności.

- Nie ma mowy - zaprzeczyła i usiadła na nim okrakiem. Wtedy nie wyszłaby z pokoju, nawet gdyby anioł ją stamtąd wyprosił. Pochyliła się do niego, by ułatwić mu dostęp do swoich ust, czując jak jego ciało reagowało na jej pieszczoty. Pod wpływem impulsu skubnęła wargę chłopaka, co sprawiło, że z jego gardła wydostało się warknięcie. Jednym zręcznym ruchem rozpiął jej brunatną koszulę, odsłaniając tatuaże nastolatki i piersi skryte pod czarnym stanikiem.

- Czy ty musisz być taka uparta? - wysapał, mocując się z zapięciem. Dziewczynie w ogóle nie przeszkadzało to w jakim kierunku szła ta kłótnia, która przestawała nią być. Pragnęła po prostu przestać myśleć i pozwolić się kochać. Skoro i tak miała skończyć w piekle, to chciała przynajmniej mieć, co wspominać.

- Aha, moim życiowym celem jest wkurzanie cię - przyznała, chociaż coraz trudniej było jej się skupić, kiedy Samiel rzucił biustonosz na podłogę i zaczął błądzić dłońmi po ciele Amarissy. Anioł Nocy wykorzystał to, że na chwilę straciła nad sobą kontrolę i zmienił ich pozycję tak, że to on znajdował się na górze. Miał większą swobodę, dlatego prędko ściągnął z siebie T-shirt, który wylądował gdzieś na łóżku. Chłopak, tak jak przypuszczała Davies, posiadał umięśnione ciało, ale nie było do końca idealne. Brzuch oraz żebra zdobiły dwie krzywe blizny, pamiątka po jakiejś bitwie. Osiemnastolatka przesunęła wzdłuż nich dłonią.

- W takim razie obyś mogła spełniać się w tym jak najdłużej,a ja w swoim - odrzekł nieco drżącym głosem, a pół anielicę onieśmieliło to, że też na niego działała. Fakt, że był równie zdesperowany jak ona, by doznać zaspokojenia, dodawał jej pewności siebie.

- Jaki masz cel? Sądziłam, że wciąż go szukasz - wydusiła z trudem, kiedy on zajął się całowaniem jej szyi. Ona nie pozostawała mu dłużna i przesuwała paznokciami po jego plecach, zostawiając tam długie czerwone kreski.

Samiel podniósł się na rękach i przyjrzał się nastolatce, jakby próbował ją zapamiętać. Jej rozrzucone po poduszce dwukolorowe włosy, rozchylone usta odsłaniające przerwę między dwoma przednimi zębami, lśniące oczy o barwie ciepłego brązu, niekoniecznie płaski, ale wciąż piękny brzuch i tatuaże zdobiące jej skórę, szczególnie to ostatnie. Małe rysunki będące częścią niej, które sama stworzyła, aby dodać swojej światu chociaż odrobinę więcej radości. Nie była jego ideałem pod względem fizjonomii, ale miała w sobie coś wyjątkowego, co sprawiało, że nie mógł oderwać od niej oczu. Niezależnie od tego czy była ubrana czy naga. Chłopak posłał jej uśmiech, za który z chęcią poszłaby do piekła nie jedna kobieta i zszedł niżej z pocałunkami, aż wreszcie uwolnił ją ze spodni i znalazł się między jej udami. Amarissa czuła jego oddech w swoim najczulszym punkcie, mimo, iż nadal oddzielała ją od niego dolna część bielizny. 

- Tego moje sny już nie pokazywały... - prawie westchnęła osiemnastolatka, zatracając się powoli w byciu zawładniętą przez swoje własne zmysły. Kiedy Samiel skończył się z nią droczyć, jego czarne oczy pełne były podniecenia. Para pozbyła się reszty ubrań, które ich od siebie oddzielały i połączyli się w niemal bolesnej ekstazie, którą razem przeżywali. Anioł porzucił jakąkolwiek delikatność, ale dziewczyna wcale tego nie pragnęła. Marzyła tylko o tym, by poczuć coś prawdziwego i aby przeżywać to z nim. Tym, którego od lat spotykała w snach. Dopasowali się do siebie idealnie. Każdy cal jej ciała zdawał się być stworzony do tego, aby to Samiel je obejmował, a jego usta odpowiadały żądzą tak wielką jak jej własna. 

Anioł Nocy nawet nie śnił, że jeszcze kiedyś będzie mógł przeżyć to, co wówczas, gdy ją pierwszy raz pocałował. Ta adrenalina, ale jednocześnie spokój i świadomość, że... był w domu. Po latach tułaczki na ziemi, wrócił do domu. Nie miał pojęcia czemu tak było. W końcu prawie jej nie znał, ale czuł się tak, jakby byli sobie bliżsi niż ktokolwiek inny, kogo poznał. Żył. Oboje żyli i oddychali sobą, pozwalając ciałom dopowiedzieć to, czego nie potrafiły wyznać ich usta. W fizycznym więzieniu stali się wolni.

***

Po wszystkim leżeli obok siebie, ciężko oddychając. Chłopak odwrócił się do niej, aby na nią spojrzeć po raz kolejny. Zastanawiał się czy kiedyś będzie miał dość patrzenia na nią, ale był pewien, że mógłby to robić przez nie jedną dekadę i wciąż by się nie nasycił jej widokiem. Amarissa przymknęła powieki i powiedziała cicho:

- Nie gap się na mnie. Zawstydzasz mnie.

- Pięć minut temu nie byłaś zawstydzona - zauważył, na co osiemnastolatka pokazała mu środkowy palec, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy.

- W snach byłeś lepszy - zażartowała, żeby go zdenerwować i dostała za tą uwagę poduszką w głowę. Ich przekomarzania zdawały się być takie naturalne, jakby robili to od lat. Nie było między nimi żadnego stresu, który zawsze towarzyszył poznającym się parom.

- Czy teraz mi wybaczysz? - zapytał nagle.

- Przywitaj mnie tak za sto lat, to może ci wybaczę - odparła, starając się brzmieć wesoło, chociaż nie było jej do śmiechu, kiedy o tym myślała. Samiel spoważniał.

- Naprawdę to zrobisz?

- Tak, Sam. Wiem, że jesteś przeciwny, ale ja już postanowiłam - potwierdziła i dotknęła jego policzka z czułością. - Mogę mieć nadzieję, że będziesz na mnie czekał?

Anioł ujął jej dłoń, która wcześniej go głaskała i uniósł ją do ust, składając na niej długi pocałunek.

- Zawsze - obiecał. - Szkoda, że nie mogę zrobić czegoś więcej. Jakoś ci pomóc, wziąć na siebie chociaż część tych tortur.

- Po prostu dopilnuj, żeby Asmodeusz nie wygrał, dobrze? - poprosiła go, bo zbliżająca wojna ją przerażała, a fakt, że tyle aniołów było w niebezpieczeństwie tylko zwiększał jej obawy.

- Postaram się, laleczko, a teraz śpij - polecił jej i zamknął Davies w ramionach, a potem oboje pogrążyli się w głębokim śnie. 

_________________________________

Cytat z tytułu pochodzi z wiersza francuskiej poetki Anny de Noailles pt. ,,Nie powiedziałam sobie.." i można go przetłumaczyć jako ,,Cóż! Możesz umrzeć! A ja kocham cię!" ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top