10. Tam, gdzie serca płoną
Stalowe oczy Lysandra płonęły i pomknęły do Amarissy, a potem Samiela. Trwało to dobrą minutę. Nastolatka nie miała pojęcia co zrobić. Tłumaczyć się mu czy może udawać, że nic się nie stało i po prostu walczyła z Aniołem Nocy. Częściowo była to prawda.
- Lysandrze, to nie tak jak myślisz - wydusiła z siebie, a jego wargi wykrzywiły się w drwiącym grymasie, który zmienił jego oblicze w bezlitosną maskę.
- Wybacz, że przeszkodziłem wam w tym jakże intymnym momencie, ale sądziłem, że potrzebujesz pomocy i zjawiłem się tutaj jak najszybciej, by cię ratować, tylko po to, żeby zrobić z siebie ostatniego durnia - stwierdził chłodno. Dziewczyna potrząsnęła głową i zsunęła się z chłopaka, a następnie ruszyła do Velnsa, lecz on wyszedł z pokoju, nie oglądając się za nią.
- Lysander, proszę, poczekaj - zawołała za nim na korytarzu. Jej głos zabrzmiał bardzo płaczliwie, ale nie dbała o to. Widziała w jego oczach, że go zraniła. Anioł odwrócił się w połowie schodów. Wyglądał tak, jakby po raz kolejny został wyrzucony z Nieba.
-No, słucham - ponaglił ją, ale ona milczała. Cokolwiek by nie powiedziała, to nie złagodziłoby jego bólu.
- Jak... jak się tu znalazłeś? - zapytała, ponieważ nic innego nie przyszło jej do głowy.
- Przyszedłem do twojego pokoju, aby sprawdzić, jak się czujesz po wszystkim co się dziś, a właściwie to wczoraj, wydarzyło, ale nie zastałem cię tam. Byłem przerażony - relacjonował ponuro blondyn. Przeszukałem cały dom i okazało się, że zniknęłaś. Uznałem, że porwał cię Abaddon, ale wtedy coś mnie tknęło. Nie wiem, może jakiś instynkt. W każdym razie doszedłem do wniosku, że sprawdzę czy nie ma cię u tych z Nocy, bo Asmodeusz to idiota, ale jest nieprzewidywalny i bałem się, że postanowił ci zrobić krzywdę z powodu tamtej afery w barze, ponieważ trochę mu przeszkodziłaś, ale cóż, nie spodziewałem się, że zwyczajnie poszłaś na randkę z Samielem.
- Nie - rzuciła naprędce. - Wiem jak źle to wygląda, ale nie przyszłam tu do niego. To był przypadek.
- Przypadek? - powtórzył głośniej. - To, że znalazłaś się w jego ramionach nazywasz przypadkiem?
- Kurwa - mruknęła pod nosem i przesunęła ręką po włosach, żeby się uspokoić i spróbować wyjaśnić to Lysandrowi.
- Jeśli zamierzasz złamać mi serce, to możemy chociaż wyjść na zewnątrz? - zaproponował anioł. Amarissa zerknęła na okno i dostrzegła krople deszczu na szybie.
- Ale pada... - zaprotestowała.
- To przynajmniej będę miał swój moment jak z melodramatu, gdzie bohater kończy zraniony i idzie załamany w deszczu - zakpił złośliwie, a Davies poczuła się tak, jakby kopnął ją w brzuch, ale zasłużyła na to.
- Nie przyszłam tu dla Samiela - powiedziała, jakby to miało wymazać wspomnienie z umysłu Velnsa. - Asmodeusz pojawił się u mnie i obiecał mi znalezienie ojca, jeśli z nim pójdę.
- Jasna cholera i ty z nim poszłaś?! - wrzasnął. - Z aniołem, który jest prawie upadły i spędza całe dnie oraz noce na przesiadywaniu w swoich burdelach albo kasynach, pływając w alkoholu i prochach! Nie zapominajmy jednak o tym jak ostatnio sama widziałaś go w akcji, gdy rzucał matką demonów i niemal cię udusił. Po tym wszystkim ty mu uwierzyłaś, że chce razem z tobą szukać Abaddona?
- Nie, ja wiem, że jemu na mnie nie zależy, ale na Lilith tak, dlatego miałam przekonać ją, żeby dała mu kolejną szansę, a on podałby mi miejsce pobytu ojca - objaśniła chłopakowi, lecz to wcale nie sprawiło, iż wyszła na rozsądniejszą. Brwi blondyna zawędrowały tak wysoko, że prawie sięgały jego linii włosów.
- Aha, czyli zamierzałaś sprzedać Lilith, mimo, że ostatnio tak żarliwie popierałaś Dahlię w jej sporze z Michaelem. Tak szybko o niej zapomniałaś i potraktowałaś ją jak rzecz, którą można przehandlować? - oskarżył osiemnastolatkę i znowu się nie mylił. Zachowała się podle, ale i tak nie potrafiła się do tego przyznać.
- Nie zrobiłabym tego. Asmodeusz musiał jedynie uwierzyć, że spełnię jego życzenie, abym dostała to, czego chciałam, ale to okazało się bez znaczenia, bo nie znaleźliśmy Abaddona.
Lysander udał zaskoczonego i położył rękę na piersi.
- Ktoś absolutnie nie warty zaufania okazał się naprawdę takim być? Co ty opowiadasz? -zapytał ociekającym ironią tonem. Amarissa straciła resztki samokontroli.
- Dobra, myliłam się, zadowolony? Ty miałeś rację, a ja nie. Zawaliłam sprawę, ale pragnęłam wreszcie znaleźć mojego pieprzonego ojca i go zabić za to, co zrobił mojej matce - warknęła gniewnie. Na początku próbowała przepraszać anioła, ale obecnie nie było w niej ani krzty żalu. - Przyznaj się, że odstawiasz tą całą szopkę, ponieważ jesteś zazdrosny o Samiela. Nie dbasz o Asmodeusza, Abaddona, a nawet mnie. Liczy się tylko to, że on miałby coś, czego ty nie dostaniesz.
Krew odpłynęła z twarzy Velnsa. Za oknem padało coraz bardziej i krople uderzały w dach budynku jak w gong przed walką.
- No i ponownie nie masz racji - odrzekł i wszedł na piętro, zbliżając się do dziewczyny. - Nie przeszkadza mi to, że mnie nie chcesz, ale to, że pozwalasz mu się wykorzystywać, bo jesteś dla niego tylko zabawką jak każda poprzednia. Może teraz tego nie dostrzegasz, ale wkrótce zaczniesz i będziesz cierpieć. Pragnąłem jedynie ci oszczędzić bólu, ale skoro tak usilnie dążysz do bycia jego rozrywką na parę nocy, to nie mogę zrobić nic więcej.
Anioł już nie krzyczał, co było jeszcze gorsze dla Davies. Mówił spokojnie, ale bezlitośnie, nawiązując do jej największych wątpliwości. Miała ochotę błagać go, by przestał, lecz wiedziała, że byłoby to dziecinne, choć i tak była jak dziecko, które rodzic łaja po tym jak nabroiło.
- Interesuję mnie jednak jedna rzecz. Po co się ze mną umawiałaś, jeżeli to on ci się podoba? - spytał, ale nie dał jej dojść do głosu. - Bawiłaś nami dwoma? Imponowało ci, że dwaj faceci rywalizują o twoje uczucia, a może chodziło o coś innego? Ja byłem ci potrzebny, ponieważ zapewniłem ci dach nad głową, pomagałem ci z ojcem, ale to on był tym, który zdobył twoje serce.
Amarissa nie miała siły nawet zaprzeczyć. Lysander ją pokonał i sprawił, że dotarła do niej straszliwa prawda. Zachowała się tak jak Abaddon. Wykorzystywała ludzi i nie zastanawiała się nad konsekwencjami, a potem zamiast przepraszać, atakowała, gdyż to było łatwiejsze. Udawanie, że się nie zawiniło.
- Wiesz co? - ciągnął dalej chłopak, którego nie zniechęciło milczenie nastolatki. - Uważam, że ty i Samiel jesteście siebie warci. Życzę wam szczęścia i nie będę dłużej przeszkadzać. Chyba jesteście zajęci.
Patrząc jak Velns odchodzi, osiemnastolatka spodziewała się, że poczuje żal, ale tak się nie stało. Ogarnęła ją pustka i miała wrażenie, że w jej piersi była wielka dziura w miejscu serca.
- Laleczko, zostawiłaś to - odezwał się za nią Anioł Nocy, ale ona nie potrafiła się na niego spojrzeć. Była wściekła na niego i na siebie, że dała się ponieść. Zapomniała o Lysandrze i przez chwilę czuła się dobrze, a później za to zapłaciła.
- Muszę iść - oznajmiła krótko, ale zdawało jej się, że już to wcześniej mówiła i żałowała, że wówczas tego nie zrobiła.
Samiel zbliżył się do niej i wyciągnął w jej kierunku rękę z różową kurtką. Davies ledwo powstrzymała się od płaczu, gdy zrozumiała, że nie przyszedł, aby zapytać czy wszystko w porządku, tylko żeby się jej pozbyć. Wyrwała mu swoją własność i przycisnęła do siebie, jakby chłopak chciał jej ją odebrać.
- Nieźle się wkurzył, co? - zagadnął ją, a w Davies jeszcze raz zapłonął gniew.
- Nie życzę sobie takich komentarzy z twojej strony - zagrzmiała.
- Nie denerwuj się, laleczko. Twój chłopak na pewno niedługo ci wybaczy i zapomni o całej sprawie, zresztą nic takiego właściwie nie zaszło - wzruszył ramionami, a Amarissa została upokorzona po raz drugi tej nocy i to przez kolejnego mężczyznę. Zabolało ją to jeszcze mocniej, bo dla niej to nie było nic.
- To nie jest mój chłopak i raczej mi nie wybaczy - syknęła, nie wiedząc czemu mu się tłumaczy. - Żałuję, że do ciebie przyszłam. Następnym razem pozwolę Asmodeuszowi się zabić. Wyjdzie mi to na dobre.
- Rób, co chcesz. Nie myśl, że zależy mi na tym, żeby ciągle na ciebie wpadać - prychnął dumnie.
- Tobie zależy tylko na sobie - stwierdziła rozżalona. - Mój Boże, a ja sądziłam, że coś między nami będzie przez te sny. Wydawało mi się, że to na ciebie czekałam całe życie, ale zawiodłam się, chociaż trzeba przyznać Lysandrowi rację, że faktycznie jesteśmy siebie warci. Zasługujemy na siebie przez to jakimi jesteśmy żałosnymi kreaturami.
- Słucham? Chcesz powiedzieć, że my... razem... - wydusił zszokowany Samiel. Ta informacja uderzyła go jak grom z jasnego nieba.
- Nie kłam, że cię to w ogóle obchodzi. Byłabym tylko twoją zabaweczką, tak jak to nie omieszkał wspomnieć Lysander - odparła zrezygnowana osiemnastolatka.
- Dlaczego tak długo milczałaś? Ja...
- Co? - przerwała mu natychmiast. - Zakochałbyś się we mnie? Oboje wiemy, że to nieprawda. Nic by to nie zmieniło, poza tym, nie planowałam cię do niczego zmuszać. Może chciałam, żebyś zakochał się we mnie z powodu tego jaka jestem, a nie przez jakieś cholerne sny.
Oczy Samiela stały się zwierciadłem jego duszy i zdradzały jego wewnętrzny konflikt, lecz dziewczyna nie miała ochoty w nie spoglądać nigdy więcej. Anioł zrobił krok do przodu, ale ona cofnęła się ze wstrętem.
- Nie zbliżaj się do mnie - rzuciła z pogardą, ale ten jej nie posłuchał i podszedł do niej, a wtedy osiemnastolatka wybuchła. Wraz z jej krzykiem rozleciała się szyba, a Samiel poleciał na drzwi do swojego pokoju, będąc przyciskany do nich przez ogromną gałąź drzewa, które wpadło do środka, niszcząc okno. Ciemnowłosy patrzył na nią skruszony, jakby to on próbował ją udusić przy pomocy gałęzi.
- Czy możesz mnie uwolnić? - poprosił ją grzecznie. - Przysięgam, że cię nie dotknę i będę stał, gdzie sobie życzysz.
- Nie wiem jak - wymamrotała przerażona tym, co się wydarzyło.
- Nic nie szkodzi. Postaraj się skupić umysł na tym, co chcesz zrobić. Wyrzuć z głowy wszystko inne - poradził jej. - Oddychaj przy tym powoli i głęboko. To cię uspokoi.
Davies z trudem zmusiła się do skierowania całej swojej wewnętrznej energii na drzewie, które biegło przez całą szerokość korytarza. Stopniowo gałęzie puściły chłopaka i odsunęły się od niego, a potem zniknęły za oknem lub też tym, co po nim pozostało.
Nie miała jednak czasu na wyjaśnienie czegokolwiek Samielowi, ponieważ z oddali usłyszeli głos Asmodeusza. Anioł Nocy zapomniał o swojej poprzedniej obietnicy i pobiegł do nastolatki.
- Wiesz, jak trafić do Domu Dnia? - Dziewczyna skinęła głową. - Okej, to uciekaj stąd.
Amarissa przeprosiła go za tamten nagły atak i pomknęła do wyjścia.
***
- Zerwaliście mnie z łóżka i kazaliście biegać po całym domu tylko dlatego, że jej zachciało się wyjść gdzieś na spacer? - ziewnął Gabriel. - Was chyba Bóg opuścił, znaczy opuścił, ale wiecie o czym mowa.
Rafael także ledwo co trzymał się na nogach i starał się zakryć dłonią usta, a Dahlia siedziała na jednym ze stołów z książkami i opierała głowę o ścianę. Jedynie Michael wyglądał na rozbudzonego, ale lata bycia na czele wojsk nauczyły go dyscypliny i sztuki szybkiego wybudzania się.
- Powiedz im - naciskał Lysander, uparcie unikając jakichkolwiek wyjaśnień. Wszystko zostawił w rękach nastolatki.
- Asmodeusz wmówił mi, że odnajdzie dla mnie ojca, więc poszłam z nim do Aniołów Nocy, ale wyszło na jaw, że moja krew jest czymś w rodzaju blokady. Ponoć chodzi o to, że miałam rodziców - anielicę i demona. Te dwie strony mocy, czy jak to się tam zwie, równoważą się i ochraniają mnie przed złymi wpływami innych, ale co za tym idzie nie pozwoliło przyjaciółce Asmodeusza znaleźć Abaddona - streściła jak najkrócej się dało. Cieszyła się, że miała to już za sobą. Lepiej było zerwać plaster szybko.
- Co, proszę? - zdziwił się lider aniołów. - Poszłaś z Asmodeuszem? To było skrajnie nierozsądne.
- Poza tym, to dupek, który krzywdzi ludzi - wtrąciła się Dahlia, która nadal była wściekła na byłego chłopaka Lilith. - Jak mogłaś mu zaufać?
- Nie zaufałam. On chciał w zamian zejść się z Lilith, ale od razu zaznaczę, że nie pomogłabym mu, lecz on musiał wierzyć, że tak będzie - broniła się dziewczyna, ignorując oceniające spojrzenia wszystkich aniołów.
- To i tak nie było za mądre - przyznał nieśmiało Rafael, a Gabriel rozejrzał się po zebranych.
- Wiecie, jak kocham wspólne wytykanie innym błędów, ale może zrobimy to rano? - zwrócił się do przyjaciół.
- Gabriel, nie masz pięciu lat, żeby marudzić jak się nie wyśpisz - przypomniał mu Michael.
- Czy ja wiem? Głównie śpi, je, marudzi i gra na telefonie. Dla mnie brzmi jak typowy pięciolatek - zażartował szatyn, a lider grupy zaśmiał się cicho.
- Przepraszam, ale czy możemy się skupić na tym, co najważniejsze? - przywołał ich do porządku Lysander. - Amarissa biega za Aniołami Nocy i nie wiadomo co naopowiadała Samielowi.
- A co ma do tego ma Samiel? - spytała zmieszana blondynka.
- Cudowna panna Davies i on darzą się głębokim uczuciem - odparł.
- A ty znowu zaczynasz! Nic mnie z nim nie łączy, a jeśli tak bardzo chcesz zaspokoić swoją ciekawość i dowiedzieć się czemu na nim siedziałam, to z powodu tego, że chwilę wcześniej z nim walczyłam - powiedziała zdenerwowana osiemnastolatka, próbując się opanować. Wciąż była roztrzęsiona po tym, co się stało z Samielem, więc wolała nie kusić losu.
- Nie mam ochoty słuchać kto na kim siedział - jęknął okularnik. - Michael, mogę sobie stąd iść?
- Niech będzie - westchnął blondyn. - Wszyscy powinniśmy iść i się wyspać, a porozmawiamy rano. Chodźcie, chłopaki.
Trójka aniołów opuściła bibliotekę, ale Dahlia nie ruszyła się z miejsca. Velns przeszył ją wzrokiem.
- No co? Ja mam ochotę posłuchać kto na kim siedział, skoro na mnie nikt nie chce usiąść - wzruszyła ramionami.
- Dzisiejsza noc to jakiś kiepski żart - skomentował chłopak i opuścił pomieszczenie, zaciskając przy tym pięści.
- Dzięki - odezwała się do anielicy Davies. - Pewnie nie myślałaś o ratowaniu mnie, ale nie masz pojęcia jaką czuję ulgę, że nie muszę już z nikim się kłócić.
- Nie ma sprawy - odrzekła, zeskakując ze stołu. - Jednak jestem na ciebie zła, tak jak reszta. Co ci odbiło, żeby w środku nocy iść gdziekolwiek z Asmodeuszem?
- Byłam idiotką, wiem, ale chciałam jedynie znaleźć tego piekielnego Abaddona i rozpętała się afera. Asmodeusz prawie mnie u nich uwięził, Samiel zabawił się moim kosztem i upokorzył, a Lysander nigdy więcej na mnie nie spojrzy i nawet nie mam mu tego za złe. Zasłużyłam sobie, bo zachciało mi się latać za Samielem. Do diabła z wszystkimi mężczyznami!
- Jako lesbijka, wręcz nie mogę się nie zgodzić - parsknęła blondynka. -Ale o co chodzi z Samielem? Lubisz go czy nie?
- Podobał mi się, ale od początku zdawałam sobie sprawę, że to bez sensu, ponieważ jest typowym podrywaczem i byłoby dobrze, gdybym skupiła się na Lysandrze, tylko, że... - urwała.
- Bywa, że nie jesteśmy w stanie o kimś zapomnieć, pomimo tego, że bardzo byśmy chcieli - dokończyła za nią Dahlia.
- O tak i to straszne uczucie - skwitowała Amarissa. - Ale nieważne. Zrobię sobie herbatę i wracam do łóżka. Też ci zrobić?
- Nie, ja muszę coś załatwić - odmówiła tajemniczo.
- O tej porze? - zapytała zaskoczona dziewczyna.
- Skoro i tak nie śpię, to wykorzystam ten fakt - odpowiedziała z uśmiechem i w podskokach wyszła z biblioteki.
***
Lilith siedziała przy barze i gmerała słomką w swoim drinku, starając się nabić na nią jagody. Nie szło jej za dobrze, ale starała się udawać przed jej klientelą, że to była część jej zblazowanej natury. Jej głowę na przemian zajmowała historia z rodzicami Amarissy i Dahlia, choć do tego drugiego nie chciała się przyznać, nawet przed sobą. Nie chodziło o to, że przeszkadzała jej płeć anielicy. Nie była nigdy w związku z kobietą, ale kilka razy lądowała z nimi w łóżku. Można więc było powiedzieć, że starała się nikogo nie dyskryminować z powodu płci, lecz coraz częściej rozważała to, żeby zacząć być bardziej wybredną i nie kończyć w związkach, gdzie upokarzano ją na każdym kroku. Kiedyś sądziła, że takie zachowanie było domeną mężczyzn i ich pragnienia władzy nad kobietą, ale z czasem zrozumiała, że po prostu źle trafiała. Dotarło do niej również, że ostatnio tak to analizowała wyłącznie po to, aby dać sobie wymówkę do skontaktowania się z Dahlią. Zdawała sobie sprawę, że to głupie i bezsensowne, ale nie mogła się powstrzymać. Kobieta westchnęła cicho. Niby miała lat więcej niż szczęśliwych wspomnień, ale nie była ani trochę mądrzejsza.
- Jak utarg? - zagadnęła barmankę o oczach w kolorze głębokiego różu. Z tego, co kojarzyła to dziewczyna miała gdzieś w swoim drzewie genealogicznym Belfegora, który był demonem lenistwa. Najwyraźniej coś jej po nim zostało, gdyż miała tendencję do częstego robienia sobie przerw, ale cóż, poza tym sprawowała się całkiem nieźle.
- Bardzo dobrze, pani Lilith - Matka demonów nie przepadała za tym, gdy ludzie zwracali się do niej w ten sposób, ale był okres, kiedy nikt jej nie szanował i chcąc wzbudzać w innych lęk oraz szacunek zażądała, żeby wszyscy pracownicy tak ją tytułowali. - Mamy dwa razy tyle, co tydzień temu o tej porze. Ta sprawa z córką Abaddona sprawiła, że wszyscy przyszli zobaczyć czy klub nadal stoi.
- Gdyby nie stał, byłabym naprawdę kiepską królową demonów - zażartowała, ale pewna rzecz nie dała jej spokoju. - Skąd właściwie wiesz, że ona była córką Abaddona?
- Wieści szybko się rozchodzą - wzruszyła ramionami. Lilith uniosła brwi, ponieważ to wytłumaczenie jej nie wystarczało. Dziewczyna udała, że pochyla się, aby zetrzeć jakąś plamę z blatu i wyszeptała w kierunku szefowej:
- Asmodeusz rozpowiada to każdemu.
- Pieprzony idiota - mruknęła szatynka. - Samiel mu to pewnie wygadał, a on oczywiście nie potrafi trzymać swojej zakłamanej mordy zamkniętej.
Barmanka odsunęła się od niej, by nie zostać przypadkiem ofiarą jej gniewu. Właścicielka klubu traktowała swoich pracowników dobrze, ale wszyscy wiedzieli, że gdy padało imię jej byłego kochanka, to niejednokrotnie latały szklanki, a nawet krzesła lub stoły.
- Jak następnym razem spotkam Asmodeusza, to klnę się na tego niesprawiedliwego Boga, że wykończę go gołymi rękami - kontynuowała rozwścieczona. W gniewie potrąciła ręką szklankę z drinkiem, który rozlał się na jej długą, białą suknię zostawiając na niej różową plamę.
- Z chęcią dołączę - rozległo się za nią. Matka demonów nie musiała się odwracać, żeby rozpoznać właścicielkę słodkiego, niemal dziecięcego głosiku. Udała zatem, że nic nie usłyszała i pstrykając palcami, wyczyściła sukienkę. Dahlia usiadła na barowym krześle obok niej i pomachała nogami w powietrzu, bo ledwie sięgały do ziemi.
- Hej, co za spotkanie – ponownie zwróciła się do niej. Kobieta odważyła się krótko zlustrować ją wzrokiem. Anielica nie pasowała do wystroju klubu w błękitnym sweterku i czarnych spodniach oraz ze swoich promiennym uśmiechem. Wydawała się być taka niewinna, nieskalana żadnym złem.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała, unikając patrzenia na nią. Lilith wróciła do poprzedniej zabawy z wyławianiem jagód z drinka, chociaż szło jej jeszcze gorzej niż wcześniej z powodu obecności dziewczyny.
- Wpadłam na drinka - odparła beztrosko, nie przejmując się chłodnym tonem matki demonów.
- Akurat do mojego klubu? - dopytywała beznamiętnym głosem, mimo, że jej skamieniałe serce zadrżało z podniecenia, bo adoracja Dahlii działała na nią dużo bardziej niż to okazywała.
- Niesamowity zbieg okoliczności, nieprawdaż?
Szatynka obdarzyła spojrzeniem jej twarz, która posiadała cały urok tego świata. Mały i nieco zadarty nos; wąskie, ale zawsze uśmiechnięte usta i te oczy w kolorze bezchmurnego nieba. Chyba najbardziej pociągały ją właśnie oczy anielicy.
- To jak bardzo nie starasz się wymyślić sensownej wymówki jest nawet zabawne - przyznała Lilith, ale zaraz skinęła na barmankę. - Pani weźmie to samo, co ja. Na koszt firmy.
- No proszę, a sądziłam, że potrzeba będzie czegoś więcej, żebyś postawiła mi drinka - zachichotała dziewczyna. - Czemu zawdzięczam tą przyjemność?
- Uznałam, że powinnam docenić to, że nadal nie odpuszczasz i poświęciłaś czas, by tu przyjść, ale jestem lekko zawiedziona tym, że nie przyniosłaś mi jedzenia - zadrwiła, lecz blondynka potraktowała to bardzo poważnie i postawiła na blacie zielone pudełko z plastiku. Właścicielka klubu otworzyła je i znalazła w środku szarlotkę.
- Nie zapomniałabym o tym - zapewniła ją anielica i oparła podbródek na rękach.
- Jesteś niemożliwa - skomentowała kobieta, ale spróbowała ciasta i było wyborne jak wszystko inne, co piekła Dahlia.
- Wezmę to za komplement - odpowiedziała i podziękowała różowookiej za napój. - Smakuje ci?
- Tak, dzięki - odrzekła zdawkowo i wzięła duży łyk alkoholu z nadzieją, że doda jej odwagi. Przy okazji przyglądała się z ukrycia jak anielica z łatwością wyciąga jagodę słomką i wrzuca ją do ust. Nawet to robiła lepiej niż ona. Wkrótce pochwyciła jednak jej wzrok i sama zaczęła się w nią wpatrywać z ciekawością.
- Coś nie tak? - spytała wesoło. Lilith postanowiła postawić na szczerość.
- Nie mam pojęcia, dlaczego wciąż zawracasz sobie mną głowę, ale ja nie wierzę w żadną miłość od pierwszego wejrzenia i inne bzdety, więc uważaj, zanim zostaniesz zraniona - ostrzegła ją.
- Jeżeli już mówimy sobie prawdę, to powiem ci, że ja też w to nie wierzę. Ciężko pokochać kogoś, kogo się nie zna, ponieważ nie na tym polega miłość, ale czasem widzisz jakąś osobę i po prostu wiesz, że to ona i to zawsze będzie ona bez względu na wszystko - podsumowała anielica, a wyraz jej oczu skojarzył się kobiecie z ciepłym morzem, w którym można utonąć.
- Miałaś dużo takich olśnienień, że to ta jedyna? - rzuciła niby od niechcenia, lecz tak naprawdę bardzo interesował ją ten temat.
- Tylko raz...
Matka demonów zamilkła, nie do końca wiedząc jak zareagować, dlatego zajęła się jedzeniem szarlotki.
- Co powiesz na to, żebyśmy w końcu się umówiły w jakimś innym miejscu? - zaproponowała Dahlia. - Nie, żebym miała coś przeciwko twojemu klubowi, ale sądzę, że mogłybyśmy się spotkać również gdzieś indziej i wtedy nie będę musieć wymyślać durnych wymówek.
- Tłumaczyłam ci, że nie powinnyśmy się w ogóle spotykać, bo nic dobrego z tego nie wyniknie - westchnęła kobieta.
- Mhm, ale ja to zignorowałam, zatem gdzie i kiedy?
Lilith nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy tłum bawiących się gości rozpoczął skandowanie jej imienia. Chcieli, żeby dla nich zaśpiewała.
- Chyba wzywają mnie obowiązki - odezwała się do Dahlii.
- Nie będę cię zatrzymywać, ale pod warunkiem, że zaśpiewasz coś specjalnie dla mnie - powiedziała z tą swoją słodyczą i rzuciła jej jagodę ze swojego drinka. Właścicielka klubu złapała ją i jedynie pokiwała głową.
Odeszła od baru, kierując się w stronę sceny, ale nagle zatrzymała się i odwróciła do anielicy.
- Poczekasz tu na mnie? - Po raz pierwszy od dawna w jej myślach przejawiał się taki niepokój i niepewność. Nie rozumiała co się z nią działo.
Anielica założyła włosy za ucho i zaprezentowała Lilith dołeczki w policzkach, posyłając jej uśmiech.
- Nigdzie się nie wybieram.
Szatynka nie kwestionowała jej słów, tylko stwierdziła:
- Zamawiaj wszystko, na co ci przyjdzie ochota. Ja stawiam.
Później zrobiła coś, czego nie robiła od lat i mrugnęła do niej zalotnie. Odchodząc na scenę, mamrotała pod nosem coś o byciu starą wariatką, a blondynka powachlowała się dłonią przed twarzą i oznajmiła barmance:
- Ona będzie moją żoną, zobaczysz.
***
Amarissa szła przez las w szmaragdowej sukni z gorsetem wykonanym z kwiatów. Była jednością z naturą. Czuła las, tak jak on czuł ją. Gołe stopy dotykały podłoża, przynosząc jej ukojenie. Znajoma polana była jakby wyraźniejsza. Być może spowodował to fakt, że w rzeczywistości także ją widziała. Nagle dostrzegała wszystkie szczegóły. Gałęzie z paroma listkami, które nie zdążyły jeszcze opaść, grzybami rosnącymi nieopodal jednego z drzew i spory głaz po lewej stronie. Nastolatka spoczęła na nim i założyła nogę na nogę. Odczuła na nagiej skórze delikatny powiew wiatru, który spowodował u niej gęsią skórę. Davies zaczęła się niecierpliwić. Chciała, aby Samiel już tu był, gdyż zmęczenie doskwierało jej coraz bardziej. Miała za sobą naprawdę ciężki dzień, a jego obecność mogła przynieść dziewczynie minimalne poczucie bezpieczeństwa, bo w jej śnie był inny. Kochał ją.
Las szeptał w melodyjnej pieśni, że anioł nadchodził. Osiemnastolatka doskonale rozumiała dźwięki natury. W snach przychodziło jej to z coraz większą łatwością i liczyła, że wkrótce będzie w stanie odczytywać myśli matki ziemi również na jawie.
- Spóźniłeś się - zarzuciła chłopakowi, gdy ten raczył się pojawić. Prędko zajął miejsce na głazie obok niej.
- Nie gniewaj się, laleczko - poprosił z delikatnością w głosie. - Ale dziś nabroiłaś, hm?
- Nie planowałam tego, ale tak, ostatnio ciągle dzieje coś na co nie mam wpływu - przyznała. - Byłoby miło w końcu mieć nad czymś kontrolę.
Samiel złożył na jej ramieniu pokrzepiający pocałunek.
- Niedługo wszystko się rozwiąże - pocieszył ją. - Czujesz to prawda?
- To dziwne, ale tak. Nie mam pojęcia jak to wyjaśnić, ale tak jest. Martwię się jednak tym jak się to skończy - odparła.
- Spójrz na to z tej strony, że zrozumiesz czemu zachowywałem się w taki dziwny sposób - dodał i posłał jej smutny pół uśmiech.
- Wolałbym, żebyś powiedział mi to już - odburknęła obrażona. Miała już po dziurki w nosie tajemnic.
- Wiem, ale hej, uwielbiasz moją mroczną tajemniczość - Anioł wyszczerzył się i objął ją ramieniem, a ona oparła się na jego ramieniu.
- Odrobinkę - przytaknęła mu i uznała, że zmieni temat, bo nie dowie niczego więcej. - Co sądzisz o zachowaniu Lysandra?
- Rozumiem go. Zakochał się i został zraniony. Wiem, że tego nie chciałaś, ale stało się i nie cofniesz czasu, ale powinnaś się mieć teraz na baczności - odrzekł, ogarniając włosy z czoła.
- Myślisz, że Lysander będzie się na mnie mścił? - zdziwiła się Davies. Zdawała sobie sprawę, że jej relacja z Velnsem się popsuje, ale nie przypuszczała, że on mógłby w jakiś sposób ją skrzywdzić.
- Może nie bezpośrednio, ale coś nadchodzi i wydaje mi się, że będzie musiał podjąć decyzję po czyjej stronie stanie, a jego uczucia do ciebie odegrają wtedy kluczową rolę - powiedział niejasno. - Lysander jest potężnym sojusznikiem, więc ci, którym pomoże, zostaną wygranymi.
- Cholera, wiem, że go skrzywdziłam, ale wątpię, że przez to zrobi coś tak głupiego, że może to zaważyć na naszych losach - wzięła go w obronę nastolatka. - On ma swój rozum, a już raz popełnił błąd, dołączając do Lucyfera, dlatego nie wierzę, że znowu miałby to powtórzyć. On jest dobrym aniołem i nic tego nie zmieni.
Twarz Samiela nie wyrażała żadnych emocji jak za każdym razem, gdy mówiła o czymś, na co nie potrafił odpowiedzieć. Po chwili zbliżył się do niej i przesunął kciukiem po jej skroni, a potem zatrzymał się przy ustach i ku jej zaskoczeniu zakrył je dłonią.
- Obiecaj mi, że będziesz cicho, Amarisso.
Dziewczyna zamarła pod jego dotykiem i spadła w ciemną otchłań, zastanawiając się czy jego ramiona zdołają ją uratować.
***
Osiemnastolatka zamrugała dwukrotnie, ale przed sobą zobaczyła jednie czerń nocy. Miała nadzieję, że i tak uda jej się jeszcze zdrzemnąć choć na moment. Wówczas dotarła do niej przerażająca prawda. Spała na łóżku tak, że po przebudzeniu widziała okno, a obecnie coś je zasłaniało. Coś albo ktoś. Serce zaczęło bić w jej piersi z prędkością skrzydeł kolibra, a włamywacz to chyba usłyszał, bo usiadł przy niej na łóżku, co Davies poczuła poprzez zapadnięcie się materaca oraz przyciszony głos, który rozległ się przy jej uchu.
- Obiecaj mi, że będziesz cicho, Amarisso.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top