1. Dama w potrzebie


Dziewczyna wbiła wzrok w sygnalizację świetlną, mając nadzieję, że wkrótce pojawi się zielone światło. Ostatnie, czego by chciała to spóźnić się pierwszego dnia pracy. Wystarczająco denerwujący był fakt, że zaspała z powodu koszmarów, które męczyły ją kolejną noc. Amarissa nie pamiętała już nawet kiedy owe sny się zaczęły, bo miała wrażenie, że towarzyszyły jej od zawsze. W dodatku za każdym razem wyglądało to tak samo. Była z jakimś mężczyzną i wiedziała, że go kocha, ale z drugiej strony, rozumiała, że przyniesie jej on tylko zgubę. Jeszcze dziwniejsze było to, że nigdy tak naprawdę nie zobaczyła twarzy nieznajomego, a może ją widziała, lecz jej umysł po przebudzeniu wypierał ten obraz. Amarissa odpowiedzialnością za swoje senne mary obarczała swoją samotność i pragnienie przeżycia romansu, ponieważ swojemu pierwszemu i jednocześnie ostatniemu związkowi daleko było do marzeń dziewczyny, ale wówczas nie miała ona przed sobą lepszych perspektyw, a przynajmniej tak jej się wtedy zdawało.

Światło zmieniło kolor na zieleń, która natychmiast skojarzyła się jej z ulubionym filodendronem, który w tamtej chwili pił wodę na parapecie okna w jej pokoju. Nastolatka mogła zapomnieć o zjedzeniu śniadania, ale nie o podlaniu swoich ukochanych roślin, którym zwierzała się ze wszystkich smutków. Uważała je bowiem za dużo piękniejsze i mądrzejsze niż ludzie, bo one przynajmniej umiały milczeć i wysłuchać tych, którzy byli samotni. Od dziecka rośliny pełniły rolę jej powierników, mimo, że nie była nieśmiała i nigdy nie miała problemów z zawieraniem znajomości. Po prostu starała się nie przywiązywać do ludzi ze względu na jej obecną sytuację, gdyż mogło się to okazać kłopotliwe. Przy okazji, opiekowanie się roślinami było całkiem zajmującym hobby.

Amarissa odetchnęła z ulgą, widząc znak informujący ją, że znalazła się Queen Victoria Street. Postanowiła jednak nie zwalniać, ponieważ uznała, że osoba z jej pechem nie posiadała żadnych szans na to, że będzie tam przed czasem. Jedyne, co jej pozostało to bieg i modlitwa, by znaleźć się na miejscu dokładnie, gdy zegar da właścicielowi znać, że już siódma. Dziewczyna pędziła przez centrum miasta, wpadając co chwila na ludzi, którzy - podobnie jak ona - śpieszyli się do pracy. Niektórzy z nich obdarzyli ją nawet uroczą wiązanką wyzwisk, co wzięła za dobrą wróżbę, ponieważ zdawała sobie sprawę, że dzień bez zdenerwowania jakiegoś mieszkańca Londynu był dniem straconym. Czasami miała sobie za złe to, że pomimo tego, iż mieszkała w tym miejscu od urodzenia, to nie czuła, że to było jej miejsce. Coś zawsze jej przeszkadzało w stolicy Anglii, choć nie mogła do końca stwierdzić co to było. Może gburowatość mieszkańców, którzy nie potrafili dostrzec żadnych dobrych stron życia, a może to ogromna ilość turystów o każdej porze roku tak ją denerwowała.

Nagle biegnąca nastolatka została zatrzymana przez swój własny obcas, który został parę metrów za nią.

- Nie, nie, nie - powtarzała pod nosem, jakby to miało sprawić, że jej but znowu połączy się w całość. Nastolatka natychmiast cofnęła się do miejsca, w którym został jej obcas i nieudolnie próbowała przykleić go z powrotem do podeszwy. Gdy nie przyniosło to żadnego skutku, Amarissa ściągnęła uszkodzone botki i zaczęła biec boso ku zdziwieniu innych przechodniów. Zignorowała jednak ich spojrzenia i odważnie parła przed siebie, dopóki nie dotarła do celu.

Wpadła do środka małej kawiarni na rogu ulicy z takim hukiem, że była pewna, iż sama królowa Elżbieta wybudziła się ze snu. Wyglądała przy tym komicznie w swojej za małej i ciasnej, czarnej sukience z białym kołnierzem, którą dostała od swojej poprzedniej współlokatorki oraz bosymi stopami. Nie wspominając już o jej niecodziennych, dwukolorowych włosach i wystających spod rękawów oraz prześwitujących przez cieliste rajstopy tatuażach. Wszystko w niej zdawało się być z innej bajki i dlatego jej nowy szef, na widok stanu w jakim dotarła do niego nowa pracownica, omal się nie przewrócił. Od początku był niechętnie nastawiony do dziewczyny, ale zgodził się ze względu na Jessamine, która zapewniła go, że jej podopieczna będzie się dobrze sprawować. Uwierzył jej nie tylko dlatego, że od lat miał do niej słabość, której nie osłabił nawet fakt, że od dekady miał żonę, ale również z powodu tego, że kobieta nigdy go nie zawiodła. Mężczyzna doszedł do wniosku, że zawsze musi być ten pierwszy raz i przyglądając się Amarissie, uznał, że owy moment nadszedł.

- Bardzo pana przepraszam - odezwała się na wejściu nastolatka. - Miałam mały wypadek i złamał mi się obc...

Mężczyzna pokazał gestem dłoni, by zamilkła. Dziewczyna przestała się tłumaczyć, a na jej twarzy widać było panikę.

- Spóźniłaś się pierwszego dnia pracy i wyglądasz, jakbyś zwiała z kampanii promującej kupowanie w sklepach z odzieżą używaną - stwierdził złośliwie.

- Jeśli ta kampania pana do tego zachęca, to dziękuję - odparła Amarissa, siląc się na lekki ton. Jej szef jednak nie wydawał się być rozbawiony. Jego krzaczaste brwi były ściągnięte tak nisko, że nastolatka miała wrażenie, że zaraz dotkną sporego nosa mężczyzny.

- Mam nadzieję, że dostaniesz za nią duże wynagrodzenie, bo możesz się pożegnać z myślą, że zostaniesz tutaj kelnerką - odparował, sprawiając, że ziemia powoli zaczęła się usuwać dziewczynie spod nóg.

- Błagam pana, ja potrzebuję tej pracy. Mogę za to pracować po godzinach przez cały miesiąc i to całkiem za darmo – desperacko próbowała go przekonać do zmiany zdania.

- Pokazać ci drzwi czy dasz radę wyjść sama? - zapytał ze znużeniem właściciel kawiarni, ewidentnie mając dość nastolatki.

- Proszę - powiedziała łamiącym się głosem, jednak mężczyźnie nawet nie drgnęła powieka. Wskazał jej palcem wyjście z obojętnością na twarzy. Ostatnie, czego chciał w swojej kawiarni, to szlochająca sierota.

Przygnębiona nastolatka wyszła na zewnątrz i oparła się o ścianę, a następnie się po niej osunęła. Wydawało jej się, że wszystko straciła. Ta praca miała być biletem do jej nowego życia. W końcu mogła zacząć żyć na własny rachunek i zapomnieć o okropnych realiach sierocińca, w którym była od dziecka. Została tam bowiem podrzucona, gdy była jeszcze niemowlakiem, a jedyne, co pozostało jej po matce, to karteczka, na której było jedno słowo. Jej imię. Amarissa często myślała o tym, że nie dość, iż kobieta ją porzuciła, to jeszcze dała jej tak dziwne i niespotykane imię. Wielokrotnie zastanawiała się, dlaczego wybrała właśnie to imię, ale nigdy nie miała okazji poznać odpowiedzi. Rodzice porzuconych dzieci rzadko, kiedy po nie wracają. Jedynie ci, którzy zostali odebrani z powodu jakichś dysfunkcji danej rodziny mieli na to szansę, bo czasem ich rodzice przerażeni tym, co się stało, brali się w garść, a dzieciaki mogły wrócić do domu. Mimo to, nawet takich przypadków było niewiele, ale i tak więcej niż tych, którzy zostali zostawieni w sierocińcu bez ingerencji osób trzecich. Nastolatka nigdy się nie łudziła, że jej matka czy ojciec pewnego dnia się zjawią i zabiorą ją do domu, co nie oznaczało, że całkowicie pogodziła się ze swoim losem. Dziewczynie ciężko było dorastać bez poczucia tego kim była. Nie miała pojęcia skąd pochodziła, jakiego koloru były oczy jej matki, czy jak nazywał się jej ojciec. Znała tylko szare ściany swojego pokoju i inne równie smutne dzieci. Niektóre z nich miały historie jeszcze gorsze niż ona, ponieważ byli bici czy głodzeni. Patrząc na takie przypadki już w młodym wieku, Amarissa nauczyła się doceniać to, że przynajmniej miała, co jeść i gdzie spać, więc starała się nie narzekać na swój los, pomimo tego, że brakowało jej rodzicielskiej miłości. Stała się nawet kimś w rodzaju starszej siostry dla młodszych dzieciaków i pomagała im się zaaklimatyzować. Niestety, sierocińce mogły utrzymywać dzieci tylko do pewnego czasu i dla Amarissy ten czas się skończył. Skończyła ona tydzień wcześniej osiemnaście lat, więc zgodnie z regułami powinna się wyprowadzić, jednak Jessamine Harris – dyrektorka sierocińca - pozwoliła jej zostać tam, dopóki nie znajdzie dla siebie mieszkania. Załatwiła jej nawet pracę w kawiarni u swojego znajomego, lecz w tamtym momencie nadzieja na nowe życie dziewczyny została zabita.

Z nieba zaczęły nagle spadać pierwsze krople deszczu. Amarissa postawiła swoje buty na ziemi i ukryła twarz w dłoniach. Miała wrażenie, że wszystko się skończyło. Nie miała nic. Ani krewnych, którzy mogli by ją przyjąć, ani dobrych przyjaciół, u których mogłaby zostać. Pieniędzy również nie posiadała, a bez pracy niewiele była w stanie zrobić. Dziewczyna wiedziała, że znalezienie zatrudnienia bez odpowiedniego wykształcenia było obecnie coraz trudniejsze, a ona zaraz po szkole nie miała tak naprawdę nic. Była w stanie przełknąć dumę i zamiatać ulice, byleby tylko zarobić, bo przecież niejednokrotnie musiała sprzątać w sierocińcu, ale nawet takie stanowiska było teraz coraz ciężej dostać z powodu wielu obcokrajowców przyjeżdżających do Londynu, aby zdobyć pieniądze. Nastolatka nie widziała dla siebie już szansy na znalezienie sobie miejsca na tym świecie.

Amarissa poczuła łzy spływające po policzkach. Nienawidziła płakać, ponieważ uważała to za oznakę słabości, poza tym, starsze dzieciaki w sierocińcu często wyśmiewały się z tych młodszych, gdy płakały, nazywając je beksami. Z czasem nauczyła się nad sobą panować, ale bywały chwile takie jak ta, gdy siedziała bosa przy kawiarni, z której ją wyrzucono, zanim zdołała zacząć w niej pracować, kiedy po prostu coś w niej pękało. Ukrywane wewnątrz emocje wydostawały się na zewnątrz.

Do dziewczyny dotarło nagle, że przestała czuć na swojej skórze deszcz. Zdziwiło ją to, bo wciąż słyszała odgłosy szalejącej na zewnątrz ulewy, dlatego zdjęła ręce z twarzy i zauważyła nad sobą młodego mężczyznę stojącego nad nią z czarnym parasolem. Gdy zobaczył, że Amarissa na niego spojrzała, posłał jej ciepły uśmiech.

- Ciężki dzień? - zapytał tak, jakby byli dobrymi przyjaciółmi. Nastolatka początkowo nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w niego ze zdziwieniem. Przez moment zastanawiała się czy nie był to jeden z jej dawnych kolegów, który został adoptowany, ale nie wydawało jej się, aby go kojarzyła. Z pewnością by go zapamiętała, gdyż jego twarz była dla Amarissy fascynująca.

- Gorzej być nie może - odparła ponuro. Uśmiech nieznajomego stał się jeszcze szerszy. Dziewczynie przyśpieszył puls. Wystraszyła się, że zaraz zostanie ofiarą jakiegoś seryjnego mordercy, ale z drugiej strony, zmusiła się do zachowania spokoju. Mężczyzna nie zrobił nic niestosownego, a wręcz przeciwnie, był dość uprzejmy.

- Uważaj, bo Bóg uzna to za wyzwanie - odrzekł lekko, ale coś podpowiadało dziewczynie, że dla niego to nie był żart. Ponownie w jej głowie pojawiły się wątpliwości co do intencji nieznajomego. Miała wrażenie, że to mogła być groźba.

- Może masz rację - stwierdziła, zbywając go. Liczyła, że mężczyzna zostawi ją w spokoju, ale on nadal stał nad nią, osłaniając dziewczynę przed deszczem. Loki okalające jego twarz miały barwę piasku i nastolatka doszła do wniosku, że wyglądają jak z obrazu Botticellego, jednak jej czujność nie została uśpiona. - Muszę już iść. Rzucić Bogu wyzwanie czy coś.

Założyła swoje buty, a następnie wstała i otrzepała sukienkę z ziemi, czując się z niewiadomych przyczyn zażenowana. To prawdopodobnie dlatego, że nie lubiła wychodzić na niezaradną, zwłaszcza przed mężczyznami.

- Okropnie pada. Co powiesz na to, żebym ci towarzyszył? - zaproponował spokojnie, ale Amarissa zaczęła się coraz bardziej niepokoić. - Nie wygląda na to, że masz parasol, a ja z chęcią oddałbym takiej uroczej damie swój, tylko, że to mój ulubiony, więc jedynym dobrym wyjściem jest odprowadzenie cię tam, gdzie masz iść.

Dziewczyna chciała odmówić, ale wygląd nieznajomego ją dekoncentrował i zamiast znaleźć odpowiednią wymówkę, rozmyślała o jego wydatnych kościach policzkowych oraz szarych oczach, które przyglądały się jej przyjaźnie.

- Ja... Nie, bo... - W pewnej chwili tak po prostu zabrakło jej słów. Poczuła się jak pijana i po raz kolejny przeklęła w myślach swoje koszmary, przez które była zmęczona, chociaż wydało jej się trochę dziwnym to, że była taka nieporadna, bo wcześniej nie było tak źle. - Przepraszam, jestem odrobinę rozkojarzona i dziękuję za pomoc, ale poradzę sobie.

Nastolatka postanowiła przywołać swój umysł do porządku i wbiła paznokcie w dłoń, starając skupić się na bólu. Ta czynność rzeczywiście jej pomogła, ponieważ po chwili owa fala senności, która ją dopadła zniknęła. Mogła przysiąść, że przez moment twarz nieznajomego przestała być taka sympatyczna, ale nie zdążyła się jej dobrze przyjrzeć i ponownie nie było tam ani cienia wrogości.

- Rozumiem, jakiś obcy facet zaczepia cię na ulicy i nie chce dać ci spokoju. Nie brzmi to interesująco, ale zapewniam cię, że nie jestem żadnym psychopatą - odpowiedział żartobliwym tonem.

- Sądzę, że właśnie tak powiedziałby psychopata - zakpiła.

- No dobra, przyznaję się. Lubię zabijać młode kobiety i całe szczęście, że jesteśmy na ulicy, gdzie wszyscy mogą nas zobaczyć - odparował, a potem udał, że czegoś szuka. - Cholera, zapomniałem swojego worka. Dasz mi minutę?

- Nie trzeba. Zawsze mam swój na takie okazje - powiedziała Amarissa i uśmiechnęła się.

- Nazywam się Lysander Velns i tak, wiem, że to brzmi to dość niespotykanie, ale niestety, imienia się nie wybiera, prawda?

-Coś o tym wiem - prychnęła dziewczyna. - Jestem Amarissa Davies.

- Amarissa? Całkiem oryginalne imię - stwierdził bez kpiny w głosie, na co była gotowa nastolatka, ponieważ przyzwyczaiła się do tego, że wiele osób krytykowało ową oryginalność. W połączeniu z jej niecodziennym wyglądem, dodawało to tylko oliwy do ognia, szczególnie wśród dzieci z sierocińca.

- Twoi rodzice muszą mieć fantazję - uznał wesoło Lysander, nieświadomy sytuacji życiowej osiemnastolatki.

- Tak, też tak uważam - odparła obojętnie i odwróciła się z zamiarem ucieczki spod feralnej kawiarni.

Mężczyzna znalazł się przy niej tak szybko, że nie zdążyła poczuć ani jednej kropli deszczu na ciele.

-T o co? Skoro już znamy swoje wstydliwe imiona, może jednak pozwolisz mi się odprowadzić? - zapytał, nie chcąc się poddać.

Amarissa westchnęła ciężko. Nie miały siły dłużej się opierać, ponieważ tamten poranek był dla niej wyjątkowo trudny. Nawet gdyby okazało się, że Lysander był jednak seryjnym mordercą, to wtedy przynajmniej rozwiązałby jej problem z bezdomnością, której niedługo miała doświadczyć.

- Jeśli nie masz nic lepszego do roboty, oprócz trzymania nade mną parasola, to proszę bardzo - odpowiedziała ze złośliwością, chociaż nie planowała być niemiła. Najwyraźniej jej pokłady pozytywnego myślenia się wyczerpały.

- Mógłbym ci może jakoś pomóc? Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą, więc jeżeli masz ochotę, to polecam się. Nie jestem, co prawda, najlepszy w radzeniu sobie z trudnymi życiowymi przejściami, ale dobry ze mnie słuchacz. Poza tym, najłatwiej wygadać się obcemu - zachęcał ją nowo poznany delikwent.

- To skomplikowane, ale krótko mówiąc, dziś miał być mój pierwszy dzień w nowej pracy, tylko że zaspałam i w dodatku po drodze złamałam obcas, dlatego spóźniłam się i wyleciałam, zanim zdążyłam się przywitać, także teraz nie mam pracy, a co za tym idzie, nie będę miała pieniędzy. Wygląda na to, że niedługo zamieszkam nad Tamizą - poskarżyła się Lysandrowi, idąc koślawo przez swoje uszkodzone botki.

- Ach, tak. To rzeczywiście masz za sobą okropny dzień, ale jestem pewien, że wszystko się jakoś ułoży - pocieszał ją, gdy zatrzymali się przed przejściem dla pieszych. - Jak mniemam twoim rodzicom nie powodzi się najlepiej?

Amarissa zbladła, bo nie przywykła do tak częstego wspominania o jej rodzinie. W sierocińcu mało kto o tym rozmawiał, gdyż każdy zrozumiał, że skoro ktoś tam trafił, to nie miał przyjemnych doświadczeń z rodzicami, natomiast w szkole wszyscy wiedzieli, że mieszkała tam, gdzie mieszkała, więc także nikt nie dopytywał ją o szczegóły.

- Szczerze mówiąc, to nie wiem - przyznała zawstydzona, choć z drugiej strony próbowała się nie przejmować tym, co pomyśli o niej przystojny nieznajomy. Zauważyła, że chłopak zmarszczył brwi zdezorientowany.

- To znaczy? - dopytywał.

- Nie znam swoich rodziców. Zostałam podrzucona do sierocińca, kiedy byłam małą dziewczynką i mieszkam w nim do tej pory, ale już niedługo, bo skończyłam osiemnaście lat - wyjaśniła z trudem, nie końca rozumiejąc czemu właściwie się zwierza jakiemuś obcemu człowiekowi. Przypuszczała, że zwyczajnie straciła resztki instynktu zachowawczego, ponieważ wszystko było jej obojętne, skoro i tak miała skończyć na ulicy.

Lysander aż przystanął zszokowany tą informacją. Nie był to jednak najlepszy pomysł, zważywszy na to, że przechodzili akurat przez ulicę. Amarissa złapała go za łokieć i pociągnęła go w swoją stronę, ratując przed jadącym samochodem. Kierowca uraczył ich wściekłym: ,,Jak chodzicie, gówniarze?", a dziewczyna w odpowiedzi pokazała mu środkowy palec.

- Przepraszam - wymamrotał chłopak. - Nie miałem pojęcia. Wybacz.

-Nic nie szkodzi. W końcu znasz mnie od jakichś piętnastu minut, ale następnym razem, kiedy będziesz ratować kogoś przed deszczem i dowiesz się czegoś niefajnego o ich życiu, to postaraj się nie zabić tej osoby, okej? - zadrwiła, mając nadzieję, że rozluźni atmosferę. Jej rodzice wystarczająco zniszczyli jej życie, gdy ją opuścili. Zrujnowali jej przeszłość, ale nie chciała by popsuli też jej teraźniejszość i przyszłość.

- Dobrze, obiecuję - odparł z bladym uśmiechem. - Ale może mogę ci jeszcze jakoś pomóc? Jeśli potrzebujesz pracy, to spróbuję ci coś załatwić.

Nastolatka przyjrzała mu się uważnie. Lysander nie wyglądał na dużo starszego od niej, więc wątpiła, że posiadał firmę czy setki znajomości, dzięki którym byłby w stanie zapewnić jej pracę. Postanowiła jednak, że zachowa te uwagi dla siebie. Mężczyzna miał dobre chęci, więc nie chciała go urazić.

- To bardzo uprzejme z twojej strony, ale właściwie się nie znamy i to chyba trochę nie na miejscu, ale dziękuję - odmówiła i spróbowała przywołać na twarz uśmiech, ale bezskutecznie.

- Daj spokój, to żaden problem. Jestem prawie pewien, że moja kucharka szuka kogoś do pomocy, więc jeżeli taka praca ci odpowiada, to myślę, że cię przyjmie, kiedy szepnę jej o tobie dobre słówka - nalegał jej nowy znajomy, ale Amarissę zastanowiła jedna sprawa.

- Twoja kucharka? Masz kucharkę? - zdziwiła się.

- No tak. Powiedzmy, że moi rodzice nie próżnowali i zostawili mi całkiem pokaźną sumkę na koncie, więc na brak gotówki nie narzekam - wytłumaczył lekko skrępowany. Dziewczyna ponownie zlustrowała go wzrokiem. Nie wyglądał na dziedzica wielkiej fortuny w zwykłym, czarnym płaszczu i dżinsach. Amarissa doszła do wniosku, że może po prostu nie znała się na wycenie stroju, bo całe życie dostawała ubrania po starszych dzieciakach lub ze zbiórek dobroczynnych.

- Jesteś jakimś lordem czy coś takiego? - zainteresowała się.

- Nie do końca. Raczej dzieckiem finansisty i to wszystko, aczkolwiek lubię być dżentelmenem i z chęcią pomagam damom w potrzebie - odrzekł kokieteryjnie, zwracając ku nastolatce oczy, które przez moment wyglądały jak srebro. Dziewczyna zarumieniła się, chociaż zazwyczaj takie uwagi nie robiły na niej wrażenia, a potem wybąkała pod nosem podziękowanie.

- Jeśli już znamy swoje historie, to może wymienimy się numerami? - zaproponował pewny siebie Lysander. - No wiesz, żebym się mógł z tobą skontaktować w sprawie pracy.

- Nie jestem pewna. Aż tak bardzo chcesz mi pomóc? - dziwiła się Amarissa. Przeczuwała, że chodziło mu o coś więcej, a praca była jedynie przykrywką, aby ją wykorzystać.

Para skręciła w jedną z mniejszych uliczek na końcu której znajdował się sierociniec. Byli coraz bliżej zakończenia owego spotkania i nastolatka nie wiedziała jak się z tym czuć. Mimo złych przeczuć, chłopak niesamowicie ją fascynował, a jego obecność działała na nią elektryzująco.

- Mówiłem ci, lubię pomagać damom w potrzebie - powiedział z rozbrajającym uśmiechem. Amarissa stwierdziła, że Lysander był tak przystojny, iż wydawał się nieprawdziwy. Czuła, że takie ideały nie istnieją, a jeśli nawet, to nie próbują ratować napotkanych akurat sierot bez żadnych korzyści dla siebie. Niestety, ale nie gram w ,,Pretty woman", pomyślała z żalem, chociaż przynajmniej nie jestem damą do towarzystwa żadnego bogatego faceta i nie zamierzam nią zostać.

- Wybacz, mój ty rycerzu, ale chyba podziękuję. Jakoś sobie poradzę - odmówiła po raz kolejny. Lysander wyglądał na zawiedzionego, ale skinął głową.

- Dobrze, ale jeżeli jednak zmienisz zdanie - Mężczyzna wyciągnął wolną ręką wizytówkę z kieszeni. - Daj znać.

Dziewczyna zawahała się, ale ostatecznie przyjęła papierowy prostokąt z rządem cyfr oraz nazwiskiem tajemniczego bogacza o dobrym sercu... albo niecnych zamiarach.

- Będziesz pierwszą osobą na mojej liście telefonów do wykonania, kiedy wyląduję na ulicy - obiecała, sprawiając, że na twarzy blondyna znowu pojawiło się zadowolenie. - A teraz przepraszam, ale mieszkam tu niedaleko, dlatego pozwolisz, że już sobie pójdę.

- Rozumiem, a więc do usłyszenia, a przynajmniej mam taką nadzieję - odparł z wyraźnym smutkiem w głosie. Liczył zapewne na coś więcej niż zostawienie go bez jasnej odpowiedzi w deszczu. - Miło było cię poznać, Amarisso.

Chłopak podał jej rękę, a ona ujęła ją delikatnie i spojrzała mu po raz ostatni w oczy. Ich szarość skojarzyła się jej ze stalą, ciężką i groźną. Wydawało jej się, że ją atakowały. Nagle poczuła przeszywający ból w okolicach skroni. Mimowolnie syknęła i odsunęła się od mężczyzny, łapiąc się za głowę.

- Co się stało? - zapytał natychmiast zmartwiony, ale nastolatka była prawie pewna, że usłyszała w jego głosie zdziwienie. Doszła do wniosku, że uznał ją za wariatkę, bo po raz kolejny zachowywała się przy nim dziwacznie. Na jej szczęście ból zelżał i dziewczyna odparła drżącym głosem:

- N-nic, rozbolała mnie głowa. Muszę już iść.

Amarissa ruszyła dalej samotnie w kierunku sierocińca, zataczając się nieco. Po raz drugi tego dnia miała wrażenie, jakby była pijana. Dziewczyna podeszła do jednej z kamienic i oparła się ręką o ścianę, a potem zwymiotowała na chodnik, przeklinając się za to w myślach, ponieważ przypomniała sobie, że dozorczyni była starszą panią, która zawsze chodziła zgarbiona. Od razu poczuła wyrzuty sumienia, pomimo, że nie miała w tym wypadku wpływu na swój organizm.

Kiedy skończyła, otarła usta rękawem i zerknęła zawstydzona w kierunku miejsca, gdzie zostawiła Lysandra. Z zaskoczeniem odkryła jednak, że blondyn tak po prostu zniknął, jakby nigdy go tam nie było. Jedynym dowodem na jego istnienie była wizytówka w dłoni Amarissy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top