Rozdział 52

☆pov.Luke☆

Jechałem rzadko uczęszczaną drogą wzdłuż lasu, do którego już za moment miałem wjechać. Na dworze zrobiło się ciemno. Powinienem skupić się czy jakaś sarna nie będzie chciała przejść na drugą stronę drogi, jednak nie potrafiłem zebrać swoich myśli. Odpływałem co chwilę do Kiry. Jej zmartwiony wyraz twarzy wciąż siedział mi w głowie. Nie była głupia i wiedziała, że coś się działo, chciała pomóc. Ale nie mogłem pozwolić, by dowiedziała się o łowcach. Tak samo jak oni nie mogli dowiedzieć się o niej. Była zbyt wyjątkowa, by zostawili ją na wolności.

Carl był zachłanną bestią, a wiadomość jak bardzo była dla mnie ważną osobą tylko podjudzałaby go, by zabrać dziewczynę do siebie. Zrobiłem wszystko by uwolnić ją z rąk rady, nie mogłem więc pozwolić, by przeze mnie została złapana po raz kolejny.

— Kurwa! — wrzasnąłem, uderzając dłońmi o kierownicę.

Przeczesałem włosy bezradny, wpuszczając na moment wzrok z drogi.

Byłem w bagnie. Siedziałem w nim po sam pas, a przecież nic takiego nie zrobiłem. Carl oskarżał mnie o zabójstwo jego rodziny, a prawda była taka, że próbowałem ich tylko ratować. Musiałem znaleźć sposób by go o tym w końcu przekonać. Ale nie mogłem cofnąć się w czasie. Nie istniała taka istota, o której wiedziałby świat, że potrafiła to uczynić.

Odwróciłem głowę, spoglądając na swój telefon leżący na fotelu obok. Przed wyjściem z domu zadzwonił do mnie Aiden. Chciał, bym wywiązał się ze swojej obietnicy. Nie sądziłem, że zrobi to tak szybko. Choć z drugiej strony mogłem pozbyć się już jednego problemu i skupić się na tym większym, niebezpieczniejszym.

Podjechałem pod dom Brad'a, jednak to nie on był moim celem. Już po raz kolejny w przeciągu kilku dni szedłem w głąb ciemnego lasu w poszukiwaniu wampira. I to wcale nie po to, by wbić mu nareszcie kołek w serce.

Tym razem księżyc nie był po mojej stronie, chowając się za gęstymi chmurami. Ale też nie musiałem już ukrywać swojej obecności. Nie wymykałem się tak jak poprzednim razem. Dlatego nic nie powstrzymywało mnie przed włączeniem latarki w telefonie. Nie dawała ona zbyt wiele, ale zawsze było z nią lepiej niż bez.

Zatrzymałem się, widząc w oddali sylwetkę chłopaka. Nie odezwałem się tak jak poprzednim razem. Nie byłem w humorze i raczej jemu też nie zależało, by przebywać w moim towarzystwie dłużej, niż wymagała tego nasza umowa.

— Za chwilę przeniosę nas do podziemia. — Nie marnował czasu na zbędne słowa przywitania tylko od razu przeszedł do tego co najważniejsze. Nie potrafiłem jednak ukryć faktu, że nie podobało mi się to, co usłyszałem. — Będziesz musiał odebrać jedną osobę i wrócić z nią bezpiecznie do Driffield — wyjaśnił krótko.

— Kogo? — zapytałem dociekając.

Nie miałem zamiaru pomóc uciec z więzienia komuś, kto mógłby nam w przyszłości zaszkodzić.

— A czy to ważne? — Momentalnie się zirytował.

— Chyba lepiej jak będę wiedział kogo mam szukać? — zauważyłem.

Przecież nie będę chodził z wielkim banerem "jestem od Aiden'a". Cokolwiek tam będziemy robić, raczej nie będzie to nic, co spodoba się tamtemu władcy. Nie miałem zamiaru skończyć z odciętą głową, albo przebitym sercem zaraz po wkroczeniu do podziemia.

Wampir warknął pod nosem wyzwiska w moim kierunku, ale odpowiedział na moje pytanie.

— Caisy jest wampirzycą, pewnie pochwalić ci się tym zaraz przy pierwszej okazji — burknął niechętnie. — Nie będziesz musiał jej szukać, bo będzie jedyną, która wybiegnie z zamku zapewne przez okno — zażartował jednak w ten prześmiewczy i potępiający sposób.

Był wściekły jeszcze zanim cokolwiek się wydarzyło i miałem wrażenie, że nawet nie sama moja obecność go irytowała, a to, co musiał zrobić.

Miał u kogoś dług? W końcu on raczej nie był osobą, która pomagała komuś z własnej woli. Coś musiało przymusić go do tego. Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, by nagle zmienił się w dobrodusznego nietoperka.

— Jak dostaniemy się do podziemia?

Czy i tym razem miał kolejnego swojego dłużnika, któremu zlecił przemyt naszej dwójki na drugą stronę? Ile istot miał pod władzą wampir?

— Z tym nie będzie problemu. — Był rozdrażniony, że w ogóle postanowiłem się odezwać.

A więc to tak zachowywałem się przez ostatnie dni w oczach moich przyjaciół. Po powrocie musiałem przyznać im wyrazy podziwu, że zdołali ze mną wytrzymać. Ja przebywałem z wampirem zaledwie kilka minut, a już miałem ochotę rzucić wszystko w cholerę, widząc jego nastawienie. Nie pomagał mi fakt, że ja również byłem nie w humorze. Ostatnie czego chciałem to zadawanie się z zadufanym wampirem.

Brunet podszedł do mnie. Spiąłem mięśnie, szykując się do jego ataku. Widząc moją reakcję, chłopak przewrócił oczami i nie czekając na mój ruch, złapał mnie za ramie. Świat po raz kolejny podczas kilku ostatnich godzin zawirował przed moimi oczami.

Tym razem trwało to jednak o wiele krócej, a i mdłości stały się bardziej znośne. Lecz wciąż były.

Zachwiałem się kiedy stanęliśmy na twardej ziemi, pokrytej kamieniami i żwirem. Pomimo delikatnie kręcącego się świata, rozejrzałem się wokół.

Staliśmy na szczycie ogromnej góry. U naszych stóp rozciągała się gęsta, szara mgła. Stojąc na krawędzi miało się wrażenie, że wpadając w jej środek, miało się zostać pochłonięty przez nicość. I takiego rozwiązania nie wykluczałem.

Najbardziej wyróżniającym się obiektem pośrodku pustki był ogromny zamek. Wybudowany był na klifie, a mroczne, ciemne fale uderzały w skały u jego podnóży.

— Widoki będziesz podziwiał innym razem — odezwał się stojący za mną Aiden.

Odwróciłam się do niego, przypominając sobie o swojej niechęci, jaka towarzyszyła mi odkąd go zobaczyłem.

— To gdzie będzie czekać ta wampirzyca? — zignorowałem jego zaczepkę.

Chciałem już mieć to za sobą i móc wrócić do domu. Nie spałem od ponad dwudziestu czterech godzin i powoli zaczynałem być rozkojarzony.

— Schowaj się obok ogrodu za zamkiem, za chwilę powinna sama do ciebie przyjść — wyjaśnił, przybierają obojętny wyraz twarzy. Chociaż tyle.

— Jak mam się tam niby dostać? — Jeśli zamierzał użyć mnie jako przynęty, to grubo się mylił, myśląc, że będę na każdy jego rozkaz.

— Na skrzydłach — Nie zdołał utrzymać swojej maski obojętności, ponownie pokazując mi, jak bardzo nie potrafił wytrzymać tego, że musiał to tłumaczyć.

On również wyglądał na przemęczonego. A przecież wampiry się nie męczyły. Może nie o fizyczną przypadłość tu chodziło?

— Zobaczą mnie — skrzywiłem się, ukazując swoją dezaprobatę.

— Dlatego musisz lecieć we mgle. — Odwrócił się, nie zamierzając wysłuchiwać moich kolejnych pytań. — Nie czekajcie na mnie. Caisy będzie wiedziała jak wrócić — Nie liczył na moją odpowiedz, po prostu odbiegł, pozostawiając mnie samego.

Odwróciłem się w kierunku zamku. Niepewność siedziała gdzieś z tyłu mojej głowy, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mogłem się wycofać. Zgodziłem się na naszą umowę i musiałem się z niej teraz wywiązać. Nie chciałem znać nawet skutków tego co by zrobił wampir gdybym go teraz zostawił.

Rozłożyłem swoje skrzydła, natychmiast chowając się w głębokiej mgle. Pomimo zapewnień bruneta miałem wrażenie, że jestem widoczny jak na dłoni. Jakby wystarczało tylko spojrzeć nieznacznie w górę, a ja jako pierwszy rzuciłbym się w oczy strażnikom.

Takie były moje domysły, nie chciałem ich sprawdzać, dlatego czym prędzej wylądowałem na ziemi.

Schowałem się w cieniu drzew, składając swoje skrzydła. Bałem się poruszyć, by przypadkiem nie nadepnąć na jakąś samotną gałązkę. Zaledwie kilka kroków obok mnie przechadzało się dwóch strażników. Jeszcze mnie nie zauważyli, ale zbliżali się w moim kierunku coraz bardziej. Wtedy nawet cień drzew by mi nie pomógł. Nie byłem niewidzialny. I tak miałem o wiele więcej szczęścia, niż myślałem. Mężczyźni nie byli wampirami czy wilkołakami i nie widzieli w ciemnościach. To jedyne co jeszcze nie zdradziło im mojej obecności.

Starałem wcisnąć się bardziej w pień drzewa, kiedy nawet mój przyspieszony oddech mógł być dla nich oznaką intruza.

Przyszykowałem się do obrony. Rozejrzałem się pospiesznie w poszukiwaniu czegoś związanego z naturą. Łatwiej byłoby mi kontrolować swój żywioł. Jednak nawet drzewo, pod którym stałem, było usunięte. Wszystko było martwe. A ogród, w którym miałem czekać na dziewczynę, pomimo swojego magicznego wyglądu, również był martwy. Wszystko zastygło i wydawało się, że wystarczyło dotknąć czegokolwiek, by skruszyło się pod wpływem delikatnego dotyku.

Zacisnąłem dłoń, chcąc wyjść im naprzeciwko i wykorzystać element zaskoczenia, jednak powstrzymał mnie przed tym odgłosy uderzającego o siebie metalu z wnętrza zamku.

Strażników również zaniepokoił ten odgłos. Na moje szczęście zawrócili i swoje pospieszne kroki zaczęli kierować w stronę budynku.

Odetchnąłem z wyraźną ulgą, jednak nie trwało to długo, bo powodem, dla którego strażnicy wrócili, okazała się dziewczyna, którą właśnie miałem odebrać.

Aiden był nieomylny i tym razem. Dziewczyna faktycznie wyskoczyła z jednego z niższych okien. Nie zrażona szkłem, które posypało się razem z nią, swoją ucieczkę skierowała właśnie w moim kierunku. Cała ta sytuacja wydawała mi się wielce absurdalna, ale wierząc w słowa wampira, wyszedłem jej naprzeciw.

Brunetka zatrzymała się przede mną, mając na twarzy szeroki uśmiech. Obejrzała się za siebie, a ja do tej pory nie potrafiłem pojąć, że pomimo hałasu, jaki spowodowała swoim wielkim wyjściem, nikt nie ruszył za nią w pogoń. Hałas metalu wciąż wydobywał się z wnętrza zamku, a z dróg zniknęli strażnicy zaalarmowani atakiem wewnątrz budynku.

— Nawet się nie zorientowali, że już mnie tam nie ma — zachichotała, powracając do mnie spojrzeniem. — Ty jesteś pewnie Luke. — Chciałem odpowiedzieć, ale nie dała mi dojść do słowa. — Aiden wspominał, że będziesz na mnie czekał. — Uśmiechnęła się zalotnie. — Nie wiedziałam, że będziesz taki przystojny. Co ktoś taki jak ty zrobił, że musi słuchać się Aiden'a? — Podeszła do mnie bliżej niż bym tego chciał.

Jakby tego było mało, nic jej nie powstrzymywało, by położyć swoją dłoń na mojej klatce piersiowej. Ja jednak pozostałem niewzruszony. Nie miałem ochoty ani zamiaru wdawać się z nią w dłuższą rozmowę. Już nawet nie chodziło o miejsce, w którym byliśmy, a o pewną białowłosą dziewczynę, bo tylko o niej potrafiłem myśleć. Nie chciałem pogodzić się sam ze sobą, że musiałem ją zostawić.

— Chodźmy. — Zignorowałem jej pytanie i odepchnąłem od siebie dłoń wampirzycy. Nie wydawała się tym prażoną, a wręcz zachęcona. — Nie wiadomo kiedy zorientują się, że tu jesteśmy.

— Znając mojego brata, na trochę ich zajmie. — Odwróciła się w stronę zamku, jakby chciała sprawdzić, czy jej słowy były prawdą.

Brata? Aiden był jej bratem? Byli do siebie podobni jak teraz o tym pomyślałem, ale nigdy bym nie przypuszczał, że wampir może mieć siostrę. I to jeszcze taką, na której bezpieczeństwu w jakimś stopniu mu zależało.

Nie chciałem dawać jej kolejnego tematu do rozmowy dlatego i tak zdecydowałem się wracać. Rozłożyłem po raz kolejny swoje skrzydła. Po twarzy dziewczyny przemknął cień zaskoczenia, ale jego również zignorowałem. Chciałem już znaleźć się w domu. O czym ja mówiłem? Chciałem móc spotkać się z białowłosą i upewnić się, że nic jej nie było. Zachowywałem się jak wariat. Ale wiedza, że nie mogłem się z nią widywać dla jej bezpieczeństwa, sprawiała tylko, że myślałem o niej jeszcze więcej. Zakazany owoc smakuje najlepiej. Coś w tym było.

Podszedłem do dziewczyny. Jej początkowe zaskoczenie zniknęło, robiąc miejsce podstępnemu uśmiechowi za którym kryła się jej kolejna przemowa.

Zanim do niej doszło, chciałem już przynajmniej wzlecieć w powietrze. Mógłbym wtedy ją przypadkowo zrzucić.

— Co Damir robi w podziemiu? — odezwała się kiedy uniosłem nas w powietrze. — Gdybyś chciał zmienić kolor skrzydeł, stałbyś się silniejszy. — podpuszczała mnie.

Po tych kilku wymienionych z nią zdaniach mogłem przyznać, że i z charakteru była podobna do swojego brata. Co prawda ona w odróżnieniu od chłopaka nie uśmiechała się z drwiną, lecz szczerym rozbawieniem, ale oboje żartowali i naśmiewali się ze swoich rozmówców. Podpuszczali i patrzyli, jak się zachowają. Caisy miała w sobie jednak więcej ciekawości, a przynajmniej nie ukrywała jej tak jak Aiden. 

Uśmiechnąłem się delikatnie, a dziewczyna odwzajemniam mój gest myśleć, że przyznałem jej rację.

— Nie przekonasz mnie czymś takim. — Uśmiechnąłem się pobłażliwie.

Naprawdę myślała, że się na coś takiego zgodzę? Siła mnie nie obchodziła. Pasowało mi to, co miałem do tej pory. Z wielką siłą miałbym więcej do stracenia. Chociażby Kira doskonale o tym wiedziała.

Poza tym musiałbym stać się upadłym. Nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie z czarnymi skrzydłami. Ojciec chyba by się mnie wyrzekł gdyby się o tym dowiedział. Od dziecka powtarzał mi bym żył w zgodzie z dobrem. Nie mogłem go zawieść. Kira również nie byłaby zadowolona. Przecież ona była całkowitym przeciwieństwem upadłych. To jakby demona postawić przed aniołem. Wtedy nie miałbym u niej żadnych szans. Dlatego nie mogłem się na to zgodzić, wiedząc nawet, że sam teraz się od niej oddalałem. Ale chciałem do niej wrócić. A kiedy to zrobię, muszę być Damirem.

— Nie wiem kim jest Kira, ale robię się o ciebie zazdrosna. — Z zamyślenia wyrwał mnie delikatny głos Caisy.

Spojrzała na mnie z wpół przymkniętych powiek kiedy trzymałem ją w ramionach. Oczywiście tylko na potrzeby naszego lotu. Jednak ona musiała pomyśleć o tym w inny sposób. Nie przejąłem się tym za bardzo, będąc bardziej skupiony na znaczeniu jej słów.

— Skąd wiesz o Kirze? — zapytałem, a mój głos stał się niski i ostrzegający. Poczułem nagle potrzebę schronienia białowłosej jak i jej sekretu.

— Masz strasznie głośne myśli. — zachichotała. Powoli zaczynał mnie irytować jej charakter.

— Nie rób tego więcej — warknąłem przez zaciśnięte zęby.

Dziewczyna przewróciła oczami, lecz na jej ustach wciąż gościł zaczepny uśmiech. Wiedziałem, że tak szybko nie odpuści. Nie podobała mi się wiadomość, że brunetka wiedziała, o czym myślałem. Jeśli nie chciałem, by dowiedziała się o Kirze, musiałem przestać o niej myśleć. Ale jak miałem to zrobić, skoro do tej pory tego nie potrafiłem.

Uniosłem głowę. Zauważyłem cel naszego lotu niedaleko nas. Jeszcze tylko kilka minut i mogłem skupić się na swoich problemach.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Pojawiła się nowa postać 😌
Czy wywoła duże zamieszanie i dołoży więcej problemów Luke'owi, a może pomoże mu je rozwiązać?
Jak sądzicie?

12:00 kolejny rozdział

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top