Rozdział 50

☆pov.Kira☆

Byłam odrobinę zdezorientowana przez ostatnie wydarzenia. Luke zachowywał się w stosunku do mnie wyjątkowo nadopiekuńczo. Przez całą drogę nie dał mi stanąć na ziemi nawet kiedy wyraźnie dałam mu znać, że byłam zdolna stać o własnych siłach. Z przemieszczaniem może nie obyłoby się bez jego pomocy, ale przecież musiał być zmęczony noszeniem mnie. Nie ważyłam jak piórko, pomimo że miałam ich pod dostatkiem.

Do tego zastanawiał mnie sposób, w jaki zaczął się ze mną obchodzić. Wcześniej jedynie snułam od czasu do czasu jakiekolwiek teorie, może przyłapywałam się na myśleniu o nim, ale nie oczekiwałam od niego niczego więcej. Był miły i przystojny. Dziewczyny lgnęły do takich jak on i wydawało mi się ze po prostu przywykł do tego, że był obiektem wielu spojrzeń. Jedno więcej nie robiło mu różnicy.

Niby w samochodzie Thomas'a powiedział mi wersję wydarzeń jego relacji z Alice, ale nie wiedziałam, jak to odebrać. Wtedy miałam ochotę wyznać mu i swój sekret pchana nagłą śmiałością, lecz po czasie zdałam sobie sprawę, że było to głupie, że liczyłam na coś więcej. Tą ponurą rzeczywistość uświadomiłam sobie w kwaterze. Pozbawiona uczuć, lecz o wiele lepiej analizująca przeszłość. Może to właśnie dlatego tak bardzo zaskoczyła mnie bliskość szatyna, którą zaczął mi okazywać. Nie mogłam zaprzeczyć, że mi się to nie podobało.

Czułam się, jakbym wygrała los na loterii. Szczęśliwa, aczkolwiek nie dowierzając w to co się działo. Jak głupia nastolatka. Widziałam każdy uśmiech skierowany w moim kierunku. Każdy grymas kiedy Aiden wtrącał w naszym kierunku swoje zaczepki i to, jak niechętnie oddawał mnie w ręce wampira kiedy przyszła kolej, by wrócić do naszego świata. Mnie również nie radował fakt, że miałam być zdana na łaskę Aiden'a, znowu. Jednak z tego co zdążyłam zauważyć, brunet z jakiegoś powodu był chętny do pomocy. Zapewne kryło się pod tym cos, co raczej nie prędko będzie mi odkryć. Jednak dodawało mi to otuchy.

Wkroczyła ostrożnie do portalu. Przeniosłam ciężar na ranną nogę.

Od nagłego bólu i zawrotów głowy zachwiałam się, a chwilę później poczułam, jak mój tyłek boleśnie ląduje na ziemi. Jęknęłam, przykładając sobie dłoń do czoła, by obraz przestał mi wirować.

Odchyliłam głowę do tylu, nabierając głęboko powietrza. Nigdy nie brakowało mi uczucia przechodzenia przez portale. Miałam z nimi odczynienia tylko jeden raz, oczywiście mówiłam tu o tych sytuacjach, które pamiętałam i nie za prędko miałam ochotę do tego wracać.

Spojrzałam przed siebie. Aiden podobno miał mi pomóc po drugiej stronie. No to ciekawe gdzie był, ponieważ w pobliżu nie zauważyłam żadnej żywej duszy. Nawet ptaki nie ćwierkały. Na szczęście wciąż znajdowałam się w lesie.

Odwróciłam się w stronę portalu, jednak zauważyłam, że i on zniknął. Zaniepokoiłam się tym widokiem Zacisnęłam dłoń na korze drzewa. Podniosłam się przy jej pomocy i podpierając się za pomocą skrzydeł, zaczęłam kroczyć przed siebie.

Noga przez cały czas dawała o sobie znać w dosyć nieprzyjemny sposób. Mogłabym poszukać reszty z lotu ptaka, lecz nie chciałam przez przypadek ich przeoczyć. Dlatego liczyłam, że to oni będą tymi, którzy spróbują mnie znaleźć. Z moją zniewalającą prędkością przemieszczania się zajęłoby to wieki.

Całe szczęście nie musiałam zbyt długo udawać, że wspaniale sobie radziłam, ponieważ nagle przed twarzą pojawiła mi się sylwetka wampira, o mało co nie wprawiając mnie tym w zawał serca. Przestraszona zachwiałam się i po raz kolejny upadłam na ziemię.

Zacisnęłam usta w linie. Gdyby wampir chciał, zdołałby mnie złapać.

Nie zamierzałam mu jednak tego wytykać, bo było też coś dobrego w jego bezczynności. Nie musiałam mieć z nim żadnego kontaktu fizycznego. Tyle dobrze.

— Dlaczego nie trafiłam w to samo miejsce co wy? — Od razu przeszłam do tego co interesowało mnie najbardziej. Nie zamierzałam tracić więcej swojego czasu na rozmowę z nim.

— Z nami? — Aiden nie krył małego zaskoczenia moimi słowami, a ja już całkiem zbaraniałam.

— Luke'a nie było z tobą? — zapytałem zaniepokojona.

Przecież mieliśmy trafić w to samo miejsce, to chyba tak działało prawda? Z drugiej strony Paul kazał nam wchodzić osobno. Czyżby to on coś namieszał?

— Myślałem, że jest z tobą.

— Kiedy tylko przeszłam przez portal, ten od razu się zamknął — wytłumaczyłam, będąc coraz bardziej poddenerwowana.

Co jeśli Paul nie wypuścił Luke'a ze świata rady? Ale jaki miałby w tym cel? Przecież nikt tam go nie znał? A nawet sam mężczyzna stwarzał wrażenia, jakby widział go pierwszy raz w życiu.

— U mnie było tak samo — dodał nareszcie wampir. — To nie jest normalne — oświadczył, jakbym tego nie wiedziała. — Powinniśmy go poszukać.

Uniosłam głowę zaskoczona jego słowami. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek usłyszę , jego słów, że zależało mu na czyimś bezpieczeństwie. To nie było coś, co słyszało się na co dzień. Nie od niego.

Jak wiele wydarzyło się przez te kilka dni kiedy mnie nie było, że mój były chłopak z... kimś, który mi się podobał, zaczęli mieć ze sobą coś wspólnego. Byłam z natury ciekawską osobą, więc nie powinno zdziwić go moje pytanie, które cisnęło mi się na usta. Miałam zamiar je zadać, jednak powstrzymał mnie przed tym widok postaci, która leciała w naszym kierunku.

— Chyba nie będziemy musieli — wydusiłam z siebie, nadal będąc w delikatnym szoku.

Wampir obejrzał się w stronę, w którym skierowany był mój wzrok. Równie co ja obserwował uważnie szatyna, który wylądował tuż obok nas.

Odetchnęłam z ulgą, widząc, że nic mu nie było. Czułam, jak całe napięcie ze mnie zeszło, widząc go w jednym kawałku.

Podniosłam się z ziemi i podeszłam do niego. Objęłam go ramionami, chcąc przekazać mu tym, jak mnie zmartwił. Chłopak zaśmiał się na mój śmiały gest. Uniósł ręce i myślałam, że chciał również mnie objąć, lecz on odsunął mnie stanowczo od siebie. Zawstydzona pozwoliłam mu na to i sama cofnęłam się jeszcze dalej.

Co ja sobie myślałam? Głupia.

— Powinniśmy już wracać — oznajmił zimnym tonem. Zadrżałam na jego dźwięk. Był taki obcy.

Przez głowę przeszły mi myśli, które sprawiły, że serce zatrzymało się na moment, aby później przyspieszyć swój rytm. Czy i jemu podali ten sam lek co mi? Ale przecież pozwalając mu tu wrócić, nie mieli z tego żadnego pożytku.

Usiadłam ponownie na ziemi z bólu i z tego, że ta teoria wydawał się coraz bardziej prawdziwa kiedy chłopak nie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem ani razu. Unikał mnie, jakby wcale chwilę temu nie tulił mnie do swojej piersi, powtarzając, że wszystko miało się ułożyć.

— Potkamy się u Brad'a — oznajmił szatyn, tym samym tonem, od którego przechodziły mnie ciarki. Nie poznawałam go.

Uniosłam głowę, zauważając, że Luke nareszcie poświęcił mi odrobinę swojej uwagi.

Musiałam spróbować? Przecież nie mógł zmienić swojego nastawienia do mnie w zaledwie kilka minut. Nie potrafiłam się z tym pogodzić.

Wyciągnęłam rękę przed siebie. Szatyn spojrzał na nią na moment. Widziałam po jego spojrzeniu, że wacha się przez chwilę, jednak ostatecznie pomógł mi stanąć na nogi. Udałam, że noga zabolało mnie na tyle, że nie potrafiłam ustać w miejscu. Nie wiele mijało się z prawdą. Oparłam się dłońmi o jego klatkę piersiową, by utrzymać równowagę.

— Powoli. — zatroskany ton jego głosu sprawił, że zapaliła się we mnie iskierka nadziei.

Uniosłam głowę, krzyżując z nim swoje spojrzenie. Moje pełne nadziei z jego zmartwionym. Napełniło mnie szczęście. Wiedziałam, że nie mógł być tak oschły. Nawet jeśli nie czuł do mnie tego co początkowo sobie ubzdurałam, to przecież on nie był taki. Był miły i dobry. Martwił się o ludzi, których dopiero co poznał. Dlatego nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że mógłby być taki zimny.

Chłopak, widząc moją radość, natychmiast się zmieszał. Jego rysy twarzy stężały, a on sam zostawił mnie na ziemi, bym samodzielnie stanęła na nodze.

— Aiden, pomóż Kirze dostać się do domu — odrzekł, zadeptując tym samym moją nadzieję.

Obserwowałam jak odlatuje, zostawiając nas w całkowitym osłupieniu. Nawet Aiden nie wiedział, co spowodowało u niego taką reakcję. Tym bardziej ja.

Opuściłam wzrok na swoje dłonie zaciśnięte na rogach koszuli. Uścisk w sercu przyprawił mi ogromny dyskomfort. Dlaczego robił to wszystko, skoro jeszcze chwilę temu widziałam, z jaką troska się ze mną obchodził? Może nie zależało mu na mnie w ten sposób? Mogłam to zrozumieć i zaakceptować. Przecież nic mi nie obiecywał. Ale przecież on nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Wiedziałam, że coś było nie tak i z pomocą mojej ciekawości zamierzałam się dowiedzieć, co było tego powodem.

☆pov.Luke☆

Jak długo człowiek mógł udawać, że wszystko było w porządku? Kiedyś odpowiedziałbym, że w nieskończoność. Mówiłem przed samym sobą, że potrafiłem ukryć ból, który towarzyszył mi po zdradzie i późniejszej śmierci Alice. Ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że to tylko zwykle kłamstwo. Oszukiwałem sam siebie.

Strata osoby, którą się znało, nieważne jak długo i w jakich było się relacjach, zawsze zostawiała po sobie ślad. Długo kryłem swoje uczucia. I dopiero kiedy poznałem białowłosą, udało mi się naprawdę przestać zadręczać się przeszłością. Choć w jakimś stopniu.

Zapomniałem na moment o Alice. Jej postać przysłoniła mi białowłosa. Ale wystarczyło usłyszeć jedno zdanie z ust człowieka, który sprowadził na mnie ten koszmar, bym o wszystkim sobie przypomniał. Ocknął się z bańki.

— Widzimy się ponownie, Luke. — Jego ochrypły od nadmiaru nikotyny głos rozniósł się w ciszy, gdzie nawet ptaki nie odważyły się odezwać.

Zastygłem w miejscu. Myślałem, że osoba, do której należał głos zostawiła mnie w spokoju po tym co stało się z Alice. Najwidoczniej wcale tak nie było. Jak zwykle bawiła go zabawa w polowanie. Dał mi spokój na jakiś czas bym tylko zyskał żmudną nadzieję, że mogłem się od niego uwolnić. Od początku już planował takie zagranie. To było całkiem w jego stylu. Nie bez powodu nazywał siebie łowcą. Nie był to tytuł nadany mu tylko przez pracę, jaką wykonywał. On zasługiwał na niego jak nikt inny. Bawił się polowanie. Ryzykował, by doświadczyć sobie więcej wrażeń. Ciągnął swoją ofiarę za nos, dając jej poczucie, że panuje nad sytuacją, aby później oświadczyć, że tak naprawdę robiła dokładnie to, co on chciał. Tak było zapewne i ze mną. Naprawdę przez moment liczyłem, że dał mi spokój.

Odwróciłem się w jego kierunku. Jak zwykle stał pewny siebie za moimi plecami. Uśmiechał się cynicznie. Wyglądał dokładnie tak samo jak go zapamiętałem. Stary, lecz tylko z wyglądu, z marnym poczuciem stylu facet, który poświęcił kilka ostatnich lat swojego życia na gonitwie za kimś, kogo niesłusznie oskarżył.

— Czego chcesz? — warknąłem w jego kierunku poddenerwowany.

— Luke — odparł ze spokojem, ale i lekką dezaprobatą na mój ostry ton — Dlaczego od razu z taką agresją? — zacmokał niezadowolony.

Zacisnąłem szczękę w obawie przed tym co zamierzał zrobić. Po tym człowieku mogłem spodziewać się wszystkiego i niewiedza, co tym razem zechcę zrobić, mnie przerażała. Był bardziej niebezpieczny od zwyklej istoty nadprzyrodzonej. Był nieobliczalny i szalony na punkcie swojej zemsty.

Niestety zemsty na mnie.

— Chciałem tylko zaproponować ci korzystny dla ciebie układ — oświadczył, po czym jak gdyby nigdy nic wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów. — Chcesz? — Wystawił ją w moim kierunku. Nie odpowiedziałem. Ale po moim ostrym spojrzeniu musiał domyślać się odpowiedzi. — No trudno. — Sam wyciągnął jednego papierosa z paczki i wsadził go do ust.

— Jaki znowu układ? — skupiłem się na jego poprzednich słowach.

Kąciki ust mężczyzny powędrowały do góry, ale nie odpowiedział od razu na pytanie. Ze spokojem nigdzie się nie spiesząc, szukał zapalniczki w swoich kieszeniach, a gdy ją w końcu znalazł, odpalił końcówkę papierosa i zaciągnął się, o czym świadczyła żarzący się tytoń.

— Na początku miałem zamiar po prostu cię zabić — przyznał się otwarcie. Jednak nie zrobiło to na mnie rażenia. Doskonale wiedziałem, jakie były jego plany, bardziej zaskoczyła mnie wiadomość, że najwidoczniej jego plany uległy zmianie. — Trochę było to nietaktowne, nie sądzisz? — kontynuował swoją wypowiedź, nie zwracając uwagi na popiół, który zaczął kruszyć się i opadać na jego dłoń. — Dlatego pomyślałem trochę nad tym. Sam rozumiesz nie mogę puścić cię bez konsekwencji tego co zrobiłeś.

— To nie byliśmy my — zaprzeczyłem od razu, nawet wiedząc, że nic to nie da. Nigdy nie dawało.

— Oh ja wiem. — Zaciągnął się papierosem, najwyraźniej przypominając sobie o jego obecności. — Przecież już mi to mówiłeś — odparł z pobłażaniem jak do dziecka. — Ale wiesz, że to nie jest prawda. Dlatego mam nadzieję, że okażesz trochę skruchy i zgodzisz się na moją propozycję.

Zacisnąłem dłonie we wściekłości. 

— To naprawdę nie byliśmy my — powtórzyłem, mając powoli dosyć tego jak często musiałem mu to powtarzać, a on i tak nic sobie nie robił z moich słów.

— Uparty jak dziecko — odparł rozdrażniony. — Może najpierw posłuchać tego czego do ciebie chce co? — zaproponował z udawaną życzliwością. — Tak naprawdę to nic takiego. Skoro jesteś taki dobroduszny i uczciwy jak mówisz to nie będzie ci sprawiało problemu jeśli przyprowadzisz do mnie kilku Damirów. Oczywiście mówię tu o takich, które zakłóciły spokój ludzi. Jak dobrze wiesz, niewinnych zostawiamy w spokoju.

Dałbym sobie rękę uciąć, że ostatnie zdanie było skierowane bezpośredni do mnie. Mógłbym po raz kolejny zacząć się tłumaczyć, ale nie było sensu. On i tak mnie nie słuchał. Chciał, bym przyprowadzał do niego swoich. Drwił sobie, czy mnie podpuszczał? Doskonale wiedział, jaka będzie moja odpowiedź, a mimo to wciąż czekał, by ją usłyszeć. Nie kazałem mu długo czekać.

— Dobrze wiesz, że tego nie zrobię — odparłem, zyskując pewność siebie spowodowaną jego na pozór niegroźną postawą.

— Nie będziesz chciał tego zrobić, ale zrobisz — odparł równie pewny swoich słów co ja. — Luke — zwrócił się do mnie tonem jak ojciec do swojego syna. — Naprawdę nie lubię tego robić, dlatego liczyłem, że zgodzisz się od razu. — Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, co miał na myśli, dopóki nie wyciągnął telefonu z kieszeni i nie przyłożył go do ucha. — Przeszukajcie zachodnią część lasu w południowym Driffield. Interesuje was wampir i Damir, najprawdopodobniej dziewczyna — rozkazał, a ja czułem, jak moje serce zatrzymało swój bieg.

Zakłuło mnie w klatce piersiowej ze strachu.

Kira.

Nie myślałem długo nad tym co robiłem. Strach zmieszany z wściekłością przejął kontrole i jednym ruchem przywiązałem Carl'a pnączami do ziemi, a rękę zablokowałem kilka centymetrów obok jego ucha.

— Odwołaj to — warknąłem w strachu.

Cwany uśmiech pojawił się na jego ustach. Zwycięsko spoglądał na mnie, wiedział, że tymi słowami całkowicie pozbędzie się mojego oporu. Miał rację. Myśl, że mogliby złapać Kirę, sprawiała, że chęć walki całkowicie ze mnie ulatywała.

— Odwołaj to — powtórzyłem w panice. Lecz on tylko patrzał się na mnie w oczekiwaniu. — Zrobię co chcesz, tylko to kurwa odwołaj.

Obserwowałem, jak jego twarz wykrzywia się w zadowoleniu. W niecierpliwości czekałem aż się odezwie. Nie wypuściłbym go, dopóki nie odwoła rozkazu.

— Seth, fałszywy alarm. Wracajcie na stanowiska. — odparł z dziką satysfakcją.

Odetchnąłem z ulgą kiedy te słowa opuściły jego usta. Jednak nie na długo. Nadal odczuwałem strach przed tym, że Carl mógł jednak nie dotrzymać swojej tajemnicy.

— To co, wypuścisz mnie teraz? — wyśmiewał mnie.

Zacisnąłem szczękę, powstrzymując się przed odwarknięciem w jego stronę pewnych słów. Jednak zatrzymał mnie fakt, że to on miał władzę nade mną. Może był przywiązany do ziemi, ale wystarczyły jedne jego słowa, a Kira mogłaby ponownie znaleźć się w niebezpieczeństwie.

Uwolniłem go z więzów, nie spiesząc się, by to uczynić. Chociaż w ten sposób chciałem mu się zrewanżować.

— Widzisz, jednak można porozmawiać w pokojowych warunkach. — Nadepnął na niedopałek papierosa, który wypadł mu z dłoni kiedy przywiązałem go do ziemi.

— Więc, co teraz? — wycedziłem z drwiną.

Zanim odpowiedział, wzruszył lekceważąco ramionami.

— Nie wiem, idź nacieszyć się swoją dziewczyną czy chłopakiem, którymś z tej dwójki, prawda? — zapytał retorycznie, bo doskonale znał prawdę. Drażnił się ze mną. — Wkrótce przyjdzie do ciebie łowca i wyjaśni szczegóły naszej współpracy — wyjaśnił. — Widzimy się wkrótce, Luke. — zapluty ręce za plecami i odwrócił się znikający mi z oczy pomiędzy drzewami.

Myślałem, że to jego obecność wywołała we mnie takie zdenerwowanie, lecz nawet po jego odejściu nie potrafiłem pozbyć się uczucia strachu. Tym razem nie o samego siebie, lecz o ludzi, na których mi zależało. Carl był zaślepiony rządzą zemsty, by myśleć racjonalnie. Obwiniał mnie o coś, czego nie zrobiłem i nie chciał słuchać moich zapewnień, uważając je za kłamstwo.

Kilka lat temu kiedy byłem wraz z ojcem we Francji, dom Carl'a został podpalony. Zrobił to demon, którego mieliśmy za zadanie złapać. Chciał w ten sposób odwrócić naszą uwagę. No i mu się udało. On zwiał, a ja z ojcem staraliśmy się uratować rodzinę z płonącego domu. Jednak ani ja, ani mój tata nie mieliśmy szans z rozszalałym żywiołem. Ojciec ledwo wyszedł z tego z życiem. Jego pióra całkowicie spłonęły, a kiedy odrosły były cienkie i szorstkie. Chodziły plotki, że widziano dwóch Damirów, którzy wzniecili pożar. Carl nie brał innej opcji pod uwagę. Zastąpiła go rozpacz i chęć zemsty.

Uderzyłem pięścią w drzewo. Strach, że Carl mógłby zrobić Kirze to samo co Alice, zawładnął moim ciałem. Łowca wiedział, że przy jej pomocy będzie mógł mną manipulować. A jeśli się mu sprzeciwie, to ona poniesie tego konsekwencje. Musiałem odwrócić jego uwagę od niej. Dać mu do zrozumienia, że nie interesowało mnie to, co się z nią stanie.

Powiedział, że wie o Damirze i wampirze. Ale nie wiedział, kim były te osoby. Dopóki nie odkrył, że to Kira była tą, na której dobru mi zależało, wszystko miało być w porządku.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

No to się porobiło 🙄
Zaczynają się problemy, a my za chwilę kończymy pierwszą część 😱
Ale spokojnie, po 2/3 latach powstała kolejna 😂

Teraz tak na poważnie. Maraton będzie jednak w sobotę tak jak od początku planowałam. Rozdziały zacznę dodawać od godziny 11. Pojawi się łącznie 7 rozdziałów. 5 z tej części i 2 z kolejnej 😁
Mam nadzieję że będziecie czekać 🥰
No nic to muszę lecieć sprawdzać rozdziały 😅

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top