Rozdział 5

Tego poranka pogoda zaskoczyła miasteczko obdarowując je ostrymi promieniami słonecznymi, pomimo zapewnień pogodynki o obfitych deszczach. Nie zdziwił mnie więc fakt, że widząc tak spokojny nastrój matki natury, sama nabrałam ochoty by wyjść na zewnątrz. Tym bardziej, gdy w mojej głowie odezwał się cichy głosik przypominający mi o moim postanowieniu o codziennym bieganiu, nawet gdy wiele razy już to zaniedbałam to zdarzały się dni, gdy wstawałam i byłam wręcz pewna, że tym razem mi się uda i nie zrezygnuje po pierwszym razie.

Tak właśnie było i tego dnia. Więc gdy tylko ubrałam się w sportowy strój, a na moich nogach pojawiły się wygodne adidas, wyruszyłam w swoją podróż, będąc pewna że moi goście zbyt szybko się nie obudzą. Było jeszcze wcześnie rano, a po ich wczorajszym stanie mogłam stwierdzić jak bardzo głęboki sen musieli mieć.

Przystanęłam na chwilę, czując pojawiającą się delikatną zadyszkę. Obecność treningów związanych z Damirami sprawiła, że nie padłam po kilku metrach, jednak nadal nie byłam zadowolona z tego w jakim stanie byłam. Brak regularnych ćwiczeń dawało się we znaki, nie mówiąc już o zwykłych ludzkich aktywnościach, których praktycznie nie było.

Wzięłam głęboki oddech, decydując się przejść jeszcze kawałek pieszo. Byłam zafascynowana ciszą jaka panowała rankiem w lesie. Nawet zboczyłam trochę ze ścieżki, co może nie było najlepszym pomysłem, jednak będąc Damirem nie musiałam martwić się o to, że nie będę potrafiła wrócić. To jakby mieć obraz mapy z satelity w każdej chwili.

Szłam powoli przed siebie, wsłuchując się w ćwierkanie ptaków, do momentu gdy nagle wszystkie dźwięki ucichły, a zamiast nich pojawił się jeden o wiele głośniejszy i wyraźniejszy przelot skrzydeł. Odwróciłam się słysząc trzask gałęzi kilka metrów obok. Między drzewami mogłam zauważyć sylwetkę mężczyzny, który stał do mnie tyłem, a jego plecy zakrywały potężne, szare skrzydła, które powoli złożył. Stałam nieruchomo, jednak to nie powstrzymało trzasku patyków pod moimi nogami, które już i tak zbyt długo dawały radę utrzymać mój ciężar i naprawdę zdziwiłam się, że tyle zajęło im by w końcu się złamać.

Mężczyzna odwrócił się i choć jego twarz zasłaniał ogromny czarny kaptur bluzy, to słońce wyraźnie nie było jego sprzymierzeńcem, dokładnie oświetlając i ukazując mi jego twarz.

Brad musiał być równie zaskoczony moim widokiem co ja jego, bo stał nieruchomo jakby starając się nie rzucać w oczy.

Tak, bo jego pióra, które wystawały zza jego barków wcale się nie wyróżniały.

Zaczęłam powoli się wycofywać, mając nadzieję że pozwoli mi odejść. Nadal nie spuszczał ze mnie wzroku, tak samo jak ja z niego. Nie bałam się, że mógł mi coś zrobić tylko tego, że mogło to zadecydować o tym czy będą chcieli mnie w to zagłębić skoro już jednego z nich widziałam. A to zdecydowanie nie było mi na rękę.

Blondyn ocknął się z chwilowego zamyślenia, a na jego twarz wpłynąć chwilowy strach, który przeraził się w panikę, gdy zobaczył jak zaczęłam coraz szybciej się wycofywać, by w końcu odwrócić się i biegiem ruszyć do domu.

Spojrzałam za siebie upewniając się czy mnie nie gonił. Do góry również spojrzałam, czy aby nie chciał zabawić się w jastrzębia polującego na swoją zdobycz. Na moje szczęście nigdzie go nie dostrzegłam. Czy udawanie, że nic się nie stało było teraz na miejscu? Czy wiedział, że go rozpoznałam? Czy może miał nadzieję, że jego kaptur wystarczająco uniemożliwił mi zobaczenie jego twarzy?

Dlaczego wszystko szło nie po mojej myśli. Miałam ich unikać, a tym czasem ciągle spędzałam z nimi czas. A ich nieostrożność wcale nie pomagała mi w ukrywaniu informacji, że doskonale wiedziałam kim byli, bo również byłam jedną z nich. Jak można być tak nieodpowiedzialnym? Ja przez całe życie starałam się pozostać niezauważona nawet przez innych z mojego gatunku. Oni mieli za zadanie ukrywać się jedynie przed ludźmi. Czy było to aż tak trudne zadanie?

Zirytowana wydarzeniem, które nigdy nie powinno się zdarzyć, wróciłam do domu. Czując ściskający mi się z głodu żołądek, postanowiłam rozładować swoją frustrację na szykowaniu śniadania. Może to mogło mi pomóc uspokoić się i zapewnić, że przecież to nie był koniec świata. Może o wszystkim zapomną?

Eh... Nawet sama nie mogłam uwierzyć we własne słowa.

☆pov. Luke☆

Obudziłem się, ale zamiast wypoczęcia, poczułem jedynie okropny ból głowy i jeszcze większe zmęczenie niż gdy kładłem się spać. Choć nie mogłem być tego do końca pewien, bo nawet tego nie pamiętałem.

Otworzyłem leniwie oczy, jednak zasłoniłem je od razu, gdy słońce wpadające do pokoju, zatrzymało się właśnie na nich.

Kto wlazł mi do pokoju i pomyślał że świetnym pomysłem będzie odsłonięcie rolet? Zawsze opuszczałem je przed pójściem spać.

Motywując się możliwością ochrzanu mojej młodszej siostry, podniosłem się i przecierając twarz otworzyłem oczy. Chwilowe roztargnienie spowodowane moim niedawnym przebudzeniem się szybko minęło, a ja uświadomiłem sobie, że wcale nie znajdowałem się w swoim pokoju. Byłem w całkiem nieznanym mi miejscu.

Rozejrzałem się, zatrzymując wzrok na tabletkach przeciwbólowych leżących na szafce obok jak i szklance do połowy wypełnionej wodą. Wydarzenia z poprzedniej nocy wróciły do mnie, jednak pozostawiając lukę w momencie, gdy zakończyła się nasza gra w butelkę. Nic co było później nie potrafiło pojawić się w mojej głowie. Miałem tylko nadzieję, że nie wylądowałem poza granicami naszego miasteczka.

Podniosłem się obolały i ignorując tabletki ruszyłem w stronę drzwi, zauważając że nadal miałem na sobie wczorajsze ubrania. Co się że mną działo?

Wyszedłem z pokoju w momencie kiedy drzwi z naprzeciwka również się otworzyły ukazując Rose, która równie co ja musiała mieć ciężką noc.

— Gdzie jesteśmy? — zapytała przeciągając się i ziewając. Powiedziała to takim spokojnym tonem, całkiem nie przejęta co mogło się stać skoro nic nie pamiętała. Ale czego ja oczekiwałem. To właśnie była Rose.

— Sam chciałbym to wiedzieć. — podążyłem za spojrzeniem blondynki, która odwróciła się w stronę zapewne salonu.

— Chyba już wiem. — uśmiechnęła się lekko, ale skrzywiła się natychmiast. Chyba nie tylko ja cierpiałem na ból głowy. — Kira! — krzyknęła, co nie polepszało naszego stanu i chyba nie do końca to przemyślała.

Jednak chwilę później zza rogu mogłem ujrzeć wyłaniającą się sylwetkę białowłosej, na której twarzy pojawił się delikatny uśmiech gdy tylko nas zobaczyła.

— Dzień dobry, jak się spało? — widocznie bawiła ją moja skwaszona mina.

— Całkiem... w porządku. — westchnąłem, gdy głowę przeszedł pulsujący ból. A mogłem jednak wziąć te tabletki. Chyba się po nie wrócę.

— Robię jajecznicę. Chcecie? — zapytała.

Spojrzałem na Rose, której oczy zaświeciły się z radości. Sam czułem nieprzyjemne uczucie głodu w żołądku i nie zamierzałem przepuścić okazji by coś zjeść. Tym bardziej jeśli miało być to podane bez żadnego trudu.

— Jeśli to nie problem. — uśmiechnąłem się do niej.

— Żaden — odparła wesoło i wróciła do kuchni, z której unosił się zapach smażonej cebulki.

Zanim zająłem miejsce obok Rose, która nie mogła już się doczekać śniadania, wróciłem jeszcze po tabletki zostawione w mojej tymczasowej sypialni.

Wróciłem do salonu i usiadłem na krześle przy blacie oddzielającym kuchnie od wcześniej wspomnianego pomieszczenia. Oparłem głowę na dłoniach nadal czekając aż jakimś sposobem moje siły witalne wrócę.

Gdy nareszcie dwa pełne wspaniale wyglądającej jajecznicy talerze wylądowały przed naszymi nosami, zabrałem się do jedzenia choć nie z tak wielka ochotą jak Rose. To nie tak, że nie chciałem jej jeść, jednak byłem po prostu zmęczony, a dzień dopiero co się zaczął.

Wdzięczny uśmiech zawitał na moją twarz, gdy Kira postawiła przede mną kubek jeszcze parującej kawy. To była moja jedyna nadzieja na kolejne godziny.

Miałem już sięgnąć po napój, gdy mój telefony wydał z siebie ciche brzęczenie. Byłem zaskoczony, że nadal znajdował się w mojej kieszeni i to cały. Żadnych pęknięć, zarysowane czy zalania. Dziękując sobie w duchu, że przynajmniej tego dopilnowałem, sprawdziłem okienko pojawiające się wiadomości.

Uśmiechnąłem się na pojawiającą się nazwę na ekranie. Była tak stara, a nadal wywoływały u mnie śmiech przypominając sobie w jakich okolicznościach została ustalona.

Od: Blondas

Mam ważną sprawę, mógłbyś przyjechać z Rose?

Zmarszczyłem brwi, ale nie myśląc wiele odpisałem mu szybko.

Do: Blondas

Coś znowu zrobił?

Na odpowiedź długo nie musiałem czekać, bo przyszła wręcz natychmiast.

Od: Blondas

To nie na rozmowę przez telefon. Przyjdźcie.

Westchnąłem cicho, patrząc z utęsknieniem na kubek kawy, z którego nawet nie zdążyłem wziąć łyka. Brad mógł wszystko wyolbrzymić jak zazwyczaj to robił, jednak nie uspokoiłby się jeśli czegoś nie zrobimy, a nasze opóźnianie przyjazdu tylko jeszcze bardziej by go nakręciło.

— Kira — zawołałem dziewczynę, zwracając tym na sobie jej uwagę. — Wybacz, ale musimy już iść.

— Co dlaczego? — wtrąciła niezadowolona blondynka. — Jeszcze nie zjadłam — wyjęczała widząc jak wstaję.

— Coś się stało? — zapytała Kira, jednak nie wyczułem żadnej troski z jej strony. Jakby powiedziała to pytanie odruchowo, albo wiedziała wcześniej że będziemy musieli iść.

— Nie, nic poważnego, chyba. Jednak musimy iść. Brad znowu coś odwalił. — Miałem tylko nadzieję, że nie będzie chciała drążyć tematu, ale chyba nie miała takiego zamiaru. Rozumiała, że to nie jest moment, w którym może pozwolić sobie na dodatkowe pytania.

Wyszliśmy żegnając się z białowłosą i razem z blondynką ruszyliśmy w stronę lasu.

— To powiesz mi wreszcie co było powodem tego, że musiałam zostawić tam moje szczęście. — Chyba nadal była zła, że oderwałem ją od jedzenia.

— Brad chciał żebyśmy przyjechali — wytłumaczyłem i mogłem zobaczyć jak jej złość tylko się pogłębia.

— Może kucharzem jest dobrym, ale jeśli znowu spalił kuchnię, nie będę ponownie tego za niego sprzątać. Powinien naprawdę odpuścić sobie eksperymenty ze swoim ogniem. — Zacisnęła usta w wąską linię, jakby powstrzymywała się by czegoś jeszcze nie powiedzieć.

— Myślę, że tym razem chodzi o coś innego.

Westchnąłem ciężko i gdy upewniłem się, że byliśmy już wystarczająco głęboko w lesie, rozłożyłem swoje skrzydła by wylecieć ponad chmury. Miałem tylko nadzieję, że Brad faktycznie i tym razem wyolbrzymiał swój problem.

》☆《

Po niecałych dziesięciu minutach mogliśmy już w spokoju wylądować przed domem przyjaciela. Budynek znajdował się pośrodku lasu, co ułatwiało nam dostanie się bezpośrednio do niego. Nie musieliśmy martwić się tym, że któryś z sąsiadów mógł nas zauważyć, bo takich nie było.

Weszliśmy do domu przez drzwi, które przeważnie pozostawały cały czas otwarte. Nie było potrzeby ich zamykać, skoro nikt tędy nie przechodził, a droga prowadziła tylko i wyłącznie do tego domu.

Weszliśmy do salonu, gdzie siedział zestresowana Brad i Maja, która starała się go uspokoić.

— Więc co tym razem zrobiłeś? — odwróciłem się na oskarżycielski ton Rose, która nie stwarzała pozorów opanowanej. Wyraźnie śniadanie było czymś czego nie można było u niej zaburzyć.

— Byłem dzisiaj z Mają polatać — wydusił wyraźnie przejęty.

Westchnąłem, to nie będzie takie proste.

— Brawo. — zaklaskała podirytowana blondynka. — Coś jeszcze?

— Zleciałem na ziemię, całkiem zapominając sprawdzić czy ktoś nie kręci się w pobliżu? — spojrzał na mnie przestraszony. — Był to środek lasu, nikt tamten nie chodzi.

Zamknąłem oczy, analizując czym był spowodowany jego strach. Nawet jeśli widział go jakiś człowiek, to mało co mógł zrobić z tą informacją. Uznaliby go za wariata. A nawet jeśli łowcy by się do niego zgłosili, to dopóki nie wiedział kogo widział, to nic by im to nie dawało. Łowcy pilnowali by świat nadprzyrodzony nie przeszkadzam w życiu zwykłych ludzi. Nawet jeśli chodziło o zwykle ujawnienie się. Byli co do tego naprawdę cięci, jednak dopóki nie zrobiło się nic zagrażającego ludziom, zostawiali nas w spokoju. A przynajmniej ich. Dlatego nie wiedziałem czym blondyn się tak stresował.

— Brad spokojnie. — spojrzałem na niego pobłażliwie. — Wiesz kto to był? — W odpowiedzi dostałem jedynie niepewne potaknięcie głową blondyna. — A możesz nam powiedzieć? — przewróciłem oczami.

— Kira — odparł, a ciche parsknięcia Rose, które wydawała z siebie od czasu do czasu nagle ucichły.

Sam złapałem się za nasadę nosa, mając nadzieję że tylko się przesłyszałem.

— Mógłbyś powtórzyć?

— Za mną stała Kira — powtórzył, upewniając mnie, że wcale słuch mnie nie mylił.

Przynajmniej wiedziałem co było powodem jego zdenerwowania. Bał się, że dziewczyna mogła wszystko wygadać, a skoro go znała, nie byłoby problemu by go odnaleźć.

— Widziała twoją twarz? — westchnąłem.

Na śniadaniu zachowywała się normalnie więc byłem niemalże pewniej, że tym razem udało mu się wyjść z tego bez żadnych problemów.

— Nie wiem, miałem kaptur na głowie, ale stała prosto przede mną. Później uciekła, a ja nie wiedziałem co robić. — złapał się za głowę. Przejął się tym bardziej niż sądziłem. — Jeśli komuś powie...

— Na śniadaniu nie wyglądała podejrzanie. — Rose powiedziała dokładnie te same słowa, które przyszły chwilę temu mi na myśl.

— Byliście u niej? — ożywił się słysząc słowa blondynki.

— Musieliśmy wrócić z nią wczoraj z imprezy — wytłumaczyłe szybko, nie uważając że ta informacja była bardziej przydatna. Bo nie była.

Nagle po pokoju rozbrzmiał dzwonek telefonu Rose. Dziewczyna sięgnęła do kieszeni.

— To Kira — odparła i chciała odebrać, ale połączenie nagle ucichło.

— Ona wie — wydusił Brad.

Był przerażony tym, że łowcy mogli się dowiedzieć, że nie przypilnował swojego sekrety.

— Spokojnie, może się tylko pomyliła. — starałem się być opanowany jeśli on nie potrafił tego zrobić, choć sam się martwiłem o niego. — Będziemy teraz obserwować jej zachowanie. Postaram się z Rose dowiedzieć czy na pewno cię rozpoznała. — Widziałem jak blondyn wdzięcznie kiwa głową, zgadzając się z nami.

Przeczesałem dłonią włosy. Czy naprawdę byłaby tak opanowana skoro jeszcze przed chwilą widziała człowieka ze skrzydłami? Może Brad'owi pomyliły się osoby? Chciałem w to wierzyć.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Misję "odkryć sekret czy Kira zna ich sekret" uważam za rozpoczętą 😂
Ale czy podczas poszukiwań jednej tajemnice inne również nie wychodzą na jaw? 🤭😌
Jak potoczą się kolejne wydarzenia? 🤔🤫

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top