Rozdział 42

☆pov.Luke☆

Nie potrafiłem uwierzyć w to co się wydarzyło. W głowie ciągle miałem obraz Kiry z potężnymi, białymi skrzydłami, unoszącej się nad ziemią.

Była Damirem.

No oczywiście, że tak. Jak mogłem być tak ślepy i tego nie zauważyć? Myślałem, że jej brak strachu przed nami wynikał z faktu, że miała już kiedyś kontakt z naszym światem. Ale cholera. Przecież na własne oczy widziałem, jak jej brat używa żywiołu ognia. Lecz wmówiłem sobie, że jego umiejętności były skutkiem przetrzymywania w zamku Duncan'a.

Dlaczego mi nie powiedziała? Przecież była jedną z nas. Gdybym tylko wiedział, mógłbym coś zrobić. A tymczasem jak głupek stałem, patrząc, jak upada na ziemię.

Ocknąłem się dopiero widząc, jak Duncan zaczął do niej podchodzić. Chciałem do niej podejść, jednak drogę zagrodziła mi ściana ognia, która wyrosła tuż przed moją twarzą.

Spojrzałem z wrogością na John'a. Co on wyprawiał? Musieliśmy się przecież do niej dostać. Był jej bratem do cholery, dlaczego ją tam zostawiał?

Warknąłem pod nosem.

Zamachnąłem się skrzydłami, wzlatując ponad ogień. Rana na moim skrzydle nie powodowała już takiego bólu, jednak nieprzyjemne uczucie ściągania skóry wciąż istniało. Ale nie powstrzymał mnie to przed dalszym lotem. Tym bardziej gdy zauważyłem, jak Duncan otworzył portal do swojej krainy. Pędziłem w jego kierunku, mając nadzieję, że uda mi się tam dostać, zanim znikną w środku. Brama zaczęła się zamykać, na co jeszcze bardziej przyspieszyłem. Wyciągnąłem rękę, chcąc szybciej znaleźć się w jego zasięgu. Jednak gdy moje palce miały przeniknąć przez portal, ogromne ciało wilka odrzuciło mnie na bok.

Upadłem na ziemię i przeturlałem się kilka metrów. Gdy nareszcie się zatrzymałem, nie myślałem, by dać swoim mięśniom odpocząć. Wstałem pospiesznie z ziemi. Szybko odnalazłem spojrzeniem Thomas'a, który również podniósł się z ziemi, będąc nadal w swojej wilczej postaci.

— Co ty kurwa wyprawiasz! — krzyknąłem na niego wściekły. Prawie mi się udało. Gdyby nie on, zdążyłbym na pewno.

Wilk spojrzał na mnie ostro i zaczął zmieniać się w człowieka. Frustracja tylko jeszcze bardziej zawładnęła moim ciałem, widząc jego lekceważący wzrok. Podszedłem do niego gdy tylko jego przemiana się zakończyła. Wziąłem zamach, by uderzyć go w twarz. Chciałem wyżyć się na nim za to, że mnie powstrzymał. Jednak złapał moją pięść, zanim zdążyła się dostać do jego twarzy.

— Co ja odpierdalam? — odparł prześmiewczo. — To ty chciałeś wpakować się do podziemia za Duncan'em. Następnym razem powiedz mi wcześniej kiedy będziesz chciał popełnić samobójstwo — zadrwił.

Wyrwałem swoją pięść z jego uścisku.

— Posłuchaj — zaczął już o wiele spokojniej Thomas. — Nie możemy wpakować się za nim bezmyślnie do podziemia. Pomożemy jej, ale musimy najpierw znaleźć jakiś plan — wytłumaczył, obdarzając mnie uważnym spojrzeniem. Jakby nadal spodziewał się, że będę chciał mu przyłożyć. Wiele się nie pomylił. Był moim przyjacielem, jednak teraz z chęcią bym przywiązał go do drzewa jak psa.

— Będę czekał w domu — odparłem chłodno i nie czekając na ich zgodę, wzleciałem w powietrze.

Byłem wściekły. Już nie tyle na Thomas'a i John'a, ile na samego siebie. Za to, że nic nie wiedziałem. Chciałem dać jej czas. Nie chciałem naciskać, by sama powiedziała mi o tym co ukrywała. A może właśnie to powinienem zrobić. Zmusić ją by mi o sobie powiedziała. Może wtedy wyglądałoby to inaczej i zamiast stać jak kołek, to bym jej pomógł.

— Kurwa — warknąłem, przyspieszają.

Miałem nadzieję, że wysiłek pozwoli mi znaleźć rozwiązanie. Thomas chciał ułożyć plan. Lecz jak długo mieliśmy czekać. Godziny, dni? Aż bałem się pomyśleć co Duncan planował z nią zrobić. Dlaczego to musiało się teraz stać? A Mike? Jak mogłem nie zauważyć, że coś było z nim nie tak. Zawsze cichy i opanowany, a jednak ostatnio wszystko zbyt bardzo go interesowało. Stał się pewniejszy siebie nawet jeśli się nie odzywał. Nigdy z Mike'iem nie dogadywałem się tak dobrze jak choćby z Brad'em, ale cholera mogłem coś zauważyć. Colin mówił, że zabił Mike'a. Wykorzystał chorobę jego matki. Szarowłosy często do niej wyjeżdżał. Był dla niego idealnym celem.

Zacisnąłem szczękę. Obiecałem sobie, że nikt już przeze mnie nie zginie. A tymczasem znowu popełniłem ten sam błąd będąc nieostrożnym.

Wylądowałem przed domem Brad'a. Wszedłem do jego wnętrza, zastając w salonie oglądającą telewizje parę. Uśmiechali się do siebie szczęśliwi. Nie mogłam patrzeć na ich szczęście. Byłem zazdrosny. W głębi serca czułem rozpacz, że Kira nie potrafiła mi zaufać. Nie zdążyłem odezwać się do przyjaciół, a reszta naszej grupy weszła do domu. Nawet pojawił się John'a. Musiał przyjść z Thomas'em.

Obrzuciłem ich wciąż wściekłym spojrzeniem, choć było ono też rozpaczliwe. Nie wiedziałem co mam robić. Czułem się beznadziejnie bezsilny. Thomas miał rację. Byłem głupi próbując pójść za Duncan'em całkowicie sam.

— Coś się stało? — odezwał się Brad, zauważając między nami napiętą atmosferę.

Już miałem mu odwarknąć coś nieprzyjemnego, gdy do domu przyszła nagle Rose.

Jasne wszyscy nagle niech się tu zbiorą. Zróbmy z tego domu miejsce schadzek bezużytecznych Damirów i ich psa przewodnika.

— Wiecie gdzie jest Kira? — odparła wesoło, jak zwykle. Lecz tym razem jej dobry humor jedynie mnie zirytował. — Widziałam John'a, a Kira nie odbiera telefonu. — Weszła do salonu, zatrzymując się, będąc lekko zdezorientowana zbiorowiskiem.

— Nie ma jej — odezwałem się jako pierwszy.

— Jak to jej nie ma? — Zmarszczyła brwi. — Wiem, że mieliście wyjechać, ale myślałam, że wrócicie po wasze rzeczy.

— Colin udawał Mike'a — oświadczył jak zwykle spokojny Thomas. — Wcale nie jechaliśmy do jego mamy. Miał tylko przyprowadzić Kirę do Duncan'a.

Spojrzałem na niego obojętnie. Świetnie to streścił.

— O Boże. — Blondynka zakryła usta przejęta.

— Czegoś nie rozumiem — wtrącił się Brad. — Dlaczego Duncan ją ścigał. W sensie po co? Przecież każdy potrafiłby przygotować kilka maści czy mikstur.

Miałem ochotę zaśmiać się na jego stwierdzenie. Byłem naprawdę ciekawa jego miny gdy dowie się, że Kira wcale nie była zwykłą dziewczyną potrafiącą kilka sztuczek. Była jedną z nas, a nawet więcej. Jej śnieżnobiałe skrzydła nie były zwyczajne. A to, że nie czuliśmy jej zapachu, również nie mogło być przypadkowe.

— Kira... — Rose niepewnie spojrzała na Thomas'a, a ten przytaknął prawie niezauważalnie głową. — Jest Damirem — oświadczyła, zaskakując tym zakochaną parę, ale także i mnie.

Wiedziała? Kira jej powiedziała? Więc nie tylko białowłosa coś przede mną ukrywała. Jakby nad tym pomyśleć Thomas również nie wyglądał na zaskoczonego jej wyglądem. Czy oni wszyscy wiedzieli?

— Od kiedy o tym wiesz? — warknąłem, a moja złość, która powoli zaczęła opadać, ponownie się zwiększyła.

— Dowiedziałam się kilka tygodni temu — odparła nieśmiało, widząc moje zdenerwowanie. — Prosiła mnie o pomoc z Aiden'em — dodała, wywołując tylko kolejne moje prześmiewcze prychniecie.

— Jaka znowu pomoc z Aiden'em?

— Jest wampirem, który pracuje dla Duncan'a i prześladował Kirę — wymruczała pod moim ciężkim spojrzeniem.

— No to są jakieś jaja. — Zaśmiałem się bez krzty radości. — A ty od kiedy wiedziałeś? — zwróciłem się do Thomas'a. Jednak ten unikał mojego spojrzenia. — Thomas? — zaczynałem tracić cierpliwość.

— Od początku — odparł, spoglądając nagle odważnie w moje oczy. Zaśmiałem się. — A wy też się teraz dowiedzieliście, czy tylko ja jestem opóźniony z nowościami?

Byłem przyszykowany na wszystko. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby oni również znali prawdę. Naprawdę tego się spodziewałem, choć chciałem, by było inaczej. By nie okazało się, że tylko mnie miała za tego niewartego zaufania.

— Stary spokojnie, też się teraz dowiedzieliśmy — obronił się blondyn.

Zacisnąłem usta w linie, odwracając od nich wzrok.

— Będziemy teraz omawiać plan jak uratować Kirę, czy mam wyjść, by się o nim nie dowiedzieć? — zażartowałem, ale nie zdziwiłbym się gdyby tak zrobili.

— Jeśli dalej będziesz się tak zachowywał to naprawdę o tym pomyśle — odezwał się poważnym tonem wilkołak. — Słuchaj, Kira chciał ci o tym powiedzieć w samochodzie. Wiedziała, że Colin jest jednym z nas, ale to właśnie tobie wtedy zaufała. Wierzyła, że to nie ty nim jesteś. Powstrzymałem ją przed tym, by ci powiedział prawdę, bo nie był to czas na takie wyznania. Jak widać nie myliłem się. — Podszedł do mnie, patrząc na mnie tym swoim ciężkim spojrzeniem, przywołując mnie do porządku. — Sam zdecyduj czy się uspokoisz i razem coś wymyślimy, czy lepiej stąd wyjdziesz. 

Zacisnąłem szczękę, czując się niekomfortowo pod jego spojrzeniem. Nienawidziłem gdy wykorzystywał swoją dominację. Jednak miał rację. Mogłem wściekać się i oskarżać ich wszystkich, a tak naprawdę najbardziej na kogo się złościłem byłem ja sam. Wykorzystywałem ich, by pozbyć się swojego gniewu.

Thomas chciał, bym się uspokoił, ale byłem ciekaw czy on by to potrafił gdyby był na moim miejscu. Gdyby to kogoś ważnego dla niego porwali.

— Przepraszam — odparłem ostatecznie.

Usiadłem na krześle. Musiałem faktycznie się opanować. Pomogła mi w tym informacja, że John znał układ pomieszczeń w zamku. Odrobinę się uspokoiłem, zyskując chwilową nadzieję. Jednak zaraz została ona zdeptana.

— Więc jak zamierzamy pomóc Kirze? — zapytałem, starając się brzmieć neutralnie? — Jak w ogóle dostaniemy się do jego zamku. Przecież od razu nas wyczują? — Miałem pustkę w głowie. Powoli zaczynało docierać do mnie, że uratowanie dziewczyny mogło okazać się niemożliwe.

— Nie wyczują, jeśli będziemy mieli to. — Wyciągnął z kieszeni szmacianą bransoletkę. Dokładnie taką, jaką nosiła białowłosa. — Znalazłem ją na polanie. Kira musiał ją upuścić. Pomoże nam ukryć zapach jednego z nas — oznajmił. Lecz jego wiadomość wcale mnie nie ucieszyła.

Mieliśmy tylko jedną bransoletkę. Mogłem ją założyć, Thomas był wilkołakiem, więc jego pobyt w podziemiu nie wydawałby się podejrzany, jednak wątpiłem byśmy we dwójkę dali radę. Tym bardziej jeśli to John znał więcej informacji i układ pomieszczeń zamku.

— Już wiem! — krzyknęła nagle Rose, po czym wybiegła szybko z domu, nic nam nie tłumacząc.

Nie wiedzieliśmy co zamierzała zrobić blondynka, ale musiała wpaść na jakiś pomysł. Liczyłem tylko na to, że okaże się rozwiązaniem naszego problemu.

— Thomas, może ty mógłbyś sprawdzić, gdzie zamknął Kirę? — zaproponowała Maja, przysłuchując się naszej wymianie zdań. — Odwiedzasz czasami podziemie.

— Tak, ale po tym co dzisiaj się wydarzyło, nierozsądnym byłoby pojawienie się ponownie w pobliżu zamku — wytłumaczył, wywołując tym zawstydzenia niebieskowłosej.

Miał rację. Duncan raczej nie byłby zadowolony, widząc go ponownie. A więc nasze grono ekipy ratowniczej zmniejszyło się do jednej osoby. Jeszcze lepiej.

》☆《

Spędziliśmy dwie godziny, starając się coś wymyślić, jednak każdy nasz kolejny pomysł miał jedną wadę. Nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie zamknięta była Kira. Bez tej informacji, samobójstwem byłoby opakowanie się między mury zamku. Wszyscy mieliśmy już resztki cierpliwości. Nawet Thomas, który początkowo kazał mi się uspokoić, również wyglądał na podirytowanego.

Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, gdy ktoś niemalże wbiegł do domu.

— Jestem! — Krzyk Rose doszedł nas z przedsionka.

Nie musieliśmy długo czekać na pojawienie się blondynki w towarzystwie intruza, na którego widok mięśnie napięły mi się gotowe do ataku.

Ponowna złość odgoniła wcześniejsze zirytowanie, dodając mi nowej energii. Nie wahałem się nawet chwili. Podszedłem do wampira, wymierzając mu cios w twarz. Ten zatoczył się odrobinę do tyłu, jednak zadowolony uśmiech pojawił się na jego twarz. Tak jakby chciał mi powiedzieć, że sam dał mi się uderzyć. Nie wytrzymałem. Złapałem go za koszulę, mierząc go morderczym spojrzeniem, podczas gdy on nadal patrzał na mnie z góry.

— Luke uspokoi się — nakazała mi Rose. Lecz ja nie miałem zamiaru jej słuchać.

Przyparłem jego ciało do ściany.

— Czego tu szukasz? — wysyczałem mu w twarz. Ten jedynie uśmiechnął się szerzej. Nic sobie nie robił z tego, że nikt nie cieszył się na jego widok.

— Myślałem, że chcecie mojej pomocy — odparł pewny siebie.

— My? — prychnąłem.

— Tak Luke — przerwała mi Rose. — Aiden może wejść do zamku i dowiedzieć się gdzie jest Kira — wytłumaczył nam, mając chyba nadzieję, że zmienimy nastawienie co do wampira. Dobre sobie.

— Chyba nie wierzysz, że będzie chciał nam pomóc? — Odsunąłem się od niego, chcąc jedynie mieć większy widok na to co kombinował.

— Z jakiego powodu jednak tu jestem, więc może dojdziemy do porozumienia. — Wygładził rękami swoją czarną koszulę i przeczesał dłonią włosy. Jaki elegant.

— Czego chcesz w zamian? — zapytał Thomas, powodując tym moje zaskoczenie.

— Naprawdę mu wierzycie? — zapytałem niedowierzając.

— A masz jakiś inny pomysł? — zapytał Thomas, jednak nie potrzebował mojej odpowiedzi. Nawet na nią nie czekał.

— Przysługa za przysługę — odparł Aiden jakby było to najprostszą rzeczą na świecie.

— Nie oddamy ci Kiry — warknąłem od razu.

— Na to nie liczyłem. — Spojrzał na mnie pobłażliwie.

Zacisnąłem szczękę.

Jak ten facet mnie irytował. Sprawiał, że wszystkie moje mięśnie napinały się, chcąc mu przyłożyć tylko na sam jego widok.

— Więc czego od nas oczekujesz? — dopytywał dalej wilkołak.

— Nic wielkiego, jednak wolałbym dogadać szczegóły po wykonaniu swojej cześci zadania — odparł pewnie, z góry zakładając, że się zgodzimy.

Jednak czy mieliśmy inny wybór? Zastanawiając się nad innym rozwiązanie, daleko byśmy nie zaszli, a czas zdecydowanie nam się kurczył. I choć bardzo tego nie chciałem, musiałem przystać na jego zasady.

Był jedynym rozwiązaniem, lecz i tym najbardziej niebezpiecznym. Miałem tylko nadzieję, że to, czego od nas chciał, było na tyle ważne, że nie odważyłby się nas oszukać.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Luke pokazuję swoją wściekłą stronę 😅
Trochę dziwnie mi się to czyta (teraz) 🤐
Ale wróćmy do tego co jest najbardziej zastanawiające.
Czyżby w Aiden'ie odezwało się dobre serce? 🤔
Posiada on coś takiego? 😆
Czego będzie chciał w zamian? 😌

No i na koniec zapytam, jak wasze nastawienie do powrotu zdalnych? 😂
Ja ogólnie wolałabym stacjonarne zajęcia, ale te zdalne teraz trochę mnie ratują ze wszystkimi sprawami które mi się nazbierały, więc u mnie na plus 😅🙈

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top