Rozdział 38
Patrzałam oniemiała w oczy kogoś, kogo uważałam od trzech lat za martwego. Przepłakałam wiele nocy, chcąc zobaczyć go po raz kolejny, wiedząc jednocześnie, że było to niemożliwe, a teraz stał tuż przede mną. Choć jego wygląd zmienił się drastycznie, to niebieskie oczy wciąż pozostały te same. Nie mogłam ich zapomnieć, bo przecież te same widziałam codziennie w lustrze.
— To niemożliwe — wyszeptałam.
— Siostrzyczko — odezwał się ciepło, choć jego głos stał się bardziej ochrypły niż go zapamiętałam. To jednak nie sprawiło mojej niechęci czy niepewności. — Chodź. — Wyciągnął dłoń w moim kierunku.
Z ogromną tęsknotą rzuciłam się w jej kierunku, jednak moje ruchy zostały zatrzymane przez Luke'a, który złapał mnie za nadgarstek.
— On nie wygląda jak twój brat — powiedział tonem, jakby starał się wybudzić mnie z nieistniejącego uroku.
— Ty już dobrze wiesz dlaczego wyglądam inaczej — warknął John, z jaką wrogością jakiej jeszcze nie miałam okazji u niego usłyszeć. Nawet kiedy chodziło o Aiden'a.
Jego wyraz twarzy stężał, a w dłoni ponownie zapalił się płomień.
— Poczekaj! — krzyknęłam spanikowana. — O co chodzi? — Dyłam zdezorientowana.
Jak to Luke wiedział, dlaczego John się tak zmienił?
— Kira podejdź do mnie.
John zrobił krok w naszym kierunku, a płomień w jego dłoni rozżarzył się tylko większym blaskiem. Obejrzałam się spanikowana na Rose, która równie co ja nie wiedziała co zrobić.
— Dziwne, że akurat kiedy z podziemia ucieka jeden z ich więźniów, ty pojawiasz się przypadkiem znikąd, podając się za jej zmarłego brata. — Luke odsunął mnie od John'a odważnie stając przed jego promieniami. — I skąd ten płomień? Kira nie potrafi takich sztuczek, więc skąd ty je umiesz?
Nie nie nie. Szło to w bardzo niebezpiecznym kierunku.
— Nie pierdol, że nie wiesz — prychnął wrogo. — Już nie uda ci się nic zrobić Colin — warknął. — Wiesz, odpocząłem trochę i nabrałem siły. — Na jego dłoni usiadł ognisty ptak, który przekształcił się z kuli ognia, która jeszcze chwilę temu trzymał.
Był łudząco podobny, do którego tego udało mi się przypadkiem wytworzyć dzień wcześniej. Ten jednak ze spokojem czekał na rozkazy swojego pana. Był przepiękny.
— Jaki Colin? Nie wiem, o co ci chodzi.
Widocznie Luke nie podzielał mojej ekscytacji. Cóż, wcale mu się nie dziwiłam. Nie chciałabym mieć wściekłego John'a przeciwko sobie.
— John, o co chodzi? — Przemknęłam obok Luke'a, który skupił się na chłopaku.
Stanęłam obok brata, z tęsknoty ostatnimi siłą powstrzymywałam się przed tym, by nie rzucić mu się w ramiona. Chciałam przytulić go. Poczuć ciepło jego ciała i wiedzieć, że naprawdę żył. Przeprosić go jak głupio się zachowałam. Za to, że go wtedy zostawiłam. Za to, że ich nie posłuchałam. Byłam zdolna błagać go, by mi wybaczył tylko po to, by nie zostawiał mnie samej. Nie chciałam już widzieć jak odchodził.
— Colin miał udawać jednego z nich, sprawić byś mu zaufała, by on mógł zaprowadzić cię do Duncan'a. — Przyciągnął mnie do siebie, sprawiając, że już nie mogłam stanąć mu na drodze, gdy wrogim spojrzeniem obrzucał szatyna.
— Luke jest z nami odkąd pamiętam, niemożliwe by był tym za kogo go uważasz — wtrąciła się Rose. — Poza tym Luke nigdy nie oddałby Kiry Duncan'owi. — Uśmiechnęła się delikatnie.
Dziwnie było widzieć jej uśmiech gdy wszyscy pozostali mieli poważne miny i każda mierzyło siebie wzajemnie ostrym spojrzeniem.
— Takie było jego zadanie. — John nadal trwał przy swoim.
— Jeśli on jest tym całym Colin'em, to ja musiałabym już dawno biegać na życzenie Thomas'a jak pies, którym jest. — Zaśmiała się, ignorując nasze niezrozumienie. Chyba naprawdę musiałam przyzwyczaić się, że często mówiła coś, czego nie rozumiałam. — Założyłam się z nim, że oni — wskazała na nas — będą razem i gdyby Luke miał wykorzystać Kirę do "złych zamiarów" — zrobiła dramatyczną pauzę. Wariatka. Tym bardziej, że ogniste stworzenie nadal było gotowe do ataku, siedząc na ramieniu brata — Thomas już dawno by coś wyniuchał. Psina ma dobry węch. — Pomimo powagi sytuacji jej szalony nastrój udzielił się również i mi, a już po chwili chichotałam, próbując powstrzymać śmiech.
Thomas chyba nie byłby zadowolony, słysząc słowa blondynki. Zdawali się być zżyci ze sobą, jednocześnie podkładając sobie nogi co drugi krok. Choć nie zdziwiłabym się gdyby to Rose była tą, która w sporej przewadze dogryzała brunetowi. Gdybym nie wiedziała, jak wiele ich różniło, to pomyślałabym, że są rodzeństwem. Ja tak samo drażniłam się z Johnem.
— Więc kogo udaje Colin? — John po zapewnieniach blondynki zdecydowanie się uspokoił, a ptak na jego dłoni rozpłynął się w powietrzu.
Widziałam, jak Luke wypuszcza powoli powietrze z ulgą. Nie dziwiłam mu się. W starciu z ogniem był na straconej pozycji. O dziwo to nie on przez wielu nazywany nieokiełznanym żywiołem był tym najpotężniejszym. Żaden nie był, jednak gdyby się zastanowić, zaskakująco przerażała woda. Może nie nadawała się do jakieś wielkiej walki i nie miała takiej potęgi zniszczeń jak choćby wspomniany wcześniej ogień. Jednak potrafiła zniwelować wiele z innych żywiołów. Powiedzmy sobie szczerze. Pojedynczy Damir nie stworzy powodzi. A do pożaru wystarczy jedna iskierka, lecz nawet to nie czyniło go niepokonanym.
— Każde z nas jest razem od wielu lat — odparł niepewnie Luke. Widocznie nadal nie był pewien, co postanowi zrobić John. Ja w sumie też nie.
Wyswobodziłam się z uścisku brata, choć naprawdę chciałam zostać na swoim poprzednim miejscu. Jednak nie chciałam, by myśleli, że byłam po jego stronie. Nie byłam po niczyjej. Chciałam stworzyć jedną stronę.
— Potrafi przybierać, postać innych — odparł John. Ucieszyłam się, że zamiast ponownie ich atakować, starał się dogadać.
Jednak nie umknął mi uważny wzrok, którym wciąż obserwował szatyna. Za to ja mogłam przyjrzeć się jemu. Zmienił się tak bardzo. Skóra stała się bledsza, włosy prawie w całości pokryła czarna barwa, a jedynie ich końcówki wciąż raziły swoim rudym prawie pomarańczowym blaskiem. Dużo schudł, a dawne mięśnie jakby zniknęły. Ubrania, które nosił były po szczupłej osobie, a na nim i tak wyglądały jakby były o kilka rozmiarów za duże. Jego wzrok, choć uważny, było w nim widać potworne zmęczenie.
Patrząc na niego, czułam jak łzy zaczęły zbierać mi się pod powiekami. Opuściłam głowę, wiedząc, że stan w jakim był, zawdzięczał właśnie mi. To ja go tam zostawiłam. To przeze mnie nas zaatakowali, a nasi rodzice zostali zabici.
Uniosłam odrobinę głowę, starając skupić się na ich rozmowie, z której się włączyłam.
— Colin podaje się za mężczyznę. Myślę, że nie robiłby sobie większego problemu, by wcielić się w kobietę — odparł w zamyśle John.
— A to niby jaki problem? — oburzyła się Rose. Luke spojrzał na nią z wniesiona brwią. — Wy po prostu nie rozumiecie naszego ideału. — Wzruszyła ramionami.
Na twarzy John'a przemknął chwilowy uśmiech, który starał się powstrzymać, lecz drgające policzki zdradzały jego próby.
— W takim razie zostaje Brad, Mike i Thomas. — Luke zignorował komentarz blondynki, całkowicie skupiając się na tropie John'a. Zamyślił się na chwilę, po czym prychnął prześmiewczo. — Nie wierzę, że ich podejrzewamy.
Musiało być mu ciężko w ogóle pomyśleć, że jeden z jego przyjaciół mógłby okazać się zdrajcą. Znali się tyle lat. To tak jakbym ja podejrzewałam Matt'a. Razem się bawiliśmy od piaskownicy. Nie wyobrażałam sobie, by knuł za moimi plecami.
— Brad jest panikarzem i wystraszył się, że to Kira mogłaby wydać nas łowcom — zaczęła Rose. — Mike... to Mike, on zawsze na zimno do wszystkiego podchodzi i chyba mało interesowało go to, że Kira się o nas dowiedziała. — Szarowłosy był tym typem człowieka, który mało co się odzywał, ale zawsze wszystko wiedział. Przerażało mnie to odrobinę. — Został Thomas, ale on to taki przyjazny Burek. — Uśmiechnęła się chytrze, zadowolona ze swoich słów.
Niesamowite było to, że takie słowa sprawiały jej radość, nawet jeśli nie było bruneta w pobliżu. Nie mógł jej nawet usłyszeć.
— Mówisz o nim jak o psie — zauważył John. — Jest wilkołakiem? — W odpowiedzi Rose przytaknęłam głową, ciesząc się, że John zrozumiał jej aluzje. — Więc mógłby współpracować z Duncan'em — mruknął bardziej do siebie.
— Prędzej by sobie ogon odgryzł. — Zaśmiała się blondynka. — Mówię poważnie. Miałeś szczęście, że go tu nie było kiedy przeszedłeś, bo nie słuchałby cię i nawet twój płomień nie zrobiłby na nim wrażenia.
— Thomas myślał, że z zamku uciekł niebezpieczny więzień. Słyszał, że chcesz dostać się do Kiry i to on przez większość czasu jej pilnował — wytłumaczył spokojnie Luke.
— Jestem niebezpieczny dla ich planu. Wiedzieli, że gdy uda mi się dostać do siostry, to zabiorę ją stąd. — Przeniósł na mnie swoje spojrzenie. — I to właśnie zamierzam zrobić. — Podszedł do mnie. Zadarłam głowę do góry. Tak jak zapamiętałam, głupek był wyższy. — Nie ważne, który z nich to Colin. Musisz stąd uciec. Duncan już wie, że tu jesteś. — Spojrzałam w jego oczy, czując smutek ściskający moje serce.
Przeniosłam swoje spojrzenie na pozostałych. Nie chciałam ich zostawiać. Czy naprawdę był to jedyny sposób? Ciągła ucieczka? Przecież nie mogłam tak w nieskończoność. Minęło zaledwie trzy lata, a ja miałam wrażenie, jakby od czasu mojego pierwszego wyjazdu minęła co najmniej dekada. Byłam już tym zmęczona. Lecz czy nie samolubne było moje myślenie, by się poddać?
Spojrzałam ze smutkiem z powrotem na John'a. Musiał wyczytać z mojej twarzy jak bardzo nie chciałam rozstawać się z tym miejscem jak i ludźmi, których poznałam, bo przyciągnął mnie do siebie, głaszcząc uspokajająco po plecach.
— Wiem, że to trudne — wyszeptał, wciąż trzymając mnie w uścisku.
— Dlaczego Duncan tak desperacko stara się mieć cię dla siebie? — zapytał Luke.
Miałam ochotę zostać w objęciach brata. Ukryć się w nich, by nie musieć odpowiadać mu na to pytanie i nie widzieć zawodu, jaki na pewno pojawi się na jego twarzy, bo nie zamierzałam powiedzieć mu prawdy. Może był to moment, w którym powinnam była to zrobić. W końcu i tak za niedługo miałam stąd wyjechać. Jednak bałam się jego reakcji. A raczej niechęci, że ukrywałam przed nim coś, co w sumie było dla nich codziennością. Byłam taka jak oni, a jednak nic im nie powiedziałam. Strach przed odrzuceniem był większy niż moje zaufanie. Byłam dziwadłem, które nie powinno istnieć. Więc czemu żyłam?
Otworzyłam usta, chcąc odpowiedzieć szatynowi na jego pytanie, jednak z moich warg nie wypłynęło żadne słowo. Bałam się powiedzieć prawdę, jednocześnie nie chcąc go okłamywać. I tak wiedziałby, że nie mówię mu prawdy.
Odwróciłam wzrok, widząc pojawiający się zawód i ból w jego oczach.
Ja nie potrafię. Dlaczego Rose umiałam powiedzieć prawdę, a jemu bałam się tego zrobić? Dlaczego tak bardzo obawiałam się tego jak zareaguje?
— Zostaniemy tu jeszcze na tę noc. Wyjedziemy rankiem — poinformował mnie John.
Przytaknęłam bezwładnie głową. Wiedziałam, że tak było lepiej. To dlaczego czułam ten ból w klatce piersiowej?
Prowadzona przez John'a, dotarłam do swojej sypialni. Lecz zanim do niej weszłam, odwróciłam się za siebie. Zatrzymałam wzrok na Rose, która rozmawiała z szatynem, uśmiechając się smutno. Z każdą kolejną przeprowadzką coraz mniej przywiązywałam się do ludzi. Wiedziałam, że będę musiała ich prędzej czy później opuścić. Łatwiej było nie znać nikogo, bo wtedy przez nikogo nie zostawało się zapamiętanym. Więc dlaczego przyjeżdżający tu postanowiłam zrobić wyjątek? Boże gdybym tego nie zrobiła, to mój wyjazd okazałby się o wiele prostszy. A tymczasem czułam się, jakbym miała zostawić kawałek siebie właśnie tutaj, by mieć pretekst, żeby tu jeszcze wrócić.
Opadłam na łóżko. Obserwowałam, jak John zajmuje miejsce obok mnie. Tak bardzo nie potrafiłam uwierzyć, że był tu ze mną. Bałam się że jeśli zasnę, jutro obudzę się i zobaczę, że był to tylko jeden z moich snów.
— Kira — zwrócił się do mnie łagodnie. — Musimy stąd wyjechać. Wrócimy tu jeśli będziesz chciała, jednak teraz nie możemy tu zostać — odparł z troską.
Zamknęłam oczy, opierając się o jego bok. Jeszcze kilka lat temu zrobiłabym nam zdjęcie, bo nikt z jego znajomych nie uwierzyłby, że potrafił być taki potulny. Ale teraz chciałam, by tak został jeszcze przez chwilę.
— Wiem, tylko... — zastanowiłam się, co dokładnie chciałam powiedzieć.
Nie chciałam zostawiać tego miejsca, które przypominało mi o swoim domu, przyjaciół, których tu poznałam, nawet jeśli nie wszyscy znali moje tajemnice, przyjęli mnie do siebie. Luke wiedział, że było coś na rzeczy, a jednak, zamiast wymusić na mnie odpowiedź, jak zrobił to Thomas, on czekał, aż zaufam mu na tyle, bym sama mu o tym powiedziała. Chciałam to zrobić. Nie wiedziałam czy do następnego poranka zdobędę na tyle odwagi, by mu o tym powiedzieć? Miałam nadzieję, że wyjawiając mu prawdę, zdoła on powstrzymać Duncan'a, a ja będę mogła z nimi zostać?
— Wyśpij się. — John przytulił mnie ostatni raz, po czym wstał z łóżka. — Obudzę cię rano — poinformował mnie i zaczął kierować się w stronę drzwi.
Spanikowana odprowadzałam go wzrokiem. Co jeśli ponownie zniknie? Wyciągnęłam rękę w jego kierunku.
— Będę w pokoju obok — uspokoił mnie.
Zawsze wiedział, co krążyło mi po głowę. Dokładnie jakby czytał mi w myślach. Doskonale wiedział również jak mnie uspokoić. Wiedziałam, że by mnie nie okłamał, dlatego wierzyłam, że naprawdę będzie dzieliła nas jedynie ściana. Czułam, jakbym cofnęła się o trzy lata. Jakbym znowu była naiwna, głupią nastolatką.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
A wy jak myślicie, kim jest Colin? 🤔
I co będzie dalej kiedy Kira wyjedzie? 😢
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top