Rozdział 35

⬇️ Ważna informacja na dole ⬇️

☆pov.John☆

Ciekaw byłem co czuli ludzie wspinający się na szczyty gór. Adrenalinę, determinację, a może czasem strach, że nie zdołają już z niej wrócić. Przecież wiele z nich sięgało wiele metrów ponad chmury. 

Tak i ja czułem strach przed złamaniem. Wlecenie na górę w normalnych okolicznościach nie stanowiłoby dla mnie żadnego problemu, jednak rana na plecach nie pozwoliła mi na długi lot. Dlatego byłem zmuszony o własnych nogach wejść po stromym zboczu. Byłem wykończony, lecz zdołałem przyzwyczaić się do tego uczucia. Wiedziałem, że zdołałam jeszcze wytrzymać, zanim moja ciało podda się mimo moich protestów. 

Wspiąłem się po schodach w obawie, że strażnicy, którzy czasem pilnowali bram, mogli mnie zauważyć. Dlatego widok pustej przestrzeni był dla mnie niemalże jak prezent na gwiazdkę. 

Podszedłem pospiesznie, na tyle ile umiałem do przedziwnej struktury. Nigdy z niej nie korzystałem. Słyszałem jedynie pogłoski. Podobno, aby dostać się do świata ludzi, trzeba było wyobrazić sobie miejsce, w którym się kiedyś było. Niby nic prostszego, lecz przepełniały mnie obawy. 

Co jeśli się zawaham? Gdzie wtedy wyląduję? 

Te myśli powstrzymywały mnie dłuższą chwilę przez zanurzeniem się w przedziwnej powłoce. Jej złowrogi ciemnofioletowy kolor wcale nie zachęcał, by do niego wkroczyć. Jednak strach przed złamaniem był większy niż przed niewiadomym. W środku bramy mogłem spodziewać się przeróżnych rzeczy, dobrych, złych, czy kij wie jakich. A w zamku Duncan'a doskonale wiedziałem co mnie czekało i wszystko zdawało mi się lepsze od tego.

To właśnie pchany takimi myślami wkroczyłem jednym krokiem w nieznaną mi przestrzeń. Moje myśli starałem się skupić na miasteczku, gdzie niegdyś razem z Kirą odwiedziliśmy naszego przyjaciela. Byliśmy wtedy dziećmi. Bawiliśmy się beztrosko w basenie na terenie domu kolegi. Niczym się nie przejmowaliśmy, wtedy Kira nie znała jeszcze swoich mocy. 

Skupiłem się z całych sił na tym wspomnieniu, mając nadzieję, że ono podziała. Lecz rozpraszało mnie uczucie, jakbym przez wieczność spadał bezwładnie w dół. 

Powinno to aż tak długo trwać? 

Zaniepokoiłem się, jednak z tego stanu zbudziło mnie potworne uczucie zimna. Jeszcze większe od tego, które odczuwałem na co dzień. Tym razem towarzyszyło mu brak tlenu, a po chwili zorientowałem się, że faktycznie nie byłem zdolny nabrać powietrza. Otaczała mnie lodowata woda, uniemożliwiając zaczerpniecie tchu. 

Pierwsze wrażenie, jakie odczułem to ogarniająca mnie panika. Wszędzie było ciemno. Czułem, jakbym nurkował w głąb oceanu. Zanurzając się w nim coraz głębiej.

Tym, co przywrócił mi trzeźwość umysłu, było dno, które pomimo że go nie widziałem, to doskonałe wyczułem je pod moimi stopami. Odepchnąłem się od niego, będąc spragniony powietrza.

Gdy wynurzyłem głowę ponad taflę wody, od razy zacząłem łapczywie nabierać tlenu do swoich płuc. Moim ciałem wstrząsnął kaszel i dopiero gdy udało mi się w jakimś stopniu go opanować, zauważyłem, że dryfowałem pośrodku basenu. Tego samego basenu, w którym kiedyś razem z siostrą uczyliśmy się pływać. 

Położyłem się na wodzie, pływające przez chwilę na niej, po czym zaśmiałem się z absurdu tej sytuacji, a może ze szczęścia, że naprawdę mi się udało.

Nie chciałem wzbudzić sobą zainteresowania mieszkańców domu, dlatego mój śmiech szybko ucichł, lecz szeroki uśmiech nadal pozostał na mojej twarzy.

Udało się. Naprawdę mi się udało.

Podpłynąłem do drabinki i z jej pomocą stanąłem na zimnych płytkach. Dreszcz wstrząsnął moim ciałem gdy wiatr owiał moje przemoczone ubrania. Byłem ranny i zmarznięty, ale nareszcie udało mi się uciec. Może ktoś faktycznie wysłuchał moich próśb. Może nawet dla upadłego miał ktoś jeszcze odrobinę sympatii. 

Nie wiedziałem tylko, jak dużo jej jeszcze zostało, dlatego nie chcąc nadwyrężać czyjegoś dobra, opuściłem posiadłość dawnego znajomego. Musiałem dostać się do Driffield.

Tylko w którym kierunku powinienem się udać?

To pytanie zaprzątało moją głowę w drodze... w zasadzie to do nikąd. Szedłem przed siebie, licząc, że natrafię na coś, co wskazałoby mi drogę. 

Ulice były opustoszałe. Zimna i ciemna noc nie sprzyjała wędrówką ludzi. A przynajmniej nie w tak małym miasteczku. Wszyscy obawiali się złodziei i bandytów, nie wiedząc, że oni byli najmniejszym zagrożeniem. Jednak to w jakimś stopniu pomagało nam zostać w ukryciu. Tak samo jak mi. Bo kto przeszedłby w spokoju obok chłopaka w obdartych ubraniach, bez butów i w dodatku z ogromną rana w kształcie pazurów na plecach?

Nie wiedziałem ile już szedłem, jednak droga, którą przebyłem, wcale nie była długa. Wlokłem się powoli, nie mając sił zmusić się do szybszego przemieszczania się. Zwykłe stanie zaczęło sprawiać mi problemy. To był właśnie ten moment gdy moje ciało było na granicy wytrzymałości. Gdy wszystko puszczało, chcąc zaznać trochę spokoju. Gdybym dalej stał, zapewne runąłbym na ziemię, łamiąc sobie nos. To w najlepszym przypadku. 

Dlatego chowając się w uliczce między kamienicami, usiadłem na ziemi, pochylając głowę do tyłu. Zamknąłem oczy gdy głosy wokół zaczęły docierać do mnie z bardzo daleka, a przed oczami pojawiły mi się ciemne plany. Ostatnie co zdołałem zobaczyć, to niewyraźną sylwetkę zbliżającą się w moim kierunku. Miałem tylko nadzieję, że nie był to złodziej, który postanowi zadźgać mnie, widząc, że nie miałem nic dla niego przydatnego.

》☆《

Czułem jak każda, nawet najmniejsza kosteczka mojego ciała, zdrętwiała czekała aż wykonam jakikolwiek ruch tylko po to, by od razu zaprotestować z ogromnym bólem.

Uchyliłem powieki. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to biały sufit i ściana, z której zaczęła odpadać zielona farba.

Pamiętałem wszystko. Ucieczkę, zimno spowodowane wpadnięciem do basenu i te potworne uczucie tracenia przytomności. Zawsze czaiła się w nim jakaś cząstka strachu, że tym razem mogłem się już nie obudzić. Uczucie, jak moje ciało pomimo protestów nie chciało się mnie słuchać. Jak się poddawało. Utrata przytomności stanowiła dla mnie wybawienie. Mogłem podczas niej odpocząć i często nie chciałem z niej wracać. A przynajmniej tak mówiłem, bo gdyby przyszłoby mi się faktycznie z niej nie obudzić, to zaparłbym się przed tym wszystkimi kończynami.

Podniosłem się, siadając na łóżku. A więc ten ktoś nie był mordercą. Tylko gdzie teraz byłem? Obok mnie leżała szklanka z wodą i jakieś leki. Moje ciało przykrywała gruba pierzyna, a moje mokre ubrania... zostały zastąpione całkowicie suchymi i... nie moimi.

Uniosłem wzrok na dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoju wszedł chłopak, który na widok mnie, siedzącego na łóżku, przystanął na chwilę, po czym odezwał się do kogoś, kto zapewne był w pomieszczeniu, z którego przyszedł.

— Obudził się — oznajmił krótko.

Przeszedł obok mnie i położył tace trzymaną w rękach na szafce obok. Wyglądał na około piętnaście lat. Jego rude włosy kręciły się na czubku jego głowy. Przydałoby się je trochę podciąć. Okrągła twarz wyrażała obojętność, lecz niespokojny wzrok zdradzał, jak bardzo nie podobało mu się, że go obserwowałem. Był bardzo podobny do mnie gdy byłem w jego wieku.

— Odwróć się — rzekł od niechcenia. Uniosłem brwi, jednak nie odezwałem się nawet słowem. Ale najwidoczniej mu to nie przeszkadzało. — Chcę wyleczyć ci plecy — westchnął jakby zmęczony tym, że musi mi to tłumaczyć.

Jakby dłużej się zastanowić, to faktycznie ból już nie był tak silny jak wcześniej. Ale skoro to była jego zasługa to, kim był? I co miał na myśli, mówiąc, że mi je "uleczy"?

— Więc to twoja robota? — odezwałem się po raz pierwszy od długiego czasu.

Powoli zaczynałem zapominać jak brzmiał mój głos. Teraz wydawał mi się taki obcy. W zamku nie czułem potrzeby odzywania się. A nawet jeśli bym to zrobił, to kogo obchodziłoby zdanie więźnia.

— Tylko plecy, to babcia cię przebrała — mruknął w sposób, jakbym czymś go uraził. — No odwróć się — westchnął zniecierpliwiony.

Uśmiechnąłem się rozbawiony jego postawą, ale posłusznie pozwoliłem uleczyć swoje plecy.

Czułem jak chłopak zaczął rozprowadzać po mojej skórze zimną i dziwnie gęstą substancję. Od razu w mych myślach ukazał się obraz demonów i ich cieknącej śliny. Ohyda.

Na szczęście w tym samym momencie do pokoju weszła siwowłosa staruszka. To zapewne do niej odezwał się wcześniej młody.

Kobieta trzymała w dłoniach parujący kubek, który chwilę później wylądował przed moją twarzą. Uniosłem niepewny wzrok na staruszkę.

— To tylko herbata z miodem — odparła uspokajająco.

Odebrałem od niej napój, upijając z niego niewielki łyk. Jednak nie był to dobry pomysł, ponieważ sparzyłem sobie tym tylko język. Ale nie zniechęciłem się tym. Był to pierwszy raz od trzech lat gdy piłem coś ciepłego i słodkiego. Nawet gdyby chcieli mnie zmusić, nie oddałbym im już tego kubka.

— Spokojnie, jest gorąca — poradziła mi staruszka, śmiejąc się cicho pod nosem.

Spojrzałem na nią, a potem na młodego, który najwyraźniej skończył opatrywać moje plecy, bo stał teraz obok szafki, opierając się bokiem o ścianę.

— Kim jesteście? — zapytałem szczerze zaciekawiony.

Usłyszałem ciche prychniecie oburzenia, które wydał z siebie chłopiec. Wydawał się być co do mnie mocno uprzedzony. Choć nie dziwiłem się tym zbytnio. Nie znali mnie, a mimo to wzięli mnie do swojego domu. To oczywiste, że byli ostrożni. A przynajmniej on, bo staruszka zdawała się być w stosunku do mnie taką ciepłą babcią.

— Jesteśmy elfami kochanieńki. — Zaśmiała się serdecznie.

Odczułem ulgę, że nie trafiłem na nikogo, kto mógłby mieć powiązania z Duncan'em. Elfy były jedną z nielicznych ras, które nigdy nie współpracowały z podziemiami. Bez wyjątków. Ceniły sobie czystość duszy bardziej od swojego życia. Trafiając do nich, mogłem być pewien, że nic mi nie zrobią. Do czasu aż nie dowiedzieliby się kim byłem. Stając się upadłym, splamiłem swoją duszę, a ich zdaniem był to niewybaczalny czyn. Nie zabiliby mnie, ale mogłem być pewien, że jeszcze w tej samej chwili wyrzuciliby mnie z domu. A wolałem obejść się bez tego zamieszania.

— A ty? Kim jesteś? — Pytanie, którego najbardziej się obawiałem padło bardzo szybko i to wypowiedziane przez młodego. — W końcu nie każdy człowiek drapie się po plecach z demonem — zadrwił prześmiewczo.

— Fin — skraciła go staruszka.

— No co? Nie chcesz wiedzieć co się stało? — obronił się chłopiec.

— Na pewno nic dobrego, więc nie przypominamy mu o tym. — Tym zdaniem zakończyła temat, nawet jeśli mina chłopaka wcale nie wyrażała aprobaty.

Bylem zaskoczony, że staruszka starała się ominąć ten temat. Myślałem, że również będzie nalegać. To raczej ona mnie wtedy znalazła. Nie miała żadnych pytań? Przecież musiała je mieć?

— Twoje ubrania nie nadają się już do ponownego założenia, ale myślę, że coś z szafy męża powinno pasować. — Uśmiechnęła się ciepło.

Byłem zaskoczony jej dobrocią. Nikt nie był taki dobry względem nieznajomego. Zaczynałem podejrzewać, że ich zamiary nie były do końca mi sprzyjające. Może chcieli mnie do czegoś wykorzystać?

— Piter trzyma te wszystkie ubrania z młodości i myśli, że się jeszcze do nich wciśnie. No na pewno, z jego obwisłą skórą na pewno będzie wyglądał znakomicie w ciasnych spodniach. Przynajmniej teraz na coś się przydadzą — mruczała pod nosem, wychodząc z pokoju.

Uśmiech sam wpłynął na moją twarz. Od dawna nie widziałem tak beztroskich ludzi. Szczęśliwych, że po prostu mieli siebie nawzajem. Miałem tylko nadzieję, że Kira będzie chciała mnie jeszcze widzieć po tym co się stało. Byłem teraz jednym z upadłych. Taki sam jak ci, przed którymi ucieka. Jakbym wyglądał, stojąc obok niej z czarnymi skrzydłami, skoro jej były białe jak śnieg.

Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że chłopak od dłuższego czasu mi się uważnie przygląda, lecz kiedy został na tym nakryty, obrzucił mnie wrogim spojrzeniem i poszedł za swoją babcią.

Westchnąłem cicho. Był co do mnie uprzedzony dokładnie jak ja do Aiden'a. On również nie zważając na zachwyt swojej babci, nie ufał mi całkowicie. I tak jak ja miałem powód, on też go miał. Jeśli wierząc, że nasze sytuacje były podobne, to za niedługo miał przekonać się, że jego obawy były słuszne.

Na ten moment nie przyszło mi długo czekać. Chwilę po tym jak oboje wyszli z pomieszczenia, z wnętrza domu usłyszałem krzyk kobiety i hałas tłukącego się szkła.

Wyszedłem z pokoju zaalarmowany ponownym krzykiem, tym razem należącym do chłopaka. W salonie obok szklanego stolika, który w kawałkach leżał na ziemi, stał goblin. Wstrętna kreatura będąca wytworem poprzedniego władcy podziemia. Były wykorzystywane do ciężkich prac jak i do pobierania opłat od mieszkańców. Jak widać, przywiało go aż tutaj.

Goblin zaśmiał się swoim skrzeczącym głosem, wyciągając z uśmiechem rękę w stronę chłopaka. Młody zasłonił sobą staruszkę, która leżała na ziemi. Sytuacja wydawała się nie za ciekawa. Chłopiec cały dygotał ze zdenerwowania i widać było, że nie wiedział co robić.

Zrobiłem krok w ich kierunku, a panele pod moimi stopami zaskrzypiały, zwracając tym uwagę stwora.

Odwrócił się w moim kierunku, przechylając głowę na bok w zamyśleniu. Jednak te nie trwało zbyt długo, bo chwilę później jego śmiech ponownie rozniósł się po pomieszczeniu.

— Kolejny lokator, raczej nie jest elfem, może on będzie spłatą długu.— Zaśmiał się ponownie. Jego skrzeki zaczęły działać mi na nerwy.

Goblin podszedł do mnie odważnie, zapewne myśląc, że mnie tym odstraszy, lecz ja nadal stałem w miejscu. Był on słabym stworzeniem i każdy inny stwór dałby radę się przed nim obronić. Jednak nikt nie zdobywał się na taką odwagę, bojąc się konsekwencji, jakie wyznaczyłby im Duncan. Mnie jednak nie robiło to różnicy. I tak już nie miałem u niego żadnych łask. Jakbym kiedykolwiek je posiadał.

Dlatego, zamiast się cofnąć, posłałem w jego kierunku wrogie spojrzenie.

Ten zatrzymał się zaskoczony i niepewnie wycofał się do swojego poprzedniego miejsca.

— Albo nie, zmieniłem zdanie, ale ma być dwa razy tyle, co ostatnio — odparł zadowolony ze swojego pomysłu.

— Co?! Przecież była inna umowa — oburzył się młody.

— I inne warunki. — Spojrzał na mnie zadowolony.

Młody przeniósł na mnie swoje gniewnie spojrzenie. Winił mnie za podniesienie ich długu. I może oni byli winni, że w ogóle taki posiadali, to faktycznie było moją winą, że się zwiększył. Dlatego nie chciałem tego tak zostawić.

— Myślę, że warunki są takie same — odparłem chłodno, a goblin przeniósł na mnie zaskoczone spojrzenie. — A dzisiejsza opłata została uregulowana. — Podszedłem do niego, a ten cofnął się o krok, jednak orientują się co zrobił, wyprostował się odważnie, choć sięgał mi zaledwie do pasa.

— Co? — Jego skrzekliwy ton naprawdę był irytujący. — Jeszcze nic nie dostałem. — Zdenerwował się. — Nie oszukacie mnie. — Przeniósł swoje spojrzenie na młodego, który pomagał wstać staruszce.

Widziałem, jak jego żyła na skroni skakała, świadcząc o jego zdenerwowaniu. Szybko zmienił mu się nastrój. Sługa u Duncan'a dawała się we znaki. Napiął swoje nogi, szykując się do skoku na niczego nieświadomego Fin'a.

Biłem się z myślami. Jednak nie mogłem pozwolić, by coś im się stało. Oni pomogli mi, więc ja chciałem się im odwdzięczyć. Nawet jeśli mieliby mnie później wyrzucić.

W dwóch krokach stanąłem na drodze goblina i rozłożyłem swoje czarne skrzydła, zasłaniając tym pozostałą dwójkę.

Stwór krzyknął wystraszony i cofnął się do tyłu rezygnując z ataku. Szybko oszacował swoje szanse przeciwko mnie. Rozejrzał się w popłochu, po czym mrucząc jakieś niezrozumiałe słowa, zapadł się pod ziemię.

Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, jaka była reakcja elfów. Cisza, jaka nastała mówiła sama za siebie. Złożyłem swoje skrzydła i odwróciłem się w ich kierunku.

— Jesteś upadłym — mruknął niedowierzająco Fin, jednak później jego twarz wyrażała jedynie obrzydzenie. — Wiedziałem, że z tobą jest coś nie tak.

Odwróciłem głowę, słysząc pogardę w jego słowach. Wiedziałem, że tak będzie. A jednak się łudziłem, że przynajmniej obejdzie się bez nieprzyjemności.

— Dziękuję za opiekę — odparłem zrezygnowany.

Zamierzałem wyjść z ich domu, nawet w piżamie, jaką miałem wtedy na sobie, jednak zatrzymał mnie uścisk na nadgarstku.

— Myślałam, że zostaniesz na obiad, poza tym nie dałam ci jeszcze ubrań tego dziada — zachęciła mnie uśmiechem.

— Babciu co ty robisz? To upadły — zaprotestował od razu chłopiec.

— Nie brzydzi się mnie pani — zapytałem zaskoczony jej reakcją. Myślałem, że od razu mnie wyrzuci tak jak chciał to zrobić Fin.

— Jeszcze wiele o nas nie wiesz młodzieńcze. — Ruszyła w stronę jednego z pokoi, zachęcając mnie ruchem dłoni, bym poszedł za nią. — Starsze elfy potrafią zajrzeć w głąb duszy każdego żywego stworzenia. — Spojrzałem niezrozumiale w jej kierunku. — Twoja pomimo tego, że jest czarna, jest w niej dużo ciepła. Zabrano ci część duszy, lecz drugą połową została. — Wręczyła mi ubrania i wyszła, bym mógł w spokoju się przebrać, a kiedy wyszedłem, kontynuowała. — Już kiedy cię spotkałam w tamtej uliczce, wiedziałam kim jesteś, ale wiedziałam również, że nie jesteś zły. A teraz chodź, bo obiad wystygnie. — Minęła Fin'a, który po jej słowach uspokoił się odrobinę, najwyraźniej ufał jej zdolnością bezgranicznie.

— Bardzo chętnie, ale bardzo mi się spieszy — oznajmiłem, pomimo że na myśl jedzenia, które zaczynało już pachnieć aż zaburczało mi w brzuchu.

— A gdzie ci tak śpieszno?

— Do Driffield. Tam czeka na mnie siostra — wyjaśniłem krótko.

Staruszka zamyśliła się przez chwilę. Po czym jakby wpadając na świetny pomysł, odparła radośnie.

— Nie mam żadnego portalu do Driffield, ale mogę cię wysłać do miasteczka obok — zaproponowała.

Spojrzałam na nią niedowierzająco. Potrafiła to zrobić? Zaoszczędziłoby mi to wiele czasu.

— Może pani to zrobić?

— Oczywiście, pomogłeś nam, więc chyba mogę ci się jakoś odwdzięczyć. — Machnęła ręką, widząc, że chciałem się wtrącić, iż oni przecież również mi pomogli. — No i za przykre słowa wypowiedziane przez mojego wnuczka.

Podeszła do szafki wiszącej przy drzwiach i wyciągnęła z niej mały flakonik. Rozlała kilka jego kropel na ziemi, po czym zaczęła szeptać jakieś słowa w dziwnym języku. Spojrzałem na Fin'a, który z fascynacją podziwiał dzieło staruszki.

— Gotowe — powiedziała zadowolona. — Powodzenia — rzuciła jeszcze w moim kierunku gdy niepewnie stanąłem w świecący się kręgu na podłodze.

— Dziękuję.

Zdążyłrm wypowiedzieć jedno słowo, zanim świat zaczął wirować mi przed oczami, a mną ponownie wstrząsnęły mdłości teleportacji.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

John wraca do Kiry 🥳
Pozostaje tylko kwestia tajemniczego mężczyzny który ma mu w tym przeszkodzić 🤭
Pojawiła się tu kolejna rasa która w przyszłości będzie bardziej rozwinięta 😁
Czy Kira zaakceptuje swojego brata w nowej formie? 🤔
Jak da sobie radę John po czasie jaki spędził w zamku? Czy da radę wrócić po tym do siebie? 😢

Miałam zapytać się was o to już w środę, jednak choroba mi na to nie pozwoliła 😅
Dzisiaj jest już lepiej więc postanowiłam dodać rozdział w sobote póki mam siłę by go sprawdzić (A kiedy to robię jest piątek 🤫)
A pytanie które chciałam wam zadać brzmi tak:

● Chcielibyście dostać w najbliższym czasie dwa maratony? Jeden teraz, a kolejny na zakończenie pierwszej części połączony od razu z rozpoczęciem kolejnej.

● Czy jeden teraz, ale większy, coś około 10 rozdziałów 🤔

Myślałam jeszcze o tym by dodawać 3x w tygodniu rozdziały, ale doszłam do wniosku że dla mnie to za dużo roboty 😅
Wolę sprawdzić więcej rozdziałów i dodać je w jeden dzień niż co drugi dzień 🤫

Oto moja propozycja.
Jestem ciekawa co wybierzecie 🥰

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top