Rozdział 26
☆pov.Luke☆
Myślałem, że to niemożliwe bym kiedykolwiek ze świadomością zrobił coś swojej rodzinie czy przyjaciołom, co mogłoby im zaszkodzić. Nie byłem typem osoby, która lubiła bawić się ludźmi. Nawet jeśli mój kumpel wpakowałby się w jakieś bagno, byłem w stanie wejść w nie za nim, by go z niego wyciągnąć. A to akurat dosyć często przytrafiło się naszej grupie. Brad bywał nierozgarnięty, przez co często musieliśmy go ratować. Nie raz dziękował mi później długimi dniami. Zawsze stałem po jego stronie, nieważne co głupiego by nie wymyśli. No, chyba że od początku wiedziałem, że jego pomysł skazany był na porażkę, wtedy musiałem wymyślić coś, co by go od tego pomysłu odciągnęło. Potrafił być tak uparty, że dopiero kiedy przekonałby się na własnej skórze, że to nie mogło się udać, wtedy odpuszczał.
Niestety przy swojej upartości potrafił być również strasznie denerwujący. I tak jak wcześniej myślałem, że nie mógłbym zrobić nic przeciwko moim przyjaciołom, tak w tym momencie chętnie zostawiłbym go samego. Może dopiero gdy spotkałby demona, to by przestał marudzić.
Tego ranka mieliśmy za zadanie sprawdzić okoliczny las. Jak co tydzień z resztą. Zawsze chodziliśmy we dwójkę, bo tak było najbezpieczniej. Ale w tym momencie marzyłem by zostać sam.
— Wracajmy już — powtórzył już któryś raz w ciągu piętnastu minut, a ja byłem o włos od odwarknięcia mu, by sam poszedł. — Powiemy Thomas'owi, że nic nie znaleźliśmy.
Nie byłoby to kłamstwem, bo odkąd wyszliśmy z domu, nie natknęliśmy się jeszcze na nic podejrzanego. Ale to właśnie było niepokojące.
— Czy właśnie to cię nie dziwi? — Obejrzałem się za sobie, zauważając, że blondyn zwolnił, by wlec się za mną jak obrażone dziecko. — Thomas mówił, że ostatnio sporo demonów się tu kręciło, a teraz nie spotkaliśmy ani jednego.
— Przyszły, poszły. Jak zawsze — mruknął niezadowolony gdy ponownie ruszyłem przed siebie. — Pierdole, wracam już. Maja czeka na mnie w domu.
Westchnąłem zdenerwowany. Tym razem nie zamierzałem go powstrzymywać. Już nie mogłem doczekać się ciszy, gdy przestanie marudzić.
Nie słyszałem już kroków blondyna za sobą, ale mój wzrok za to napotkał ślady pazurów na drzewie. Podszedłem do niego. Wgłębienie było wąskie, ale głębokie. Przyłożyłem do niego dłoń. Nie wyglądało na świeże. Mogło powstać kilka dni temu.
— Byłem tu w zeszłym tygodniu i to już tak było.
Usłyszałam nad sobą głos blondyna. A więc jednak dalej szedł za mną.
— Nie miałeś czasem wracać do domu? — zapytałem podnosząc się, by móc zrównać się z nim wzrostem.
Nie lubiłem patrzeć na niego do góry. To zawsze on był tym, który rósł szybciej i dopiero pod koniec podstawówki go dogoniłem. Często wypominał mi mój niski wzrost, choć teraz okazało się, że byłem od niego wyższy. Różnica była prawie niewidoczna, jednak była.
— Miałem, ale nie chciałem później słuchać twojego jęczenia, że zostawiłem cię samego — odparł zadowolony ze swojej postawy dobrego przyjaciela. To było po prostu widać po jego twarzy, że był z siebie dumny. Ciekawe kto teraz musiał wysłuchiwać marudzenia drugiego? — A, no i poznałem gdzie jesteśmy. — Na jego usta wpłynął cwany uśmiech.
— Nie rozumiem? — Zmarszczyłem brwi.
Naprawdę nie wiedziałem, co miał na myśli.
— Dom Kiry jest zaledwie kilka budynków dalej za tym wyjściem. — Wskazał wzrokiem punk oddalony od nad o jakieś sto metrów.
— I co ma to wspólnego z tym gdzie jesteśmy? — Starałem się nie dać po sobie poznać, że wraz z jego słowami naszła mnie nadzieja, że ją gdzieś tu spotkamy. Czułem się głupio.
— Przecież znamy się od przedszkola. Wiem kiedy coś jest na rzeczy. — Zaśmiał się, odzyskując dobry humor. Jakby wcześniej nie mógł tego zrobić.
— Jakoś nie zawsze działa ta twoja wspaniała intuicja — wyśmiałem go.
Doskonale wiedział, że nawiązywałem do tego, jak kiedyś myślał, że nasza nauczycielka francuskiego próbuje mnie poderwać.
— Wypadek przy pracy — odparł pospiesznie, chcąc zapewne szybko o tym ponownie zapomnieć. — Ale z Alice wiedziałem od początku. Z innymi idzie mi gorzej, ale ciebie potrafię rozgryźć.
Z tym musiałem się zgodzić. To on dodawał mi odwagi, gdy zaczęło mi jej brakować na widok swojej... już byłej dziewczyny. Była czymś dla mnie nieosiągalnym. Kimś o kim wydawało mi się, że mogłem jedynie marzyć w śnie. Jak się później okazało, ona myślała podobnie o mnie. Wyszło na to, że Brad, który upierał się, że obydwoje nas do siebie ciągnie, miał rację. Ale czy w tym przypadku również ją miał?
Od... rozstania z Alice nie spotykałem się z nikim. Ciężko przeszedłem nasze rozstanie. Myślałem, że już nigdy nie zwrócę uwagi na inną dziewczynę. Tak było przez długi czas. Dopóki podczas jednej z przerw nie przysiadła się do nas pewna białowłosa dziewczyna. Skrępowana nowym towarzystwem, ale widocznie licząca, by zostać w nim dłużej. Przyjaźnie odebrała zachowania naszej grupki. Czasami dziwne, szalone, albo wprowadzające w zakłopotanie, przez niewiedzę jak powinno się je odebrać.
Rozmawiając z nią, czułem się dziwnie szczęśliwy. Do momentu gdy nie przyszedł jej facet. Dziwny typ spod ciemnej gwiazdy. Od początku wzbudził we mnie niechęć i ostrożność co do jego osoby. Kira nie wyglądała na strachliwą osobę, a po niespodziance, jaką przyszykował dla niej czarnowłosy, następnego dnia wróciła z raną na nodze. W bajkę o króliku nie potrafiłem uwierzyć tak jak reszta, choć brzmiała ona na pewną swoich słów.
Z początku nawet w nią uwierzyłem, do momentu gdy podczas mocowania u Brad'a, nie spotkałem dziewczyny w środku nocy, przy drzwiach. Ściema o parasolce była największą gafą Rose, na jaką mogła trafić. Ale tamtym razem Kira nie próbowała mnie w żaden sposób przekonać co do wymówki blondynki. Była skrytą osobą. Niby była z nami już kilka tygodni, a mi zdawało się jakbym, nic o niej nie wiedział. Wszystko co mówiła, brzmiało na wiarygodne, ale często po swoich słowach zamyślała się, jakby chcąc zapamiętać to co powiedziała. Wszystko co opowiadała o swoich przeprowadzkach, podróżach, rodzinie, wydawało się wyssane z palca.
Może dlatego tak bardzo mnie zainteresowała i nieświadomie chciałem spotykać się z nią o wiele częściej. Dowiedzieć się co tak naprawdę było prawdą. Nie sprawiała wrażenia osoby, która kłamała, by wyjść lepiej w oczach innych. Coś innego musiało być tego powodem.
— Nie zaprzeczyłeś.
Do rzeczywistości przywrócił mnie głos blondyna.
— Lubię ją, ale nie w taki sposób, w jaki myślisz. — Starałem się obronić. — Nie podrywam zajętych lasek — mruknąłem, jednak po chwili pożałowałem swoich słów.
— Czyli jest coś na rzeczy. — Zaśmiał się zadowolony ze swojego zwycięstwa. — A ten cały Aiden wydaje się podejrzany.
Nie tylko dla tobie.
— Ani razu nie słyszałem, by mówiła o nim rozmarzona. — Kontynuował. — Ja co chwilę nawijam ci o Mai.
Przewróciłem oczami, ale zgodziłem się z nim. Jego wywody o tym jak spędzili razem dzień, przypominały babski wieczór z ploteczkami. A po piwie było jeszcze gorzej. Wtedy to już całkiem był z niego pantoflarz. Choć gdy byłem z Alice, słyszałem podobne słowa określając moje zachowanie w tamtym okresie.
— Słuchaj, nie zamierzam wtrącać się w ich sprawy — odparłem dobitnie, chcąc dać mu do zrozumienia, że zakończyłem ten temat.
Jednak on nie mógł tego tak zostawić.
— To ciekawe, bo jeszcze tego ranka nawijałeś mi, że się dzisiaj spotykacie, żeby się "pouczyć" — podkreślił ostatnie słowo prześmiewczo.
— No właśnie, żeby się uczyć. — Przewróciłem oczami na jego natręctwo. — Obiecałem jej, że pomogę jej zdać egzamin. To tyle.
– Tak jasne — odparł tonem dającym mi do zrozumienia, jak bardzo nie uwierzył w moje słowa. — O popatrz to ona — rzucił ze śmiechem, wyglądając za moje ramie.
Odwróciłem się natychmiast, co skwitował tylko jeszcze większym śmiechem.
— Pierdol się — rzuciłem zły.
Ale miał rację. Kira właśnie weszła do lasu, a chwilę po niej przybiegła Rose. Obie śmiały się z czegoś, a blondynka wydawała się prawie skakać z podekscytowania. Zawsze w takich sytuacjach nie potrafiła siedzieć na miejscu. Uśmiechnąłem się, widząc, jak dobrze się ze sobą dogadywały. Miałem tylko nadzieję, że Kira częściej będzie nas... zerknąłem na Brad'a, który przyglądał mi się z uśmiechem.
— Ani słowa — mruknąłem. — Niech ci będzie, wracamy już. — Odwróciłam się z zamiarem powrotu, jednak chłopak zatrzymał mnie swoimi następnymi słowami.
— Chodźmy za nimi — rzucił swobodnie.
Wziąłem głęboki oddech, by opanować rosnącą we mnie bezsilność. Jeszcze przed chwilą narzekał do tego stopnia, że byłem gotowy przywiącać go do jakiegoś drzewa. A teraz sam chciał przejść się jeszcze dalej? Miałem uwierzyć, że nagle zyskał chęci na patrol.
Naprawdę traciłem do niego siły.
Czasami miałem wrażenie, że był męską wersją Rose, albo odwrotnie. Oboje potrafili zmienić swój humor w przeciągu sekundy, choć Brad częściej od Rose panikował.
— Mówiłeś, że w domu czeka na ciebie Maja — przypomniałem mu.
— Kłamałem — przyznał bez najmniejszego wstydu. Nawet powieka mu nie zadrżała.
Trzymajcie mnie.
— Nie wydaje ci się dziwne, że przyszły do lasu z samego rana? No i nie idą ścieżką? — Wskazał na dwie ludzkie postacie, oddalajace się i chowające za drzewami.
Gdyby faktycznie nad tym pomyśleć, to mogłoby się wydać to podejrzane. Choć miałem wrażenie, że Brad jak zwykle był zbyt przewrażliwiony. Nie zawsze taki był. Ale wszystko zmieniło się przez Alice. Czasami myślałem, że nadal nie mógł sobie wybaczyć, że wtedy zignorował znaki, które nam nieświadomie dawała.
— Myślisz, że Rose mogła coś powiedzieć Kirze o nas? — zapytałem szczerze ciekawy jego opini.
— Wiesz jaka jest Rose. A dziewczyny spędzają ostatnio całkiem sporo czasu. Może pomyślała że... — skrzywił się, zapewne odlatując wspomnieniami wstecz. — Dla świętego spokoju chodźmy to sprawdzić — poprosił, a ja nie zamierzałem się sprzeciwiać.
Miałem tylko nadzieję, że Rose nie zrobiła nic głupiego. Jeśli Kira nigdy nie miała styczności z nadprzyrodzonym światem, taka informacja od blondynki mogłaby być dla niej dużym szokiem. Ja już raz popełniłem ten błąd i nie chciałem być świadkiem kolejnego. Alice również była w tych sprawach zielona. Nie znała zasad panujących w naszym świecie. A ja nie potrafiłam ochronić ją przed błędami, które popełniła przez niewiedzę. Wciąż nie potrafiłem sobie tego wybaczyć. Może dlatego tak bardzo bałem się, że Kira mogłaby się o nas dowiedzieć już teraz. Nigdy nie wykluczałem, że Rose mogłaby kiedyś zdradzić jej nasz sekret. Już teraz zdawały się być bardzo zżyte ze sobą i gdyby miało dalej tak być, to na pewno chciałaby jej o sobie powiedzieć. A wtedy musiałaby dowiedzieć się również o nas. Ale myślałem, że zanim do tego dojdzie, minie jeszcze sporo czasu.
Spojrzałem w stronę gdzie zniknęły dziewczyn, gdy nagle usłyszałem ich radosny śmiech niedaleko nas. Przecież zniknęły daleko przed nami. Spojrzałem zaniepokojony na Brad'a, który również nie wydawał się być zadowolony. Miałem złe przeczucie.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Rozdział z perspektywy Luke'a, kto się tego spodziewał? 😁
Czyżby jednak Aiden mówił prawdę i trzymał demony z daleka od Driffield? 🤔
I co wyniknie z tego, jeśli chłopcy zaczynają podejrzewać, że Kira wie o ich sekrecie? 😎
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top