Rozdział 22

Ostatecznie zgodziłam się, by brunet odwiózł mnie do domu. Droga do niego nie była jakoś niesamowicie długa, a i ruch o tej porze nie był zbyt duży, dlatego nim między nami zdołała się rozwinąć jakaś dłuższa rozmowa, już staliśmy pod moim domem.

Zastanawiałam się, czy może jednak znalazłabym chwilę, by spotkać się z chłopakiem.

Gdyby nasz dzisiejszy plan się powiódł, to nie musiałabym martwić się już Aiden'em. Mogłabym spotkać się z szatynem bez obaw, że jakiś szalony wampir nagle wyparuje nam do domu.

— Luke? — Stałam już pod drzwiami swojego domu jednak odwróciłam się w jego stronę gotowa zaryzykować. — Jeśli miałbyś jutro czas, możemy się spotkać? — zapytałam, a dopiero po chwili dotarł do mnie, że pytanie to mogło zabrzmieć w inny sposób niż bym chciała. Ale czy na pewno nie chciałam, by to tak odebrał? — Chodzi mi o tę matmę — dodałam, czując pieczenie swoich uszu.

Dziękowałam sobie w duchu, że tego ranka postanowiłam zostawić rozpuszczone włosy.

— A tak, oczywiście. — On chyba również z początku pomyślał o czymś innym. Jednak chwilę później uśmiechnął się szeroko. — Jasne, możemy. Przyjadę po ciebie około trzeciej. Pasuje ci?

— Tak. — Uśmiech sam cisnął mi się na usta, widząc jego zadowolony wyraz twarzy.

— W takim razie do zobaczenia — odparł, powoli cofając się w stronę samochodu. — Jeśli się spóźnię, to Brad mnie zabije. — Zaśmiał się rozbawiony.

Chwila. A czy przypadkiem nie miał dzisiaj wolnego popołudnia. Sam zaproponował mi, byśmy tego dnia się pouczyli. Może jeszcze wtedy nie miał planów?

— A nie mówiłeś, że dzisiaj nic nie robisz? — zapytałam z pobłażliwym uśmiechem, patrząc, jak nagle zmieszał się i przystanął przy samochodzie, śmiejąc się nerwowo przyłapany na kłamstwie. — Mógłbym to przełożyć na inny dzień gdybyś się zgodziła. — Otworzył drzwi i schował się w środku pojazdu, jednak uchylił szybę, ponownie ukazując mi swój zadziorny uśmiech. — Jednak jutro mam dla ciebie cały dzień — odparł i na szczęście nie czekając na moją odpowiedź, odjechał.

Poczułam, jak tym razem piekły mnie już nie tylko uczy, a również policzki. W tym momencie cieszyłam się, że chłopak zdążył już odjechać. Jednak chwilę później posmutniałam, zdając sobie sprawę, że moje jutrzejsze spotkanie z nim zależało tylko od tego jak rozwiąże się dzisiejsza sprawa z Aiden'em. Miałam nadzieję, że wujek Rose pomoże mi uwolnić się od wampira. Przysięgłam sobie, że nie będę uciekać, że nie chcę się już bać. W końcu znalazłam miejsce, w którym zdobyłam przyjaciół. Byłam jednocześnie szczęśliwa z tego powodu jak i smutna, że nie powiedziałam im o mojej magicznej naturze. Miałam już dość uciekania, pragnęłam tylko znaleźć miejsce, w którym mogłabym żyć jak normalna nastolatka. Czy to było aż tak dużo?

Spojrzałam na oddalające się światła pojazdu chłopaka i poczułam ukłucie w sercu.

Co jeżeli kiedyś powiem im prawdę, a oni mnie nie zaakceptują? Może zdecydują, że nie chcą się zadawać z takim wybrykiem natury jak ja? Albo wydadzą mnie radzie? Czy byliby do tego zdolni? Rose zdawała się nie mieć takich chęci. Ale ile jeszcze razy miałam się sparzyć, by nauczyć się, że nie powinnam zdradzać nikomu swojego sekretu?

Będąc nadal w ponurym nastroju, weszłam do domu i rzuciłam plecak koło szafki z butami. Udałam się do salonu i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Westchnęłam ciężko. Cisza, jaka panowała w domu, zaczynała mnie powoli dobijać. Brakowało mi porannych kłótni z bratem czy odgłosu telewizora z jednym i tym samym programem ze starymi filmami, które mój ojciec tak chętnie oglądał.

Podeszłam do szafki stojącej pod telewizorem i wzięłam zdjęcie przedstawiające mnie oraz brata na szesnastych urodzinach John'a. Momentalnie poczułam, jak moje oczy robią się szkliste.

— Przepraszam, tak bardzo cię zawiodłam. — Moje łzy ściekały mi po policzkach, kapiąc na szkło chroniące fotografie. — Dlaczego nie mogłam cię wtedy posłuchać?! — Upadłam na podłogę, dalej roniąc wodospad łez. — Byłam taka głupia.

Zacisnęłam zęby, gdy do mojej głowy zaczęły napływać wspomnienia

Mała dziewczynka siedziała w piaskownicy. W swoich drobnych rączkach trzymała mały, różowy kapelusik, a po policzkach ciekły jej łzy. W pewnej chwili podszedł do niej trochę starszy od niej chłopczyk.

— Co się stało? — zapytał, wyciągając rękę w stronę dziewczynki.

— Bo Kevin zabrał mojego misia — powiedziała, mocniej ściskając w dłoni czapeczkę i odrzucając tym samym pomoc chłopczyka.

Maluch zmarszczył swoje małe, ledwie widoczne, jasne brwi. I choć chciał wyglądać na złego, stał sie tylko jeszcze bardziej uroczy.

— Gdzie on jest? — zapytał naburmuszony chłopczyk.

Dziewczynka pociągnęła nosem i wystawiła rączkę w stronę gdzie pobiegł złodziej.

— Poczekaj chwilę.

Mała podniosła swoje zapłakane spojrzenie na oddalającego się brzdąca.

Wstała, otrzepała się z piasku i wytarła oczy ze słonych łez. Ścisnęła w dłoni kapelusik. Bała się, że Kevin mógł zepsuć jej ulubionego misia.

Po chwili zauważyła wracającego malucha, trzymającego w ręce jej puchatego przyjaciela.

— Przepraszam, kiedy go znalazłem już był taki brudny. — Chłopczyk spuścił głowę smutny.

Jednak ona podeszła do w jego kierunku i wtuliła się w niego, szepcząc słowa podziękowania.

Mały odsunął od siebie dziewczynkę i uśmiechnął się do niej radośnie, pokazując tym samym swoje ząbki oraz brak prawej jedynki.

— Księżniczko pamiętaj, jeżeli kiedyś będziesz płakać przez jakiegoś chłopaka, to znaczy, że on był bardzo głupi. — Mały nadymał śmiesznie policzki. — I zawsze możesz do mnie przyjść. — Wypiął dumnie pierś, czując się w tamtym momencie jak niesamowity bohater.

— Dziękuję bracie. — Mała wtuliła się z wdzięcznością w drobne ciało chłopczyka.

Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, choć po moich policzkach nadal ściekały słone krople.

— Tak, Aiden jest bardzo głupi. — Zaśmiałam się, ocierając swoje łzy. — Tak bardzo mi ciebie brakuje — wyszeptałam, mając nadzieję, że istniała szansa, by zobaczyć swoją rodzinę jeszcze jeden raz. Że istniał sposób, by cofnąć się w czasie.

Skoro byłam tak niesamowita, dlaczego nie potrafiłam czegoś takiego? Wszystkie moje wcześniejsze umiejętności zdawały się bezużyteczne, jeśli nie potrafiłam ochronić swoich najbliższych. Nawet siebie nie potrafiłam. Co inni widzieli we mnie takiego niesamowitego? Przecież tak naprawdę nic nie potrafiłam.

W pomieszczeniu rozniósł się dźwięk mojego telefonu, skutecznie wybudzając mnie z własnych myśli.

Wstałam z podłogi i podeszłam do urządzenia, odchrząkując, by mój głos wrócił do swojej naturalnej barwy. Przed odebraniem zerknęłam na wyświetlacz.

— Halo? — Po drugiej stronie było słychać jedynie huczący szum wiatru. — Rose? — zawołałam zaniepokojona, gdy przez moment udało mi się dosłyszeć siarczyste przekleństwo dziewczyny.

Już miałam odezwać się po raz kolejny, ale blondynka zdążyła mnie uprzedzić.

— Przepraszam, to nie do ciebie — wysapała. — Jakiś wariat o mało co nie wjechał we mnie na rowerze — poskarżyła się przejęta. — Chciałam ci tylko powiedzieć, że jestem już w drodze.

— A Mark?

Myślałam raczej, że przyjdą razem.

— Dzwoniłam do niego jakieś dziesięć minut temu, mówił, że wychodzi, więc za moment powinien już być u ciebie — wyjaśniła, a w tym samym momencie po domu rozniósł się odgłos pukania.

— Chyba właśnie przyszedł. Pójdę otworzyć.

Pożegnałam się z blondynką w drodze do drzwi. Złapałam za klamkę, a przez moje myśli przebiegła myśl, kim była osoba po drugiej stronie. Może wcale nie stał tam wuj Rose. Być może moim gościem był inny wampir. Ten którego nieco mniej chciałam oglądać.

Zacisnęłam usta w linię, dobrze wiedząc, że osoba po drugiej stroni wiedziała, iż stoję za drzwiami. Nie ważne który z dwójki wampirów by za nimi nie stał. Przeklęty wampirzy słuch.

Otworzyłam drzwi, by z ulgą stwierdzić, że był to tylko Mark. Mężczyzna spojrzał na mnie przyjaźnie i ze... spokojem. Musiał wiedzieć dlaczego tak długo zwlekałam z wpuszczeniem go do środka.

— Wejdź — odparłam cicho. Jednak zaraz poprawiłam się nieco głośniej.

Nie mogłam teraz tchórzyć. Musiałam w końcu zakończyć rozdział z Aiden'em.

Weszłam ze swoim nowym gościem do salonu. Mark podszedł do stolika obok sofy i położył na nim swój plecak. Zaczął czegoś w nim szukać, a ja mogłam w spokoju przyjrzeć się jego wyglądzie.

Gdybym zobaczyła go gdzieś na mieście, pomyślałabym, że był jednym z tych biurowych facetów, którzy banknotów używali zamiast chusteczek. Na pewno przeszłoby mi przez myśl, że nie tylko jego praca pozwoliła mu się dorobić tego majątku, ale i szemrane interesy, w które był zamieszany po skończeniu zmiany wzorcowego pana prezesa. Ogromny, złoty zegarek na jego lewym nadgarstku odbijał światło lamp, świadcząc o jego bogactwie. A sygnet na jego środkowym palcu miał wyryty na sobie nieznany mi symbol. Miałam ochotę zaśmiać się z tego, jakie niedorzeczne myśli przyszły mi na myśl, gdy go ujrzałam.

Ocknęłam się z moich wymysłów o jego tożsamości, dopiero gdy odwrócił się w moim kierunku, a w jego dłoni ujrzałam niewielki sztylet. Mężczyzna podszedł do mnie, a ja cofnęłam się, by pozornie mieć czas na jego ewentualny atak, ale cholera, przecież był wampirem.

— Spokojnie — odparł, przenosząc wzrok na obraz wiszący na ścianie za moimi plecami. Nie za sprawą jego słów, a tego małego gestu zdołałam odetchnąć z ulgą. Gdyby tego nie zrobił, zapewne nie uwierzyłaby mu w jego kolejne słowa. — Stwierdziłem, że powinnaś mieć czym się bronić, tak na wszelki wypadek. — Wyciągnął w moją stronę drewnianą, pięknie zdobioną rękojeść ostrza.

— Um... Tak, dziękuję. — Odebrałam od niego niepewnie ostrze, a zaraz potem w mojej ręce wylądowała również do niego pochwa.

— Rose dzwoniła do ciebie? — Zwinnie zmienił temat, za co byłam mu wdzięczna.

Było mi głupio przez swoje zachowanie, ale miałam to w odruchu by obawiać się wampirów.

— Tak, chwilę przed tym jak przyszedłeś. Była już w drodze, więc powinna za chwilę być. — Zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie.

Było już dosyć późno. Za oknami ściemniło się już, a deszczowe chmury tylko przyspieszyły ten proces. Miałam nadzieję, że Rose zdąży na czas i nic ją nie zatrzyma.

Tak jakby blondynka czytała mi w myślach. Bo to ona była sprawcą tego, że mój telefon wydał z siebie po raz kolejny tego dnia swoją melodię.

— Rose? Jak daleko jesteś? Zaraz przyjdzie Aiden? — zapytałam od razu, nie dając jej dojść do słowa. Zagryzłam nerwowo wargę, gdy znowu nie odezwała się przez kolejne sekundy.

— Myślę, że się trochę spóźnię. — usłyszałam w słuchawce, jednak ten głos wcale nie należał do blondynki. — No i Rose również nie będzie miała okazji by cię odwiedzić. — Ze strachu nie byłam zdolna się poruszyć. Wciąż nie wierzyłam, że z nim rozmawiałam. — Naprawdę myślałaś, że dasz radę mnie oszukać? — warknął Aiden. — Przecież wiesz, że zawsze cię obserwowałem — zadrwił, a ja drżącą ręką sprawdziłam swojego rozmówcę, by upewnić się czy aby na pewno dzwonił z telefonu Rose. Może tylko kłamał.

Niestety nie. Nazwa dziewczyny wypisana wielkimi literami na wyświetlaczu, potwierdziła jego słowa.

— Przyniesiesz mi ten eliksir na tę twoją polanę do treningów — wyśmiał mnie. Specjalnie wybrał to miejsce, by jeszcze bardziej uświadomić mi, że naprawdę wiedział przez cały ten czas co robiłam. — Oczywiście jeśli chcesz negocjować jej życie. Pamiętaj tylko żeby być SAMA — podkreślił, a ja z niepokojem spojrzałam na Mark'a, który przysłuchiwał się naszej rozmowie. — Kolegę zostaw w domu. — Nie zdążyłam odpowiedzieć, a w telefonie rozbrzmiał sygnał zakończonego połączenia.

Opuściłam wciąż drżącą dłoń wzdłuż ciała. Co miałam teraz zrobić? Eliksir nie był skończony. I co mogłam zdziałać sama przeciwko Aiden'owi? A Rose? Czy było wszystko z nią w porządku? Czy Aiden nie zrobił jej krzywdy? Pewnie dopóki nie przyniosę mu tego co chce, nic jej nie zrobi. Była jego zabezpieczeniem. Choć i tak do tej pory nawet i bez niej bawił się mną jak szmacianą lalką. Jednak jeśli nie przyniosłabym mu tego eliksiru to i tak pozbyłby się blondynki.

Rzuciłam zdesperowane spojrzenie jej wujkowi. Było mi wstyd. To przeze mnie jego rodzinie groziło niebezpieczeństwo.

Pobiegłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam to, co Aiden tak pragnął.

Nie zastanawiałam się zbyt wiele. Po prostu wbiegłam z domu, zabierając po drodze sztylet podarowany przez Mark'a.

Aiden już długo mnie zwodził, wykorzystywał, zastraszał. Udawało mi się to znosić. Wiedziałam już powoli na co mogłam sobie pozwolić. Ale obecność Rose dała mi nadzieję, że mogłabym się go pozbyć. I to był błąd. Jak długo nie robił innym krzywdy, tak długo musiałam zgadzać się na jego żądania. Ale teraz miał Rose. To przez moją głupotę i zapomnienie, że to on miał kontrolę nade mną, doprowadziłam do tej sytuacji. Dlatego teraz musiałam wykorzystać wszystkie swoje umiejętności które nabyłam i które rozjaśniły mi trochę na jak dużo mogłam sobie u niego pozwolić. To one pomogły mi zrozumieć, że w naszym układzie ja również miałam jakąś cząstkę władzy nad nim. I planowałam ją teraz wykorzystać.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Kira weszła w bojowy tryb 😂
Jak myślicie co z tego wyjdzie? 🤔
A więc to Aiden obserwował ostatnio Kire, czy może był to ktoś jeszcze inny? 😌

Za chwilę powinien pojawić się kolejny rozdział 🥰😁
Tylko muszę go sprawdzić 😅

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top