Rozdział 20
Myślałam, że dużo łatwiej będzie mi znieść to, co wydarzyło się tego popołudnia. Że nie będę przejmować się słowami Thomas'a, ale one jak na złość nie chciały wyjść z mojej głowy. Siedziały w niej i przypominały o sobie, a raczej nie pozwalały zapomnieć. Nawet wtedy gdy starałam skupić się na tworzeniu eliksiru dla Aiden'a. Nawet jeśli zdołalibyśmy znaleźć rozwiązanie, to wolałam mieć zabezpieczenie, gdyby jednak coś poszło nie tak i wygrana byłaby po stronie wampira. Choć nawet nie wiedziałam, czy by to cokolwiek pomogło, bo eliksir i tak potrzebował o wiele więcej czasu, by się wytworzyć, niż dawał mi to Aiden. Ale jak to mówią "tonący brzytwy się chwyta". Wolałam już stworzyć miksturę, która była szkodliwa dla mnie samej, a niżeli narażać się wampirowi.
Otarłam krople potu z czoła, opierając się o ramę łóżka. Przed sobą miałam zmieszane już wszystkie składniki, które za kilka dni miały potrafić zabić mnie samym swoim zapachem. Przerażało mnie, do czego Aiden mógł tego potrzebować. Nie bałam się o swoje życie. Nie chciałby stracić takiego pionka. Bardziej wzbudzała we mnie strach myśl, że mógłby użyć tego, by jeszcze bardziej szantażować mnie zdrowiem przyjaciół.
Sięgnęłam po telefon, gdy wydał z siebie uciążliwe brzęczenie już po raz kolejny... i kolejny. Na wyświetlaczu ukazała mi się nazwa blondynki.
Otworzyłam wiadomości i zmarszczyłam brwi, czytając ich zawartość. Rose chciała, żeby przyszła do parku. Podobno było to coś ważnego. Zdążyłam już zauważyć, że czasami potrafiła wyolbrzymić niektóre rzeczy, ale zgodziłam się na jej prośbę. Schowałam wszystkie przedmioty z podłogi, upewniając się, że były szczelnie zamknięte i schowałam je pod łóżko. Na ten moment była to najlepsza kryjówka.
Niedługo po tym, byłam już w drodze do parku. Tego samego parku, który odwiedziłam tego ranka. Z tą różnicą, że jeszcze wtedy pogoda nie wyglądał tak złowieszczo. Teraz nad miastem wisiały ciemne chmury. W dosłownym znaczeniu, ale myślę, że przenośne też by się jakieś znalazło.
Miejsce to nie było jakiś wielkich rozmiarów. Zaledwie kilka ścieżek na krzyż, dlatego nie miałam większego problemu, aby odnaleźć blondynkę. Podchodząc bliżej, zauważyłam, że mężczyzna, który jak do tej pory myślałam był przypadkowym nieznajomym, okazał się towarzyszem Rose.
— Cześć — zawołałam dziewczynę, gdyż stała do mnie plecami. — Dzień dobry — przywitałam się grzecznie z nieznajomym.
Nie chciałam podpaść mu już na samym początku. Coś w jego spojrzeniu sprawiało, że czułam się niepewnie w jego obecności.
— Cieszę się, że przyszłaś tak szybko. — Dziewczyna przytuliłam mnie na powitanie. — To jest Mark, mój wuj — wyjaśniła mi, kim był mężczyzna stojący obok.
— Kira — przedstawiałam się, a dopiero później przyszło mi do głowy, że zapewne Rose zrobiła to już dużo wcześniej.
Zmieszałam się od razu, ale z pomocą przyszła mi blondynka, która nie zwracając uwagi na moją głupotę, kontynuowała.
— Mark obiecał nam pomóc — wytłumaczyła uradowana. Wyglądała jak małe dziecko, które z zachwytem opowiadało, jak udało mu się samemu zawiązać sznurówki. — Wystarczy, że pokażesz mu jakieś zdjęcie Aiden'a.
Przytaknęłam jej, w pośpiechu szukając w galerii telefonu zdjęcia wampira.
Wcale nie musiałam zagłębiać się w setki fotografii, by odnaleźć te sprzed dwóch lat. Od tamtej pory nie miałam czasu zaprzątać sobie głowę, by uwiecznić jakiś moment zdjęciem. Najchętniej w ogóle nie chciałam o nim pamiętać.
Ekran telefonu ukazywał chwilę, gdy dzień przed tragedią siedzieliśmy z Aiden'em na moście, a nasze nogi zwisały nad asfaltową drogą, prowadzącą do jakieś wsi. Most ten kiedyś służył przejazdowi pociągów. Jednak od dawien żadnego nikt nie widział w okolicy, a szyny zdążyły już zardzewieć albo zostać rozkręcone przez złomiarzy. Uśmiechałam się tego dnia tak długo, że zaczęły boleć mnie całe policzki. Trzymałam za rękę Aiden'a, wierząc, że był kimś, z kim chciałam spędzić resztę życia. Jakim wielkim błędem była ta myśl. To Matt był autorem tego zdjęcia, a lekko przysłonięty obiektyw był dowodem, jak bardzo się do tego nie nadawał, mimo to nie potrafiłam skasować tego zdjęcia.
Wyciągnęłam wyświetlacz przed siebie, by mężczyzna zdołał przyjrzeć się wampirowi. Nie minęła sekunda, a Mark roześmiał się z satysfakcją? Spojrzałam niepewnie na Rose, która równie co ja posłała mu niezrozumiałe spojrzenie.
— Teraz jeszcze bardziej mam ochotę wam pomóc. — Zaplótł ręce na piersi, a mały uśmiech wciąż widniał na jego twarzy. — Gdybyś więcej osób u nas popytała, to myślę, że znalazłoby się spore grono, które chciałoby przypierdolić Aiden'owi.
— U nas? — zapytałam niepewnie. Nie podobało mi się, że mówił o jakiejś grupie.
— W podziemiu oczywiście. — Uśmiechnął się szerzej, ukazując tym swoje długie kły. Spięłam się gdy w głowie zapaliła mi się czerwona lampka.
— Mark uspokój się, jesteśmy w parku — upomniała go Rose.
Miała trochę racji. To, że nikogo nie było w pobliżu, nie znaczyło, że mogliśmy tutaj rozmawiać na takie tematy. Sam fakt, że Aiden mógł mnie obserwować, zniechęcił mnie byśmy zostali tu jeszcze choćby chwilę dłużej.
— Niech ci będzie, pójdziemy do mnie i tam wszystko zaplanujemy. — Mężczyzna rzucił jej poważne spojrzenie. — Tylko nie myśl, że znowu pozwolę wyjeść ci ciastka Ellie.
Zmarszczyłam brwi, ciekawa ich rozmowy.
— Przesadzasz — zbyła go z niewinnym uśmiechem.
— To nie tobie się ostatnim razem oberwało — mruknął niezadowolony.
Uśmiechnęłam się pod nosem, bo wyglądali bardziej jak kłócące się kuzynostwo. W sumie Mark nie wyglądał na dużo starszego. Mogłabym nawet powiedzieć, że był starszy nie więcej niż pięć lat. Oczywiście niczego nie mogłam powiedzieć na sto procent. Był wampirem i mogłam się tylko domyślać jego wieku. Ale nawet Rose nie mówiła do niego "wujku", więc może faktycznie nie było między nimi dużej różnicy wieku.
Tak jak powiedział mężczyzna, zaprowadził nas do swojego mieszkania. W drodze do niego był krótki moment, w którym zwątpiłam w dobre intencje Mark'a. Weszliśmy na osiedle starych i szarych bloków, które odstraszały od siebie każdego, kto próbował tamtędy przejść. Tym bardziej nocą, albo w taki pochmurny dzień jak ten. Deszcz zmoczył ściany budynków, przez co wyglądały na jeszcze ciemniejsze i mroczniejsze. Jakby pożerały ich od góry złowieszcze macki. Zimne dreszcze przeszły mi po plecach. Rose zdawała się nie przejmować tym gdzie wchodziliśmy. Od razu w głowie zawitała mi myśl, że przecież znała moją tajemnicę. Jak duża była szansa, że wcale nie miała zamiaru mi pomagać? Mogłaby wydać mnie radzie najwyższych, albo co gorsza Duncan'owi, choć w sumie nie wiedziałam, co byłoby gorsze.
Dopiero gdy weszliśmy do mieszkania mężczyzny, a z jego środka buchnęło w nas ciepło połączone z zapachem waniliowych świec, mogłam odetchnąć i uspokoić się, że nic mi nie groziło na ten moment. Rozejrzałam się powoli po pomieszczeniu, w jakim się znaleźliśmy. Nie wyróżniało go nic specjalnego. Miał wszystko to co każdy salon. Mały drewniany stolik, żółta niewielka sofa z zielonymi poduszkami, jakaś lampa stojącą w rogu, no i oczywiście kilka półek, które otaczały telewizor. Nic specjalnego, tak na początku pomyślałam, dopóki nie zatrzymałam wzroku na doniczce, w której znajdowało się usunięte, małe drzewko. Wyglądało jakby ktoś, doprowadził je do takiego stanu w pełni zamierzenie i kontrolowanie. Liście nie odpadły, tylko wisiały wciąż przymocowane do gałązek, a one same wydawały się bez problemu utrzymać ich ciężar. Po co trzymali takie coś? Przyjrzałam się dokładniej doniczce, w której stało drzewko. Oplatała ją wstążka z przyczepioną małą karteczką, a na niej starannie kaligraficznie wypisane imię "Ruth". Kim była owa dziewczyna? Z tego co zapamiętałam Mark mieszkał z Ellie. Może mieli córkę? A w ogóle co mnie to obchodzi? Nie powinno.
— Więc — usłyszałam za sobą klaśnięcie w dłonie podekscytowanej Rose — Od czego zaczynamy?
Odwróciłam się w jej kierunku, skupiając się na tym, po co tu przyszłam, a nie wymyślając jakieś niestworzone historie.
— Chciałbym wiedzieć w skrócie, co takie między wami się wydarzyło — odparł Mark, zajmując miejsce na sofie. — Oczywiście jeśli możesz, ale pomogłoby mi to w... tłumaczeniu mu kilku rzeczy.
Przytaknęłam powoli głową.
Czy mogłam powiedzieć prawdę? Albo jakąś jej część? Na pewno nie zamierzałam wyjawiać mu tego kim byłam. Ale jak w takim razie miałam wytłumaczyć mu sytuację, w której byłam z Aiden'em? Dlaczego robił to co robił? Ale jeśli miało mu to pomóc w pozbyciu się Aiden'a, to chyba mogłam spróbować, prawda? Był rodziną Rose, a skoro nadal chciała mi pomóc, to nie przyprowadziłaby mnie do niego jeśli by mu nie ufała. Ale może wcale nie zamierzała mi pomóc, a Mark miał za zadanie odnaleźć Aiden'a, by z nim współpracować?
Spojrzałam na blondynkę niepewnie. Nie mogłam nic wyczytać z jej twarzy.
Westchnęłam głęboko, uspokajając się odrobinę. Panikowałam. Nawarzyłam sobie piwa, to teraz musiałam je wypić.
— Z Aiden'em rozstałam się dwa lata temu. To znaczy uciekłam od niego — poprawiłam się szybko. — Towarzyszyły temu pewne... nieciekawe okoliczności. Ale nawet gdy wyjechałam, to mnie szukał i w końcu znalazł tutaj.
Brawo, okroiłaś to tak, że w sumie nic mu to nie dało. A co jeśli zacznie pytać o powód rozstania? Co miałam mu wtedy powiedzieć?
— Od początku wiedziałem, że z tym facetem jest coś nie tak. — Mark odchylił głowę do tyłu, jakby potrzebował chwili, by coś przemyśleć. — Już nie jest dzieckiem, by nie zrozumieć słowo "koniec". — Spojrzał na mnie, lecz nie odezwał się przez dłuższą chwilę ani słowem. Jednak to, co powiedział później, wynagrodziło mi czas, w którym zżerał mnie stres, nie wiedząc co zamierzał dalej zrobić. — Więc kiedy macie się znowu spotkać?
Zgadzał się? Znaczy się, wiedziałam, że mówił, jaka to będzie dla niego przyjemność móc wdać się z Aiden'em w walkę, ale teraz te słowa były dla mnie większym potwierdzeniem, że brał to na poważnie. Uśmiechnęłam się szeroko, a w oczach poczułam gromadzące się łzy szczęścia. Nadzieja, że mogłabym się uwolnić od wampira raz na zawsze, sprawiała, że nie wiedziałam, jak mogłabym się odwdzięczyć. Zamiast tego stałam przed mężczyzną i jak totalna mazgaja płakałam ze szczęścia.
— Dziękuję — wyjąkałam, ocierając policzki z łez.
Poczułam na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Rose stała obok mnie, uśmiechając się pocieszająco, po czym tak po prostu mnie przytuliła. Zrobiła coś, co mogło wydawać się banalne, ale w tamtym momencie tak mi potrzebne. Dała mi tym do zrozumienia, że nareszcie nie byłam ze wszystkim sama. Że znowu miałam kogoś, na kim mogłam się oprzeć. Była moją nadzieją na normalne życie, nawet gdy dobrze wiedziałam, że ja wcale nie byłam normalna i to słowo nie powinno nigdy wyjść z moich ust. Wszystko, co się wokół mnie działo nie było takie i już dawno się do tego przyzwyczaiłam. Ale czy nie pragnęliśmy zawsze tego co dla nas nieosiągalne? Coś, co dla innych wydawało się niezauważalne, dla innych stanowiło największe marzenie. Normalność. Żałowałam, że w dzieciństwie chciałam być jak księżniczka, wyjątkowa. Teraz chciałam być po prostu zwyczajną dziewczyną. Ale dobrze wiedziałam, że to nigdy się nie miało stać.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Hm... kim jest Ruth? 🤔🤭
Czy Mark naprawdę chce pomóc Kirze? A może wraz z Rose szykują coś przeciwko białowłosej? 😌😁
Muszę wam powiedzieć, że tak się wkręciłam w druga część OPM, że za chwilę będę mieć dosyć spory zapas rozdziałów jeśli będę dalej w takim takie pisać jak do tej pory 😅
Oby tak dalej 😌
Myślę, że sam początek BARDZO was zaskoczy 😁
Normalnie sama już nie mogę się doczekać, aż zacznę publikować te rozdziały 😂
Ale muszę jakoś wytrzymać 🥰
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top