Rozdział 8. Mordercze szachy

Nim się obejrzała, Kate zaliczyła wszystkie egzaminy – zarówno teoretyczne, jak i praktyczne. Choć nie było łatwo, nawet z najtrudniejszymi przedmiotami dała sobie radę. A przynajmniej miała taką nadzieję, ponieważ wykonała niemal wszystkie zadania prawidłowo – ogłoszenie wyników miało być niestety dopiero za tydzień. Kate jednak wiedziała, że te siedem dni będzie intensywne i nie znajdzie czasu na zbytnie rozmyślanie o ocenach – profesor Flitwick chciał poświęcić każdy z tych dni na próbę chóru. Nauczyciel był pewien, że na zakończenie roku będą już gotowi.

Był gorący dzień, więc wszyscy – to jest Kate, Ron, Harry i Hermiona – wyszli na błonia i usiedli pod drzewem. Rudowłosa Gryfonka oparła się o pień, wyciągnęła ze szkolnej torby Sir Oswalda i posadziła go sobie na brzuchu.

– Miałaś tam ropuchę przez cały czas? – Ron wytrzeszczył oczy.

– No tak.

– To aż niemożliwe, że Sir Oswald nie wydał żadnego dźwięku – zdziwiła się Hermiona.

– Bo mój ropuszek jest bardzo mądrym płazem. – Kate pogłaskała chowańca.

– Po co zabierałaś ze sobą ropuchę na egzaminy? – zapytała Granger. – Przecież mogli cię za to oblać!

– Nie wolno ściągać. Nikt nie mówił, że nie można zabrać zwierzaka. A Sir Oswald mnie uspokaja. Zobaczcie, jaki kochany.

Kate uniosła ropuchę do góry i podstawiła Harry'emu pod nos. Chłopak był skrzywiony i ponury, odkąd wrócił z Zakazanego Lasu. Dziewczynka pomyślała, że rozkoszna mordka ropuchy poprawi mu humor. Kate od razu lepiej się czuła, gdy patrzyła w wyłupiaste oczy swojego małego przyjaciela.

– Mógłbyś wreszcie przestać się krzywić na cały świat, Harry, mamy przed sobą cały tydzień, zanim się dowiemy, jak źle nam poszło, więc nie ma co się martwić na zapas – spróbowała go pocieszyć Kate.

Harry potarł czoło. Od czasu szlabanu bardzo bolała go blizna w kształcie błyskawicy. To podobno zdarzało się już wcześniej, jednak teraz każdy poza Harrym uważał, że to wina stresu.

Zdając sobie sprawę, że Harry pewnie dalej przejmuje się Kamieniem Filozoficznym, Kate uspokoiła go, że przecież jest bezpieczny. W końcu Hagrid nikomu by nie zdradził, jak się przedrzeć koło Puszka. Po chwili zaczęła jednak w to wątpić. W końcu gajowy miał tendencję do przypadkowego wyjawiania ważnych informacji... Przykładowo pewnym pierwszoklasistom.

Harry nagle zerwał się na nogi.

– Dokąd idziesz? – zapytał Ron.

– Coś mi przyszło do głowy. Musimy iść i zobaczyć się z Hagridem. Natychmiast.

– Po co? – zapytała Hermiona, wstając.

Kate pomogła Sir Oswaldowi wleźć z powrotem do torby i również podniosła się na nogi.

– Pamiętacie, co powiedziała Kate, kiedy zobaczyliśmy smocze jajo?

– Tak – potwierdziła dziewczynka, doganiając swoich przyjaciół.

– Nie wydaje się wam to trochę dziwne – powiedział Harry – że  Hagrid od dawna marzył o smoku, a tu nagle pojawia się jakiś obcy właśnie z jajem smoka w kieszeni? No i taki facet od razu trafia na Hagrida. Uważacie, że to przypadek?

Kate zapowietrzyła się.

– Myślisz, że ktoś chciał wpakować Hagrida w kłopoty? – zapytała.

– Mówił chyba, że wygrał go w karty – przypomniał Harry. – A co, jeśli ten gość chciał się czegoś o nim dowiedzieć? Na przykład o Puszku?

Przyspieszyli kroku. Niestety rozmowa z Hagridem potwierdziła podejrzenia Harry'ego. Zakapturzony nieznajomy, jeden z wielu dziwaków w Świńskim Łbie (pubie w Hogsmeade), upił Hagrida, zachęcił go do gry i wydobył wszystkie informacje, których potrzebował. Teraz tajemniczy mężczyzna (czyli na 99% Snape) wiedział, że wystarczy spokojna melodia, choćby wygrana na instrumencie, by Puszek zasnął.

Cała czwórka od razu po usłyszeniu tej historii pobiegła w stronę szkoły, jednak zatrzymali się w holu wejściowym. Nie wiedzieli, co dalej. Teraz przecież naprawdę musieli powiadomić Dumbledore'a. Już wcześniej o tym myśleli, ale nie mieli dowodów. Prawdę mówiąc, nadal ich nie mieli, ale sytuacja rysowała się fatalnie. Był jednak jeden problem: nie wiedzieli, gdzie był gabinet dyrektora.

– Co wy tu robicie? – Mijająca ich profesor McGonagall zdziwiła się, widząc ich w szkole. Nic dziwnego, wszyscy uczniowie dawno wyszli na błonia.

– Chcemy zobaczyć się z profesorem Dumbledorem – powiedziała Hermiona.

– Zobaczyć się z profesorem Dumbledorem? – Powtórzyła nauczycielka podejrzliwym tonem. – A po co?

– To tajemnica – powiedział Harry, za co Kate uderzyła go łokciem w ramię.

Profesor McGonagall wyglądała na zdenerwowaną.

– Profesor Dumbledore opuścił szkołę dziesięć minut temu – oznajmiła chłodno. – Otrzymał pilną sowę z Ministerstwa Magii i natychmiast poleciał do Londynu.

– Nie ma go? – Harry wyglądał na przerażonego.

Nie ma Dumbledore'a = Voldemort może zabić Harry'ego. To było proste równanie matematyczne, a ułożywszy je w głowie, Kate już wiedziała, że mają przechlapane.

– Profesor Dumbledore to bardzo znana osobistość i jego czas jest bardzo drogi.

– Ale to bardzo ważne.

– Czy mam rozumieć, panie Potter, że to coś, co chcecie mu powiedzieć, jest ważniejsze od Ministerstwa Magii?

– No, bo tu chodzi o Kamień Filozoficzny – wypaliła Kate. Teraz to Harry zdzielił ją łokciem, ale nie zatkał jej tym buzi. – Wiemy, że ktoś chce go wykraść i wie już, jak się przemknąć obok Pusz... znaczy trójgłowego psa.

Nauczycielka wypuściła z rąk książki, które niosła.

– Skąd wiecie o...

– Pani profesor, musimy porozmawiać z profesorem Dumbledorem – powtórzył Harry błagalnie.

Profesor McGonagall im jednak nie pomogła. Dumbledore wracał jutro, a nauczycielka była pewna, że Kamień jest dobrze strzeżony. W dodatku zakazała im węszyć i choćby wspominać o tej sprawie. I niestety sama tego pilnowała cały dzień, nie pozwalając im zbliżyć się do korytarza na trzecim piętrze. A to oznaczało, że musieli zrobić jedno...

Harry uważał, że tylko on może powstrzymać Snape'a przed kradzieżą Kamienia. Musiał powstrzymać powrót Voldemorta, zanim on powróci do pełni sił i zniszczy cały świat czarodziejów. Tak przynajmniej to sobie wyobrażali, mając jedenaście lat. Oczywiście Ron, Kate i Hermiona nie mogli pozwolić Harry'emu iść w pojedynkę. Jeszcze tej samej nocy wszyscy czworo mieli przejść przez klapę w podłodze na trzecim piętrze.

🥧

Kate była jednocześnie zdenerwowana i podekscytowana.

– Wy już mieliście tyle niebezpiecznych przygód, a ja tylko zabrałam nas na randkę z trollem  – powiedziała cicho, gdy wieczorem siedzieli w kącie pokoju wspólnego. – Fajnie, że wreszcie przeżyję coś naprawdę ekscytującego!

– Ty się dobrze czujesz? Możemy zginąć – syknął Ron.

– Dlatego powiedziałem, żebyście tu zostali. Nie chcę was narażać – powiedział Harry.

– Och, cicho bądź, Harry – odparła Hermiona i wróciła do lektury książki. Szukała czegoś, co może im się przydać w czasie drogi do Kamienia.

Nikt im nie przeszkadzał, bo Harry od czasu utraty stu pięćdziesięciu punktów nie był już szczególnie lubiany (choć pewnie tylko tymczasowo), a pozostałej trójki także nikt nie chciał zaczepiać. Fred i George byli w tym wypadku wyjątkami, jednak dziś pochłonęły ich jakieś sprawy z Lee Jordanem. Także Brooke, Lavender i Parvati nie zaczepiały swoich współlokatorek.

Siedzieli tam tak długo, aż w końcu pokój opustoszał. Harry pobiegł po pelerynę-niewidkę – wszyscy zamierzali założyć ją już teraz. Woleli upewnić się, że nie będzie widać ich stóp spod peleryny. Niestety nakrył ich... Neville ze swoją ropuchą. Chłopiec nie zamierzał dopuścić, żeby stracili kolejne punkty przez nocne eskapady. (Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, gdy byli na śmierdzącym, szarym końcu rankingu).

– Nie wolno wam nigdzie iść – oświadczył Neville. – Znowu was złapią. Gryffindor znowu przez was ucierpi.

– Ty nic nie rozumiesz, Neville. To bardzo ważne – powiedział Harry.

– Nie pozwolę wam! – zawołał chłopiec i zagrodził im przejście. – Nie przejdziecie! Ja... Będę się bił!

Neville nie miał okazji zaprezentować swoich umiejętności bokserskich, ponieważ kilka chwil później Hermiona rzuciła na niego zaklęcie, przez które chłopiec cały zesztywniał, nie mogąc się ruszyć. Wiedzieli jednak, że jest świadomy tego, co się działo.

– Wybacz mi, Neville – powiedziała z żalem Hermiona.

– Musieliśmy to zrobić, nie ma czasu na wyjaśnienia. – Harry przeszedł nad zesztywniałym Nevillem w stronę przejścia.

– Zrozumiesz to później – dodał Ron.

– Ale jesteśmy z ciebie bardzo dumni, Neville. Oby tak dalej! – Kate uśmiechnęła się do kolegi i nachyliła się, żeby poklepać go po ramieniu.

Na szczęście peleryna przykryła całą czwórkę. Poruszanie się w ten sposób było trudne, przez co szli bardzo powoli. Być może, gdyby ich tempo było zwyczajne, Snape nie zdążyłby przekraść się koło Puszka. Niestety drzwi u korytarza na trzecim piętrze były otwarte, a trzygłowy pies (PRZEPIĘKNY – jak pomyślała Kate) miał w nogach harfę. Instrument jednak przestał grać w momencie, gdy zdjęli pelerynę.

I to właśnie wtedy Kate mogła się wykazać. Dziewczynka zgodnie z ich planem zaczęła śpiewać kołysankę, choć pozbawioną słów. Tą samą jej mama śpiewała, gdy dziewczynka była dzieckiem, choć teraz Kate nie pamiętała tekstu. Puszek, choć zawarczał na nich, gdy tylko otworzyli drzwi, natychmiast przymknął powieki i zrobił się senny.

Całe szczęście, że niepotrzebny był plan B z fletem – pomyślała Kate.

Kiedy dziewczynka dźwięcznym głosem śpiewała, Harry przekradł się do klapy i skoczył. Kate zorientowała się, że nie było tam schodów, a to już sprawiło, że zrobiła się podejrzliwa. Coś było nie tak. Po Harrym skoczył Ron, za nim Hermiona, a następnie sama Kate, śpiewając do ostatniej chwili.

Kate zdziwiła się, że nie zrobiła sobie krzywdy, ale podłoże, na którym wylądowała, było bardzo miękkie. Składało się z roślin... Które właśnie oplatało jej kostki u nóg.

– Dobrze, że to coś tu rośnie – powiedział Ron. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że ,,to coś" właśnie zaczyna go więzić.

– Dobrze?! Popatrzcie na siebie! – wrzasnęła Hermiona.

Gryfonka zdążyła wydostać się na wolną od pnączy przestrzeń, ale Kate i chłopcy nie mieli tyle szczęścia. Roślina szybko unieruchomiła ich na dobre. Kate jako jedyna miała wolne ręce i dostęp do różdżki, którą szybko wyciągnęła ze schowka w rękawie.

– Nie ruszajcie się! – krzyknęła Hermiona. – Wiem, co to jest... to diabelskie sidła!

– Och, jak to dobrze, że wiemy, jak to się nazywa, to naprawdę wielka ulga! – warknął z ironią w głosie Ron. – Będziemy wiedzieć, co nas zabija!

Chłopców pnącza oplatały nawet wokół szyi. Kate, która była w tajemniczym pomieszczeniu najkrócej, trzymała rękę w górze, próbując sobie przypomnieć cokolwiek o diabelskich sidłach. Była pewna, że uczyła się o nich do egzaminów. Hermiona z pewnością ją z tego odpytywała. Co to było?!

– Diabelskie sidła... – mamrotała do siebie zestresowana Granger. – Co mówiła profesor Sprout?... Że to lubi ciemność i wilgoć...

– Więc zapal coś! – wykrztusił Harry.

Kate próbowała od uwolnić się od pnączy, które zaczęły zaciskać się wokół jej szyi. Szarpanie się tylko pogarszało jej sytuację.

Lubi ciemność... Jakie było zaklęcie, przywołujące światło?

– Tak... no jasne... ale tu nie ma drewna! – zawołała spanikowana Hermiona.

– ZWARIOWAŁAŚ?! – wrzasnął Ron. – JESTEŚ CZAROWNICĄ!

Wtedy wreszcie sobie przypomniała.

– LUMOS MAXIMA! – ryknęła Kate, wykonując ruch nadgarstkiem. Wielka kula światła rozjaśniła pomieszczenie.

Pnącza cofnęły się, uciekając przed światłem. Harry, Ron i Kate byli wolni. Choć chwilowo mieli mroczki przed oczami.

– Co wy byście beze mnie zrobili – wydyszała Kate, z trudem łapiąc oddech. Pnącza lekko ją poddusiły.

– Prawdopodobnie czekalibyśmy, aż Hermiona znajdzie drewno. – Ron spojrzał z wyrzutem na Hermionę.

Granger zarumieniła się.

– Zestresowałam się.

– Chodźmy stąd – powiedział Harry i poprowadził ich kamiennym korytarzem.

Kate nie rozumiała, dlaczego do ochronny czegoś tak cennego wybrano roślinę, z którą mógł poradzić sobie jedenastolatek, ale jak ona, Kate Lily Weasley, mogła oceniać profesor Sprout? I jak mogła oceniać Flitwicka, który zaklął setki kluczy, by unosiły się w powietrzu, uniemożliwiając otworzenie drzwi na końcu kolejnej komnaty. Nie mogła też zrozumieć, dlaczego w pomieszczeniu była więcej niż jedna miotła.

Na szczęście Harry był doskonałym szukającym, a z jego okiem i refleksem zdobyli klucz i szybko przedostali się do trzeciej komnaty. Ku ich wielkiemu zdumieniu zobaczyli, że stoją na... szachownicy. Naprzeciwko Kate i jej przyjaciół stały czarne figury bez twarzy, dwa razy większe od nich samych. Po drugiej stronie stały białe, strzegące drzwi do następnej komnaty.

– To co teraz robimy? – zapytał szeptem Harry.

– To przecież jasne, nie? – odpowiedział Ron. – Musimy zagrać i wygrać drogę przez pokój.

– Ale czemu akurat szachy? Jesteśmy beznadziejni w szachy – jęknęła Kate. – Poza tobą, Ron.

– Ale jak mamy zagrać? Mamy wydawać polecenia, czy...? – Hermiona nie była pewna.

– Chyba będziemy musieli sami łazić po szachownicy – stwierdził brat Kate.

Kiedy starszy z rodzeństwa podszedł do figur, upewnił się, że miał rację.

Ron dosiadał konia jako skoczek, Harry był gońcem, a Hermiona zajęła miejsce wieży. Kate z kolei zastąpiła drugiego gońca, przez co czuła się przerażona. Mieli zastąpić figury szachowe. Te szachy były przecież mordercze – działały tak samo, jak zwyczajne, a to oznaczało, że jeśli dziewczynka zostanie zbita, to na kwaśne jabłko! A na dodatek Kate była oddalona od przyjaciół i nie mogła liczyć na ich wsparcie. Oczywiście pod warunkiem, że Ron nie skupi się na obronie młodszej siostry.

– NIE! – Usłyszała nagle Kate.

Dziewczynka obróciła się w stronę przyjaciół. Dopiero co zbiła jednego pionka, ale nadal była oddalona od reszty.

– CO ON POWIEDZIAŁ?! – zawołała, domyślając się, że była to odpowiedź skierowana do Rona, skoro to na niego patrzyli pozostali.

– Kate, nie ruszaj się! – zawołał głośno Ron. – Nie wolno ci teraz zrobić kroku, okej?

– Okej! – odkrzyknęła dziewczynka, patrząc zmartwiona na brata. Zauważyła, że Hermiona jest bliska płaczu.

Nagle Ron zdobił krok do przodu, a biała królowa rzuciła się na niego. Zbiła go, uderzając w głowę kamienną ręką. Ron padł na podłogę, a z rany na głowie kapała mu krew. Wyglądał, jakby zemdlał, gdy królowa ciągnęła go na stos zbitych figur.

– RON! – wrzasnęła Kate, widząc, co stało się z jej bratem.

Czy on żył?

Czy wszystko w porządku?

Mama ją zabije.

Czemu to zrobił?

Nic mu nie jest, prawda?

Chciała się ruszyć, ale wciąż miała w głowie słowa Rona. Miała stać w miejscu.

Harry zamatował króla, a wtedy białe figury skłoniły się i dały dostęp do drzwi.

Kate natychmiast podbiegła do brata. W międzyczasie czarne figury zaczęły wracać do życia i stawać na swoich polach. Ale Ron nadal był nieprzytomny. Na szczęście jednak oddychał, a więc nie umarł.

Kate odetchnęła z ulgą, a łzy spływały jej po policzkach. Może i lubiła się drażnić z Ronem i podkradać mu czekoladowe żaby, a czasem nawet kraść figury szachowe, gdy nie patrzył, ale nie chciała, żeby jej brat zginął. Kochała go przecież, była jego siostrą – nawet jeśli nie łączyła ich krew.

– Harry! Hermiona! – Kate zawołała do przyjaciół, którzy podbiegli do drzwi. – Biegnijcie beze mnie! Ron potrzebuje pomocy!

– Wezwij Dumbledore'a! Weź Hedwigę! – odkrzyknął Potter. Wyglądał na przejętego. – Już wcześniej powinniśmy byli to zrobić! Użyj miotły w sali z kluczami.

– Tak zrobię! Powodzenia!

Kate złapała brata pod ramiona i ze wszystkich sił pociągnęła. Przeniesienie go okazało się trudniejsze, niż myślała. Być może mogłaby użyć magii, ale nie wiedziała, czy Wingardium Leviosa zadziała na człowieka. Po chwili jednak pomyślała, że... mogłaby zaczarować jego ubrania i wtedy unosiłyby one Rona.

Tak też zrobiła i w ten sposób dużo łatwiej przeniosła brata do sali z latającymi kluczami. Nagle usłyszała szybkie kroki.

– Tu jesteś! Ron się obudził? – zapytała Hermiona, klękając przy przyjacielu.

– Nie. A ty co tu robisz? Mieliście powstrzymać Snape'a!

– Za drzwiami był martwy troll, a dalej sala z eliksirami. Tylko jedna osoba mogła przejść dalej. Musimy zawiadomić Dumbledore'a. Harry może tam zginąć!

– Ty spróbuj zabrać stąd Rona. Ja polecę do sowiarni – oświadczyła Kate.

Spojrzała niepewnie na miotłę. Gdy pierwszy raz tu trafili, dziewczynka nie zbliżyła się do niej. Wszystko załatwił Harry. Teraz musiała jednak przełknąć strach. Nie po to tyle ćwiczyła z Fredem i Georgem i nie bez powodu dawała z siebie wszystko na egzaminach, by teraz stchórzyć. Po prostu musiała dać sobie radę.

Kate wsiadła na miotłę, rzuciła ostatnie spojrzenie na nieprzytomnego Rona i wzniosła się w powietrze. Nachylając się nad trzonkiem, zwiększyła prędkość. Adrenalina krążyła w jej żyłach.

Musiała się pospieszyć.

Dla Rona.

Dla Harry'ego.

Sądziła, że spanikuje, gdy przeleciała przez klapę w podłodze, ale... Dała radę. To wszystko było przerażające, ale nie spanikowała!

Teraz leciała jak strzała przez korytarze. Wystraszyła panią Norris, która z pewnością poleciała do Filcha, ale nie przejmowała się tym. Najwyżej dostanie szlaban za latanie po korytarzach. 

Dzięki miotle dotarła do sowiarni szybciej, niż gdyby poruszała się pieszo. Szybko wbiegła po schodach, choć od tej wysokości już naprawdę kręciło jej się w głowie. Wolałaby się skulić gdzieś pod ścianą, byle nie patrzeć w dół... Była jednak dzielna. Stawiała krok za krokiem. Miała w końcu misję do wykonania!

Znalazła Hedwigę. Było to łatwe, skoro większość sów miała raczej brązowe upierzenie.

Kate chwyciła za kartkę i pióro, które leżały na stoliku w kącie w razie nagłych przypadków. Szybko nakreśliła kilka słów:

POMOCY. HARRY. KAMIEŃ FILOZOFICZNY. VOLDEMORT.

Kate złożyła kartkę na pół, nie przejmując się tym, że atrament jeszcze nie wysechł. Podała go Hedwidze, a ta chwyciła list w dziób i... zaczęła lecieć w stronę szkoły.

– Ej! Głupia sowa! Dumbledore jest w Londynie!

Kate zaczęła biec za Hedwigą, porzucając miotłę. Biegła korytarzami, przeskoczyła nad Irytkiem, który rozrzucał gwoździe na podłodze, dalej podążając za sową. Hedwiga wleciała do holu wejściowego, ignorując zniewagi dziewczynki, i... Kate zatrzymała się raptownie. Dumbledore szedł szybko w jej kierunku, trzymając na ramieniu Hedwigę, a w dłoni list.

– Na szczęście wróciłem wcześniej – oznajmił. – Wybacz, Kate, jednak Harry potrzebuje mojej pomocy.

Nauczyciel wręcz pobiegł w stronę schodów, najwyraźniej chcąc dostać się na trzecie piętro.

Kate odetchnęła z ulgą. Dumbledore wrócił. Wszystko będzie dobrze.

🥧

Alice słuchała wszystkiego z otwartą buzią.

– I zrobiliście to sami? Mieliście tyle lat, co ja!

– Zabawne, prawda? Taki cenny przedmiot, a z zabezpieczeniami poradziła sobie banda pierwszaków...

– Trochę tak. – Alice zachichotała. – Ale dobrze, że już wiem, że wujkom nic się nie stało.

– No, musimy już kończyć. Musimy  jutro wyjechać wcześniej, żeby zdążyć na pociąg. W takim razie opowiem ci jeszcze tylko o tym, jak się dowiedziałam, że mam jeszcze jednego brata.

🥧🥧🥧

Wszyscy wiemy, jak toczyły się sprawy pod klapą na trzecim piętrze. Jak wiecie, ja korzystam z wydarzeń w książkach, choć czasem wykorzystuję też filmy. Nie chciałam poświęcać tyle czasu na drogę do Kamienia, ale było to konieczne. Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza.

Następny rozdział jest ostatnim z dziejów pierwszego roku. Mam nadzieję, że historia z pierwszej części Was nie zanudziła i polubiliście się z Kate. Dziewczyna ma jeszcze jedenaście lat i na pewno się z czasem trochę rozwinie.

To jak, gotowi na ciąg dalszy?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top