Rozdział 7. Niesforny maluch
Chociaż Harry i Ron mieli w głowie tylko Kamień Filozoficzny, Hermiona już teraz męczyła ich i Kate przygotowaniami do egzaminów. Finalne sprawdziany odbywały się dopiero za dziesięć tygodni, ale Granger nie chciała o tym słuchać. Kate była rozdarta między nimi, bo z jednej strony chciała rozwikłać zagadkę Kamienia Filozoficznego i miała dość Hermiony zmuszającej jej do nauki, a z drugiej strony chciała dobrze wypaść i była wdzięczna, że przyjaciółka poświęcała jej część swojego cennego czasu. Zresztą nie tylko jej, ponieważ Brooke, która zamierzała za wszelką cenę przejść do drugiej klasy, wpadła w ten sam wir nauki, co Hermiona. Samodzielna nauka nie szła jej najlepiej, więc pomoc młodszej Gryfonki była dla niej zbawienna.
Od dłuższego czasu nauczyciele zamęczali ich pracami domowymi. Nie tak dawno Snape po odebraniu Kate i Gryffindorowi pięciu punktów za to, że miała rozwiązane sznurówki (a przynajmniej to Kate uważała za powód, skoro nie popełniła innej zbrodni – poza włożeniem skarpetek nie do pary) zadał im wypracowanie tak długie, że dziewczynce odpadała już ręka od pisania go.
Tego dnia była tak cudowna pogoda, że musiała ją dobrze wykorzystać. Zresztą poza nauką miała do zaliczenia egzamin z latania, a do tego musiała wpierw nauczyć się walczyć z lękiem wysokości. Na szczęście raz na tydzień miała pozwolenie na to, by starsi bracia zabierali ją na stadion i pomagali jej opanować latanie. Szło jej coraz lepiej, a teraz, idąc do biblioteki po jednej z takich sesji, Kate była z siebie dumna. Chociaż wciąż miała wrażenie, że drżą jej kolana, uśmiechała się od ucha do ucha, bo w końcu udało jej się nie tylko wznieść wyżej niż na kilka stóp, ale też okrążyć jeden ze słupów, co było dla niej wielkim osiągnięciem.
Miała potowarzyszyć przyjaciołom w nauce, jednak po drodze natknęła się na wychodzącego z biblioteki Hagrida. Nic nie mogło zdziwić Kate bardziej. Wiedziała, że Hagrid co prawda umiał czytać, ale nie sądziła, że czyta książki. Sama musiała być książką wybitnie zainteresowana, by przeczytać całość, a dużo bardziej niż powieści interesowały ją ilustrowane baśnie i mugolskie ,,komiksy".
– Cześć, Hagrid! – przywitała się z nim radośnie.
Gajowy natychmiast się rozpromienił, widząc dziewczynkę.
– Miło cię widzieć, Kate. Humorek dopisuje, jak widzę – odpowiedział.
– Udało mi się polatać na miotle i nie zemdleć ze strachu! – pochwaliła się. – A ty co tu robisz? Nigdy cię nie widziałam w bibliotece.
– A... Byłem ten... Odwiedzić Harry'ego.
– W bibliotece? – zdziwiła się. – Nie mogłeś wysłać Hedwigi?
Hedwiga była sową Harry'ego. Czasem przylatywała do jego dormitorium, a Kate mogła ją pogłaskać i dać coś dobrego. Była naprawdę fajna. Ale nawet sowa śnieżna nie mogła zastąpić Sir Oswalda, który niedawno wybudził się ze snu zimowego i znów był gotowy towarzyszyć Kate w jej szkolnym życiu.
– Ach, tak. E... Hedwigi nie było. Pomyślałem, że zaproszę was do siebie osobiście. Znaczy, całą waszą czwórkę.
Kate pokiwała ze zrozumieniem głową.
– Aha... A co chowasz za plecami? – zapytała z ciekawością.
– To? To nic takiego...
– Kiepski z ciebie kłamca, Hagridzie. – Kate pokręciła głową.
Hagrid sapnął, poniekąd przyznając Gryfonce rację. Wyglądał, jakby się poddał.
– Książka o smokach. Takie tam czytadło do poduszki, sama rozumiesz.
– Atlas smoków?
– Takie tam ciekawostki... Um, hodowla, dorastanie...
Kate zmarszczyła brwi.
– A... To w takim razie miłej lektury. Ja idę zakuwać zielarstwo, bo Hermiona urwie mi głowę.
Pozostała jednak podejrzliwa, podobnie jak jej przyjaciele w bibliotece. Hagrid zawsze chciał mieć smoka – tak powiedział Harry. Kate zresztą też marzyło się własny, ale dobrze wiedziała, że prywatna hodowla smoków jest nielegalna od prawie trzystu lat. Miała nadzieję, że Hagrid faktycznie wypożyczył tylko atlas smoków, a jego podejrzane zachowanie tylko jej się przywidziało...
🥧
Godzinę później odwiedzili Hagrida w jego chatce. W środku było gorąco, okna pozostawały zasłonięte, a drzwi zaryglowane. Mężczyzna wpuścił ich po chwili, a Kate od razu podbiegła przywitać się z Kłem. Nie przeszkadzało jej, że pies kolejny raz obślini jej szaty. Podopieczny Hagrida tylko wyglądał groźnie (dla większości) – w rzeczywistości był strasznym pieszczochem. A przy okazji leniem i tchórzem, bo bał się nawet myszy, ale Kate nie oczekiwała od niego, że będzie jej bronił przed gryzoniami.
– No więc... tego... chcieliście mnie o coś zapytać, tak?
– Tak – powiedział Harry. – Zastanawialiśmy się, czy nie mógłbyś nam powiedzieć, co strzeże Kamienia Filozoficznego oprócz Puszka.
– Tak? – Kate była zaskoczona. – Myślałam, że przyszliśmy na herbatkę.
– Kate, nie udawaj głupiej – prychnął Ron. – Siedzimy nad tym już od tygodni!
– No pewnie, że nie mogę wam powiedzieć – zwrócił się gajowy do Harry'ego. – Po pierwsze, sam nie wiem, a po drugie, za dużo już wiecie, więc i tak bym wam nie powiedział.
Prawda była jednak taka, że Hagrid pękał wyjątkowo szybko, co sprawiło, że Kate nie była pewna, czy powierzanie gajowemu jakiegokolwiek sekretu jest dobrym pomysłem. Chociaż i tak cieszyła się, że wypaplał im, co wiedział, bo dzięki temu byli bliżej rozwikłania zagadki. A także odkrycia, jak niewiele mogło brakować Snape'owi do kradzieży kamienia.
Nagle Kate spojrzała w ogień i zastygła.
– Hagridzie – powiedziała oniemiała. – Ty masz... SMOCZE JAJO! – Kate przyklękła przy palenisku i wpatrywała się z zachwytem w czarną, wielką skorupę. Szybko poddała się ekscytacji. – Nie mogę sobie przypomnieć, jaki smok wykluwa się z takiego jaja...
– To norweski smok kolczasty. Bardzo rzadki – powiedział z dumą Hagrid.
– O rany! – zawołała Kate.
– To jest smocze jajo? – Harry wytrzeszczył oczy.
– Skąd je masz, Hagridzie? – zapytał Ron. – Musiało kosztować majątek.
– Wygrałem. Wczoraj wieczorem. Wybrałem się do wioski, żeby wypić parę szklaneczek, no i zagrałem sobie w karty z jakimś nieznajomym. Niech skonam, ale chyba z ulgą się tego pozbył.
– Jakiś obcy typ miał w kieszeni smocze jajo? – zapytała z niedowierzaniem Kate, po czym się skrzywiła. Jej entuzjazm prysł jak bańka mydlana. – To mi cuchnie na kilka mil.
– Ale co z nim zrobisz, jak się wylęgnie? – zapytała rozsądnie Hermiona.
Chyba nikt nie podzielał radości Hagrida, ale gajowy się tym nie przejmował.
– No...trochę już czytałem na ten temat. Trochę przestarzałe, ale wszystko jest.
Hagrid położył na stole ,,Hodowanie smoków dla przyjemności i dla zysków".
– Przestarzałe? – zapytała Kate i otworzyła książkę, by przewrócić kilka stron. – To ma z kilkaset lat! Te strony trzymają się już tylko dzięki magii.
– Hagridzie, przecież ty mieszkasz w drewnianym domku! – zawołała Hermiona.
Hagrid nie wyglądał na przejętego. Rozmarzonym wzrokiem wpatrywał się w ogień i ogrzewane przez płomienie jajo.
🥧
Choć Kate i pozostali martwili się, co stanie się z Hagridem, gdy ktoś odkryje, że ma smoka i próbowali przekonać go do oddania go do smoczego azylu, to i tak wszyscy przybiegli zobaczyć wykluwanie się smoczątka. Hermiona jako jedyna była dość niechętna, ale uległa, gdy podekscytowani Kate, Harry i Ron oświadczyli, że muszą to zobaczyć na własne oczy.
Hagrid zachowywał się, jakby był matką smoka. Czy raczej mamusią. Kate nigdy go takiego nie widziała, ale przecież znała go dopiero od kilku miesięcy.
Z jaja w końcu wydostał się czarny smok o wyłupiastych, pomarańczowych oczach. Miał kolczaste skrzydła o dużej rozpiętości, długi pyszczek i zaczątek rogów, a kiedy kichnął, z pyska poleciało mu kilka iskier.
Kate spojrzała na niego zachwycona.
– Prawda, jaki cudowny? – powiedział wzruszony Hagrid.
– Prześliczny! – pisnęła Kate. – Mogę go pogłaskać?
– Ależ oczywiście.
– To chyba zły pomysł – zauważył niepewnie Harry.
Kate jednak nie posłuchała i dała się poprowadzić pragnieniu jedenastoletniego serca. Wyciągnęła rękę, by pogładzić smoka po łbie, jednak ten zasyczał i ugryzł ją w rękę.
Kate krzyknęła z bólu i szybko owinęła dłoń w rąbek szaty. Krwawiła. Na szczęście smok miał malutkie ząbki i nie wbił się zbyt głęboko.
Hagrid szybko zaczął szukać jakiegoś skrawka materiału na bandaż.
– Aj, to chyba nie był najlepszy pomysł. Wystraszyłaś go – powiedział gajowy.
– Chyba tak – pisnęła żałośnie Kate. – Wybacz, mały – zwróciła się do smoka.
– Wszystko dobrze? Bardzo boli? – zapytała zaniepokojona Hermiona.
– To tylko ugryzienie. Dam radę.
Hagrid już wracał do nich z bandażem, gdy nagle pobladł i podbiegł do okna.
– Co się stało? – zapytał Ron.
– Ktoś zaglądał przez szparę... jakiś chłopak... teraz biegnie do szkoły.
– Malfoy – syknął Harry, szybko podbiegając do szpary.
– Mamy przechlapane... – jęknęła Kate.
🥧
Kate z pewnością miała przechlapane. Jej ręka spuchła okropnie i w dodatku pozieleniała, a to znaczyło, że najwyraźniej Norbert (bo tak Hagrid nazwał niesfornego malucha) był jadowity. Kate nie miała jak tego sprawdzić w książce, bo następnego dnia trafiła do skrzydła szpitalnego.
Pani Pomfrey kazała jej leżeć przez tydzień, jednak dochodzenie do siebie zajmowało Kate znacznie dłużej. Oczywiście była na bieżąco z lekcjami dzięki Hermionie, ale to Ron musiał wysłać list do Charliego, by ich brat zabrał stąd Norberta. Smok rósł w zastraszającym tempie, a Hagrid musiał się w końcu zgodzić. Nie mógł trzymać go w nieskończoność.
Chociaż Kate opuściła skrzydło szpitalne, Ron szybko ją zastąpił. Jego również ugryzł Norbert, gdy pomagał go karmić. Dziewczynka nie była jednak w stanie funkcjonować. Wciąż dochodziła do siebie po tym, jak w jej ciele zaczął rozprzestrzeniać się jad, a poza tym dodatkowo wykańczały ją wczesne pobudki i tony prac domowych. Nawet perspektywa spotkania z Charliem nie była w stanie wyciągnąć jej z łóżka, gdy wreszcie nadeszła niedziela, w którą jej brat miał przylecieć aż z Rumunii, by przetransportować Norberta. Musiała przyznać, że jej brat lubił ryzykować, ale podziwiała go za to. A wypadek ze smokiem wcale nie zmniejszył fascynacji dziewczyny. Teraz wiedziała, że musi być bardziej ostrożna w kontakcie z tymi stworzeniami.
Żałowała, że nie da rady spotkać się z bratem, jednak w niedzielny poranek nagle dostała wysokiej gorączki i ponownie trafiła do skrzydła szpitalnego. Być może nie pozbyła się wszystkich toksyn z organizmu. Na szczęście zdążyła napisać list, który chciała przekazać bratu za pośrednictwem Harry'ego. W końcu po co wykorzystywać sowę, skoro był Potter?
Kate miała nadzieję, że Malfoy, który niedawno przypadkiem wszedł w posiadanie listu od jej starszego brata, nie wyda Hermiony i Harry'ego. A przynajmniej mu się to nie uda. W końcu Harry miał pelerynę-niewidkę, prezent od tajemniczej osoby, który znalazł w czasie Gwiazdki.
Niestety srogo się pomyliła.
🥧
Następnego dnia Kate niemal się zakrztusiła, widząc liczbę punktów Gryffindoru. Dopiero co wyszła ze skrzydła szpitalnego, podobnie jak zresztą Ron i nie była na bieżąco ze wszystkimi sprawami.
Szybko wbiegła do Wielkiej Sali i usiadła obok Hermiony.
– O rany, nie uwierzycie! – zawołała. – Przez jakichś głupków straciliśmy sto pięćdziesiąt punktów w ciągu jednej nocy! Niemożliwe, żeby tylko jedna osoba odwaliła coś tak mocarnego! – Kate wsypała sobie płatki do ciepłego mleka, żałując, że w Hogwarcie nie ma jej ulubionych. – Jak tylko znajdę tych idiotów, przez których Slytherin wygra puchar domów, to nie wyjdą ze skrzydła szpitalnego przez miesiąc!
Hermiona ukryła twarz w dłoniach. Harry wyglądał na jeszcze bardziej przybitego niż zwykle. Siedzący obok Hermiony Neville wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Ron z kolei spojrzał na Kate, jakby chciał jej coś powiedzieć.
– Chwila... Ale załatwiliście to, co mieliście załatwić i o czym miał nikt nie wiedzieć, prawda? – zapytała Kate. – I nie zrobiliście głupoty, kiedy ja i Ron walczyliśmy o życie przez Norberta?
Pani Pomfrey za nic nie chciała uwierzyć, że ugryzła ją wampirza jaszczurka, dlatego pobyt w skrzydle szpitalnym nie należał do przyjemnych. Zwłaszcza że Ron też był obsypywany podejrzliwymi spojrzeniami.
– Nic nie mów... – szepnęła zbolałym głosem Hermiona.
– Zapomnieliśmy peleryny, a potem Filch nas nakrył... – mruknął Harry. – A potem się okazało, że Neville podsłuchał, jak Draco się przechwalał, że na nas doniesie i... tak jakoś wyszło.
Kate otworzyła buzię ze zdumienia i nawet nie zauważyła, że łyżka wyślizguje jej się z rąk i wpada z pluskiem do miski z mlekiem.
– Ale kanał... – Mruknęła.
– Tylko nas nie bij, okej? Już wystarczy, że wszyscy mnie teraz nienawidzą – powiedział ponuro Harry.
– Zobaczysz, za parę tygodni zapomną. Fred i George stracili już kupę punktów, a ludzie wciąż ich lubią – pocieszył go Ron.
– Ale nigdy nie stracili stu pięćdziesięciu punktów za jednym razem, prawda? – zapytał Potter ze zbolałą miną.
– Raz chyba stracili sto... Ale po pięćdziesiąt każdy – powiedziała Kate. – Ale na pewno da się to jakoś odrobić! Musimy tylko mocno się starać i na pewno jakoś uzbieramy te... sto siedemdziesiąt siedem punktów, których nam brakuje, do przegonienia Ślizgonów.
Hermiona uderzyła głową w stół.
– Jestem skończona – jęknęła żałośnie.
Granger bardzo źle zniosła upokorzenie, jakim była utrata tak dużej liczby punktów. Nie wyrywała się już na lekcjach, dlatego Kate postanowiła ją zastąpić. O ile miała cokolwiek do powiedzenia. Zauważyła, że kilka osób postępowało podobnie na innych przedmiotach, jakby chcąc za wszelką cenę zdobyć punkty dla domu. Zauważyła, że nawet Brooke odważyła się od czasu do czasu podnieść rękę w klasie, choć zwykle siedziała cicho.
Kolejna okazja pojawiła się na horyzoncie, gdy profesor Flitwick zaczął krążyć po szkole w poszukiwaniu uczniów chętnych do Żabiego Chóru. Choć nazwa była myląca, był to szkolny chór, w którym uczestniczyły też ropuchy, ale czasem także kruki. Profesor pragnął reaktywować pomysł sprzed lat i teraz potrzebował członków do grupy. Zwrócił się między innymi do Kate, wiedząc, że ma własną ropuchę, a do tego ładną dykcję. Dziewczynka chętnie się zgodziła, choć wiedziała, że próby odbędą się dopiero za tydzień i pewnie nie wystąpi w najbliższym czasie.
Za tydzień odbywały się egzaminy, dlatego nie zostało wiele czasu na naukę śpiewu. Kate podejrzewała, że Flitwick nie będzie chciał, żeby chór występował wcześniej niż przed zakończeniem roku, jednak i tak była chętna dołączyć. W końcu nauczyciel obiecał, że nagrodzi każdego członka biorącego udział w próbach i występach dodatkowymi punktami. Nie było tłumu chętnych, toteż Kate z łatwością się dostała.
Teraz jednak ważniejsza od nauki śpiewu była nauka do finalnych testów. Musiała je dobrze zdać! W końcu wyjątkowo dobre wyniki też nagradzano kilkoma punktami, a sumując nagrody wszystkich uczniów z danego domu, było to całkiem dużo. Mniej więcej jedną trzecią utraconych punktów można było odzyskać dzięki samym egzaminom!
Kate zakuwała więc do późna, tym razem nie narzekając, że Hermiona znów truje jej głowę. Weasley dość szybko traciła zapał do różnych rzeczy i stale potrzebowała nowej motywacji. Obecna była bardzo dobra, więc nie narzekała.
Jakiś czas później Harry, Hermiona i Neville dostali wezwanie do stawienia się na szlaban (zwany aresztem} późnym wieczorem.
Kate i Ron pożegnali przyjaciół, życząc im powodzenia, po czym zaczęli grać w szachy. Zamierzali spędzić w pokoju wspólnym całą noc, jeśli będzie trzeba. Kate przyniosła im koce, na wypadek, gdyby zasnęli w czasie swojego czuwania.
– E... Koń na F3? – powiedziała niepewnie Kate.
– Na F3? Zaraz zginiemy, kobieto! – zagrzmiała jej królowa, a koń zarżał, przytakując monarchini.
– Wybacz. – Kate uśmiechnęła się niepewnie. – E... Koniku, idź na F3, zaufaj mi.
– Myślisz, że co będą musieli zrobić? – zapytał Ron.
– Miał ich odebrać Filch, więc pewnie coś okropnego. – Wzdrygnęła się. – Mam nadzieję, że wrócą w jednym kawałku.
– Jeśli Filch nie zje ich na kolację.
– Wtedy wrócą trochę przeżuci.
Kate postanowiła zacząć myśleć o czymś przyjemniejszym. Dzisiaj po lekcjach wreszcie brała udział w pierwszej próbie chóru. Nie znała tam nikogo, nawet z imienia – pomijając pucołowatą blondynkę, która chyba była Lisą Silvertree. Nie szło im za dobrze, zwłaszcza gdy mieli się zsynchronizować z ropuchami. Kate była jednak całkiem zadowolona, zwłaszcza że za samo pojawienie się dostała pięć punktów.
Ona i Ron grali w szachy tak długo, aż w końcu oboje zasnęli. Kate zdążyła przykryć się kocem, zanim sen zmorzył ją na dobre. Nawet nie wiedziała, która była godzina, gdy jej przyjaciele potrząsnęli ją gwałtownie za ramię.
– Jeszcze pięć minut, mamo... – mruknęła nieprzytomnie dziewczynka, dopiero po chwili orientując się, gdzie jest. – O... już wróciliście? Macie jakieś pamiątki z wycieczki?
– Byliśmy w Zakazanym Lesie – powiedziała Hermiona. Wydawała się mniej rozemocjonowana od Harry'ego.
– Gdzie?! – krzyknęła Kate. – Czy profesor McGonagall jest nienormalna?! Chodziliście sobie po szkole nocą, wielkie mi rzeczy. To niby było gorsze od chodzenia w nocy po lesie, gdzie są niebezpieczne stworzenia? Przecież mogliście tam zginąć!
– Był z nami Hagrid – zauważyła Hermiona.
– Tak, i Voldemort w lesie. Jesteśmy praktycznie sąsiadami – prychnął Harry. Chłopiec krążył w tę i z powrotem. – Myśleliśmy, że Snape chce kamienia, żeby się wzbogacić i rzucić pracę w szkole, ale myliliśmy się!
– Tak? – zapytała głupio Kate, nieco wzdrygając się na dźwięk imienia gościa, który zabił Harry'emu rodziców, a przy okazji jej stryjecznego dziadka, ciotkę jej wujka i kilka tysięcy osób.
– Snape chce go dla Voldemorta! A wtedy Voldemort będzie mógł tu przyjść i mnie wykończyć...
– Przestań wypowiadać to imię! – syknął Ron.
Hermiona postanowiła się wtrącić:
– Harry, wszyscy mówią, że Sam-Wiesz-Kto boi się tylko Dumbledore'a. Dopóki Dumbledore tu będzie, Sam-Wiesz-Kto nie ośmieli się cię tknąć.
– Sam-Wiesz-Kto jest trochę długie...– jęknęła zmęczona Kate, po czym ziewnęła. – Nie możemy nazywać go Voldzio? Albo Voldek?
– Pogięło cię? – Ron spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– No co? To tak jakbyśmy mówili na niego... Lord Brzydal! Albo Brzydka Voldemorda – powiedziała Kate, przecierając zaspane oczy.
– Zostańmy przy Sam-Wiesz-Kto – zasugerowała Hermiona.
– Ja na pewno nie. Bo ja się go nie boję – powiedział Harry z pewnością w głosie.
🥧
– Naprawdę baliście się wypowiadać to imię? – zdziwiła się Alice.
– Gość zrobił tyle złego, że ludzie zaczęli się bać. Uznali, że jego imię jest jak jakaś klątwa. Coś jak: wymów je i od razu spotka cię nieszczęście. Zresztą Voldemort był tylko pseudonimem i to takim, który miał wywoływać ciarki.
– A co się stało z Norbertem? – zainteresowała się dziewczynka.
– Pewnie ma się dobrze w Rumunii. Charlie tam pracuje i pewnie nadal się nim opiekuje.
– A co z Kamieniem Filozoficznym? To naprawdę Snape chciał go ukraść?
– Nie do końca... Ale dobrze, że mi o tym przypominasz. Obiecuję, że już kończymy.
– Nie nudzi mi się.
– To dobrze. W każdym razie jakiś czas później...
🥧🥧🥧
Cóż, niestety Kate nie dostała możliwości spotkania się z Charliem, jednak dołączyła do chóru! Wiem, że istniał tylko w filmach, ale tak mi się spodobał, że postanowiłam go dodać także tutaj. Wiecie, tak dla urozmaicenia.
Jesteśmy już na ostatniej fabularnej prostej! W rozdziale ósmym prawdopodobnie przejdziemy przez drogę do Kamienia, a potem zakończymy ten rok szkolny. A to oznacza przejście do drugiej części – oczywiście dodając okres wakacyjny.
Są jakieś pytania?
Pamiętajcie też, że możecie mi zwracać uwagę na literówki, nie obrażę się.
To tyle!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top