Rozdział 25. Chrzestny wraca z mlekiem
Kate miała wielką nadzieję, że Black włamie się do Hogwartu po raz kolejny, a kiedy to zrobi, to pierwszą osobą, na którą się natknie, będzie Snape. A wtedy po znienawidzonym nauczycielu nie zostanie nic poza kupką popiołu.
Wracała właśnie z próby chóru. Sir Oswald spał spokojnie na jej ramieniu, którym starała się zbytnio nie ruszać. Była już bardzo zmęczona, ale słyszała, że profesor Lupin wrócił ze zwolnienia zdrowotnego. Według Hagrida on zawsze był dość chorowity, jednak Kate i tak była nieco zmartwiona. W dodatku bardzo chciała spytać nauczyciela, dlaczego Snape jest na niego tak cięty. Nawet Lockharta nie nienawidził tak bardzo, a przecież nauczyciele regularnie kpili z niego i wypowiadali się na jego temat z pogardą. Co się za tym wszystkim kryło? Na pewno nie chodziło tylko o upragnione stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią.
Kate chciała zapukać w uchylone drzwi, ale przez szparę w drzwiach dostrzegła Harry'ego. Bezszelestnie skryła się za drzwiami. Nie chciała podsłuchiwać... No, dobrze, bardzo chciała. Nadstawiła więc ucha i zaczęła słuchać.
– Dlaczego przyszli na mecz? – zapytał Harry.
– Zgłodnieli – powiedział chłodno Lupin, zamykając coś z trzaskiem. – Dumbledore nie pozwala im wchodzić na teren szkoły, więc brakuje im tego, czym się żywią... Po prostu nie mogli się oprzeć, czując taki tłum wokół boiska. To podniecenie... silne emocje... Dla nich to jak obietnica uczty.
– Azkaban musi być strasznym miejscem – mruknął Harry.
– Twierdza jest na maleńkiej wysepce z dala od lądu, i tak nie trzeba murów ani wody, żeby udaremnić więźniom ucieczkę, bo uwięzieni są we własnych głowach, niezdolni do żadnej myśli rodzącej otuchę. Większość popada w szaleństwo po paru tygodniach.
– A jednak Syriusz Black zdołał się przed nimi obronić – powiedział z namysłem Harry. – Uciekł...
Coś upadło na podłogę.
– Tak – powiedział Lupin po chwili – Black musiał znaleźć jakiś sposób, żeby nie wyssali z niego życia. Nie sądziłem, że to możliwe... Mówią, że dementorzy pozbawiają czarodzieja wszelkiej mocy, jeśli przebywa zbyt długo blisko nich.
– Ale pan sprawił, że ten dementor w pociągu się wycofał – wypalił Harry.
– Istnieją pewne... pewne sposoby obrony – wyjaśnił Lupin. – Pamiętaj jednak, że w pociągu był tylko jeden dementor. Im jest ich więcej, tym trudniej im się oprzeć – dodał.
– Jakie sposoby? – zapytał natychmiast Harry.
– To nie... Kate, nie widzę sensu w chowaniu się za drzwiami. Możesz wejść.
Kate cała czerwona na twarzy niepewnie weszła do środka. Gdzie się podziała jej pewność siebie?
– Przepraszam, nie chciałam podsłuchiwać, ale Harry był w środku, więc stanęłam pod drzwiami, żeby nie przeszkadzać i...
– Nic się nie stało – uspokoił ją Lupin, uśmiechając się łagodnie. – Chciałaś o coś spytać?
– Um... To chyba już nieważne. – Kate zaśmiała się nerwowo i schowała Sir Oswalda do torby, w której miał przygotowane wygodne legowisko. – Chciałam tylko sprawdzić, jak się pan ma po tym choróbsku.
– Może mnie pan ich nauczyć? Tych sposobów. – Harry kontynuował niezarażony wtargnięciem siostry.
– Nie zamierzam uchodzić za specjalistę od zwalczania dementorów, Harry... przeciwnie.
– Ale jeśli dementorzy jeszcze raz pojawią się na meczu, muszę się jakoś bronić...
Lupin spojrzał mu w oczy, zawahał się, a potem powiedział:
– No... no dobrze. Spróbuję ci pomóc. Ale musisz poczekać do przyszłego semestru. Mam mnóstwo roboty przed feriami zimowymi. Wybrałem sobie najmniej sprzyjający czas na chorowanie. – Profesor spojrzał na Kate. – Kate, jeśli też byś chciała przyjść...
– No pewnie! – zgodziła się od razu.
– No, dobrze. W takim razie wrócimy do tego po świętach.
🥧
Nie sądziła, że okazja do rozmowy z profesorem Lupinem pojawi się ponownie tak szybko.
Kilka dni później szła przez błonie w poszukiwaniu Węgielka. W torbie miała jedzenie dla niego. Nie wiedziała, czy go dziś spotka. Ostatnimi czasy pies błąkał się po okolicznych terenach i nie zawsze udawało jej się go znaleźć. Liczyła, że tym razem uda jej się złapać Węgielka. Lubiła go i zawsze się cieszyła, gdy merdał ogonem na jej widok.
Wiele osób świętowało dziś zwycięstwo Krukonów nad Ślizgonami. Emma i Julien byli w euforii. To był ich pierwszy mecz w reprezentacji ich domu i w dodatku pokonali ich największego wroga w drodze po puchar. Kate wymówiła się opieką nad Węgielkiem. Chciała sprawdzić, jak się ma, kiedy teraz wszystko było pokryte śniegiem. Nikt nie miał do niej pretensji. Nikogo też ze sobą nie zabrała. Węgielek zdawał się czuć znacznie lepiej, gdy przychodziła do niego sama.
W pewnym momencie zobaczyła profesora Lupina. W pierwszym odruchu chciała uciec, żeby jej nie zauważył i nie dopytywał, za czym się tak rozgląda. Niestety nauczyciel zdążył ją zauważyć i podszedł do niej.
– Dzień dobry, Kate – przywitał ją z uśmiechem.
– Dzień dobry, panie profesorze – odparła i mocniej przycisnęła torbę do boku. Byle tylko nie zauważył, co ma w środku... Zawsze mogła się tłumaczyć ogromnym apetytem na mięso.
– Nie świętujesz z przyjaciółmi? Wydawało mi się, że prawie cała szkoła zamierza uczcić wynik meczu.
– Ja... tak po prostu chciałam się przejść – skłamała. – Tak ładnie jest na błoniach, jak spadnie śnieg i jeszcze nikt nie wydepcze ścieżek. No, i zamierzałam iść potem do Hagrida, sprawdzić, jak się ma. Dziobek śpi teraz w jego chatce i chciałam go porządnie wygłaskać. Zestresowany jest biedak od kilku miesięcy.
To akurat była prawda. Chciała odwiedzić Hagrida i Dziobka. Z Hagridem nie miała zbyt wiele czasu na pogaduszki, a Hardodzioba widziała tylko kilka razy od początku roku szkolnego. Hipogryf jednak zdawał się mieć do niej słabość. Kate nadal nie mogła uwierzyć, że ktoś mógłby nazwać to wdzięczne, piękne stworzenie bezmyślną, groźną bestią.
– To miło, że tak się o nich troszczysz.
Zaczęli iść razem przez błonia. Kierowali się w stronę Bijącej Wierzby – tam, gdzie zamierzała udać się Kate, by poszukać Węgielka.
– Już chyba tak mam, zwłaszcza gdy chodzi o zwierzęta – odparła Kate z prostotą. – I bardzo lubię Hagrida.
– Twoja mama była bardzo podobna – zauważył Lupin.
– Wiem, że wyglądam podobnie.
– Mam na myśli charakter – sprostował i spojrzał na Kate z uśmiechem.
– To dobrze? – zapytała Kate.
– To dobre cechy: troskliwość i odwaga. Dostrzeganie dobra w innych i siła, by walczyć o sprawiedliwość.
Kate czuła, że mimo mrozu jej policzki płoną.
– Chyba ma pan o mnie za dobre zdanie.
– Cóż, znam cię zaledwie od kilku miesięcy i wyłącznie z perspektywy nauczyciela – zgodził się Lupin. – Ale jestem dobrym obserwatorem i przymykam oko na pewne sprawy.
– To znaczy? – zapytała niepewnie. – Jakie sprawy?
– Takie jak zamiana książek w pająki – powiedział z lekką naganą w głosie nauczyciel.
– Malfoy i jego banda ukradli Neville'owi książki i rozrzucili je po całej szkole – zaczęła się bronić Kate z lekkim oburzeniem. – Zresztą należało mu się coś gorszego.
– W przyszłości postaraj się wymierzać sprawiedliwość dyskretniej – powiedział Lupin. Kącik jego ust drgnął w uśmiechu.
– Przynajmniej nie daję się złapać – odparła Kate.
– Zupełnie jakbym słyszał twojego ojca – westchnął mężczyzna. – Wybacz te ciągłe porównania.
– Nie szkodzi. Miło się czegoś dowiedzieć o rodzicach – odpowiedziała Kate. – Chyba naprawdę dobrze ich pan znał. Przyjaźniliście się?
– Tak. James był dla mnie jak brat – przyznał Lupin. – Przyjaźniliśmy się przez wiele lat, także po szkole.
– Był pan na ich ślubie? – zapytała, nagle sobie o czymś przypominała.
Dwa lata temu dostała w prezencie zdjęcie ślubne swoich rodziców. Może Lupin wiedział, kim był jej chrzestny?
– Oczywiście.
– A wie pan, kto robił im zdjęcia? – zapytała Kate.
– Z tego, co pamiętam, tylko ja – odparł Lupin po chwili zastanowienia. – Poza jednym zdjęciem. Twoja mama nalegała, żebym był chociaż na jednym.
Kate spojrzała na niego oniemiała.
– Czy coś nie tak? – zapytał profesor Lupin, patrząc na nią z lekkim niepokojem.
– Hagrid mówił, że zdjęcia... że zdjęcie, które kiedyś dostałam, zrobił mój chrzestny. Ale to by znaczyło, że pan...
Lupin się zmieszał.
– To prawda? – zapytała Kate. – Pan jest moim ojcem chrzestnym?
– Zgadza się – przyznał mężczyzna z westchnieniem. – Od kilku miesięcy szukałem dobrego momentu, żeby o tym wspomnieć... Jak widać, nie umiałem go znaleźć.
– Ale... Dlaczego pan się mną nie zajął? Albo najlepiej mną i Harrym? – zapytała Kate. – Bo nadal nie widzę sensu w tym, że nad rozdzielono.
– Dumbledore zwrócił się do mnie w pierwszej kolejności. Gdy Lily i James zginęli, bezpieczeństwo twoje i Harry'ego było najważniejsze.
– Więc dlaczego pan nas odrzucił? – zapytała Kate oburzona. Nagle nie poznawała tego przemiłego mężczyzny, którego spotkała jesienią, i który w parę chwil stał się jej ulubionym nauczycielem.
– Po tym, jak moja żona zginęła, moje życie uległo... cóż, rozpadowi. Harry od początku miał trafić do waszego wujostwa. Chciałem się tobą zająć, Kate – wyjaśnił. – Wiedziałem jednak, że nie jestem w stanie zadbać o ciebie, jak należy. Dumbledore zapewnił mnie, że jeśli odmówię, zapewni ci dobrą opiekę. Zaufałem mu. Sądzę, że podjąłem dobrą decyzję, nawet jeśli niekiedy bardzo jej żałowałem.
Kate strapiła się nieco. Rozumiała, że Lupin przeżywał trudny okres w życiu... Widziała zresztą, że nie powodziło mu się najlepiej. A przynajmniej do czasu, gdy dostał posadę nauczyciela. Niemniej zastanawiała się, jaka by się stała, gdyby to on ją wychował... Tak samo, jak zastanawiało ją czasem, jakie życie by miała, gdyby wychowała się jako Kate Potter, mając dwoje rodziców i jednego, jedynego brata.
– Mam kochającą rodzinę – przyznała. – A do pana nie mam żalu. Zresztą cieszę się, że mogłam pana poznać. Jest pan bardzo miły. I był pan jak dotąd jedynym, który naprawdę uczył nas Obrony Przed Czarną Magią – zaśmiała się.
– Podejrzewam, że moi poprzednicy nie byli zbyt dobrzy – powiedział Lupin z rozbawieniem.
– Byli okropni! Moi bracia ciągle nabijali się w Quirrela, bo bał się własnego cienia, a Lockharta i jego uśmieszku nie mogłam znieść!
Zdążyła zapomnieć o poszukiwaniach Węgielka. Spacerowała i rozmawiała ze swoim chrzestnym tak długo, że w końcu nadeszła pora obiadu, a jej nos przypominał sopel lodu. Cieszyła się jednak, że do tego spotkania doszło. Bez niego mogłyby minąć lata, nim poznałaby prawdę. Teraz czuła, że mimo wszystko profesor Lupin jest jej bliższy.
🥧
Ostatni tydzień przed świętami był dość spokojny. Nauczyciele (prócz Snape'a) nie zadawali zbyt wiele, a na zajęciach omawiali lżejsze tematy. Większość uczniów myślami była przy świątecznym stole.
Kate w tym roku wracała na święta do domu. Ron zamierzał zostać w Hogwarcie wraz z Hermioną, żeby dotrzymać towarzystwa Harry'emu. Chociaż Kate od dawna powtarzała, że rodzice zapraszają Harry'ego na całą przerwę świąteczną, ten nie skorzystał z zaproszenia. A Kate za bardzo stęskniła się za rodzicami, żeby zostać w zamku. Zresztą... w każde święto w szkole działo się coś dziwnego lub niepokojącego. Na pierwszym roku w święta Harry odkrył zwierciadło Ain Eingarp i wszyscy pogrążeni byli w poszukiwaniach śladów Nicolasa Flamela. W dodatku Charlie był bardzo chory, a Kate martwiła się o niego przez całe święta. Na drugim roku Hermiona przypadkiem przeszła połowiczną przemianę w kota, a oni wszyscy badali sprawę Komnaty Tajemnic i w tym celu uwarzyli eliksir wielosokowy. W tym roku Kate nie zamierzała tropić Syriusza Blacka. Chciała w spokoju zjeść pudding, popić gorącą czekoladą i zasnąć na kanapie przed kominkiem. Oraz zastawić pułapkę na bliźniaków, żeby powstrzymać ich przed otworzeniem prezentów przed czasem.
Dziś odbywała się ich druga już wycieczka do Hogsmeade, a Kate właśnie w tej chwili biegła z powrotem do zamku, tłumacząc, że zapomniała szalika, a bez niego zamarznie. Lisa co prawda mówiła, że czerwono-złoty nie pasuje do liliowej kurtki, jaskraworóżowej czapki i białych rękawiczek, ale Kate wcale nie wracała po szalik. Miała go w przewieszonej przez ramię torbie.
Kate szybko znalazła Harry'ego. Nie zdążył odejść daleko, odkąd ona, Ron i Hermiona pomachali mu na pożegnanie.
– Co...? – Harry spojrzał na nią w zdumieniu, gdy złapała go pod ramię i wepchnęła do najbliższej klasy. Była pusta.
– Dobra, słuchaj, bo nie mam czasu. Obiecałam, że zaraz ich dogonię. Nie wiem, jak sobie to wyobrażają, kiedy dormitorium mamy w wieży – prychnęła.
– O co chodzi? – zapytał Harry, marszcząc brwi.
– Chcesz iść z nami do Hogsmeade? – Kate chwyciła go za ramiona i spojrzała z powagą w zielone oczy brata.
– Tak, ale nie mam zgody. Nie wypuszczą mnie z wami.
– Dobra, słuchaj mnie uważnie, Harry – powiedziała. – To, co teraz ci powiem, i co ci pożyczę, jest ściśle tajne, rozumiesz? Obiecujesz, że nie puścisz pary z ust?
– Obiecuję – odparł niechętnie.
– W zamku jest cała masa tajnych przejść, a Filch i nauczyciele nie wiedzą o wszystkich. Nie wiedzą też o każdym wyjściu z zamku, między innymi o tym w garbie pomnika jednookiej wiedźmy.
– A ty skąd o tym wiesz?
Kate wyciągnęła z torby Mapę Huncwotów. Przyłożyła czubek różdżki do pergaminu i powiedziała: ,,Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego".
– Ta mapa pokazuje cały teren szkoły. No, prawie, bo chyba znalazłam nowy korytarz. W każdym razie możesz też sprawdzać, gdzie kto jest w danym momencie. Dzięki temu unikniesz wpadki. Musisz tylko pamiętać, żeby ukryć jej treść.
Ponownie przyłożyła różdżkę do Mapy i tym razem powiedziała: ,,Koniec Psot".
– Skąd ją wzięłaś? – zapytał Harry z niedowierzaniem.
– Od Freda i George'a. Obiecałam im, że nie puszczę pary z ust, ale nie mogę patrzeć na tę twoją minę skopanego szczeniaczka.
– Jaką minę? – oburzył się Harry.
– Chcesz pożyczyć tę Mapę, czy nie? – zapytała Kate zniecierpliwiona.
– Chcę – odparł szybko Harry. – Ale na pewno nie próbujesz mnie nabrać? I nie chcesz nic w zamian?
Nie pomyślała o tym. Przecież mogła chcieć czegoś w zamian! Oj, w biznesie kariery nie zrobi...
– Ja pożyczę ci od czasu do czasu Mapę Huncwotów pod warunkiem, że czasami będę mogła pożyczyć Pelerynę Niewidkę. Myślę, że oboje na tym zyskamy – oznajmiła, wzruszając ramionami.
– Zgoda.
I właśnie w ten sposób przemyciła Harry'ego do Hogsmeade. Wróciła zdyszana do grupy z szalikiem w ręce i wszyscy ruszyli do wioski. Ron i Hermiona wałęsali się po Hogsmeade na własną rękę, podczas gdy Kate włóczyła się po wiosce z resztą swoich przyjaciół.
Hogsmeade przed świętami było doprawdy magiczne. Nie tylko dlatego, że zamieszkiwali ją tylko czarodzieje. Stare budynki i kolorowe witryny sklepów, udekorowane ulice – to wszystko było tak piękne, że wręcz domagało się uwiecznienia na zdjęciu! Kate robiła mnóstwo zdjęć. Gdy tylko coś ją zachwycało, na filmie pojawiała się kolejna fotografia. Także swoich przyjaciół uwieczniła na tle tej zimowej scenerii. Nie zawsze wiedzieli, że czai się na nich z aparatem. Dzięki temu ich reakcja była spontaniczna i szczera. Nie zawsze piękna, ale prawdziwa. To byli oni.
Nie mieli nadziei, że trafią na Johna Little. Pogodzili się z myślą, że mężczyzna prawdopodobnie uciekł znacznie dalej, a skoro tata nic nie wspomniał Kate w listach (zwykle opowiadał jej o różnych interesujących sprawach, jakimi zajmowano się w Ministerstwie), to znak, że mugol nie wyrządził światowi czarodziejów żadnej krzywdy.
Zrobili drobne przedświąteczne zakupy, po czym udali się do Miodowego Królestwa, na które Kate stanowczo naciskała. Po pierwsze: zamierzała wszystkim kupić słodycze (i sobie też). Po drugie: musiała wypatrywać Harry'ego. Wiedziała, że droga tajnym przejściem zajmuje zwykle trochę więcej czasu niż zwykła trasa, a jej brat mógł przecież iść po pelerynę niewidkę, co byłoby dość rozsądne.
– Myślicie, że co dostaniecie od Mikołaja w tym roku? – zapytał Dante, przeglądając stosy kolorowych czekoladek.
– Od kogo? – zdziwiła się Kate, nagle wyrwana z myśli.
– Taki brodaty facet w czerwonym płaszczu, który w święta przynosi wszystkim dzieciom prezenty – wyjaśniła Lisa. – Tak mugolscy rodzice tłumaczą dzieciom, skąd biorą się ich prezenty w skarpetach i pod choinką.
– Święty Mikołaj wchodzi przez komin, zostawia prezenty i wraca do swoich latających sań, żeby odwiedzić inne domy. Przez cały rok przygotowuje prezenty ze swoimi skrzatami i prowadzi listę grzecznych dzieci – dodał Dante.
– Nam mama nigdy nie wmawiała czegoś takiego – powiedziała Emma.
– A mi owszem – zauważyła Brooke.
Kate wpatrywała się w przyjaciół z konsternacją.
– A co jeśli ten cały Mikołaj to konspiracja czarodziejów, żeby utrzymać magię w tajemnicy? – zapytała, nie mogąc tego pojąć.
– No nie wiem – wtrącił Julien. – Dla mnie to zbieg okoliczności.
– Jakim cudem?! Proszek fiuu, skrzaty domowe, nawet sanie mogą być miotłą... A jak przenosi te wszystkie prezenty?!
– W worku – odparła Lisa.
– Zaklęcie zmniejszająco-zwiększające! I pewnie ma pióro takie jak to w Hogwarcie.
– Jakie pióro? – spytał Dante.
– To, które zapisuje nas do szkoły w chwili narodzin – odpowiedziała Emma. – Stąd wiedzą, które dzieci z rodzin mugoli, mają potencjał magiczny.
Kate szybko wybrała słodkości dla swoich przyjaciół i najbliższej rodziny. Niestety przy kasie okazało się, że źle policzyła sumę i jej kieszonkowe nie wystarczyło już na nic dla siebie.
Dziewczyna z westchnięciem włożyła wszystko do swojej torby. Pomachała Ronowi i Hermionie, którzy weszli do sklepu i najwyraźniej byli w trakcie zażartej dyskusji. Ceniła sobie swoje życie i wolała się nie wtrącać dla własnego bezpieczeństwa.
Nagle zobaczyła przed sobą małego, czerwonego lizaka w kształcie serduszka, którego musiała odłożyć przy ladzie. Spojrzała na Dantego, który podawał jej słodycz z delikatnym uśmiechem.
– To dla ciebie – wyjaśnił, widząc jej zdziwienie.
– Dziękuję, ale nie musiałeś – odparła nieco zawstydzona. – Ja nic dla ciebie nie mam.
– To taki... prezent bez okazji – powiedział Dante nieco zmieszany.
– To miłe, dzięki. Jesteś naprawdę słodki... Znaczy, lizak jest słodki! – Co się z nią działo? Dlaczego się czerwieniła?! Bo przecież nie mogła nagle dostać gorączki ani dokonać samozapłonu!
Lisa i Julien zawołali Dantego, żeby pomógł im w czymś zdecydować, uwalniając Kate od niezręcznego dalszego ciągu konwersacji. W tym samym czasie dziewczyna zauważyła, że do Rona i Hermiony dołączył chłopak o czarnych włosach i to bez żadnego zimowego płaszcza.
Kate szybko podeszła do przyjaciół i zwróciła się do Harry'ego z uśmiechem:
– Jesteś wreszcie! – Wtedy zauważyła pergamin w jego dłoni. Co prawda był pusty, ale szybko domyśliła się reszty. – No nie... nie powiedziałeś im, prawda?
– No...
– Harry, obiecałeś mi! – zdenerwowała się.
– Przepraszam, ale...
– Nie przyjmuję, jestem na ciebie zła – warknęła.
– Jak mogłaś mi tego nie pokazać! – oburzył się Ron.
– Och, daj spokój! Fred i George też nic ci nie powiedzieli, więc się odczep. Zresztą, obiecałam im, że nikomu nie pisnę słowa, ale Harry był w potrzebie. I obiecał się nie wygadać!
– Ale przecież Harry jej nie zatrzyma! Oddasz ją profesor McGonagall, prawda, Harry? – Hermiona zwróciła się do chłopaka z surową miną.
– Nie, nie oddam! – oburzył się Harry.
-– Oszalałaś, Miona? – zirytowała się Kate. Jej przyjaźń z Hermioną zawsze była burzliwa, zaliczała wzloty i upadki. Teraz nadchodziła poważna kraksa. – A poza tym, to moja mapa, nie pozwolę na to.
– Odbiło ci? Oddać coś takiego? – Ron patrzył na Hermionę z oburzeniem.
– Zresztą dzięki temu zawsze będziemy pilnować czy Blacka nie ma w pobliżu. Jak dotąd ciągle sprawdzam i nic. Nie sprawdziłam tylko przed ucztą, bo nie było jak, i akurat wtedy się włamał – wytłumaczyła Kate.
– Jesteście niemożliwi! I, Harry, jak ty w ogóle zamierzasz chodzić po Hogsmeade? Przecież poszli z nami nauczyciele! Ktoś cię zobaczy.
– Spokojna twoja rozczochrana – uspokoiła Hermionę Kate i wyciągnęła ze swojej przepełnionej torby czapkę i szalik Juliena. Chłopak uważał się za odpornego na mróz, więc świadomy planów przyjaciółki, pożyczył jej swoje rzeczy.
Harry owinął się niebiesko-szarym szalikiem tak, by zasłonić nieco twarz, a czapkę nasunął nisko na czoło. Nie miał ze sobą płaszcza ani kurtki, więc musiał sobie jakoś radzić z mrozem.
Nie poszła razem z nimi. Brooke i Julien uparli się, że chcą zrobić sobie zdjęcie w całą szóstkę przy Wrzeszczącej Chacie.
Wrzeszcząca Chata była rzekomo jednym z najbardziej nawiedzonych domów w Anglii. Bardziej był chyba tylko Hogwart – choć gdyby prawie codziennie Kate nie miała lekcji z duchem, zapomniałaby, że w zamku jest tyle dusz zmarłych. Nie miała w zwyczaju się na większość natykać, a specjalnie też nie szukała. Choć zdarzyło jej się zamienić słowo z Prawie Bezgłowym Nickiem. To on potwierdził, że dom faktycznie jest nawiedzony. Choć Madame Rosmerta twierdziła, że od jakichś piętnastu lat nie słychać już dawnego wycia. Niemniej ruina sprawiała upiorne wrażenie i była ciekawą atrakcją – choć nikt nie odważył się wejść do środka. Podobno było to wręcz niemożliwe. Jakieś zaklęcia nie pozwalały wtargnąć do domu ani w tym celu zniszczyć drzwi czy ściany.
Kate wyciągnęła aparat i za pomocą różdżki uniosła go, po czym kolejnym zaklęciem zrobiła zdjęcie sobie i przyjaciołom. Ptaszynom, jak czasem nazywała ich Lisa. Byli ptakami o różnym upierzeniu, które śpiewały inne melodie, a jednak uwielbiały ćwierkać do siebie i przebywać w jednej Dziupli.
– Oglądasz sobie nowy dom, Weasley?
Kate spojrzała ze złością na Malfoya. On i jego goryle stali niedaleko nich, patrząc z wyższością na wszystkie Ptaszyny.
– A ty co, zazdrosny? – zapytała.
– Nie za duży dla ciebie? Twojej rodzinie wystarczyłaby zagroda w stodole.
– W stodołach nie ma zagród – zauważył Julien, występując naprzód. – Ale możesz już nie pamiętać, bo twoja rodzina dawno opuściła farmę z resztą świń.
– A ty to kto? – zapytał Malfoy z pogardą.
– Mój brat – odpowiedziała za niego Emma. – Skopaliśmy ci tyłek na ostatnim meczu, pamiętasz? A może byłeś zajęty płakaniem, bo wiedziałeś, że czeka cię upokorzenie.
– Mój ojciec się o tym dowie! – warknął Malfoy.
– Weź, wymyśl coś lepszego – jęknęła Kate.
– A niech się skarży tatusiowi – wtrącił Dante. – ,,Tatusiu, ci ludzie, których nawet nie umiem nazwać, są dla mnie niemili, bo ja byłem dla nich niemiły. Zrób coś, bo ja nie umiem."
Malfoy był cały czerwony.
– Chłopaki. – Skinął na swoich koleżków, którzy ruszyli powoli w ich stronę.
Brooke wystąpiła naprzód.
– No dalej, chłopaki. Was jest trzech, a nas sześcioro. Mamy przewagę liczebną i moralną. Ale może to zbyt trudna kalkulacja dla ciebie.
Crabbe i Goyle się zawahali.
– No, dalej! Ruszcie się! – Malfoy irytował się coraz bardziej.
– Śliczny jesteś, jak się złościsz – powiedział Julien i mrugnął do Ślizgona.
Malfoy wyciągnął różdżkę i... śnieżka uderzyła go w twarz.
Wszyscy spojrzeli na Lisę, trzymającą w górze różdżkę. Dziewczyna przyłożyła dłoń do ust i zachichotała uroczo.
– Ups – powiedziała.
Tak rozpoczęła się bitwa na śnieżki. Ślizgoni, będący w mniejszości, szybko zostali zmuszeni do odwrotu. Kate i jej przyjaciele nie mogli przestać się śmiać.
– Lis, byłaś genialna! – powiedziała Brooke.
– Nie lekceważcie mnie, kiedy wokół jest śnieg! – zażartowała Puchonka.
– Malfoy zaliczył kompletne upokorzenie! – śmiała się Kate. – Uwielbiam to uczucie.
– Zemsta jest jednak zawsze słodka – stwierdził Julien. – Ej, chcecie skoczyć na...
– Patrzcie! – zawołała Emma, wskazując na mężczyznę, zmierzającego na Sowią Pocztę. Miał w rękach plik listów i wyglądał jak...
– Za nim! – zarządziła Kate i wszyscy zaczęli biec.
John Little szybko ich zauważył. W jednej chwili zerwał się do biegu. Nie miał jednak szans z Julienem, który zdążył rzucić się na niego, nim znalazł się choć kilka cali od progu poczty. Niedoklejone koperty posypały się na ścieżkę.
– Puśćcie mnie! – awanturował się John.
Emma i Lisa uspokajały czarownice i czarodziejów, którzy zainteresowali się Littlem. Brooke rzuciła na Johna zaklęcie Silencio oraz czar paraliżujący. Kate i Dante tymczasem zaczęli przeglądać zawartość listów, zupełnie ignorując zasady dobrego wychowania.
Szanowna redakcjo,
Moje wielomiesięczne badania zaowocowały niezwykłymi odkryciami, które udowadniają, iż Syriusz Black się nie mylił – magia istnieje i pozostaje ukryta przed naszym wzrokiem. Ich Minister Magii pozostaje w stałym kontakcie z Premierem Wielkiej Brytanii, jednak czarodzieje żyją we wszystkich zakątkach świata. Jak już wspomniałem w poprzednim liście, czarodzieje, w tym ci urodzeni w normalnych rodzinach, uczęszczają do szkockiej szkoły. Z pomocą szanownego pana Blacka udało mi się doświadczyć trudów podróży i na własne oczy przekonać się o zdolnościach młodych czarnoksiężników.
Kate nie czytała dalszego ciągu. Zresztą nazwanie jej ,,czarnoksiężnikiem" (czemu nie istniała żeńska wersja tego słowa?) było obelgą nie do opisania.
– Little, masz bardzo poważne kłopoty – powiedziała Kate.
– Jakim cudem nikt tutaj nie zorientował się, że to mugol? – zapytał Dante.
– Może pomyśleli, że pochodzi z niemagicznej rodziny? – zasugerowała Brooke.
– Musimy to zgłosić do Ministerstwa – oświadczyła Emma. – Może powinniśmy wytłumaczyć sprawę nauczycielom?
– Wydaje mi się, że większość przesiedzi wycieczkę w Trzech Miotłach – zauważył Julien. – Możemy zanieść Johna właśnie tam.
Little poruszał nerwowo oczami. Był doskonale świadomy tego, co się działo. Jego los był już przesądzony.
– Bardzo pana przepraszamy, ale musimy pana oddać władzom – wyjaśniła mężczyźnie Lisa, po czym rzuciła zaklęcie Levicorpus, unosząc nieruchomego Johna w powietrze.
W momencie, gdy znaleźli się przy Trzech Miotłach, z budynku wyszli Hagrid, profesor McGonagall, Flitwick i... Minister Magii.
– A co to ma znaczyć? – Opiekunka Gryffindoru zmierzyła ich surowym spojrzeniem. – Dlaczego ten człowiek lewituje?
– Panie Ministrze! – zawołała Emma. – To mugol. Dowiedział się o przejściu na peron 9 i ¾ i pomógł przemycić Syriusza Blacka w te rejony.
– I próbował ujawnić istnienie magii – dodała Kate, wyciągając w stronę zaskoczonego mężczyzny stos listów.
– Och... no cóż – zmieszał się Knot. – To brzmi jak poważna sprawa.
– Ale zrobi pan coś z tym? – zapytała Brooke.
– Cóż... Na pewno zbadamy sprawę w Ministerstwie.
– A co z nim? – Emma wskazała na Little'a.
– Wygląda na to, że muszę wezwać zespół amnezjatorów – odparł niepewnie mężczyzna. – Na brodę Merlina, problemy mnożą się z zawrotną prędkością.
Kiedy sprawę przejął Minister, Kate i jej przyjaciele weszli do Trzech Mioteł. Musieli ochłonąć. Sprawa Johna nie była już ich problemem. Zrozumieli jednak dzięki tym wydarzeniom, w jaki sposób Black dostał się do Hogsmeade, a stamtąd do Hogwartu. Jakimś cudem mugolowi udało się przemycić przestępcę pociągiem. Ale jak to możliwe, że dementorzy go nie zauważyli?
Wyszli z gospody wkrótce po wypiciu piwa kremowego, którym się podzielili. To dopiero wtedy Kate zobaczyła Rona i Hermionę, którzy wyszli zza ogromnej choinki. Nie było z nimi Harry'ego. Wycieczka już zbierała się z powrotem, więc Potter musiał się spieszyć, żeby wrócić przed nimi.
Kate odłączyła się od swoich przyjaciół, by dołączyć do Rona i Hermiony. Oboje mieli strapione miny.
– Hej! W porządku? – zapytała, po czym dodała ciszej. – Z Harrym wszystko się udało?
Ron i Hermiona spojrzeli po sobie.
– Bo... Nikt go nie widział, prawda?
– Nie – odparła Hermiona.
– To czemu wyglądacie, jakbyście wracali z pogrzebu?
To Ron opowiedział jej o historii, którą podsłuchali przypadkiem, ukrywając Harry'ego przed nauczycielami w Trzech Miotłach. James i Lily, rodzice Kate, dwanaście lat temu ukrywali się przed Voldemortem, by ochronić Harry'ego. W tym celu wykorzystali zaklęcie, które wymagało uczynienia z kogoś Strażnika Tajemnicy. Nawet znając lokalizację domu Potterów, nikt nie mógł go znaleźć, o ile Strażnik nie wyjawiłby im tej tajemnicy. Najlepszy przyjaciel Jamesa, Syriusz Black, został owym Strażnikiem, po czym zdradził rodziców Kate. Wkrótce później zabił też jednego z ich przyjaciół, który chciał pomścić śmierć Lily i Jamesa. Co gorsza, Black był ojcem chrzestnym Harry'ego.
Kate nawet w zamku nie potrafiła w pełni przyswoić tych informacji. Wiedziała tylko, że nienawidzi Syriusza Blacka z całego serca.
Gdy tylko zobaczyła Harry'ego, mocno go przytuliła. Mężczyzna, który chciał go zamordować, który zdradził ich rodziców i doprowadził do ich śmierci, był zarazem osobą, która obiecała opiekować się Harrym, gdyby nastąpiło najgorsze.
Czuła się winna. Bo podczas gdy ona z radością opowiedziała Harry'emu, Ronowi i Hermionie o tym, że Lupin jest jej ojcem chrzestnym, jej bratu znowu przypadł w udziale gorszy los.
Życie jednak nie było sprawiedliwe.
🥧
Kate wróciła do domu na święta. I choć udzielał jej się świąteczny nastrój (w końcu dopiero co świętowali urodziny Emmy i Juliena, a już za momenty miało przyjść Boże Narodzenie), to wciąż nie mogła przestać rozmyślać. O Harrym, o swoich rodzicach, o Syriuszu Blacku i profesorze Lupinie.
Gdy już wyściskała rodziców, a później wszyscy razem wrócili do domu, Kate wniosła swój kufer po schodach do swojego pokoju. Nie zawracała sobie głowy nadmiernym rozpakowywaniem. I tak zaraz wracała z powrotem do szkoły. To, co w tej chwili ją interesowało, to zdjęcie jej rodziców.
Mimo zmęczenia po długiej podróży wysiliła się, by sięgnąć po wysoko powieszoną fotografię – jedną z wielu na jej ścianie.
Cieszyła się z powrotu do domu i choć ciałem była z Weasleyami, głową błądziła w historii Potterów. Historii jej rodziców. Oglądała uśmiech swojej mamy i zastanawiała się, jak to możliwe, że osobę, która zdawała się najlepszym człowiekiem na świecie, spotkał tak tragiczny los? Wpatrywała się w twarz taty i myślała o tym, jak to jest, że jeden z jego przyjaciół został przygnieciony przez los, drugi zginął zaraz po tym, a trzeci... trzeci go zdradził.
Zastanawiała się też, czy skoro profesor Lupin przyjaźnił się z jej ojcem... To czy znał też Blacka. Czy jego też zdradził? I czy możliwe było, że to z jego winy stracił żonę?
Miała w głowie mętlik.
Zaczynała też żałować, że nie została w Hogwarcie. Harry wydawał się dość przybity od czasu wycieczki do Hogsmeade i chociaż Ron i Hermiona byli z nim, Kate czuła, że powinna go wspierać. Ostatnio wiele rzeczy w jego życiu się psuło. Jak miała teraz z lekkim sercem cieszyć się świętami?!
Przynajmniej zostawiłam mu mapę – pocieszyła się. – Niech się nią chłopak nacieszy.
Święta minęły zaskakująco szybko. Nim się obejrzała, już pakowała swój kufer i szykowała ubrania na kolejny ranek, by przed wyjazdem nie grzebać w bagażu na nowo. Upchnąwszy wszystko, otarła pot z czoła i poprawiła swoje długie, spięte w kucyka włosy. Na sobie miała czerwony sweter z żółtą literą ,,K". To był jak dotąd jej pierwszy, na którym widniał jej inicjał.
Dopiero po skończeniu pracy pozwoliła sobie otworzyć paczkę, która czekała na nią od obiadu. Było to pudełko owinięte w brązowy papier. Wcześniej nie zwróciła uwagi na adresata, ale teraz dostrzegła, że był to... Remus Lupin.
Szybko rozdarła papier, żeby zobaczyć dwanaście opakowań czekoladowych żab i karteczkę.
Dwanaście za każdy rok nieobecności. Wesołych świąt, Kate.
R. Lupin.
Kate uśmiechnęła się do siebie. Nie mogła się doczekać powrotu do szkoły.
🥧
– Czy mi się wydaje, czy Węgielek mógł być Syriuszm? – zapytała Alice.
– Sądziłam, że szybciej się domyślisz! – zaśmiała się Kate.
– I ani razu go nie podejrzewałaś?
– Skądże! Wiedziałam od profesor McGonagall, że każdy animag jest zarejestrowany w Ministerstwie. Okazało się to bzdurą, bo wiele osób stawało się animagiem nielegalnie, w tym Syriusz, twój dziadek i Pettigrew.
– A co z...
– O rany, późno już! – zawołała Kate, patrząc na zegarek. – No, już, do łóżka!
– Ale mamo... Nie dokończysz?
– Nie ma mowy. Znowu się rozgadam, a ty się nie wyśpisz. Dokończymy, jak przyjedziesz na święta, dobrze? – powiedziała.
– Okej... Ale obiecujesz?
– Na mały paluszek.
Zostawiła Alice zeszła na dół, żeby sprawdzić, jak ma się Węgielek. Spał przed dogasającym kominkiem.
Kate uśmiechnęła się do siebie i poszła do kuchni, skąd dochodziły odgłosy zamykanych szafek. Dante stał tam, jedną ręką używając różdżki, a drugą sprawdzając opakowanie z herbatą.
– To melisa? – zapytał, gdy tylko usłyszał jej kroki. – Nie jestem pewien...
Kate wzięła pudełko do ręki i podstawiła je pod światło.
– Tak. Też sobie zaparzę, zdecydowanie nie mam ochoty spać.
– A jak tam Alice?
– Mniej marudna. Obiecałam, że opowiem jej, co działo się, kiedy my pojechaliśmy na trzeci rok w Hogwarcie.
– To był... specyficzny rok – stwierdził Dante.
– Wszystkie były specyficzne – parsknęła Kate. – A przynajmniej z mojej perspektywy. A Derek już śpi? Poradziłeś sobie?
– Zawsze sobie radzę.
Dante objął ją w pasie i pocałował w czoło.
Przynajmniej teraz jej życie było dość normalne. I w pełni szczęśliwe.
Alice wróciła na święta do domu. W tym roku Wigilię mieli spędzić razem z Harrym i Ginny. Już teraz było pewne, że ten dzień nie będzie spokojny, jako że mali Potterowie mieli nieograniczone zasoby energii. James w przyszłym roku miał iść na pierwszy rok w Hogwarcie i już teraz zapowiadał się na wielkiego rozrabiakę, a Albusa i Lily, choć spokojniejszych z natury, w okolicach świąt zawsze było wszędzie pełno.
Do opowieści Kate wróciła na dzień przed Wigilią, gdy przygotowania były niemal zakończone. Alice była gotowa na ciąg dalszy.
– No, dobrze... Kiedy wróciłam do Hogwartu po świętach, nikt nie rozmawiał z ciocią Hermioną.
🥧🥧🥧
Kochani moi, oto kolejny rozdział przygód Kate - po dwutygodniowej przerwie, gdyż przez zawirowania związane ze studiami nie zdążyłam go dokończyć.
Już jakiś czas temu stworzyłam też trochę rysunków przedstawiających naszych bohaterów. Zastanawiam się, czy chcielibyście je kiedyś zobaczyć. Dajcie znać w komentarzach!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top