Rozdział 23. Tajemnice Hermiony i czarny pies
– Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego – wyszeptała Kate, kryjąc się pod grubą kołdrą i stukając końcem różdżki w mapę. – Lumos. – Cedrowy czubek oświetlił Mapę Huncwotów.
Dziewczyna wiedziała, że powinna już spać. Była w pełni świadoma tego, że na śniadanie zejdzie jako żywy trup. Ewentualnie sturla się po schodach. Lub nie zjawi się na posiłku wcale. W każdym razie to, co robiła, było dość nierozsądne, ale konieczne. Po prostu musiała sprawdzić, czy John Little znajdował się na terenie Hogwartu. I upewnić się, że Syriusz Black nie umknął dementorom i nie zamierzał podjąć się próby zlikwidowania Harry'ego.
Zaczęła przeglądać mapę. Przyglądała się błoniom, rozkładała kolejne warstwy papieru, by prześledzić wszystkie piętra zamku, zerkała na nazwiska, ale Blacka i Johna nie było w Hogwarcie.
Kate odetchnęła z ulgą.
Zanim schowała mapę, zerknęła jeszcze na dormitoria Gryfonów. Wszyscy spali w swoich łóżkach. Co prawda Ron jak zwykle razem z Peterem Jakimśtam, ale po tych trzech latach Kate nie była zdziwiona. Zakładała, że Mapa Huncwotów miała jakiś błąd lub zwyczajnie jakiś duch upodobał sobie towarzystwo jej brata (co byłoby dziwne i straszne, ale niegroźne). W końcu Jęczącą Martę również widziała na pergaminie.
– Koniec psot – szepnęła, po czym schowała mapę pod materac i położyła się spać.
🥧
Kiedy George i Charlie rozdawali im plany lekcji, Kate była na wpół żywa. Niewiele brakowało, by sadzone jajko polała miodem, a grzankę posmarowała owsianką i posypała pieprzem. W dodatku herbatę prawie posoliła, zamiast posłodzić i tylko refleks Harry'ego ją uratował.
– Dzięki – mruknęła i tym razem sięgnęła po cukier.
Zerknęła na swój plan podany jej przez brata. Zajęć było więcej niż rok temu, ale nie było się co dziwić: od teraz miała dodatkowe zajęcia. Wiedziała, że na Opiekę nad Magicznymi Zwierzętami będzie chodzić z Ronem i Harrym, a także z Dantem, Lisą i Brooke. Mugoloznawstwo wybrał też Julien, ale także Hermiona. Wszystko wskazywało też na to, że Granger zamierzała uczęszczać na zajęcia Hagrida, skoro kupiła Potworną Księgę Potworów.
Kate zerknęła na trzymany przez Hermionę plan lekcji.
Wynikało z niego, że powinna być na trzech lekcjach o godzinie dziewiątej. Zresztą nie tylko o tej porze dublowały jej się zajęcia.
– Hermiono, ale ci dołożyli! Musieli się pomylić. Zobacz... masz z dziesięć lekcji dziennie. Nie starczy ci czasu! – powiedział Ron, który również pochylał się nad planem zajęć dziewczyny.
– Nie martw się, dam sobie radę. Ustaliłam wszystko z profesor McGonagall.
– Że będziesz chodzić do szkoły w wakacje? Albo w nocy? – zapytała Kate.
– Nie bądź śmieszna – prychnęła Hermiona.
– O co chodzi? – zapytała Brooke, pochylając się w ich stronę.
– Hermiona chyba zamierza być w kilku miejscach jednocześnie – zauważyła Kate.
Neville, który siedział po jej lewej stronie, wytrzeszczył oczy.
– Chciałabym to zobaczyć! – zaśmiała się Brooke.
– Jesteście nieznośne! – oburzyła się Hermiona. – Już wam powiedziałam, że wszystko ustaliłam z profesor McGonagall. Dam sobie radę.
Kate stwierdziła, że będzie musiała porozmawiać z osobami, które chodzą na inne zajęcia, niż ona. Dante i Lisa mieli Wróżbiarstwo o dziewiątej razem z Harrym i Ronem i Brooke, a Julien trafił do innej grupy. Emma z kolei jako jedyna z jej znajomych wybrała Numerologię i Antyczne Runy. Może ona mogła wyjaśnić, dlaczego Hermiona miała taki dziwny plan. Może profesor McGonagall wypisała na nim wszystkie możliwe grupy z danych zajęć, a Hermiona mogła wybierać między nimi, żeby chodzić na wszystkie możliwe zajęcia.
– Chyba o czymś zapomniałem – wymamrotał Neville, obracając w dłoniach Przypominajkę. Co prawda była bezużyteczna, jednak chłopak strzegł jej jak skarbu, odkąd w pierwszej klasie Harry wyrwał ją ze szponów Malfoya specjalnie dla niego.
Kate zerknęła na niego i uniosła brew. Neville spojrzał na nią bezradnie.
– Nie pamiętam, o czym zapomniałem.
Kate bez słowa narzuciła na głowę kaptur szaty. Neville niepewnie sięgnął do tyłu, jakby chciał zrobić to samo.
– SZATY! – zawołał, łapiąc się za głowę. Nie był to pierwszy raz, ale dziś przynajmniej zorientował się przed pierwszą lekcją.
– Brawo, masz ciasteczko – powiedziała Kate, podając mu biszkopcika i klepiąc po głowie jak grzecznego szczeniaczka. Neville nawet nie był zły, bo wziął ciasteczko w zęby i pędem wybiegł z Wielkiej Sali, żeby poszukać swoich szat. Brooke nie mogła przestać się śmiać.
Hermiona poszła na Wróżbiarstwo z Harrym i Ronem, a Kate odnalazła Juliena, z którym spokojnym krokiem ruszyła w stronę sali do Mugoloznawstwa.
– Tak w sumie to czemu wybrałeś Mugoloznawstwo? Przecież żyjesz obok mugoli – zauważyła Kate, kiedy wspinali się po schodach. Jak zawsze trzymała się z dala od barierek i modliła w duchu, by tym razem schody współpracowały.
– Bo to najłatwiejszy przedmiot obok Wróżbiarstwa – stwierdził Julien i wzruszył ramionami. – A wolę mieć więcej czasu na inne rzeczy, niż ślęczeć nad Numerologią. Emma jest ambitna za nas oboje. Ona jest ta mądra, a ja ten fajny.
Kate się zaśmiała i spojrzała na Krukona z niedowierzaniem.
– Przecież ty też jesteś mądry!
– To tylko mój ukryty talent. Trzeba zmylić ludzi.
Nagle, gdy schody zrobiły przystanek na pierwszym piętrze, dogoniła ich... Hermiona.
– A ty co tu robisz? – zdziwiła się Kate.
– Idę na Mugoloznawstwo – oznajmiła Hermiona.
– Stwierdziłaś, że jednak nie masz ochoty na Wróżbiarstwo czy jak? – Kate zmarszczyła brwi.
– Co? A, tak, tak.
– Jeśli mi niepotrzebne Mugoloznawstwo, to jej tym bardziej – powiedział Julien, zwracając się do Kate. Po tych słowach odwrócił się do Hermiony. – Na pewno nie chodziło ci o Antyczne Runy? Emma właśnie na nie poszła.
– Chyba wiem, na jaką lekcję idę.
– Ale po co? Jesteś z rodziny mugoli – zdziwił się chłopak.
– Dlaczego wszyscy mają z tym problem? – zirytowała się Hermiona.
– Bo nawet Dante nie poszedł na Mugoloznawstwo, chociaż też zależało mu na jakichś lekkich przedmiotach, a przecież jego rodzice to mugole – zauważył Julien.
– Ja, w przeciwieństwie co do niektórych, zamierzam się uczyć – oznajmiła z godnością Granger.
Mugoloznawstwo okazało się bardzo ciekawym przedmiotem. Ich nauczycielka pochodziła z magicznej rodziny, jej rodzice byli czarodziejami, choć oboje półkrwi. Całe życie spędziła jednak wśród mugoli, dzięki czemu uchodzić mogła za specjalistę w dziedzinie wiedzy o nich. Na pierwszych zajęciach profesor Burbage wyjaśniła im, dlaczego mugole obawiają się magii, a prawo czarodziejów chroni także niemagicznych. Nie zadała im jednak pracy domowej, co ucieszyło wszystkich prócz Hermiony, która za wszelką cenę chciała się wykazać. Kate kochała ją z całego serca, ale uważała, że przyjaciółka zdecydowanie podchodzi do wszystkiego zbyt poważnie i mogłaby się czasem wyluzować.
– To fascynujące poznać świat mugoli z perspektywy czarodziejów. A profesor Burbage jest znacznie bardziej kompetentna niż profesor Trelawney.
– A ty niby skąd to wiesz? Nigdy nie miałaś z nią lekcji – zauważyła ze zdziwieniem Kate.
– Jak to nie? – Hermiona zmarszczyła brwi.
– No przecież nie poszłaś dziś na Wróżbiarstwo. Zostawiłaś chłopaków i poszłaś ze mną i Julienem na Mugoloznawstwo.
– Ach... No tak, zapomniałam.
Kate spojrzała na nią podejrzliwie, ale nie skomentowała niczego, bo na końcu schodów dostrzegła dwie blond czupryny.
– Lisa! Dante! – zawołała przyjaciół i zbiegła po schodach. W pewnym momencie jednak niefortunnie postawiła nogę, spadła kilka stopni niżej i boleśnie wykręciła kostkę.
Dante złapał ją, zanim upadła.
– Też miło cię widzieć, Katie. – Chłopak uśmiechnął się do niej promiennie.
Kate spróbowała stanąć o własnych siłach, ale poczuła rwanie w okolicach wykręconej kostki. Syknęła z bólu i zacisnęła zęby.
– Wszystko dobrze? – zmartwiła się Lisa.
– Tak, tylko kostka mnie boli – jęknęła Kate.
Hermiona wreszcie ją dogoniła i spojrzała z troską na przyjaciółkę, którą teraz podtrzymywała para Puchonów.
– Kate, może powinnaś iść do Skrzydła Szpitalnego – zasugerowała.
– Nie mogę teraz. Profesor McGonagall mnie zabije!
– Powiemy, że zleciałaś ze schodów i ci wybaczy – powiedział Dante, po czym wyjaśnił: – Mamy razem Transmutację.
– Zresztą pani profesor cię lubi, masz najlepsze stopnie po Hermionie – zauważyła Lisa i zaczęła ją prowadzić w stronę Skrzydła.
– No dobra, skoro tak mówisz...
W trakcie pośpiesznego dreptania połączonego z podskakiwaniem na zdrowej nodze Lisa z zachwytem opowiadała Kate o Wróżbiarstwie. Profesor Trelawney twierdziła, że ma prawdziwy talent. Co prawda Dante i Brooke przysypiali całą lekcję, a Neville narobił namieszania, ale większość lekcji przebiegała bez zakłóceń. Problemy zaczęły się, gdy Hermiona zaczęła negować przepowiednię pani profesor, według której fusy w filiżance Harry'ego układały się w ponuraka – wielkiego, czarnego psa, który straszył na cmentarzach i był omenem śmierci.
Kate zupełnie nie słuchała o przepowiedni śmierci – Harry miał z Kostuchą taki układ, że chyba nie był w stanie legalnie wykorkować. To Hermiona przykuła jej uwagę.
– Zaraz, Hermiona była na Wróżbiarstwie?
– No tak, a co? – zapytała Lisa. – W sumie trochę się zdziwiłam, jak zobaczyłam ją z tobą, ale stwierdziłam, że pewnie poszła cię szukać po lekcji i zostawiła twoich braci.
– Ale to niemożliwe! Była na Mugoloznawstwie razem ze mną. Uznała, że jednak nie chce iść na Wróżbiarstwo. Musiałaś ją z kimś pomylić.
– Przecież znam Hermionę i wiem, jak wygląda – obruszyła się Lisa.
– No, ale Hermiona nigdy nie krytykowałaby nauczyciela... chyba. Coś mówiła o profesor Trelawney, ale to niemożliwe, żeby była na obu tych lekcjach! Nie ma zaklęcia, które sprawi, że będzie się w dwóch miejscach jednocześnie.
– Ja jestem pewna, że to była ona.
– Może widziałaś kogoś podobnego?
– Jest jedna dziewczyna bardzo podobna do niej, widziałam ją rano. Ale jest w Ravenclaw i porusza się na wózku.
– To jej siostra, jest na pierwszym roku.
– Dzieje się tu coś dziwnego – stwierdziła Lisa.
Madame Pomfrey szybko wyleczyła ewidentnie skręconą kostkę Kate. Po zaledwie kilku minutach dziewczyna była w stanie samodzielnie stać, dlatego razem z Lisą ruszyła żwawym krokiem do klasy. Kate otrzymała zakaz biegania, ale nikt nie zabronił jej szybkiego marszu. Nie chciała, by Profesor McGonagall miała pretensje do niej i Lisy.
Weszły do Sali w momencie, gdy nauczycielka oznajmiała, że profesor Trelawney co roku na pierwszych zajęciach przepowiada komuś śmierć. Gdy tylko Kate i Lisa po cichu weszły do Sali, profesor McGonagall spojrzała surowo na Kate.
– Pamiętajcie, moi drodzy, by nie biegać po korytarzach w czasie przerw.
Kate poczuła, jak jej policzki robią się gorące i szybko wyciągnęła z torby pergamin, pióro i kałamarz. Zaczęła spisywać notatki od siedzącej obok Hermiony. Dzisiejszym tematem byli animagowie, czyli czarodzieje, którzy osiągnęli mistrzostwo w dziedzinie transmutacji i potrafili zamieniać się w zwierzęta. Kate usłyszała o czymś takim po raz pierwszy i z miejsca zaczęła sobie wyobrażać siebie w postaci wesołej ropuchy albo słodkiego szczeniacza, albo wielkiego smoka.
Pora obiadowa była wyjątkowo dziwna. Lavender Brown siedziała obok niej z podręcznikiem do Wróżbiarstwa i zmusiła ją do szybkiego wypicia herbaty, by móc czytać z jej fusów. Parvati Patil z kolei pytała Kate, czy uważa, że jej bracia mogą jej coś zrobić.
– Jak już to tylko Fred i George, bo ich się ciągle trzymają żarty, ale cię prawie nie znają, to się nie masz czego bać – stwierdziła. – A czemu pytasz?
– Profesor Trelawney powiedziała, że powinnam się wystrzegać rudego mężczyzny – odpowiedziała Parvati.
Siedząca obok niej Brooke przewróciła oczami, a Hermiona prychnęła.
– Parvati, daj spokój – powiedziała Brooke. – Nie widzisz, że to stara wariatka?
Lavender i Parvati spojrzały na nią z oburzeniem.
Jeszcze zanim udała się na Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami, Kate dowiedziała się, że w jej fusach był dzwon, czyli symbol zaskakującego wyznania, które może zmienić życie. Dziewczyna sarkastycznie uznała, że Profesor Snape wyzna, że tak naprawdę bardzo ją lubi i od tej pory nie będzie celowo zaniżać jej ocen. Lavender chyba się na nią obraziła.
Na zajęciach, które wybierali od trzeciego roku, nie było stricte podziału na domy. Zwykle tworzono maksymalnie dwie grupy, w których mogła być przewaga jednego domu lub mieszanka wielu uczniów. W grupie Kate na zajęciach z Opieki była przewaga Gryfonów, ale znalazła się w niej także garstka Ślizgonów oraz para Puchonów – Dante i Lisa.
Kate wprost nie mogła się doczekać, by zobaczyć, co przygotował dla nich Hagrid. Miała tylko nadzieję, że nie było to niebezpieczne stworzenie. W końcu gajowy wpadł kiedyś na pomysł hodowania smoka w drewnianej chatce.
Hagrid zaprowadził ich obrzeżem Zakazanego Lasu do wielkiej zagrody. Nie minęło wiele czasu, gdy ich nowy nauczyciel przyprowadził całe stado majestatycznych Hipogryfów. Może i Kate o nich czytała, ale zobaczyć te stworzenia na żywo to zupełnie co innego niż przeglądanie rysunków w starych książkach. Hipogryfy były przepiękne. Gdyby tylko mogła, Kate przygarnęłaby jednego z nich. Może jej bracia mieli rację, że coś było z nią nie tak – zachwycała się każdym zwierzęciem poza Parszywkiem.
Gdy Hagrid zaproponował, by podeszli bliżej, wszyscy się cofnęli. W pewnym momencie Kate zorientowała się, że tylko ona i Harry zostali z przodu. Wysłuchawszy Hagrida, podeszła bliżej do Hipogryfa o szarym upierzeniu. Nazywał się Hardodziob i był chyba najpiękniejszy ze wszystkich zebranych tam stworzeń. Powoli, nie spuszczając wzroku z hipogrywa, Kate skłoniła się tak nisko, że prawie dotknęła nosem swoich butów. Zwierzę odwzajemniło ten gest. Harry również postanowił spróbować z Hardodziobem, widząc, że ten hipogryf jest chętny do współpracy z ludźmi. Hagrid był dumny z nich obojga, gdy głaskali Dziobka: ona z szerokim uśmiechem i błyszczącymi oczami, a on z niepewną miną. Hagrid był tak podekscytowany, że zaproponował im lot na hipogryfie – totalnie nieodpowiedzialne, ale kto mógł go winić? Chciał, żeby pierwsza lekcja była interesująca. Kate szybko się wycofała, tłumacząc się tym, że nadal jest pełna po obiedzie i nie chce zarzygać biednemu Dziobkowi piórek. Hagrid chyba nie wiedział, że Kate nadal mierzyła się z lękiem wysokości. Może i były chwile, gdy adrenalina i dogodne warunki robiły swoje, ale wolała unikać wszelkiego latania i stania nad przepaściami czy na balkonach.
Po tym pokazie wszyscy nagle nabrali odwagi. Dante, Lisa i Brooke podeszli razem do jednego z hipogryfów, a Neville... Neville uciekał przed innym. Ron i Hermiona także odważyli się zbliżyć do jednego z nich. Na nieszczęście potem Malfoy zignorował wszelkie instrukcje Hagrida... I został ranny. Niezbyt mocno, jak stwierdziła większość, ponieważ Hardodziob jedynie drasnął go w ramię. Malfoy jednak wył, jakby co najmniej obdzierano go ze skóry i łaskotano w stopę. Hagrid musiał zabrać go do Skrzydła Szpitalnego i przerwać lekcję.
No i się zaczęło.
Kate przekradła się tajnymi korytarzami do Dziupli (jak nazwali swoje miejsce spotkań). Uważała przy tym na Filcha, który lubił używać tych przejść, by zaskakiwać uczniów. Jednak nie znał wszystkich korytarzy. Tak naprawdę on i nauczyciele byli świadomi istnienia jedynie jednej czwartej korytarzy oraz nie znali aż trzech przejść na teren szkoły, które łączyły Hogwart i Hogsmeade. Na szczęście Filch ani nikt poza jej przyjaciółmi nie poznał lokalizacji Dziupli. Kate planowała zamaskować wejście do niej na wszelki wypadek, jednak na ten moment ich kryjówka była bezpieczna. Dziś przyniosła do niej kilka nowych dekoracji, w tym kolorowe poduszki i dwie zapachowe świeczki oraz trzy łyżeczki, które zamierzała zamienić w krzesła.
Na miejscu zastała już Brooke, Juliena i Emmę. Brooke najwyraźniej opowiadała bliźniętom o sytuacji z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Emma gotowała się ze złości.
– Co za mały, arogancki, dupek – syknęła ze złością.
– Gnojek zrobił z tego takie przedstawienie, że z tego nie może wyniknąć nic dobrego – mruknęła Brooke.
– Myślicie, że Hagrid będzie mieć kłopoty? – zapytał Julien i spojrzał pytająco na Kate, która odłożyła rzeczy na puste biurko, które ktoś najwyraźniej zdążył już odkurzyć.
– Nie wiem – westchnęła Kate. – Znając Malfoya, na pewno zadba o to, żeby Hagridowi się oberwało. Gardzi nim od samego początku. Widziałam, jak szedł do gabinetu dyrektora...
– Malfoy? – spytała Brooke
– Nie, Hagrid. Na pewno Dumbledore już o wszystkim wie... – jęknęła.
Emma poklepała ją ramieniu. Wszyscy wiedzieli, że uwielbiała Hagrida, nawet jeśli miał swoje drobne wady i skłonność do pakowania się w tarapaty. Budził w niej same ciepłe uczucia. Serce jej się złamało, gdy usłyszała, że w zeszłym roku trafił do Azkabanu.
Dante zapukał do drzwi siedem razy, po czym wszedł do Dziupli, a za nim Lisa z kocami.
– Słuchajcie, jest źle. Ślizgoni już plotkują. Według znajomego mojego znajomego Hardodziob odgryzł Malfoyowi rękę, kiedy jadł jabłko i chciał zaprosić Pansy Parkinson na randkę. A teraz rzekomo walczy o życie. – Dante jak zawsze miał uszy wszędzie. Ten chłopak miał nosa do plotek jak nikt inny. Mógłby pracować w gazecie.
– No to klops... – Kate opadła na stos poduszek. – Chyba powinnam do niego iść, jak tylko wróci od Dumbledore'a. Na pewno jest załamany. Tak się cieszył z tego awansu...
– Jeśli Dumbledore zrobił z niego profesora bez wykształcenia, to na pewno jest w stanie utrzymać go na stanowisku – oświadczyła Emma.
– Ale wsparcie na pewno mu się przyda – zauważyła Lisa.
🥧
Malfoy pojawił się następnego dnia na Eliksirach z ręką w temblaku i tonie bandaży. Lekcja już od dawna trwała.
Kate spojrzała na niego ze złością. Hagrid poprzedniego dnia był w tragicznym stanie. Co prawda razem z Harrym, Ronem i Hermioną powstrzymali go przed upiciem się do nieprzytomności z tej rozpaczy, ale nikt nie mógł przewidzieć, jak wielkie konsekwencje mogą spotkać gajowego i hipogryfa.
– No i jak, Draco? Bardzo boli? – Pansy Parkinson wyraźnie aspirowała na przyszłą panią Malfoy.
– Taaak – mruknął Draco bez wyrazu, jakby cierpiał niewyobrażalne katusze.
Symulował drań jeden. Gdyby naprawdę było z nim tak źle, Madame Pomfrey nie wypuściłaby go ze Skrzydła Szpitalnego. Temblak był niepotrzebny. Do diaska, ich uzdrowicielka nie była w stanie jedynie naprawić trwale uszkodzonego wzroku czy rdzenia kręgowego! Harry po tym, jak stracił kości w całej ręce, spędził w szpitalnym łóżku jedną noc i miał się dobrze. Kate przeczytała wszystko o hipogryfach poprzedniego wieczora, zamiast odrabiać pracę domową. W ich szponach nie było żadnego jadu jak choćby w zębach norweskich smoków kolczastych. Gdyby tak było, Malfoy miałby prawo cierpieć katusze, ale wtedy spędziłby w Skrzydle Szpitalnym tyle czasu, co ona i Ron na pierwszym roku. A jeśli Harodziob uszkodził mięśnie czy kości, to nie było to wielkim wyzwaniem dla pani Pomfrey.
Jak oni mogą dawać sobie wciskać taki kit?
– Rany, nie sądziłam, że jesteś taki delikatny, Malfoy – syknęła Kate w stronę Ślizgona. Może i szpony hipogryfów nie były jadowite, ale jej ton już tak.
– Cisza, Weasley – uciszył ją Snape. Nie zareagował na Malfoya, ale na nią już tak.
Co za...
– Weasley-Potter, profesorze – poprawiła go Kate.
– Minus pięć punktów od Gryffindoru – wycedził profesor.
– Za moje nazwisko? – oburzyła się.
– Kolejne minus pięć punktów od Gryffindoru.
Kate nie sprzeczała się dalej, ponieważ Brooke zasłoniła jej usta dłonią i kopnęła w kostkę. Lekcja Eliksirów była prawdziwym koszmarem. Snape odjął Gryffindorowi kolejne pięć punktów za to, że Hermiona po cichu pomogła Neville'owi udoskonalić jego eliksir, by ocalić jego ropuchę Teodorę. Ten stary, niemyty wampir znęcał się nad biedną ropuchą. Kate go nienawidziła z całego serca. W tym roku był wyjątkowo podły.
Kiedy wyszli z klasy, Kate miała nieodparte wrażenie, że nie wzięła swojej torby. Ta, którą miała na ramieniu, była niepokojąco ciężka.
– Może zamieniłaś się z Hermioną? – zasugerował Ron i już odwrócili się, żeby zapytać o to Hermionę, która szła tuż za nimi, ale... Nie było jej tam.
– A ona gdzie zniknęła? – zdziwiła się Kate.
Nagle jej torba pękła, a na schody wysypały się podręczniki do Eliksirów, Numerologii, Wróżbiarstwa i Zaklęć oraz liczne zwoje pergaminów i kilka piór. Na szczęście kałamarz z atramentem był cały.
– Nie chce mi się wierzyć, że ona chodzi na te wszystkie lekcje – powiedział Harry, kiedy zaczęli zbierać cały ten bałagan.
– Odpuściłaby sobie chociaż to Wróżbiarstwo – dodał Ron. – Pierwszy raz ją taką widziałem.
– Zaraz, to Hermiona na serio była z wami na Wróżbiarstwie? – zdziwiła się Kate.
– Tak, a co? – zapytał Harry.
– Przecież ona...
Ale wtedy Hermiona ich dogoniła. Oddała Kate jej torbę i jednym zaklęciem, naprawiła swoją. Nie odpowiedziała na ich pytania, dotyczące jej niemożliwego planu lekcji. Kate zaczynała podejrzewać, że coś zdecydowanie jest nie tak. Hermiona coś ukrywała. Musiała zapytać Emmę, czy Granger pojawiła się też na Numerologii i Antycznych Runach.
Tymczasem skupiła się na lekcji Obrony Przed Czarną Magią. Pokochała profesora Lupina już od pierwszych minut zajęć. Nie traktował ich protekcjonalnie, był niezwykle łagodny, ciepły i wyrozumiały. Kiedy zaprowadził ich do pokoju nauczycielskiego, gdzie mieli mieć wystarczająco dużo miejsca do ćwiczeń, od razu zaopiekował się Nevillem, którego Snape zmieszał z błotem przed swoim wyjściem z pomieszczenia.
Neville wykazał się w walce z boginem, rozbawiając całą ich grupę. Gryfoni i Puchoni nie mogli przestać się śmiać z bogina w postaci Snape'a przebranego za babcię Neville'a. Nim przyszła kolej na pozostałych, Lupin poprosił ich, by już wcześniej pomyśleli o tym, w jaki sposób ośmieszyć swój największy lęk. Gdy Parvati przemieniła swoją mumię, bogin, na kolejną ofiarę wybrał sobie stojącą w kręgu uczniów Kate, która wystąpiła naprzód. Nagle bogin rozlał się na podłogę. W posadzce widniała wielka dziura, a w dole widniały miniaturowe domki i drzewa. Kate cała dygotała. Starała się skupić na głosie Lupina, który dodawał jej odwagi, ale nie mogła się ruszyć.
Spokojnie, myśl, myśl, myśl... to nie jest prawdziwe.
Dziura się rozrastała. Nie tylko ona zaczęła się bać.
– R-r-riddikulus! – pisnęła, rzucając zaklęcie.
Udało jej się. Dziura wypełniła się błyszczącymi piłeczkami, w których bawiły się różowe pufki.
Dante był kolejny. Basen z piłeczkami zamienił się w mugolską pielęgniarkę w średnim w wieku z czerwoną szminką na ustach wykrzywionych w maniakalnym uśmiechu i strzykawką w dłoni. Dante, który był blady jak ściania, przemienił kobietę w przerośniętą czarną mysz w rękawiczkach, różowej sukience w groszki i kokardzie na czubku głowy, która w dłoni trzymała baloniki. Lisa, która była kolejna, przemieniła aligatora w zielone grabie, tańczące na podłodze. W pewnym momencie przyszła kolej na Harry'ego. Wówczas Lupin przejął bogina, nawet nie pozwalając chłopakowi spróbować. Bogin przemienił się w coś, co wyglądało jak szklana kula. Zaklęcie Lupina zamieniło to coś w balonika, a Neville finalnie pokonał demona. Pod koniec lekcji wszyscy, którzy coś zrobili w trakcie lekcji, otrzymali punkty dla swojego domu. Lupin natychmiast zyskał ulubieńca uczniów.
Po zajęciach Kate zaczekała, aż pozostali wyjdą z klasy.
– Panie profesorze? – zapytała, podchodząc do Lupina, który porządkował swoje rzeczy.
– Tak, Kate? Coś się stało? – zapytał Lupin.
To, że do każdego zwracał się po imieniu i że zadał sobie trud, by wszystkich się nauczyć, było kolejnym powodem, dla którego wszyscy z miejsca tak bardzo go polubili.
– Przed Ucztą Powitalną powiedział pan, że wyglądam jak moja mama... Znał ją pan? – zapytała.
Lupin nieco się zmieszał.
– Tak – przyznał. – Chodziliśmy razem do szkoły. Oboje zostaliśmy przydzieleni do Gryffindoru w tym samym roku. Przyjaźniliśmy się.
– Naprawdę? Czyli mojego tatę też pan poznał?
– Tak – potwierdził z lekkim smutkiem. – Znałem ich oboje.
– Może... mógłby mi pan kiedyś powiedzieć o nich coś więcej? – zapytała nieśmiało. – Ja... to znaczy ja i Harry... No nie wiemy za wiele o rodzicach. I tak sobie pomyślałam, że może pan...
Nagle poczuła się strasznie zażenowana. O co ona go taj naprawdę prosiła?
Lupin uśmiechnął się do niej ciepło.
– Z chęcią o nich opowiem. Twojemu bratu oczywiście również. Teraz jednak jest już dość późno. Na pewno macie dużo pracy domowej.
– Dość sporo – przyznała Kate ze śmiechem. – Obawiam się, że może mnie przygnieść.
Oficjalnie pokochała profesora Lupina i była gotowa bronić go równie zaciekle co Hagrida. Tylko mała grupka Ślizgonów wyrażała czystą pogardę, gdy chodziło o ich nowego nauczyciela.
– Zobaczcie, w czym on chodzi – powiedział raz Malfoy teatralnym szeptem, gdy Lupin minął ich w drodze na zajęcia. – Ubiera się jak nasz domowy skrzat.
Kate natychmiast wygięła usta w złośliwym uśmiechu.
– To wy jeszcze macie domowego skrzata? Myślałam, że nie, bo twoje włosy wyglądają, jakby matka strzygła ci je kosiarką.
Malfoy nie do końca zrozumiał, co miała na myśli, gdy wspomniała o kosiarce, ale nie zmieniło to faktu, że był święcie oburzony. Nagle udał, że zaczęła rwać go jego ,,rana wojenna".
Żałosne – stwierdziła w duchu Kate. Część jej przyjaciół uważała, że powinna czasem powstrzymać swoją złość i nie dogryzać Malfoyowi, bo to jedynie go rozjuszało. Nie mieli już jedenastu lat i chłopak nie czułby się zażenowany, donosząc choćby Snape'owi, że dręczy go dziewczyna. Ale ona nie zamierzała przestać. Nienawidziła Malfoya. Julien mógł mówić, ile chciał, że nie ma sensu się z nim kłócić. Ktoś musiał.
Od czasu wypadku Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami stała się potwornie nudna. Zajmowali się głównie gumochłonami, które może i były na swój śliski sposób urocze, ale były jednymi z najmniej ciekawych stworzeń świata. W dodatku szkolna rutyna powoli wprawiała ją w stan znużenia. Coś ciekawego wydarzyło się jednak w pewien czwartek w czasie pierwszego treningu Quidditcha Gryfonów.
– Czy my serio musimy tam iść? – jęknęła Kate, idąc za Brooke. Była padnięta, jednak jej przyjaciółka tryskała energią.
– Nie mogę przecież wyjść na stalkerkę! Jesteś siostrą trzech członków drużyny, masz powód tam być!
– Ale to ty chcesz oglądać trening, nie ja – mruknęła dziewczyna.
Brooke miała dziś rude włosy w odcieniu szkarłatnych płatków róży. Nawet zrobiła sobie makijaż! Co prawda, zdaniem Kate, wyglądała gorzej niż bez niego, ale nie miała serca powiedzieć tego zakochanej po uszy Brooke, która chciała dobrze wyglądać.
Jej przyjaciółka podkochiwała się w Oliverze Woodzie – kapitanie drużyny Gryfonów, napalonym na zwycięstwo. Wymyślał strategie tak skomplikowane, że usypiał tym całą drużynę, a treningi rozpoczynał o morderczych godzinach. Do samego Quidditcha podchodził niezwykle emocjonalnie. Tego dnia trening odbywał się wieczorem, gdy wszyscy byli wyczerpani po lekcjach.
Kiedy usiadły na trybunach, Kate zaczęła robić zdjęcia braciom. Jej aparat nie był tak głośny, jak ten Colina i nie posiadał lampy błyskowej. Chciała jednak poćwiczyć fotografowanie z takiej odległości. Przynajmniej to mogła robić, kiedy Brooke wpatrywała się z zachwytem w Olivera. Ta dziewczyna była ostra jak żyletka, ale miękła na widok Wooda jak wosk. Kate wiedziała, że to był już ostatni taki rok. Oliver był na swoim siódmym roku, co tłumaczyło też jego determinację, by w tym roku zdobyć Puchar Quidditcha. Miał na to swoją ostatnią szansę, Tak samo, jak Brooke miała ostatnią szansę, by zaprosić starszego chłopaka na randkę. Co prawda czternaście lat i siedemnaście nie różnią się za wiele matematycznie, ale w praktyce była to dość spora różnica. Już sama przyjaźń między różnymi rocznikami była rzadkością. Kate może i dobrze dogadywała się z Leem, Charlie i Maddie, którzy byli od niej starsi, ale nie nazwałaby tego przyjaźnią – jednak przy nich była dzieciakiem.
– Myślisz, że powinnam do niego podejść, kiedy skończą trening? – zapytała Brooke niepewnie.
– No pewnie – mruknęła Kate, przeglądając film. Zdjęcia były dość niewyraźne i musiała je wywołać. Powinna jednak zrobić własny eliksir, jako że ten ze sklepów był dość drogi. Potrzebowała jednak do tego pomocy... Może Fred mógłby pogadać z Maddie? Albo sama powinna jej poszukać?
– A co jeśli... będziemy musieli pogadać?
Kate zmarszczyła brwi.
– A nie po to tam idziesz?
– No, tak, ale się denerwuję! Co, jeśli ktoś będzie się na mnie patrzył?
Kate uniosła dłoń jak do przysięgi.
– Uroczyście przysięgam, że nie będę się gapić. Więcej: nawet mnie tu nie będzie. – Kate wstała, zawiesiła aparat na szyi i po pożegnaniu się z przyjaciółką zeszła z trybun. Szykowała się do wyjścia z terenu boiska, kiedy usłyszała jakiś ruch. Zajrzała pod trybuny.
Czarny pies oderwał ciemne ślepia od drużyny Gryfonów i spojrzał na nią. Nie ruszał się. Wyglądał, jakby spodziewał się ataku z jej strony.
– Hej, maluchu. Skąd się tutaj wziąłeś?
Pies nieco się skulił. Był duży, ale niezwykle chudy. Skołtuniona sierść nie potrafiła tego ukryć. Wyglądał, jakby był na skraju śmierci.
– Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy.
Pies nieco się rozluźnił, jakby zrozumiał jej słowa. Pozwolił, by na klęczkach się do niego zbliżyła i pogłaskała po głowie. Podejrzewała, że ma wszy, ale nie bała się tego. Wszy to pikuś.
– Ktoś cię strasznie zaniedbał, biedaku. Potrzebujesz pomocy, wiesz? – zamyśliła się na chwilę. – Wezmę cię do Hagrida, on ci pomoże.
Pies natychmiast się cofnął. Cały drżał.
Chyba naprawdę ją rozumiał.
Kate uniosła ręce w geście poddania.
– Dobra, żadnego Hagrida. Ale przyniosę ci coś do jedzenia, dobrze?
Pies lekko zamerdał ogonem.
Kate szybko pobiegła do kuchni. Chciała wrócić na boisko, zanim się ściemni na dobre i nauczyciele będą mieli prawo wlepić jej szlaban. Na szczęście skrzaty domowe jak zawsze były uprzejme i z radością dały jej coś dla jej zwierzęcego podopiecznego. Nie zadawały żadnych pytań, bo cieszyły je jej odwiedziny.
Kiedy wróciła na boisko, wszyscy już dawno sobie poszli. Ale pies nadal krył się w cieniu pod trybunami. Kate ponownie wpełzła do jego kryjówki i ostrożne podsunęła serwetkę z jedzeniem. Pies rzucił się na pieczonego kurczaka i kiełbaski, jakby nie jadł od miesięcy.
Kate podejrzewała, że musiał być bezdomny. Zdarzało się, że takie zwierzęta trafiały na teren Hogwartu. Niektóre trafiały na teren zamku przez Zakazany Las. Hagrid zwykle je wyłapywał i wywoził z dala od szkoły. Tak naprawdę powinna powiedzieć o psie Hagridowi... Ale tak bardzo było jej żal psa. Bała się, że jeśli Hagrid zostawi go w lesie za Hogsmeade, biedak umrze z głodu. Nie mogła mu tego zrobić! Musiała się nim zaopiekować, dopóki nie nabierze sił.
– Przyda ci się jakieś imię – powiedziała. – Myślę, że nazwę cię... Węgielek.
🥧
– Czy to dlatego nasz Węgielek został Węgielkiem? – zapytała Alice.
– Tak. Nasz Węgielek to taki Węgielek II. Bardzo mi go przypomina... Choć jest oczywiście trochę mniejszy.
– Skąd on się tam w ogóle wziął? I co się z nim potem stało? Zabrałaś go ze sobą do domu? – dopytywała córka Kate.
– Do tego dopiero dojdę, żabko.
– A w jaki sposób ciocia Hermiona była na wszystkich lekcjach?
– Do tego też dojdę – westchnęła Kate.
– A nie bałaś się trochę, że Węgielek może być tym ponurakiem?
– Nie. Zawsze uważałam, że jeśli przepowiednie są prawdziwe, to nie należy wszystkich brać zbyt dosłownie. Mój dzwon odnosił się do wujka Remusa i do Syriusza. Z kolei ponurak... Cóż, osobiście uważam, że był on zapowiedzią wydarzeń z przyszłego roku. Widzisz, w trakcie Turnieju Trójmagicznego wujek Harry i Cedrik, kuzyn cioci Lisy, zostali przeniesieni świstoklikiem na cmentarz. Cedrik został zamordowany, a Harry ledwo uszedł z życiem. Przepowiednia odnosiła się więc niejako do Harry'ego. W tamtym czasie jednak nikt z nas nie myślał o tych przepowiedniach. Połowa się nie sprawdzała, a przynajmniej tak nam się zdawało. Niektóre były naprawdę długoterminowe. Choćby to, że profesor Trelawney przewidziała to, że Hermiona odejdzie z zajęć w okolicach Wielkanocy – tyle że nazwała to opuszczeniem ich na zawsze.
– A co spotkało Hardodzioba? I Hagrida?
– Do tego właśnie zmierzam.
🥧🥧🥧
Kolejny długi rozdział, ale mam nadzieję, że był ciekawy! W sumie nie mam o czym Wam mówić - jestem jedynie ciekawa, czy macie jakieś przemyślenia.
To tyle, dzięki za uwagę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top