Rozdział 22. Mały John i upiorne prześcieradła

Kufer i Sir Oswalda zostawiła w przedziale. Z pomocą Juliena uporała się z ulokowaniem monumentalnego bagażu, który trzymał się w schowku chyba tylko dzięki magii. Szybko wybiegła na korytarz, żeby pomachać rodzicom na pożegnanie. Lisa i Dante robili to samo. Brooke i bliźnięta zostali w przedziale.

– To zawsze ta najgorsza część – westchnęła Lisa. – Nie cierpię pożegnań.

– Najgorszą częścią wyjazdów są prace domowe z eliksirów – stwierdził Dante.

– Zgadzam się w dwustu procentach – powiedziała Kate. – Ale i tak będę strasznie tęsknić za mamą i tatą...

– Ty przynajmniej masz rodzeństwo w szkole – zauważyła Lisa.

– No dobra, tu mnie masz – zaśmiała się w odpowiedzi dziewczyna.

– Też bym chciał mieć tylu braci.

– Dante, jak będziesz musiał walczyć o łazienkę każdego ranka, toczyć bitwy na śmierć i życie o ostatni kawałek ciasta i dzielić się wszystkimi zabawkami całe dzieciństwo, a w dodatku padać ofiarą głupich żartów i kradzieży, to szybko zatęsknisz za byciem jedynakiem – parsknęła Kate. Nawet jeśli mówiła szczerze, to kochała wszystkich swoich braci i jedną młodszą siostrę. Gdyby musiała, oddałaby za nich życie bez wahania. No, może poza Percym. Z nim co najwyżej podzieliłaby się nerką i to gdyby jej zapłacili.

Jej przyjaciele zaśmiali się zgodnie i ruszyli z powrotem w stronę swojego przedziału. Kate przeprosiła ich na moment, tłumacząc, że chce szybko zajrzeć do Harry'ego, Rona i Hermiony.

Sporo się naszukała odpowiedniego przedziału, jednak w końcu znalazła całą trójkę. Nie byli jednak sami.

Kate spojrzała na śpiącego mężczyznę, opierającego głowę o szybę. Był jednocześnie młody i stary. Jego twarzy nie pokrywały zmarszczki, a jedynie blizny, jednak w brązowych włosach i krótkiej brodzie dostrzegała pasy siwizny. Wyglądał na chorego i zmęczonego, a jego szaty były bardzo znoszone i widocznie wielokrotnie cerowane. Albo był bezdomnym, który przypadkiem trafił do szkolnego pociągu, albo... właśnie co?

– Kto to? – zapytała, zwracając się w stronę Hermiony, jakby była nieomylną skarbnicą wiedzy. Co było poniekąd prawdą.

– Profesor Lupin – oznajmiła Granger, siedząca obok śpiącego czarodzieja.

Kate zmarszczyła brwi i usiadła między braćmi, zmuszając ich do przesunięcia się.

– A wiesz to, bo...?

Hermiona jedynie westchnęła i wskazała palcem punkt nad swoją głową. Kate zauważyła skromną walizkę, którą właściciel podpisał inicjałami i nazwiskiem.

R. J. Lupin.

– No dobra, ale co tu robi nauczyciel? – zdziwiła się Kate.

– Tego nie wiemy – oznajmił Harry.

– Może nie miał kominka? – zasugerował Ron. – Albo szkoda mu było pieniędzy na Błędnego Rycerza.

– Harry. – Hermiona zwróciła się do chłopaka, który zapatrzył się w ponury krajobraz za oknem. Pogoda była dziś wyjątkowo smętna. – Powiesz nam, co się dzieje?

Hary skinął głową i zaczął im opowiadać o Syriuszu Blacku – przestępcy, który nie tak dawno uciekł z Azkabanu, więzienia dla czarodziejów i czarownic. Był pierwszym, któremu udał się ten wyczyn. Obecnie w sprawę była zaangażowana nawet mugolska policja. Z rozmowy rodziców Kate, którą Harry niechcący podsłuchał, wynikało jedno: Syriusz zamierzał dorwać Harry'ego. Były poplecznik Voldemorta był nadal wierny swojemu panu i chciał dopaść chłopca, który przeżył starcie z mrocznym lordem. I który doprowadził do jego upadku. To wszystko tłumaczyło, dlaczego sam Minister Magii zaangażował się w sprawę Harry'ego, gdy ten uciekł z domu. Tłumaczyło nerwowość Arthura Weasleya i to, dlaczego wszyscy mieli trzymać się w grupie. To dlatego zostali na noc w Dziurawym Kotle i zostali dostarczeni prosto na dworzec przez pracowników Ministerstwa. Harry musiał być bezpieczny, zawsze wśród ludzi. To wyjaśniało też, dlaczego tata Kate prosił ją, by była ostrożna. Na pewno martwił się, że Syriusz Black może wedrzeć się na teren szkoły. Ale przecież Hogwart był najbezpieczniejszym miejscem na świecie! (No, może poza Bazyliszkiem, Zakazanym Lasem i takimi tam...).

Kate rozmyślała o tym wszystkim na długo po rozmowie z Harrym. Martwiła się o niego. Jak nie Voldemort, to jego sługa chciał zabić Harry'ego. Co on takiego zrobił poza tym, że się urodził? To wszystko nie trzymało się kupy. Harry nie zasługiwał na to, by bez przerwy musieć żyć w strachu. Choć, prawdę mówiąc, on był najmniej przejęty tą sytuacją z całej ich czwórki. To Kate, Ron i Hermiona byli zmartwieni.

– Hej, wszystko dobrze? – zapytała Lisa, patrząc na Kate, która przerwała śledzenie kropli deszczu. – Jesteś jakaś taka... nieobecna.

Pozostali przerwali na moment przygotowania do nowej rundy eksplodującego durnia, jako że gra w gargulki była w pociągu niemożliwa. Spojrzeli wyczekująco na Kate.

– Tak, po prostu... Nadal myślę o Harrym i o tym, że podobno Syriusz Black uciekł z więzienia tylko po to, żeby go dorwać. Żeby się zemścić za to, że Harry rozwalił Vo... Sami-Wiecie-Kogo.

Kate dobrze wiedziała, że jej przyjaciele byli nieco bardziej przewrażliwieni na punkcie imienia Voldemorta. Ona sama, przebywając z niezrażonym Harrym, już dawno przestała się bać. Wymyślała mu prześmiewcze ksywki i jej rodzina do tego przywykła. Jej paczka jednak nie do końca to rozumiała – choć Dante nigdy się nie wzdrygał. Prawdę mówiąc, jako dziecko mugoli, nigdy nie doświadczył okropieństw wojny, a rodzice nie wpoili mu tego lęku, jako że nigdy nawet nie słyszeli o Voldemorcie. Nawet wniknięcie w czarodziejski świat nie sprawiło, że to imię wzbudzało w nim strach.

Wszyscy wpatrywali się w nią zszokowani.

– Ale jak to? – zapytała Emma.

– To straszne – stwierdziła Brooke.

– Musisz się strasznie bać – powiedziała ze współczuciem Lisa.

– Ja? – zdziwiła się Kate. – Dlaczego? Ja się tylko boję o Harry'ego. On nie umie unikać kłopotów, bo same go znajdują.

– Ale... co jeśli on nie idzie tylko po Harry'ego? – Lisa złapała ją za rękę. – A jeśli chce dorwać też ciebie?

– A to niby z jakiej racji?

– No... Jakby byliście tam oboje. Kiedy Sama-Wiesz-Kto przyszedł po Harry'ego – zauważył Julien. – I oboje przeżyliście. Nikt nie wie, jak. A może Black dla świętego spokoju chce ukatrupić was oboje?

Może to jednak dlatego tata tak się martwił...

– Ludzie, dajcie spokój – powiedziała Kate. – Wszyscy wiedzą, że Sami-Wiemy-Kto chce dorwać Harry'ego, nie mnie. O moim istnieniu w zasadzie wiedzą tylko ludzie ze szkoły i trochę w Ministerstie. Black na pewno nie wie, że ja nawet żyję. Może nie miał nawet świadomości, że się urodziłam.

– Ja bym się na twoim miejscu martwił – stwierdził Dante, patrząc na nią z lekkim niepokojem. – Słyszałem trochę o Blacku. To morderca i maniak. Jest nieobliczalny.

– Do Hogwartu się nie dostanie – stwierdziła Brooke i wzruszyła ramionami, jakby w ten sposób chciała odpędzić napięcie, jakie pojawiło się w przedziale. Jej włosy były dziś czarne. – Tata mówił, że w szkole ma być w tym roku zwiększona ochrona. Do drukarni trafił artykuł o tym. Chyba chcieli w ten spokój uspokoić rodziców.

– Tata bał się mnie wysyłać do szkoły – powiedziała Lisa. – Stwierdził, że w szkole nas nie ochronią, tak jak nie ochronili przed Bazyliszkiem.

– Twój tata najchętniej zamknąłby cię w wieży i nie wypuszczał – zauważył Dante. – I jeszcze stałby na straży, gdyby jakiś chłopak chciał się do ciebie zakraść przez okno.

– Nasza mama się tym nie przejęła – stwierdziła lekko Emma. – Nawet nas nie odprowadziła na peron, po prostu podwiózł nas August. Akurat miał po drodze. A przecież on by nas przed Blackiem nie ochronił.

– Po drodze, mówisz... – mruknęła ponuro Brooke, zaciskając usta.

– Tak, a co? – zapytała Emma.

– Nic, nic. Tylko że ja przyjechałam ze Szkocji do Anglii, żeby pojechać pociągiem do szkoły w Szkocji. – Brooke wyglądała, jakby była o krok od wybuchu.

Julien parsknął śmiechem, na co Brooke z całej siły kopnęła go w kolano. Chłopak zaskowyczał z bólu.

– Na gacie Merlina... Ciekawe, czy dzieciaki z Hogsmeade też muszą odstawiać taki cyrk – zastanowiła się na głos Kate.

– Nie, dzielę pokój z taką dziewczyną. Oni po prostu przychodzą na stację o godzinie przyjazdu – wyjaśniła Lisa.

W ten sposób rozpoczął się temat Hogsmeade. Eksplodujący dureń przeszedł na drugi plan, kiedy wśród dźwięków ulewy zaczęli rozprawiać o słynnej wiosce zamieszkanej jedynie przez czarodziejów. Emma usiłowała udowodnić, że wbrew powszechnej opinii, nie jest to jedyne miejsce zamieszkane tylko przez czarodziejów, z czym nie zgadzała się Brooke. Julien już teraz robił listę zakupów na wizytę w sklepie Zonka, a Lisa, Dante i Kate rozpływali się na myśl o słodyczach w Miodowym Królestwie.

Z Hogsmeade gładko przeszli do tematu wakacji. Dante wyszedł do łazienki, kiedy Brooke zaczęła opowiadać o tym, jak spędziła dwa tygodnie w Grecji. To mniej więcej wtedy Kate zaczęła żałować, że poza swetrem nie ma na sobie też bluzy. Zrobiło się jeszcze chłodniej niż wtedy. Nagle zwierzęta zaczęły się dziwnie zachowywać. Wiertek skrzeczał i szaleńczo machał skrzydłami, chcąc uwolnić się z klatki. Sir Oswald zeskoczył z kolan Kate i usiłował wpełznąć pod siedzenie. Dziewczyna z trudem go przed tym powstrzymała. Ptyś także zerwał się z kolan swojej właścicielki. Kremowy, puchaty kotek pędem wybiegł z przedziału, gdy Dante do niego wrócił. Lisa bezskutecznie usiłowała go przywołać i dostrzec, dokąd umknął przez uchylone drzwi, jednak Ptyś jakby zapadł się pod ziemię.

– Znajdziemy go – powiedział Julien, kładąc Lisie dłoń na ramieniu. – Kate, idziesz ze mną?

Kate się skrzywiła. Kochała Lisę, a Ptysia tolerowała, bo na odległość był całkiem słodki, ale urodziła się z niechęcią do kotów.

– Sir Oswald mnie potrzebuje.

Nagle ropuch wyrwał się z jej uścisku i schował się w najciemniejszym kącie pod siedzeniem. Brooke zajrzała tam, ale Sir Oswald nie pozwalał się zabrać.

– Wy idźcie – zasugerowała Emma. – Brooke i ja tu zaczekamy, na wypadek, gdyby Ptyś wrócił i przypilnujemy Sir Oswalda i Wiertka.

Kate, choć niechętnie, przystała na taki układ. Lisa i Dante ruszyli w stronę lokomotywy, a Kate i Julien w drugą. Robiło się coraz zimniej. Rozglądali się za Ptysiem, patrząc też, czy nigdzie nie ma uchylonych drzwi przedziału. Kot mógł przecież szukać tam schronienia przed tym, co tak go przeraziło. Doszli aż na sam tył pociągu. Nigdy tam nie byli. Na końcu znajdowały się drzwi. Ani Kate, ani Julien nie wiedzieli, dokąd prowadziły. Ale były uchylone, a to znaczyło, że przerażony chowaniec mógł czmychnąć do środka.

Zgodnie postanowili wejść do środka.

– Lumos – wyszeptała Kate, a jej różdżka rzuciła światło na pomieszczenie gospodarcze, w którym najwyraźniej się znajdowali. Na półkach leżały słodycze, które można było kupić w wózku starszej czarownicy. Czuła, że nie powinni tu być.

Nagle poczuła szturchnięcie. Obejrzała się na Juliena, który bez słowa wskazał różdżką na... człowieka. Mężczyzna w średnim wieku patrzył na nich z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami, a dłonie zaciskał na wielkim kawałku materiału, którym przykryto niektóre skrzynie. Był zszokowany.

Kate i Julien wpatrywali się w niego zaskoczeni. Może i dziewczyna widziała już jednego pasażera dorosłego w pociągu, ale był nim profesor. Prawdopodobnie miał przejąć stanowisko po Lockharcie. Ale kim był ten facet?!

– K-k-kim jesteście? – zapytał nieznajomy.

– Nie mów mu, Kate – syknął Julien.

Gryfonka spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Dzięki za radę, Julien.

– Co? ... Och.

– Fajne macie latarki, dzieciaki – powiedział mężczyzna, nie odrywając wzroku od ich różdżek. Czarownica miała coraz gorsze przeczucia.

– Kim pan jest? – zapytała ostrożnie Kate.

– John Little. Ale znajomi mówią na mnie Little John. Dokąd jedzie ten pociąg?

Little John. Mały John. Cóż, jego legendarny odpowiednik zdecydowanie wyglądał bardziej imponująco.

Kate wymieniła z Julienem porozumiewawcze spojrzenia. Oboje wyraźnie pomyśleli o tym samym: mugol. Jakiś mugol znalazł przejście i trawił do Expresu Hogwart.

– Do naszej szkoły – wyjaśnił Julien, wbijając podejrzliwy wzrok w Johna. Poprawił okulary i ponownie zwrócił się do mężczyzny. – Skąd się pan tu wziął?

– Ja... – Little wydawał się wyjątkowo niepewny w kontakcie z dwójką trzynastolatków. Nic jednak dziwnego, przecież nie rozumiał, co się wokół niego dzieje. – Pracuję stacji King's Cross. Oglądam nagrania z monitoringu, reaguję, kiedy widzę coś dziwnego... A od kilku lat zauważałem dziwne anomalie. Ludzie tłumnie zjawiali się na peronie dziewiątym i dziesiątym z wielkimi bagażami i zwierzętami w klatkach. Ale nagle znikali z pola widzenia. Ta sama sytuacja miała miejsce zawsze pierwszego września i ostatniego dnia szkoły. A wtedy pojawił się ten... No... Taki czarny... I zaniedbany...

Kate poczuła, że coś jest nie tak. Pociąg chyba... zwalniał. Ale dlaczego? Do Hogwartu przecież był jeszcze kawałek drogi. Czy mieli jakąś awarię?

– Kto taki? I jak znalazł pan to przejście? – dopytywał Julien, robiąc się coraz bardziej nerwowy.

Coś poruszało się pod jednym z materiałów blisko Johna. Myślała, że to pisk kół, ale... chyba coś słyszała. Jakieś warczenie. Ostrożnie zbliżyła się do płachty, a wtedy...

Pisk kół towarzyszył nagłemu zatrzymaniu się pociągu. Ptyś niczym po rażeniu piorunem wyskoczył spod materiału i popędził w stronę uchylonego wejścia.

– Szlag! – krzyknęli oboje.

Zostawiając zdezorientowanego Johna Little, oboje wybiegli z powrotem na korytarz. Ale coś było nie tak. Ze względu na wyjątkowo nędzne warunki pogodowe oraz późną porę, w pociągu paliło się światło. Teraz było ciemno. Kate szybko oświetliła sobie drogę różdżką. Kilka przedziałów dalej rozsunęły się drzwi. Ktoś wyglądał na korytarz, z pewnością równie zdezorientowany, co Kate i Julien.

– Ptysiu, co z tobą, mały? – Julien złapał kota, który kulił się pod drzwiami do przedziału po ich prawej stronie.

– Może wyczuwa burzę? – zasugerowała Kate. – I czemu zgasło światło?

– Ważniejsze pytanie to: dlaczego stoimy? – zauważył Julien.

Kate otworzyła drzwi i weszła do przedziału. Od razu uderzyła kolanem w coś metalowego, na co zaklęła tak szpetnie, że matka z pewnością kazałaby jej szorować język szarym mydłem.

– Kate? Co się dzieje? – Ginny, która najwyraźniej zajmowała ten przedział, oświetliła twarz siostry różdżką.

Kate schyliła się, żeby podnieść swoją, którą musiała upuścić po nagłym zderzeniu. Rozejrzała się wokół. Obok Ginny siedziała uśmiechająca się nieobecnie Luna, a także Neville tulący do siebie ropuchę. Naprzeciwko miejsce zajmowali Colin Creavey oraz Arlene, o której wózek potknęła się Kate.

– Myślałam, że wy wiecie – odpowiedziała. – Szukaliśmy z Julienem kota.

– Chodźmy, może Ron wie – zaproponowała Ginny.

– Wam też tak zimno? – zapytała Luna, nagle przytulając się do Neville'a. Chłopak nagle cały spurpurowiał na twarzy.

– J-j-ja pójdę z Ginny! Żeby nic się jej n-n-nie stało – wyjąkał z trudem chłopak.

We czwórkę przeszli do przedziału, w którym siedzieli Harry Ron i Hermiona. Całe przedsięwzięcie poszło w łeb, kiedy ropucha wyrwała się z uścisku Neville'a, a chłopak, żeby ratować Teodorę przed stratowaniem, lekko popchnął Juliena w bok. Ten wpadł na Ginny, a Ginny na Kate. Toteż otwierając drzwi do przedziału, Kate wpadła na Rona i zachwiała się niebezpiecznie. Jednocześnie Ginny uderzyła się w głowę, Neville omal nie zgniótł Krzywołapa, Julien szukał swoich okularów, a Ptyś wyrwał się na wolność i... skoczył na głowę Kate. Teraz dziewczyna wśród przekrzykiwań przyjaciół usiłowała ściągnąć zwierzaka z głowy, Puszysty ogon wpadł jej do buzi i po chwili Kate straciła równowagę i spadła prosto na kolana profesora Lupina, który ewidentnie się obudził. Szybko zeskoczyła na podłogę i siedząc tam, z najwyższym trudem ściągnęła Ptysia. Tak strasznie bolała ją głowa... Kot musiał wbić w nią króciutkie pazurki.

Profesor powoli wstał z miejsca. Chaos w przedziale ustał, gdy mężczyzna wyczarował nad swoją dłonią płomyki. Teraz Kate widziała doskonale, do czego doszło i... jak bardzo jest zimno. Jej oddech tworzył obłoczki pary.

– Nie ruszajcie się z miejsc – powiedział Lupin ochrypłym głosem.

Wtedy to się stało. Drzwi się rozchyliły. Czarne prześcieradło unosiło się nad ziemią. Nie... To nie było prześcieradło. Coś znajdowało się pod czarnym materiałem. Kate nigdy nie czuła takiego chłodu. Czuła nie tyle strach, ile przejmującą bezsilność. Miała wrażenie, że już nigdy, przenigdy nie będzie szczęśliwa. Cała dygotała, a Ptyś wraz z nią.

– Nikt tu nie ukrywa Blacka pod płaszczem. Odejdź. – Profesor Lupin nie okazywał nawet cienia strachu.

Stwór jednak nie posłuchał. Istota zdawała się zmierzać w stronę... Harry'ego.

O nie – pomyślała Kate. Nie mogła się ruszyć, nie wiedziała, co robić. W panice usiłowała sobie przypomnieć cokolwiek z żałosnych dwóch lat Obrony przed Czarną Magią. Ale poza rzeźbieniem w dyni twarzy Lockharta i robieniem biżuterii z czosnku nie umiała w zasadzie nic!

Lupin wymamrotał pod nosem zaklęcie, a wtedy białe, oślepiające światło wypełniło przedział. Ktoś krzyknął, a raczej pisnął. Coś bardzo ciężkiego spadło na kolana Kate, a gdy wreszcie dziewczyna odzyskała wzrok, zobaczyła, że potwora już nie było.

Dementor. Już pamiętała. Tata opowiadał jej kiedyś o strażnikach Azkabanu. Mama bardzo potem na niego nakrzyczała za straszenie dzieci, ale teraz przynajmniej domyślała się, co właśnie wtargnęło do pociągu. Dementorzy szukali Syriusza Blacka. Ministerstwo obawiało się, że Black będzie ścigać Harry'ego.

Co do Harry'ego: leżał teraz nieprzytomny na poobijanych kolanach Kate, a Ptyś ułożył się między nim a brzuchem Kate. Cały dygotał.

Światło nagle wróciło, a pociąg ruszył.

– Harry! Harry, ocknij się! – zawołała dziewczyna, klepiąc brata po twarzy. Nagle zaczął cały dygotać. Naraz Kate zaczęła się bać, że pogorszyła sytuację i jej bliźniak dostał ataku, i umrze. A to wszystko będzie jej wina! Pójdzie za kratki do Azkabanu za morderstwo, matka będzie nią zawiedziona i zacznie przynosić jej kanapki na widzeniach...

Nie. Harry. Musi myśleć o Harrym. Ale co ona miała zrobić?!

– Spokojnie, nic mu nie będzie – powiedział profesor Lupin. – Za chwilę się obudzi.

Kate podtrzymywała głowę Harry'ego i rozejrzała się wokół. Ron uklęknął obok niej, z niepokojem patrząc na Harry'ego. Julien usiłował uspokoić rozdygotanego Neville'a, a Hermiona tuliła roztrzęsioną Ginny.

– Harry, no dawaj! Obudź się! – Kate jeszcze raz klepnęła go w policzek.

Nagle chłopak otworzył oczy.

– C-cooo? – wymamrotał.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Ron. Razem z profesorem Lupinem pomogli mu wstać i usiąść na siedzeniu.

Kate z trudem się podniosła, trzymając w ramionach Ptysia. Kot najzwyczajniej w świecie zasnął.

– Tak... Co się stało? Gdzie jest ten... to coś? Kto tak krzyczał? – Harry zaczął zadawać pytania. Był zdezorientowany.

– Nikt nie krzyczał – odparł zaniepokojony Ron.

– No, Neville krzyknął, ale to był bardziej pisk – zauważyła Kate, powoli łącząc fakty. Akurat to, w jaki sposób krzyczał Neville, było powszechnie znanym faktem, szczególnie wśród Gryfonów.

– W-w-wcale nie – bąknął Neville czerwony niczym londyńskie autobusy.

– Nie ma się czego wstydzić. – Julien poklepał go po plecach.

– Ale przecież słyszałem krzyki – powiedział Harry. – I to kobiecee.

– No przecież już wiemy, że to Neville krzyczał – powtórzyła Kate. Za to oberwała w głowę od Hermiony. – Au! A to za co?!

Przerwał im nagły trzask. Wszyscy spojrzeli na profesora Lupina, który łamał dużą tabliczkę czekolady. Mężczyzna wyciągnął rękę w stronę Kate i uśmiechnął się lekko. Dziewczyna przyjęła rządek, składający się z trzech dużych kostek z połyskującymi kolorowymi drobinkami. Bez większego namysłu wzięła czekoladę do ust, choć przecież mama zawsze ją ostrzegała, że nie powinna brać słodyczy od nieznajomych.

W jednej chwili chłód, który nadal odczuwała, zniknął. Wypełniło ją ciepło, a głowę zapełniły same miłe myśli. Przypomniały jej się wakacje, gdy jako dziecko ścigała się z Charliem, Ronem i Ginny po polu słoneczników. Zdarła wtedy kolana do krwi, ale była szczęśliwa. Pomyślała o rodzinnych świętach i o ucztach w Hogwarcie. O Nocy Duchów w zeszłym roku i świętowaniu po swoim przebudzeniu.

Profesor poczęstował czekoladą wszystkich pozostałych i poszedł porozmawiać z maszynistą. Wszyscy, nim choćby ugryźli kawałek, spojrzeli na Kate, jakby oczekiwali, że zaraz wyrośnie jej druga głowa.

– Możecie jeść, to czekolada – powiedziała.

Nie miała pewności, dlaczego zadziałała w tak silny sposób, ale wszystko wskazywało na to, że profesor kupił ją w magicznym sklepie ze słodyczami.

Po kilku minutach Ginny i Neville, już w lepszym stanie, poszli do swojego przedziału. Kate i Julien również wrócili do siebie.

– Gdzie wyście byli?! – Emma powitała ich w taki sposób, że najchętniej zawróciliby, żeby uniknąć śmierci z jej ręki. Byłaby zresztą szybka, bo dziewczyna miała mocny cios.

– Siostra, co tak niemiło? Ratowaliśmy Ptysia z opresji – powiedział Julien.

– Ptysiu! – Lisa szybko podbiegła do Kate, żeby odebrać kota. – Tak się o ciebie bałam. Wystraszyłeś się dementorów, tak? Moje biedactwo...

Kate usiadła obok Brooke, która podała jej Sir Oswalda. Ropuch był wyjątkowo zadowolony, gdy jego właścicielka wzięła go na ręce.

– Co się z wami działo? – zapytał Dante.

– Nie uwierzycie, co się wydarzyło – powiedziała Kate.

Razem z Julienem opowiedziała całą historię o Johnie Little i dementorze.

– Zaraz, czyli mówicie, że jest tu mugol? – zapytała Emma, patrząc na swojego brata z niedowierzaniem, jakby to on był za to odpowiedzialny.

– Ale taki totalny mugol? Który nie wie, co się dzieje? – dopytywała Brooke.

– I nie powiedział, skąd się tu wziął? – Dante był zdezorientowany.

– Chcieliśmy to z niego wyciągnąć, ale wtedy Ptyś znowu uciekł – wyjaśniła Kate. – I nie wiem, co powinniśmy teraz zrobić.

– Może powiedzmy profesorowi Lupinowi? – zasugerowała Lisa.

– No nie wiem, mówimy o nauczycielu, który jedzie z uczniami pociągiem i wygląda jak bezdomny po kąpieli – mruknęła z przekąsem Brooke.

– I który przepędził dementora – zauważył Julien.

– Może zaczekajmy, aż dojedziemy do Hogsmeade – zaproponowała Emma. – Pójdziemy do niego i powiemy, że musi iść z nami.

– Mogę wezwać dla niego Błędnego Rycerza – dodała Brooke. – Tata pokazał mi, jak się to robi. Złożymy się na bilet dla niego i wróci sobie spokojnie do Londynu.

– Ale to mugol! On nie może wiedzieć, skoro nie ma nic wspólnego z magicznym światem – zaprotestowała Lisa.

– Tak, musimy zawiadomić Ministerstwo – zgodziła się Kate.

– A nie wystarczy to, co zrobimy? – zapytał Dante, patrząc na nic bez zrozumienia. – No wiecie, przecież nie zobaczy Hogwartu, a jak komuś powie o magii, to nikt mu nie uwierzy.

– Takie są zasady, Dante – wyjaśniła Emma. – Chodzi o Międzynarodowy Kodeks Tajności. Mugole świadomi istnienia magii są niebezpieczni. Zezwala się na wprowadzanie ich w świat czarodziejów jedynie w takich przypadkach, jak twój, czyli gdy dziecko dziedziczy po przodkach magię. Innym wyjątkiem od zasady jest małżeństwo między mugolem a czarodziejem lub czarownicą.

– Czyli co? Ministerstwo go zamknie? Albo... zabije? – zapytał Dante z nietęgą miną.

– Nie, po prostu wymażą mu pamięć – wyjaśniła Kate. – To standardowa procedura. Tata zajmuje się przypadkami, w których mugole mają styczność z magią, nieświadomie korzystając z zaklętych przedmiotów. Amnezjatorzy zajmują się całą sprawą i nikt już nie pamięta, że klucze same znikały, a imbryk szczekał na miauczącą filiżankę.

– Okej, a jak zawiadomimy Ministerstwo Magii? – zapytała Lisa.

– Pracuję nad tym – powiedział Julien, pokazując skrawek pergaminu i długopis. – Wyślemy do przez Wiertka. Miejmy tylko nadzieję, że potraktują nas poważnie.

– Nikt nie wziął na poważnie mojej kuzynki, kiedy zgłosiła, że ich sąsiad ją... że zrobił jej krzywdę. Ale kiedy o tym samym powiedział inny sąsiad z naprzeciwka, który widział wszystko, natychmiast uwierzyli – burknęła Brooke. Jej włosy zdawały się jeszcze ciemniejsze niż wcześniej. Nawet tęczówki oczu przybrały smolisty odcień.

Wszyscy spochmurnieli.

Po mniej więcej dziesięciu minutach dotarli na stację. Julien poszedł do Johna razem z Emmą i Brooke. Kate, już przebrana w szkolne szaty, położyła Sir Oswalda na swojej głowie i przykryła go tiarą. Nie chciał się z nią rozstawać, ale nie mogła go cały czas trzymać. Deszcz strasznie zacinał i chociaż Sir Oswald lubił wodę, to jednak nikt nie przepada za taką ulewą.

– No i? – zapytała Kate, gdy bliźnięta i Brooke dołączyli do nich na korytarzu. Byli ostatnimi, którzy wysiadali, nie licząc pierwszorocznych.

– Nie ma go – powiedział Julien. – Po prostu zniknął.

– Ministerstwo nie uwierzy nam bez dowodów – dodała Emma.

– Więc co teraz? – zapytała Lisa.

– Musimy go znaleźć – oznajmił Dante. – Jeśli wysiadł z pociągu i gdzieś poszedł, to na pewno do Hogsmeade.

– Albo ruszył w stronę Hogwartu – stwierdziła Brooke. – Na jego miejscu zainteresowałabym się zamkiem.

– Nie sądzę – stwierdziła Kate. – Mugole go nie widzą, a na pewno nie w tym stanie. Hermiona nam o tym mówiła, pamiętasz?

– Spałam wtedy. – Brooke wzruszyła ramionami.

Wszyscy wysiedli z pociągu. Minęli długi sznur pierwszorocznych. Kate widziała, jak Luna zostawia Arlene Hagridowi, który miał pchać jej wózek. Nie pierwszy raz dziewczyna zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób siostra Hermiony poradzi sobie w zamku.

Pomachawszy gajowemu, Kate i jej przyjaciele ruszyli w stronę magicznych powozów. Poruszały się same, trochę jak samochody. Gdy znaleźli się w środku, byli cali mokrzy. Nawet parasolki stworzone różdżkami nie ochroniły ich całkiem przed ulewą.

– Zawsze się zastanawiałam, jak nazywają się te konie – powiedziała Emma, wyglądając przez okno.

– Jakie konie? – zdziwiła się Kate.

– No te, które ciągną powóz. Przypominają trochę szkielety – wyjaśnił Julien i zmarszczył brwi. – Wy ich nie widzicie?

Pozostała czwórka pokręciła przecząco głowami. Kate nie wiedziała, o czym mówią bliźnięta. Nic nie ciągnęło powozów. Nigdy nie widziała żadnych koni ani szkieletów. Chociaż... W zeszłym roku zdarzyło jej się zamienić kilka słów z Luną na początku roku. Przyjaciółka Ginny wspomniała o tym, jak uwielbia to, że wokół jest tyle zwierząt, w tym te, które ciągną powozy. Ale Luna w ogóle była ekscentryczna i wierzyła w różne rzeczy. Wtedy Kate nie wzięła jej na poważnie, ale może coś w tym było? Tylko dlaczego Julien i Emma też je widzieli?

Gdy wysiedli, szybko ruszyli w stronę zamku. Kate pośpiech się nie przysłużył. Dziewczyna poślizgnęła się na mokrych schodach i przewróciła, boleśnie obijając kości. Nagle poczuła, jak ktoś pomaga jej wstać.

Kate spojrzała na profesora Lupina.

– Dziękuję, panie profesorze – powiedziała, szybko upewniając się, że Sir Oswaldowi nic nie jest.

– Musisz bardziej uważać, Kate – odparł mężczyzna, prowadząc ją w stronę otwartych na oścież wrót.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Skąd pan zna moje imię? – zapytała zdziwiona.

Profesor trochę się zmieszał.

– Jesteś bardzo podobna do swojej matki – wyjaśnił.

Kate szybko dogoniła Lisę, z którą miała iść na szybką próbę chóru. Tradycyjnie ich zespół miał wystąpić po ceremonii przydziału przed ucztą. Zaczęła wyciskać wodę z włosów, żeby szybciej je wysuszyć.

– Wszystko dobrze? – zapytała Lisa, patrząc na nią ze zmartwieniem.

– Tak, przewróciłam się tylko. Nic wielkiego – odparła.

Nie dawało jej jednak spokoju to, że profesor Lupin najwyraźniej musiał dobrze znać jej mamę, skoro tak dobrze pamiętał jej rysy twarzy i wiedział, jak nazwała swoją córkę.

Profesor Flitwick pomógł wszystkim doprowadzić się do ładu i rozgrzać struny głosowe. Wszyscy wiedzieli, że występ nie wyjdzie idealnie, jednak w tym roku nic nie zapowiadało, by próby chóru musiały być odwołane. W końcu dojdą do perfekcyjnej harmonii.

Jeszcze przed występem Kate i Lisa podejrzały przebieg ceremonii. Arlene Granger została przydzielona do Ravenclaw, co nie było dla Kate dużym zaskoczeniem. Świeć jednak Merlinie nad jej duszą, gdyż Krukoni swoją siedzibę mieli w wieży, co wiązało się z ogromną liczbą schodów.

Choć wszyscy mieli w trakcie wakacji, a wcześniej przez Bazyliszka, sporą przerwę, występ przebiegł całkiem dobrze. Piosenka o jędzach, wyjątkowo przypadła do gustu zarówno nauczycielom, jak i uczniom. Kate usiadła więc przy stole Gryfonów z uśmiechem zadowolenia.

Profesor Lupin rzeczywiście okazał się nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Nie dostał zbyt wielu owacji, jednak wszyscy przyjaciele Kate oraz świadkowie starcia z dementorem bili brawo tak głośno, że mogliby zastąpić cały tłum. Największym zaskoczeniem okazał się jednak awans Hagrida. Choć pół-olbrzym nadal miał pełnić obowiązki gajowego, dziś przejął też posadę nauczyciela Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, co spotkało się z wielkim aplauzem Gryfonów. Nagle Potworna Księga Potworów nabrała większego sensu. Kate nie mogła się wprost doczekać pierwszej lekcji!

Gdy tylko uczta się skończyła, a trzy kawałki dyniowej tarty zaspokoiły apetyt, Kate, Harry, Ron i Hermiona podbiegli do wzruszonego Hagrida. Kate natychmiast uściskała gajowego.

– Nawet nie wiesz, jaka jestem dumna, Hagridzie! – zawołała.

Hagrid nadal nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Kate i jej przyjaciele odstąpili od Hagrida, dopiero gdy profesor McGonagall ich przegoniła.

Dotarłszy do dormitorium, Kate przywitała się z Lavender i Parvati, które już zdążyły zapalić kilka zapachowych świeczek i przykleić kilka nowych plakatów na ścianę, po czym rzuciła się na swoje łóżko. Wróciła do domu.

🥧

– Nigdy nie mówiłaś, że wujek Remus był nauczycielem – poskarżyła się Alice.

– Jak to nie mówiłam? Na pewno kiedyś o tym wspomniałam.

– Właśnie, że nie! – upierała się Alice. – A co stało się z Johnem Little? Znaleźliście go potem?

– Tak – odparła Kate. – Ale trochę nam to zajęło. Jeszcze tej samej nocy sprawdziłam Mapę Huncwotów. Twój tata i pozostali nie mieli o niej pojęcia. Zdawali sobie tylko sprawę z tego, że w jakiś sposób poznałam liczne tajne korytarze. Sprawdziłam to jednak dla własnego spokoju. Johna ani Syriusza nie było na mapie.

– A kiedy znaleźliście Syriusza? No bo... To się musiało stać, no nie? Skoro miałaś mapę.

– O dziwo udało mu się ukrywać przez cały rok szkolny.

Kate zerknęła na zegarek. Miały jeszcze trochę czasu, zanim będą musiały położyć się do łóżek.

– No dobrze... Wróciliśmy do Hogwartu, ale ten rok znów różnił się od poprzedniego. Poza tym, że dementorzy pilnowali granic Hogwartu, Hermiona zaczęła się dziwnie zachowywać.

🥧🥧🥧

Kochane moje jednorożce, mam nadzieję, że satysfakcjonuje Was tak długi rozdział. Niestety nie szło go skrócić. Nie chciałam poświęcać na akcję w pociągu więcej rozdziałów, niż to konieczne - w końcu jest jeszcze sporo do opowiedzenia.

Jestem bardzo ciekawa, kogo z ekipy Kate lubicie dotąd najbardziej. A może najbardziej lubicie Kate? Dajcie znać!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top