Rozdział 1. Urodzinowa ropucha

Trzydziestego pierwszego lipca Kate Weasley obudziła się podekscytowana. I to wyjątkowo podekscytowana. W końcu nie co dzień kończyło się jedenaście lat!

Dziewczynka szybkim ruchem odrzuciła kołdrę uszytą z kolorowych kwadratów i opuściła bose stopy na podłogę.

Kate bardzo się zmieniła od czasów, gdy była małym brzdącem. Urosła od tego czasu, uzbierała pokaźną kolekcję piegów na bladej twarzy, a zaledwie kilka dni temu wypadł jej kolejny mleczny ząb (który stał się zakładnikiem ich sąsiadki, Luny – wierzyła, że przynoszą szczęście). Nadal jednak miała intensywnie brązowe oczy i piękne, rude włosy, które obecnie sięgały jej do ramion.

Spojrzawszy na drugi koniec pokoju i pościelone łóżko, zdała sobie sprawę, że Ginny musiała już wstać.

Kate nie lubiła dzielić pokoju z młodszą siostrą. Stale podkradała jej rzeczy, by później stwierdzić, że są jej albo nagle uważała, że starszej dziewczynce nie wolno przekraczać narysowanej białą kredą linii. Gdy tylko Kate łamała zakaz, Ginny krzyczała na całe gardło, wzywając mamę na pomoc. Z drugiej strony Kate też święta nie była. Lubiła czasem podkradać pamiętnik młodej albo położyć jej jaszczurkę na twarzy w czasie snu lub też włożyć ślimaka do jej komody. Ginny brzydziła się robali, co było kolejną kością niezgody pomiędzy młodymi czarownicami. Choć siostry miewały chwile sojuszu, to jednak Kate czekała na moment, gdy wreszcie – wreszcie! – dostanie własny pokój. W końcu mama obiecała, że gdy obie jej córki będą już w Hogwarcie, dostaną trochę własnej przestrzeni. O ile takowa się znajdzie.

Dziewczynka zerknęła na komodę i wzięła do ręki różdżkę. Swoją własną, pierwszą różdżkę. Koniec z podkradaniem jej Percy'emu! Od teraz była magicznie niezależna!

Kiedy w końcu otrzymała list z Hogwartu, obiegła cały dom, krzycząc, że idzie do szkoły (czym bardzo denerwowała zazdrosną siostrę). Kilka dni później razem z mamą, Ginny, Fredem, Georgem, Percym i Ronem (który też szykował się na swój pierwszy rok) poszli na ulicę Pokątną zrobić swoje zakupy. Kate wiedziała już, że nie lubi wózków w banku Gringotta (aż ją mdliło na samo wspomnienie), że sprzedawane tam lody są przepyszne (co sprawiło, że aż zrobiła się głodna), a samo miejsce jest niesamowite. Uwielbiała wyruszać tam z mamą na zakupy, w czym zwykle towarzyszyli jej Ron i Ginny. Z tym że Ginny przeważnie trzymała się spódnicy matki, Rona ciągnęło do sklepu ze sprzętem do quiddticha, a Kate nie mogła oderwać się od oglądania zwierząt – zwłaszcza ropuch w najróżniejszych kolorach i rozmiarach, które wodziły za nią rozleniwionym wzrokiem.

Doskonale pamiętała moment, w którym wreszcie otrzymała pierwszą różdżkę. To była jedna z niewielu rzeczy, które Kate miała nowe – w przeciwieństwie do dość zużytych podręczników (a przynajmniej większości), kociołka czy teleskopu. Pan Ollivander nie wybierał zbyt długo – trafił już za drugim razem: cedr, dwanaście cali, włókno ze smoczego serca, dość sztywna*.

Teraz Kate z dumą patrzyła na różdżkę, która miała towarzyszyć jej przez najbliższe lata. Podobała jej się i dość szybko poczuła z nią więź. Po kryjomu Fred i George próbowali nauczyć ją prostych zaklęć, choć nie wolno im było czarować poza szkołą przed siedemnastymi urodzinami. Musieli bardzo uważać, żeby Percy ich nie przyłapał i nie wygadał wszystkiego mamie. O Ginny się nie martwili – dziewczynka nie była aż taką zołzą. Kate umiała już więc wystrzelić z różdżki różnokolorowe iskry. Na ten moment był to szczyt jej umiejętności.

Odłożyła różdżkę z powrotem na stolik nocny i podbiegła do szafy. Po chwili namysłu i wyrzuceniu połowy zawartości mebla dziewczynka wyciągnęła dżinsowe ogrodniczki i podkoszulek w paski. Kiedy już się ubrała, przewiązała włosy ciemną wstążką, włożyła kilka plecionych bransoletek na lewą rękę i tak przygotowana zbiegła po schodach.

Dzisiaj miała urodziny i już wiedziała, że rodzina szykuje dla niej coś specjalnego. Takie święto nie było u Weasleyów byle czym!

Dziewczynka nie przejmowała się tym, że nie była Weasleyówną z krwi i kości. Chociaż została przygarnięta jako jeszcze niemowlę (jakby Molly i Arthur Weasleyowie cierpieli na deficyt dzieci...), była częścią tej rodziny. Nie interesowała się tym, kim byli jej biologiczni rodzice, dlaczego nie wychowywali własnej córki, czy miała jakichś krewnych – miała jedenaście lat i już przesiąknęła Weasleyami na wskroś. I była z tego dumna.

Wszyscy już kończyli jeść śniadanie przy długim stole, gdy Kate w podskokach dotarła do kuchni. Już po samym zapachu domyślała się, co Molly Weasley przygotowała na śniadanie. Była środa, więc miejsce głowy rodziny już dawno było puste. Percy czytał ,,Proroka codziennego" i dopijał herbatę, Fred podkradał Ronowi ostatnią grzankę, gdy George odwracał jego uwagę, a Ginny grzebała w misce z owsianką.

– Wszystkiego najlepszego, kochanie – przywitała ją mama, gdy tylko Kate usiadła na swoim miejscu pomiędzy Ginny a Fredem.

Molly ruchem różdżki położyła przed nią talerz z gorącą grzanką z dużą ilością topiącego się na niej masła, sadzonymi jajkami, chrupiącym bekonem i pokrojonym w kostkę pomidorem z twarożkiem. Prawdziwa uczta!

– Dzięki, mamo. – Kate posłała jej szeroki uśmiech.

Pani Weasley jednak już nie patrzyła na córkę, a na swoje pozostałe dzieci. I nie był to ciepły, matczyny wzrok, a spojrzenie ostre jak ostrze topora wiszącego nad skazańcem. Wyraźnie czekała, aż jej pociechy się zreflektują.

– Najlepszego – powtórzyli wszyscy, na moment odwracając się w stronę przybranej siostry.

Większość dnia niczym nie różniła się od zwykłej letniej środy. Po śniadaniu trzeba było odgnomić ogród, więc wszyscy zabrali się do pracy. Do obiadu z kolei każdy zajmował się swoimi sprawami: Percy czytał u siebie w pokoju, Fred i George ścigali się na miotłach wokół Nory, Ginny pomagała mamie w kuchni, a Ron... On z pewnością też robił coś ciekawego. Kate z kolei zrezygnowała z polowania na ropuchy na rzecz błogiego lenistwa. Lepsze było opalanie się niż wysłuchiwanie kazań mamy na temat dotykania niemagicznych ropuch. Te hodowane przez czarodziejów nie wydzielały toksyn, jednak spotykane w naturalnych warunkach nie powinny być dotykane gołymi dłońmi. Niestety Kate wielokrotnie popełniła ten błąd, czym doprowadzała serce rodzicielki do palpitacji.

Dopiero wieczorem zaczęło się prawdziwe świętowanie. Tata wrócił do domu, w ogrodzie rozstawiono stół i udekorowano pobliskie drzewa serpentyną, rozwieszono lampiony. Mama upiekła tort z zewnątrz przypominający żabę, co wywołało w małej jubilatce prawdziwy zachwyt.

W dwóch kolorowych pakunkach obwiązanych wstążką znalazła butelkę atramentu zmieniającego kolor w trakcie pisania (uwielbiała ćwiczyć ładne pismo, o czym wiedzieli wszyscy, odkąd zaczęła chodzić do sobotniej szkoły przygotowawczej), książkę o hodowli ropuch, encyklopedię smoków świata i kilka czekoladowych żab. Ale największym prezentem był niespodziewany przyjazd jej najstarszych braci: Billa i Charliego.

Bill był łamaczem zaklęć i pracował dla oddziału Gringotta w Egipcie, a Charlie studiował smoki w Rumunii. Kate traktowała drugiego z nich jak idola – w końcu miał pracę jej marzeń, za czasów szkolnych należał do drużyny quiddticha Gryffindoru i był powszechnie lubiany, a w dodatku nigdy nie traktował jej jak dziecka, które niczego nie rozumiało.

Ron i Ginny byli nieco zazdrośni, że na ich urodziny bracia nie wpadli z wizytą na kilka dni, zapominając, że zrobili to rok i dwa lata temu. W końcu podróż z innego kraju to nie byle co, za świstoklik trzeba przecież zapłacić, a do tego dostać parę dni urlopu.

– I jak się czujesz jako jedenastolatka, Katie? – zapytał Charlie, bezczelnie czochrając ją po głowie.

– Tak samo, jak wczoraj – odparła dziewczynka i wytknęła bratu język. – Tylko teraz jestem już nastolatką, a nie dzieckiem.

– No tak, to duża sprawa – stwierdził Charlie. – To jak, gotowa na pierwszy rok szkoły?

– Zdecydowanie!

– Ale wiesz, że to nie będzie przypominało sobotniej szkółki? Będziesz mieć sporo nauki.

– Nic nie jest gorsze od matmy. – Kate się wzdrygnęła. Wolała naukę czytania i pisania. Dodawanie, odejmowanie, mnożenie i dzielenie przekraczało jej możliwości.

– I nie boisz się być z dala od domu tyle czasu? – zapytał, unosząc brew.

– No... trochę. Ale w razie czego będę mieć Freda i George'a, Percy'ego nie liczę i jeszcze Rona, jeśli nie trafi do Hufflepuffu – zachichotała złośliwie.

– Ej! – oburzył się Ronald, słysząc to. – Wcale nie!

– Hufflepuff jest równie dobry, co reszta domów – odezwał się Bill, podchodząc do nich.

– Ale trochę wstyd być jedynym Puchonem w rodzinie – burknął Ron.

– Ja tam uważam, że Katie może być Krukonką – stwierdził najstarszy z braci.

Bracia zaśmiali się zgodnie, widząc przerażenie na twarzy dziewczynki.

Nie chciała być w Slytherinie, bo podobno Ślizgoni w większości się wywyższali i byli wredni. Może i czasem też taka była, ale nie chciała mieć przypiętej łatki zołzy! Jak wtedy miałaby się stać najpopularniejszą czarownicą Hogwartu?! Puchoni zwykle byli najsłabsi w quidditchu i z wielu przedmiotów, przez co wśród pierwszoklasistów krążyła pogłoska, jakoby do Hufflepuffu trafiały wyłącznie łamagi i nieudacznicy, a tego przecież nikt nie chciał. Wolała nie trafić do Ravenclaw, bo to oznaczało, że powinna być mądra. Nie, ona wolałaby być po prostu fajna, a to oznaczało, że powinna być Gryfonką. W końcu dom lwa uznawano za ten ,,najfajniejszy", bo to tam w większości trafiali najbardziej przebojowi uczniowie. Zresztą w Gryffindorze była cała jej rodzina i nie wyobrażała sobie trafić gdzie indziej – nawet jeśli nie była w żaden sposób spokrewniona z Weasleyami. Takie przynajmniej było rozumowanie jedenastoletniej dziewczynki.

– Wszystkiego najlepszego, Katie – powiedział wreszcie Bill, podając siostrze ładnie zapakowane pudełko... z dziurami.

– To prezent od nas dwóch – zaznaczył Charlie. – Nie chciałbym spaść w rankingu najlepszych braci, bo nie przyniosłem prezentu.

W Kate na nowo rozbudziła się ekscytacja. Szybko zerwała papier i... zaniemówiła.

– ROPUCH! – wykrzyknęła w końcu, gdy pierwszy szok minął.

Bracia sprezentowali jej zieloną ropuchę płci męskiej, niewielkich rozmiarów, która wylegiwała się leniwie na miękkiej poduszce w klatce.

– A czemu ja nie dostałem sowy na urodziny? – obruszył się Ron.

– Bo chciałeś bilety na mecz quiddticha, pamiętasz? – przypomniał mu Bill.

– Dziękujędziękujędziękuję! – Kate na zmianę ściskała starszych braci, powtarzając, jak bardzo ich uwielbia, jak bardzo się cieszy i jak bardzo im obu dziękuje.

Pan ropuch został ochrzczony imieniem Sir Oswald. Molly Weasley narzekała, stwierdzając, że kolejny zwierzak w domu (wraz z Parszywkiem i Errolem) będzie kolejnym kłopotem. Arthur z kolei wyglądał na uradowanego szczęściem córki, choć było mu przykro na myśl, że dziewczynka pewnie będzie wolała spędzać czas z nowym przyjacielem niż z nim w warsztacie. Ginny wyglądała na przerażoną, gdy myślała o tym, że czeka ją dzieleni pokoju z niemodną od stulecia, oślizgłą ropuchą. Z kolei bliźniacy szybko zadeklarowali, iż Sir Oswalda uznają już za pełnoprawnego członka rodziny i z chęcią zapewnią mu azyl, gdyby Ginny wpadła w histerię i wyrzuciła swoich współlokatorów na zbity pysk.

Wszystko było idealnie.

🥧

Nic nie było idealnie.

Gdy pierwszego września Kate wybudziła się z długiego snu, na samą myśl o wyjeździe rozbolał ją brzuch. Kufer miała spakowany, Sir Oswald spał już najedzony w klatce, ubrania leżały naszykowane na krześle, a ona rozmyślała tylko, jak tu się wymigać od szkoły. Może, jeśli uda śmiertelnie chorą, to zostanie w domu? Lubiła swój pokój, nawet jeśli w połowie należał do Ginny, która była wyjątkowo rozżalona przez fakt, że już tylko ona zostanie w Norze. Kate chyba wcale nie chciała wyjeżdżać.

Niestety jej mama zniweczyła ten plan, siłą wyciągając ją z łóżka.

Pocieszała ją jedynie myśl, że Ron wyglądał na równie zdenerwowanego. Wciąż użalał się nad sobą, twierdząc, że trafi do Hufflepuffu i nikt go nie polubi. Kate cierpiała w milczeniu, postanowiwszy przykleić się do nieco starszego brata. Jeśli będą zagubieni we dwoje, to chyba nic nie pójdzie źle, prawda?

Co dziwne, mama wyjątkowo się w tym roku ociągała, jakby cały czas na kogoś czekała. Od pewnego czasu była dość tajemnicza i ukradkiem zerkała w stronę Kate, a teraz bez przerwy szukała kogoś wzrokiem. W końcu jednak zaczęła być dawną sobą – choć nieco głośniejsza niż zwykle, jakby chciała zwrócić na siebie uwagę.

Fred i George zrównali krok z Kate.

– Jakbyś chciała uciec, jest ostatnia szansa – syknął pierwszy z nich.

– Jak coś, będziemy cię kryć – dodał drugi.

– Dzięki za wsparcie, chłopaki. Nie możecie mnie po prostu zabrać ze sobą do przedziału?

– Sorry, młoda nie ma szans – powiedział Fred z teatralnym wręcz smutkiem.

– Mamy umówione spotkanie z Lee. Tylko faceci.

Dziewczynka westchnęła.

Nie wiedziała, w jaki sposób umiała odróżnić bliźniaków, skoro nawet ich własna matka miewała z tym trudności. Może to była kwestia tego, że jako kilkulatka użyła zaczarowanej farby, którą widział tylko malujący i zapisała na ich czołach ,,F" i ,,G". Wtedy była pewna, który jest który. Ostatecznie farba się zmyła, ale ona wciąż miała przeczucie, że rozmawia z Fredem, a nie z Georgem i na odwrót.

Tak czy inaczej, była zła na tych dwóch zdrajców, że porzucali ją na polu bitwy.

– Mamo, możemy już iść? – jęknęła Kate.

Pchając wózek z ciężkim, dość zniszczonym kufrem (który zdążyła obkleić kilkoma mugolskimi naklejkami) zerknęła na zegar. Nigdy nie była dobra z odczytywania godziny, ale tym razem szybko zauważyła, że pociąg odjeżdżał za dziesięć minut.

– Przecież idziemy, kochanie – odpowiedziała dość głośno Molly, jakby chciała przekrzyczeć zgiełk na peronie. – Co poradzę, że oczywiście aż się roi od mugoli o tej porze. Zaraz będziemy na peronie.

Pani Weasley zerknęła przelotnie na coś za swoimi dziećmi, po czym zapytała:

– Który to miał być peron?

– Dziewięć i trzy czwarte! – pisnęła Ginny.

– Może ma nas za głupich? – zapytał szeptem Fred, nachylając się w stronę Kate.

– Was na pewno. Myślę, że jak się rodziliście, to podzieliliście się mózgiem.

Bracia spojrzeli na nią oburzeni. Kate była jednak z siebie bardzo, ale to bardzo dumna.

Pierwszy przez barierkę przeszedł Percy. Następny był Fred (najpierw nabrawszy matkę, że pomyliła go z Georgem), później jego bliźniak, aż w końcu na dworcu King's Cross zostały Ginny, Kate ich mama oraz Ron.

Nagle podszedł do nich chłopiec, pchając wózek z nowiutkim kufrem i klatką ze śnieżną sową. Był bardzo chudy, ubrania praktycznie na nim wisiały, a w dodatku dość blady. Miał zielone oczy schowane za okrągłymi okularami i gęste, czarne włosy, które zasłaniały mu czoło.

– Przepraszam... – zwrócił się do pani Weasley. To słowo było wszystkim, co zdołał powiedzieć, gdyż wyraźnie był onieśmielony.

Kobieta rozpromieniła się.

– Dzień dobry, kochanie – odpowiedziała. – Pierwszy raz do Hogwartu? Ron i Kate też są nowi. Katie, wytłumaczysz chłopcu, jak się dostać na peron?

Dziewczynka kiwnęła głową. Nie dziwiła jej serdeczność mamy, ale nie do końca podobało jej się, że zagania ją do roboty, skoro mogłaby wytłumaczyć sposób działania przejścia sama.

– Musisz tylko iść na barierkę pomiędzy peronem dziewiątym i dziesiątym. Po prostu w nią wejdź – wyjaśniła. – Jak się denerwujesz, to pobiegnij. Tylko musisz uważać, bo ten wózek jest ciężki i trochę trudno potem wyhamować i możesz na kogoś wpaść. Ale to nie boli. Nikt ci tego nie wyjaśnił? – zdziwiła się. Na końcu języka miała proste pytanie: Gdzie są twoi rodzice?

– E... nie. Ale dzięki. Rozumiem.

– Spoko. – Kate posłała mu uśmiech. – A tak w ogóle, śliczna sowa.

– A ty masz, e... fajną ropuchę.

– Dzięki. – Dziewczynka się rozpromieniła.

Chłopiec bez imienia przebiegł przez barierkę. Za nim ruszyła Kate.

Gdy znalazła się na peronie numer dziewięć i trzy czwarte, z trudem hamując po biegu, na nowo rozgorzała w niej ekscytacja. Czerwona lokomotywa lśniła w słońcu, zapraszając do swoich wagonów.

Tak oto zaczynała się jej przygoda.

🥧

– Więc... Sugerujesz, mamo, że babcia wiedziała, że wujek Harry będzie szukał peronu?

– Aha – przytaknęła Kate. – Myślę, że Dumbledore ją uprzedził. Pewnie chciał, żeby ktoś się zaopiekował Harrym, skoro był zupełnie sam. No i miał zaufanie do babci, w końcu powierzył jej mnie. I przy okazji mogłam poznać brata.

– A w pociągu spotkałaś tatę? – zapytała z nadzieją Alice.

– Um... Nie do końca. Minęłam go, to prawda, ale nie rozmawialiśmy wtedy. Za to w pociągu poznałam kilka innych osób.

– Ciocię Hermionę?

– Tak. Ale też pewną wredną fretkę, której prawie podbiłam oko i wujka Neville'a. Zaraz ci o tym opowiem...

🥧🥧🥧

*Ja naprawdę patrzyłam na znaczenie WSZYSTKIEGO w związku z różdżką. Niczego nie wybierałam losowo, więc każdy z tych mało znaczących szczegółów jest dopasowany do Kate.

Na początku chciałam podziękować za ciepły odbiór samego zamysłu tej historii. W końcu, skoro tu jesteście, jest raczej ciepły... Obiecuję, że Was nie zawiodę! (Chyba).

Pierwszy rozdział nie jest odkrywczy. Nie będzie nim też drugi. W końcu to wstęp, ale wstęp jest dość ważny. W tej części (czyli pierwszym roku) chciałabym skupić się na przedstawieniu samej postaci Kate, jej próbie odnalezienia się w szkole, pokazać jej relacje z najważniejszymi postaciami (czyli złotym trio i rodzeństwem). W końcu to wszystko historia, którą Kate w przyszłości opowiada swojej córce, zapoczątkowując nową tradycję – krótka historia z roku przed wyjazdem do Hogwartu Alice. Zaplanowanych jest takich rozdziałów dziewięć i mam nadzieję, że Was nie zanudzę!

PS: Wybaczcie "moje" komentarze w nawiasach.

PPS: W "Odgrzewanym cieście..."  staram się trzymać książek o Harrym, ale mogę czasem wykorzystać jakiś aspekt filmów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top