7. Fizycznie czy psychicznie?
Gdy rano stanęłam przed lustrem, na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Wyglądałam dużo lepiej niż wczoraj, jednak wciąż było widać we mnie ból i zmęczenie. Rozebrałam się szybko i weszłam pod ciepły prysznic. Gorące krople obmywały każdy skrawek mojego ciała.
Uśmiechnęłam się, przypominając sobie mój dzisiejszy sen. W sumie nie pamiętałam dokładnie, co w nim było, jednak wiedziałam, że sen sam w sobie był bardzo miły.
W sumie dziwne, że nie śniły mi się żadne koszmary. Nie że wybrzydzałam, ale po takim strasznym dniu, to był nadzwyczaj piękny sen.
Nagle przypomniałam sobie o moim chłopaku. Momentalnie mój humor się popsuł i poczułam silny skurcz w żołądku.
A co jeśli on już nie żyje?
Ta myśl krążyła wokół mnie od samego rana. Wiedziałam, że byłam egoistką, ale Chris nie mógł mnie zostawić. Za dużo wycierpiałam, żeby to znowu się działo.
Po krótkim prysznicu wyskoczyłam z kabiny. Ubrałam się i zaczęłam rozczesywać swoje włosy. Miały one bursztynowy odcień brązu, a pod światło widoczne były kosmyki rudego. Jakbym miała wybrać, co mi się w sobie najbardziej podobało, byłyby to włosy. Były gęste oraz bujne, lekko się kręciły i sięgały mi do połowy żeber.
Po zrobieniu wysokiej kitki, zabrałam piżamę i wyszłam na korytarz. Rano postanowiłam, że nie pomaluję dzisiaj rzęs, ponieważ nie chciałam wyglądać później jak potwór. Na sobie miałam czarne dresy z czerwonymi lampasami i białą, zwyczajną koszulkę. Gdy klapnęłam na łóżko, przypomniałam sobie, że zapomniałam wziąć z łazienki kosmetyczki.
- Trudno - mruknęłam sama do siebie.
Z tego co się wczoraj dowiedziałam, doktor Cooper znowu przychodził na piętnastą. Moi rodzice mieli zamiar przyjść za jakąś godzinę, a lekarz powiedział mi, że do Chrisa mogłam zajrzeć dopiero po południu, więc nie opłacało mi się wychodzić w ogóle z sali.
Godzinę nudów czas zacząć.
. . .
Gdy moi rodzice weszli do sali, byłam po śniadaniu. Na ich twarzach zauważyłam podejrzane uśmieszki, które bardzo dobrze znałam. Mieli coś dla mnie.
- O co znowu chodzi? - zapytałam podejrzliwie, mrużąc oczy. Matka się jeszcze szerzej uśmiechnęła i odeszła od drzwi.
- Masz gości! - krzyknęła i wyrzuciła ręce w górę.
Wieczna nastolatka.
Spojrzałam w stronę wejścia i uśmiechnęłam się zaskoczona. W przejściu stali moi dziadkowie - Eleanor i Billy Wilson, rodzice mojego ojca.
- Och, babciu! Dziadku! Tak dawno was nie widziałam - powiedziałam radośnie, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Ashley, słoneczko, nawet nie wiesz jakiego stracha nam narobiłaś! - zaśmiała się staruszka. Szybko do mnie podreptała i przytuliła z całej siły.
- Mamo, zaraz ją udusisz - powiedziała rozbawiona matka.
Sarah - bo tak miała na imię moja mama - była chyba bardziej związana z dziadkami, niż ich syn. Za każdym razem gdy się spotykali, moja matka zamieniała się w jeszcze większą gadułę, jeżeli to w ogóle było możliwe. Wydawało mi się, że była do nich tak bardzo zbliżona, ponieważ jej właśni rodzice wyrzucili ją z domu, gdy w wieku dwudziestu lat miała za narzeczonego mojego ojca. Okazało się, że wybrali dla mojej mamy faceta i chcieli zaaranżować jej małżeństwo, jednak ona się upierała, przez co została wyrzucona z rodziny. Pół roku później urodziłam się ja. Widziałam ich raz w życiu i żałowałam tego do tej pory - byli nadętymi bogaczami, którzy mieli w głębokim poważaniu swoją córkę i jej rodzinę.
Wracając do babci Eleanor; była to sześćdziesięcioletnia staruszka. Miała siwe włosy i duże okulary na nosie. Jej mąż Billy to kilka lat starszy mężczyzna. Trzeba przyznać, że nawet na swój wiek wyglądał bardzo dobrze. Jego kruczoczarne włosy - takie jak u mojego ojca - miały tylko kilka siwych pasemek. Wyglądał na dużo młodszego w porównaniu do swojego wieku. Wszyscy którzy go znali, uważali, że był bardzo dostojnym oraz poważnym człowiekiem, ale tak naprawdę był uroczy i opiekuńczy. Kochałam ich obydwoje.
- Przyniosłam twoje ulubione ciasto - oznajmiła śpiewającym głosem babcia.
Dziadek wyjął z reklamówki brytfankę z moim ulubionym tortem miodowym. Babcia Eleanor - tak jak zapewne wiele innych staruszek - była znakomitym kucharzem. W dzieciństwie spędzałam z nią dużo czasu na gotowaniu, dzięki czemu podłapałam trochę umiejętności.
- Wreszcie zjem coś smacznego. - Uśmiech wpłynął mi na twarz, po czym pokazałam gestem, aby babcia się pochyliła. - Jedzenie smakuje tutaj gorzej, niż zeszłoroczna pieczeń mamy - szepnęłam do ucha kobiety oburzonym głosem.
- O matko, to musi być straszne - zaśmiała się. - Nie martw się, następnym razem przyniosę ci więcej.
. . .
Weszłam do windy i wcisnęłam odpowiedni przycisk. Było już po trzeciej, więc szłam jak najszybciej do Chrisa. Na samo wspomnienie jego imienia przechodziły mnie ciarki.
A co jeśli się spóźniłaś? Co jeśli on już nie żyje?
Moja głupia podświadomość wymyślała najgorsze scenariusze, jednak wierzyłam, że Chris nie zostawiłby mnie samej. Nie zrobiłby mi tego.
Wysiadłam szybko z windy i popchnęłam szklane drzwi. Na korytarzu nie było nikogo, oprócz sprzątaczki, która myła podłogę. Przeszłam korytarz, wyszukując odpowiednich drzwi.
Trzydzieści dwa.
Z mocno bijącym sercem złapałam klamkę i przeszłam przez próg. W sali zobaczyłam państwa Anderson, siedzących przy łóżku i Patricka, który stał do mnie tyłem, patrząc przez okno. Kiedy przymknęłam drzwi, wszystkie spojrzenia spoczęły na mojej osobie.
- Dzień dobry - powiedziałam cicho. - I... Coś wiadomo? - spytałam z wyczuwalną nutką nadziei w głosie.
- Tak samo jak wczoraj, czyli bardzo źle - westchnęła smutno pani Elizabeth.
Podeszłam do okna i wtuliłam się w klatkę piersiową Patricka. Oboje go kochaliśmy, więc teraz oboje musieliśmy cierpieć.
- Cześć - szepnęłam.
- Hej, słońce. Lepiej się dzisiaj czujesz? - Chłopak odsunął mnie od siebie i spojrzał prosto w moje oczy.
- Fizycznie czy psychicznie? - Uśmiechnęłam się blado, a blondyn przewrócił piwnymi oczami. Wysunęłam się z jego ramion i podeszłam do łóżka.
Christian wyglądał tak samo jak wczoraj. Ciemnobrązowe, prawie że czarne włosy były posklejane i poplątane, twarz liczyła wiele zadrapań i siniaków, a wargi rozciągały się w malutkim uśmiechu. Na ten widok moje serce rozpadało się na miliony małych kawałeczków. Nie potrafiłam opisać słowami bólu, który towarzyszył mi przy patrzeniu na niego w takim stanie.
Usiadłam naprzeciwko państwa Anderson i złapałam bruneta za rękę. Zaczęłam zataczać kciukiem małe kółeczka na wnętrzu jego dużej dłoni. Wsłuchiwałam się w głęboką ciszę, przerywaną miarowymi piknięciami, które wychodziły z maszyn. Jedno za drugim w irytujący sposób, przerywały ciszę w pokoju.
W pewnym momencie dźwięki przyspieszyły swojego tempa. Natychmiast zerwałam się na nogi i z przerażeniem patrzyłam na łóżko. W jednej chwili piknięcia ustały, a w zamian usłyszeliśmy długi, ciągły dźwięk.
__________________________________
×-×
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top