31. Z tego co wiem, przyjaciele się nie całują.


Nie wiedziałam, ile tak trwaliśmy. Nie wiedziałam, czy było to piętnaście minut, pół godziny, czy może nawet godzina. Wiedziałam jedynie, że już dawno nie czułam się tak dobrze. A my przecież jedynie siedzieliśmy w ciszy na drewnianej ławeczce, przypatrując się zaróżowiałemu niebu. Będąc na cmentarzu.

Było tak zwyczajnie a zarazem pięknie.

Było już chyba przed siedemnastą, bo na niebie robiła się szarówka. Słońce już prawie całkiem zaszło za horyzont, a zimny wietrzyk mroził skórę na moich nieokrytych dłoniach i kostkach. Zaczęło być naprawdę zimno, a dodając do tego, że miałam na sobie jedynie skórzaną kurtkę, na moim ciele zrobiła się gęsia skórka. Dylanowi chyba też było chłodno, bo gdy zdarzał się podmuch wiatru, przechodziły go ciarki.

– Chyba pora wracać do domu – mruknął w pewnej chwili szatyn i leniwie zabrał ramię z mojego ciała. Podniósł się i lekko otrzepał swoje spodnie, co niechętnie zrobiłam też ja, kiwając na potwierdzenie jego słów głową. – Odprowadzę cię.

Na moją twarz wpłynął ledwo zauważalny uśmiech. Cieszyłam się, że mogłam spędzić z nim kolejną chwilę.

Podeszłam ostatni raz do nagrobka i poprawiłam lekko przekrzywiony od wiatru wieniec. Odsunęłam się na chwilę, żeby spojrzeć, czy wszystko stało równo, po czym smutno westchnęłam. Tak bardzo chciałam, żeby Chris wciąż był ze mną.

Odwróciłam się do czekoladowookiego, który przyglądał mi się tym swoim dziwnym, przenikliwym spojrzeniem i podeszłam bliżej niego. Szatyn po chwili również się odwrócił i w akompaniamencie cichego skrzeku ptaków oraz szelestu liści pod nogami, ruszyliśmy w kierunku wyjścia z londyńskiego cmentarza.

Szliśmy w ciszy, w przyjemnej ciszy. Mijaliśmy groby obcych nam ludzi pogrążeni w własnych myślach. I to właśnie w tamtym momencie zdałam sobie sprawę, jak bardzo lubiłam Dylana. Naprawdę bardzo go lubiłam. Pomógł mi wiele razy i dobrowolnie spędzał ze mną ogrom czasu, dodając tym kolorów każdemu mojemu dniu. W końcu dzięki niemu nie byłam teraz sama. W dodatku w ostatnim czasie zauważyłam, jak bardzo on różnił się od tej osoby, którą myślałam że był, gdy pierwszego dnia szkoły zobaczyłam go całującego się z Verą. Byłam wtedy wręcz pewna, że był kolejnym chłopakiem z tego typu, który myśli tylko o imprezach i kolejnych dziewczynach. A w rzeczywistości Dylan okazał się naprawdę dojrzały - był opiekuńczy, o czym świadczyła sama jego troska o siostrę, odpowiedzialny, a zarazem zabawny i miał spory dystans do siebie.

Wyszliśmy przez bramę cmentarza, gdzie na ulicy tułało się kilkoro starszych ludzi. Ruszyliśmy chodnikiem w stronę mojego osiedla, które w zasadzie nie było tak daleko - trochę ponad kilometr drogi. W prawdzie w pierwszą stronę jechałam busem, ale to wynikało głównie z mojego ogromnego lenistwa i lekkiego przeziębienia, które wciąż się mnie trzymało.

Gdy po parunastu minutach spokojnego spaceru dotarliśmy pod mój dom, dookoła było już naprawdę ciemno. Dylan widocznie zapamiętał, gdzie mieszkałam, gdy po sytuacji w bibliotece odwiózł mnie do domu, bo i tym razem trafił bez problemu. Zatrzymaliśmy się pod sporym, białym budynkiem, w którym widoczne były palące się światła w kuchni, a cisza między nami stała się tym razem z lekka niezręczna.

– No to... – zaczął trochę speszony Dylan swoim czystym głosem i włożył dłonie do kieszeni spodni. – Do jutra?

– Do jutra – odparłam chłopakowi i posłałam mu wdzięczny oraz przyjazny uśmiech. Pomachałam mu lekko dłonią, po czym odwróciłam się i otwierając furtkę, ruszyłam ścieżką w kierunku drzwi wejściowych domu. Po wejściu do budynku szybko przywitałam się z rodzicami i udawszy się do swojej sypialni, zmęczona rzuciłam się na łóżko.

. . .

Następnego dnia przekroczyłam próg szkoły dopiero po dzwonku na pierwszą przerwę. Zaspałam na lekcję matematyki, bo moi rodzice wyjechali wcześnie rano do firmy, a ja sama zapomniałam wieczorem nastawić budzika, więc postanowiłam przyjść na drugą poniedziałkową godzinę.

Udałam się w kierunku mojej szafki, która stała praktycznie po drugiej stronie budynku. Uczniowie akurat wychodzili z klas, więc panował tam niemały tłok, ale jakoś się przecisnęłam i dotarłam do metalowych drzwiczek z numerkiem 578. Szybko wyjęłam z czarnej torby niepotrzebne książki i wsadziłam je do szafki, po czym zabrałam z niej duży zeszyt od geografii.

Mijając bardzo wielu uczniów, którzy wciąż rzucali mi ukradkowe spojrzenia, dotarłam pod odpowiednią salę. W grupce stały tam trzy dziewczyny i dwóch chłopaków z mojej klasy, których w zasadzie polubiłam, chociaż nasze relacje kończyły się na przywitaniach i ewentualnych pracach w grupie na lekcjach.

– Hej – rzuciłam do nich z lekkim uśmiechem. Cała piątka odwróciła głowy w moją stronę i również się uśmiechnęła.

– Cześć, Ashley – powiedział jeden z chłopaków, chyba Matt i razem z drugim brunetem skinęli do mnie głową, a dziewczyny pomachały dłońmi.

Odmachałam dziewczynom i wyminęłam ich, po czym weszłam szybko do sali geograficznej, gdzie ze zdziwieniem stwierdziłam, że na naszym stałym miejscu nie było Sophie. To było dziwne. Zawsze z brunetką spędzałyśmy przerwy w salach, w których mieliśmy mieć następną lekcję, a dzisiaj rano nawet wysłałam do niej wiadomość, żeby tu na mnie czekała.

Cóż, pewnie była w toalecie.

Nie mając co robić, z cichym westchnieniem z powrotem wyszłam z klasy geograficznej i udałam się w stronę damskiej łazienki. Na ogromnym parterze naszej szkoły, z wielkim naciskiem na "ogromnym", było aż siedem damskich toalet. Mimo to wiedziałam, że Sophie zawsze wolała chodzić do tej w okolicach mojej szafki, gdyż prawie nikt tam nie zaglądał. Dziewczyny z naszej placówki nie lubiły tam chodzić ze względu na to, że była tam tylko jedna kabina i pojedyncza umywalka, z czym wiązało się też to, że lustro także było tylko jedno.

A jak chyba wiadomo, głównym powodem dla którego kobiety chodzą do łazienki, jest lustro.

Po kilku dobrych minutach dotarłam pod wejście do łazienki. W między czasie zadzwonił dzwonek na lekcje, ale jakoś niespecjalnie spieszyło mi się na godzinę geografii, więc bez pośpiechu postanowiłam też poprawić sobie przed lustrem makijaż. Bez żadnego zastanowienia popchnęłam białe drzwi, a gdy podniosłam wzrok na wnętrze toalety, zamurowało mnie. Dosłownie. Wytrzeszczyłam zszokowana oczy, a szczęka sama mi opadła, widząc całującą się tam parę.

Byli bardzo blisko siebie. Chłopak trzymał dłonie na policzkach dziewczyny, a ta zaciskała palcami brzegi jego białej koszulki. Ich usta lekko rozciągnięte w uśmiechach w bardzo powolny i delikatny sposób się ze sobą łączyły.

Powiedziałabym, że z miłością.

– O cholera.

Para gwałtownie od siebie odskoczyła. Natychmiast przenieśli na mnie swoje spojrzenia, a widząc moją osobę, oboje w tym samym momencie przełknęli ślinę. Policzki dziewczyny zrobiły się rumiane, w zasadzie tak samo jak u chłopaka, a ich miny wyrażały oszołomienie i wstyd.

A ja nie wiedziałam, co powiedzieć.

Sophie odchrząknęła speszona i chyba nie mając co zrobić z rękoma, chciała przeczesać palcami włosy, ale przypadkiem jej ręka zderzyła się z dłonią Daniela. Momentalnie odskoczyli od siebie jak poparzeni, gdy ich ciała się zetknęły, ale ja dalej stałam z szeroko otwartą buzią, nie mogąc przyswoić do siebie tego, co tu zobaczyłam. I chociaż moje zaskoczenie było ogromne, powoli przemieniało się ono w szeroki uśmiech.

– Chyba zaraz dostanę napadu fangirlingu – mruknęłam cicho do siebie podekscytowanym głosem i przyłożyłam dłoń do ust, żeby nie zacząć piszczeć. Oboje spojrzeli na mnie skonsternowani, a ich miny wyglądały tak, jakby byli małymi dziećmi, które właśnie coś poważnego przeskrobały i czekały na opieprz od mamy, na co pomrugałam szybko oczami i zabrałam dłoń z ust. – Yy, to mnie tu wcale nie było, a wy, um... Nie przeszkadzajcie sobie, no i no... No to cześć!

Zaśmiałam się nerwowo i gwałtownie wypadłam z toalety. Prędko oparłam się o ścianę na korytarzu i wzięłam głęboki wdech. Okej...

Przed chwilą przyłapałam Sophie i Daniela całujących się w damskiej toalecie. Oboje byli widocznie szczęśliwi z tego, co robili, co łatwo można było chociażby dostrzec poprzez ich postawy sylwetek i uśmiechy.

Ja pieprzę, ale się cieszę!

Tylko, Boże, jeśli oni po tej sytuacji, która swoją drogą nie zdarzyła się pierwszy raz (bo przecież Sophie mówiła mi kiedyś w kawiarni, że już się całowali, w dodatku to co się działo między nimi w domu Cooperów, mówiło samo za siebie) będą wciąż tylko przyjaciółmi, to ja chyba im porządnie przywalę. Naprawdę.

– Nie widziałaś może Daniela? – Przestraszona podskoczyłam i gwałtownie odwróciłam się w kierunku niskiego głosu, gdzie zobaczyłam idącego w moją stronę Dylana. – Trener go szuka, a ten gdzieś zniknął i nie możemy go nigdzie znaleźć.

– Tu go na pewno nie ma! – powiedziałam prędko spanikowana, opierając się bardziej o ścianę, a szatyn chyba dostrzegł lekkie przerażenie w moim głosie, bo spojrzał na mnie podejrzliwie, marszcząc przy tym brwi.

– Okej... Swoją drogą nie powinnaś być teraz na zajęciach? – spytał i zatrzymał się jakieś dwa metry przede mną, a ja się rozejrzałam. Dopiero teraz spostrzegłam, że byliśmy całkiem sami na korytarzu. Widocznie wszyscy poszli już na lekcje.

– Rzeczywiście – mruknęłam do siebie, potrząsając lekko głową i zaczęłam iść tyłem w stronę drugiej części szkoły, gdzie miałam mieć teraz geografię, utrzymując wciąż kontakt wzrokowy z Dylanem. – Dobra to ja już...

– Czekaj! – zawołał nagle, robiąc dwa kroki w moją stronę. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc jakie miał intencje, ale zatrzymałam się. Brązowooki posłał mi niepewne spojrzenie czekoladowych oczu i oblizał językiem nerwowo usta, nad czymś rozmyślając. – Nie lubię niejasnych spraw, a skoro już jesteśmy sami to... Um, Ashley?

– Tak? – odparłam ostrożnie.

– Na czym stoimy? Znaczy, uh, kim dla siebie jesteśmy?

To że chłopak zaskoczył mnie swoim pytaniem, to zdecydowanie niedopowiedzenie. Zatkało mnie. Kompletnie mnie zatkało. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. I to nie tylko ze względu na to, że nie chciałam urazić Dylana, czy być może wymagać od niego zbyt wiele. Ja zwyczajnie sama nie wiedziałam, kim dla siebie byliśmy, kim chciałam, by on dla mnie był.

Cholera, nigdy nie lubiłam pytań otwartych. Zawsze wolałam, gdy ktoś stawiał mi coś jasno, albo dawał chociaż jakieś opcje do wyboru.

– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – odparłam powoli, a po moich słowach zapadła cisza. Dylan cicho westchnął i przymknął na chwilę oczy, jakby nad czymś się zastanawiając, ale zaraz je otworzył i posłał mi delikatny uśmiech. Piękny uśmiech.

– Przyjaciele? – zapytał cicho, a ja w środku poczułam z jednej strony rozlewające się ciepło, a z drugiej ukłucie w klatce piersiowej.

Do diabła z tym.

– Przyjaciele.

Zapadła cisza, w ciągu której podziwiałam jego śliczne oczy. Były jak roztopiona, mleczna czekolada, którą swoją drogą kochałam. Tak jak już kiedyś i tym razem ujrzałam w nich jakieś dziwne, radosne iskierki. I tyle było mi potrzeba - zwyczajnie widzieć z jego oczu, że był szczęśliwy.

– Oh, tutaj jesteś! – Moje chwilowe zawieszenie przerwał czysty, niski głos szatyna. Patrzył się gdzieś za mnie, więc podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam wychodzących z toalety Daniela i Sophie. Ci, gdy tylko usłyszeli głos Dylana, momentalnie odwrócili się w naszą stronę, a widząc w dodatku mnie, speszyli się. Na moją twarz wpłynął rozbawiony uśmiech na wspomnienie zaistniałej wcześniej sytuacji. – Trener cię szuka.

Czarnowłosy kiwnął głową na słowa przyjaciela i przeniósł swoje jasnoniebieskie spojrzenie na mnie. Uśmiechnęłam się do niego kpiąco, chcą przekazać, że będzie musiał mi się z tej sytuacji tłumaczyć, ale ten tylko wydął usta i przewrócił oczami.

– Dobra to my już spadamy – rzuciłam, łapiąc tym razem kontakt wzrokowy z Sophie, która najwyraźniej wciąż była bardzo zawstydzona całą sytuacją. Podeszłam do niej i złapałam ją za łokieć, ostatni raz odwracając się do pozostałej dwójki. – Pa, chłopaki!

I ciągnąc brunetkę za rękę, szybkim krokiem zniknęłyśmy za rogiem korytarza. Zatrzymałam się przy ścianie i już miałam się odzywać, kiedy dziewczyna mnie wyprzedziła.

– Nie mówiłaś mu nic? – zapytała od razu lekko spanikowana, a ja zrozumiałam, że chodziło o jej brata, więc pokręciłam przecząco głową. – Całe szczęście. Ten debil jest nadopiekuńczy i gdyby się dowiedział o TYM, to chyba zakazałby mi wychodzić z domu!

– Nie przesadzaj – mruknęłam na usprawiedliwienie jej starszego brata i przewróciłam oczami. – Swoją drogą, co to miało do cholery być?!

– No... – Sophie zacięła się, uciekając ode mnie wzrokiem, a na jej policzki wpłynął krwistoczerwony rumieniec. – Całowaliśmy się.

– No brawo, Sherlocku!

– Notuj, Watson – odparła bezwiednie brunetka, a po chwili dezorientacji obie wybuchnęłyśmy głupim śmiechem, rozluźniając tym lekko spiętą atmosferę. Po kilku sekundach zapadła cisza, a ja po momencie zastanowienia, postanowiłam o coś zapytać.

– Tak właściwie... To co między wami teraz jest?

– Jak to co? Przyjaźnimy się – odpowiedziała, a ja pomrugałam oczami. Czekałam aż powie, że żartuje, ale nic takiego nie nastąpiło.

– Jaja sobie ze mnie robisz? – spytałam oburzona, na co dziewczyna wzruszyła ramionami z nietęgim wyrazem twarzy. – Przecież się całowaliście i z tego co mówiłaś, to nie pierwszy raz. A z tego co wiem, przyjaciele się nie całują.

– No i co ja mam ci powiedzieć?! – wybuchnęła. – Niby się całowaliśmy, niby jest między nami inaczej, ale on nie chce na ten temat rozmawiać. Ostatnio, gdy chciałam to sobie z nim wytłumaczyć, on ciągle mnie zbywał, a teraz, po tym jak wyszłaś, nie odezwał się do mnie ani słowem! Chcę z nim spróbować coś więcej, jasne, ale on widocznie nie chce. Mam wrażenie, że się mną bawi, a ja nie potrafię się mu w żaden sposób sprzeciwić.

– Dziewczynki, nie powinniście być teraz na zajęciach? – Gwałtownie odwróciłyśmy się w kierunku damskiego głosu, gdzie z dziennikiem stała nasza wuefistka. Prędko przeprosiłyśmy i ruszyłyśmy w kierunku klasy geograficznej.

Szłyśmy w ciszy, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie sądziłam, że to tak między nimi wyglądało. Daniel nie wyglądał na kogoś, kto zachowywałby się w taki sposób, kto bawiłby się dziewczynami i naprawdę nie chciało mi się wierzyć, że nie zależało mu na Sophie bardziej niż na przyjaciółce.

Może po prostu nie chciał robić kroku w przód, bo zwyczajnie się bał, że straci przez to przyjaciółkę? A może to ja się myliłam i Daniel był inny niż mi się zdawało?

No bo w końcu plotki o tym, że Richardson zmienia dziewczyny jak rękawiczki i, jak to powiedział Dylan, "pieprzy wszystko, co ma cycki" musiały się skądś wziąć, prawda?

– Swoją drogą, Daniel w sobotę urządza imprezę urodzinową – mruknęł nagle brunetka idąca obok mnie, więc przeniosłam na nią zaskoczone spojrzenie. – Ogólnie to będzie pewnie połowa szkoły, ale liczę, że ze mną pójdziesz

Sophie posłała mi wymowne spojrzenie brązowych oczu, na co cicho się zaśmiałam.

– Niestety muszę zaszczycić was swoją obecnością, bo się tam beze mnie zanudzicie na śmierć. Imprezy beze mnie to nie to samo – odparłam z udawaną wyniosłością, wzruszając ramionami.

– I to rozumiem – zaśmiała się szczerze, ale po chwili spoważniała. – Ale wiesz, że skoro idziesz ze mną na imprezę, to będziemy musiały pójść jeszcze na zakupy? – stwierdziła, a ja jęknęłam w duchu. Nie przepadałam za łażeniem po sklepach. Sophie, widząc moją reakcję, zrobiła minę szczeniaczka, a ja nie potrafiłam się nie uśmiechnąć. – W dodatku muszę mu kupić jakiś prezent, a ty na pewno mi pomożesz. To jaak?

– Ugh, niech ci będzie – jęknęłam, na co brunetka wyrzuciła szczęśliwa ręce w górę, a ja zdałam sobie sprawę, że zdążyłam bardzo polubić tę dziewczynę.
__________________________________

dobranoc x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top