25. Nigdy nie rań dziewczyn po przejściach.
Usiadłam na jednym z przednich siedzeń na szkolnych trybunach i objęłam się ramionami. Nie zrobiłam tego z powodu zimna, bo na sali było dosyć ciepło, tylko po prostu cholernie się stresowałam i aż przechodziły mnie z tego powodu nieprzyjemne dreszcze. W ogromnym pomieszczeniu nie było nikogo oprócz mnie. I może to lepiej, bo aktualnie byłam w takim stanie, że mogłabym komuś coś zrobić lub powiedzieć o kilka słów za dużo.
Zagryzłam dolną wargę, która od ciągłego podgryzania aż popękała. Bardzo się denerwowałam, bo w zasadzie nie miałam pojęcia, co chciał ode mnie Patrick. Zawsze pisaliśmy ze sobą na luzie, ale ta jego ostatnia wiadomość plus jego wczorajsze zachowanie świadczyły o tym, że chodziło mu o coś większego.
I niekoniecznie miało mi się to spodobać.
W pewnej chwili usłyszałam otwieranie drzwi, a głuchy dźwięk odbił się echem po pustej sali. Odwróciłam głowę, a kilkadziesiąt metrów ode mnie w progu stał blondyn, który przeczesując postawione do góry jasne włosy, rozglądał się po pomieszczeniu. W chwili gdy nerwowe spojrzenie chłopaka padło na mnie, już byłam stuprocentowo pewna, że nie chciał ze mną rozmawiać o żadnych błahostkach.
Patrick wziął głęboki wdech i ruszył w moim kierunku, nie spuszczając ze mnie wzroku. Spojrzałam zdziwiona na jego dziwny chód, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że blondyn przecież ciągle kulał na jedną nogę, chociaż było już zdecydowanie lepiej niż w poniedziałek, kiedy to pierwszy raz w tym roku szkolnym przyszedł do szkoły.
Chłopak pokonał dzielącą nas odległość i stanął tuż przed trybunami, nie odrywając ode mnie spojrzenia piwnych tęczówek. Na sali zapadła idealna cisza. Mimo iż była przerwa, hałasy z korytarza były tłumione przez ściany i drzwi prowadzące do hali sportowej, przez co panował całkowity bezgłos.
– Więc – zaczęłam, ale mój głos był strasznie zachrypnięty od dłuższego nieużywania go, przez co musiałam cicho odchrząknąć – chciałeś o czymś rozmawiać.
Na twarz blondyna wpłynął kolejny, większy grymas zdenerwowania. Nie wiele myśląc, wstałam, zakładając torbę na ramię i zeszłam po siedzeniach trybun, stając kawałek przed przyjacielem. Posłałam mu pokrzepiający uśmiech i nerwowo poprawiłam ramiączko torebki.
– Uh, tak – potwierdził swoim jak zwykle zachrypniętym głosem i przełknął ślinę, o czym świadczyło jego poruszające się jabłko Adama. Po jego słowach zapadła krępująca cisza, więc posłałam mu wzrokiem nieme pytanie, ale chłopak nadal się nie odzywał. Przygryzłam wnętrze policzka i strzeliłam swoimi palcami, wyginając je na wszelkie sposoby, tak jak to zawsze robiłam, gdy byłam zdenerwowana.
– T-to o co chodzi? – zapytałam, a w myślach skarciłam się za to zająknięcie. Patrick wziął głęboki wdech, biegając wzrokiem na wszystkie strony byleby na mnie nie spojrzeć, a ja miałam ochotę po prostu stamtąd uciec.
Błagam, pośpiesz się.
– Chodzi o to, że... – Piwnooki kolejny raz przełknął ślinę, a ja w myślach prosiłam, żeby ta niezręczna chwila się już skończyła. W pewnym momencie Patrick wyprostował się, spojrzał prosto na moją twarz, a jego wzrok stał się taki beznamiętny, jakbyśmy się w ogóle nigdy nie znali. – Za dwa dni wyprowadzam się z Londynu.
Jego słowa podziałały na mnie jak jakiś impuls, przez co aż cofnęłam się dwa kroki do tyłu. Otworzyłam szeroko oczy, a moja szczęka zaczęła drgać ze zdenerwowania, ale mimo to chłopak pozostawał niewzruszony i patrzył na mnie pustym wzrokiem.
– To jest jakiś kiepski żart, prawda? – zaśmiałam się nerwowo, rozglądając się po sali, jakbym miała zobaczyć gdzieś ukrytą kamerę. Miałam wręcz nadzieję, że ktoś zaraz wyskoczy zza trybun, krzycząc coś typu "nabrałaś się!", ale rozwiała się ona od razu, gdy Patrick pokręcił twardo głową.
– Nie, to nie jest żart – odparł stanowczo, a ja poczułam się, jakbym dostała w twarz. On nie mógł tego zrobić. Nie mi. Dopiero co straciłam Christiana, dopiero co doszłam do nowej szkoły. On nie mógł mnie zostawić w takim momencie samej. Nie teraz.
– Nie zrobisz tego – powiedziałam drżącym tonem, kręcąc przecząco głową. Chłopak wystawił w kierunku mojej twarzy dłoń, ale ja szybko się uchyliłam i zrobiłam jeszcze jeden krok w tył, natrafiając tyłem łydek na trybuny. Oczy Patricka po moim nieufnym geście lekko złagodniały, ale rysy jego twarzy pozostawały wciąż stanowcze i twarde.
– Słońce – westchnął cicho, spuszczając rękę wzdłuż ciała. – Nie wytrzymuję już tego. Codziennie rano schodząc na parter mijam pokój Christiana, później przy śniadaniu patrzę na jego puste miejsce przy stole, a w garażu widzę jego rower. Nie daję już sobie rady. Wszystko dookoła mi o nim przypomina, ja... Ja już tak nie potrafię. Przez te cholerne wyrzuty sumienia. Muszę zapomnieć, a mieszkanie w tym domu nic mi nie da.
– Ale to nie znaczy, że do kurwy nędzy, musisz wyjeżdżać aż za Londyn! – podniosłam drżący głos, chcąc zamaskować mój ból i rozpacz pod powłoką złości. Piwnooki zacisnął tylko szczękę i pięści, a jego wzrok z powrotem stał się twardy.
– Ashley, cały wczorajszy dzień nad tym myślałem. Chciałem ci o tym powiedzieć, już gdy odbierałem cię ze szkoły, ale...
– Patrick, nie rób mi tego – przerwałam błagalnym tonem, chcąc go powstrzymać przed podjęciem decyzji. Kątem oka zobaczyłam, że ktoś stał w drzwiach od sali gimnastycznej, przysłuchując się naszej wymianie zdań, a po chwili już rozpoznałam w tej osobie Dylana. Jeszcze tylko jego tu brakowało.
– Postanowiłem to wczoraj i zdania nie zmienię – warknął stanowczo trochę zły i zniecierpliwiony moją postawą. Pomrugałam szybko powiekami, czując łzy zbierające się pod nimi, nie chcąc pokazywać po sobie słabości. Wzięłam głęboki wdech, postanawiając, że sięgnę po ostatnią rzecz, którą mogłam go przekonać. Ostatnią...
– Nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj mnie, tak jak Chris – szepnęłam łamiącym głosem, patrząc na niego błagalnie. Kątem oka dostrzegłam, że Dylan ruszył spod drzwi w naszym kierunku, jednak ja w myślach prosiłam by zawrócił i zapomniał o całej tej sytuacji.
– Przykro mi. Pojutrze wyjeżdżam.
Potrząsnęłam głową, mając nadzieję, że to tylko głupi sen, z którego za chwilę się obudzę. Mając nadzieję, że Patrick wcale tego nie powiedział, że wcale nie ma zamiaru po tylu latach tak nagle stąd wyjechać.
Jednak nadzieja matką głupich.
Nie myśląc dłużej, szybkim krokiem, prawie że biegiem, ruszyłam w stronę wyjścia z sali. Minęłam zdziwionego Dylana, który szedł jeszcze przed chwilą w naszą stronę i przechodząc przez jedne, a potem drugie szklane drzwi od hali sportowej, znalazłam się na tłocznym korytarzu. Kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach, dłużej się nie zastanawiając, weszłam przez pierwsze lepsze drzwi znajdujące się w pobliżu, byleby nikt nie zobaczył mnie w takim stanie.
Zamknęłam za sobą płytę, przymykając piekące od łez oczy. Oparłam się plecami o drzwi, ale tak szybko jak to zrobiłam, tak szybko odskoczyłam jak poparzona, zdając sobie sprawę, że nie byłam sama w pomieszczeniu. Gwałtownie otworzyłam mokre oczy i rozejrzałam się po sali, szukając miejsca, z którego dochodziły dźwięki głośnej rozmowy.
Byłam w bibliotece. Nie byłam w tym pomieszczeniu ani razu od kiedy doszłam do nowej szkoły, ale widząc bardzo dużo regałów ciasno ustawionych obok siebie i zajmujących większą część sali, byłam tego stuprocentowo pewna. Przy wejściu, czyli tu gdzie stałam, była najwyraźniej czytelnia, którą oddzielał od półek z książkami długi blat. Przy jednym ze stolików siedziały tyłem do mnie dwie kobiety, które najwidoczniej były bibliotekarkami. I co dziwne, oglądały jakiś program telewizyjny na dużej plazmie znajdującej się na jednej ze ścian pomieszczenia, żywo go komentując.
Od kiedy w bibliotece jest telewizor?
Głośność telewizora była chyba ustawiona na full, a dodając do tego głośną rozmowę kobiet, te nawet nie zwróciły na mnie uwagi. Dłużej się nie zastanawiając, pobiegłam w kierunku blatu i już po chwili znalazłam się między ciasno ustawionymi regałami zapełnionymi zbiorami różnych książek.
Szybkim krokiem przeciskałam się między półkami. W tej części dużego pomieszczenia nie było żadnych okien, a że światła znajdujące się nade mną ledwo świeciły, co chwilę potykałam się o własne nogi. Tak więc gdy tylko dotarłam do tylnej ściany całej biblioteki, odetchnęłam drżącym oddechem z ulgą. Oparłam się plecami o ścianę i powoli zjechałam po niej na zimną podłogę, odkładając obok swoją torbę. Schowałam twarz w dłonie, nie chcąc pozwolić na wydobycie się zbierającego w moim gardle szlochu, ale to nic nie dało i już po chwili wybuchnęłam głośnym płaczem.
Nie potrafiłam, a może nie chciałam w to uwierzyć. Patrick wyjeżdżał. Za dwa dni miał się wyprowadzić i nie wiadomo było, czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Wyjeżdżał tak nagle, po tylu strasznych momentach, które ostatnio wydarzyły się w naszym życiu. Rozumiałam, że wciąż bolała go strata Chrisa, mnie także, ale myślałam że przejdziemy przez to razem. Że wspólnie to przetrwamy.
W końcu przyjaźniłam się z Patrickiem od kiedy skończyłam te pieprzone siedem lat i poszłam do pierwszej klasy. Chrisa znałam już wcześniej, ale dopiero gdy poszłam do szkoły, poznałam jego najbliższą rodzinę. Patrick był dla mnie zawsze jak starszy brat. Pomagał mi w nauce, w podstawówce przeganiał ode mnie natrętnych chłopców i zawsze wysłuchiwał mnie, gdy musiałam mu się wyżalić z jakiejś kłótni z rodzicami.
On po prostu zawsze był. Miał w moim życiu drugie najważniejsze miejsce zaraz po Christianie, a teraz gdy brunet zginął, chłopak przejął pierwszą pozycję po swoim młodszym bracie.
I teraz tak po prostu chciał wymazać się z mojego życia.
– Ashley? – Zaskoczona podniosłam załzawione oczy, a widząc stojącego nade mną Dylana, który w przejęciu lustrował moją twarz, rozpłakałam się jeszcze bardziej i z powrotem schowałam twarz w zgięte nogi.
Nie, nie, nie. Proszę.
– O-odejdź – wychrypiałam w swoje dłonie, przez co mój głos stał się bardzo zniekształcony. Miałam ochotę wyparować i nigdy więcej nie wracać. Nie chciałam żeby chłopak mnie taką widział. Nie chciałam żeby widział mój rozmazany od łez makijaż, pogniecione ubrania i potargane włosy.
Bo to wszystko świadczyło o mojej słabości.
– Boże, Ashley – jęknął cicho, dotykając swoimi ciepłymi palcami mojej drżącej dłoni. Lekko łapiąc moje nadgarstki, odsunął moje ręce od mokrej od łez twarzy i pociągnął mnie tak, że stanęłam na wyprostowanych nogach tuż przed nim.
– Proszę, zostaw mnie.
I nie wiem co mnie najbardziej zdziwiło. To że został ze mną, to że mnie nie wyśmiał, czy to co zrobił.
Bo chłopak nagle przyciągnął moje ciało do swojego twardego torsu i bardzo mocno mnie przytulił. Na chwilę zamarłam, no bo co on do cholery wyprawiał? Po tym jak zobaczył przed chwilą, jak wyglądałam, sądziłam raczej, że ucieknie z głośnym krzykiem.
A on mnie tak po prostu przytulił.
Gdy do mnie dotarło, co właśnie zrobił Dylan, zaczęłam wyszarpywać się z jego silnego uścisku, a mój płacz tłumiony przez jego koszulkę, jeszcze bardziej się nasilił. Nie chciałam, żeby robił takie rzeczy z litości, bo te wszystkie małe i duże gesty pewnie znaczyły dla mnie o wiele więcej niż dla niego. A to było pewne, że zrobił to ze współczucia. W końcu po co przejmowałby się moim stanem, jak nie ze zwykłej litości?
Kiedy zaczęłam stawiać opór, Dylan jeszcze mocniej przycisnął mnie do swojego ciepłego, rozgrzanego ciała. Kolejny raz próbowałam wyrwać się z jego szerokich ramion, ale chłopak miał na tyle siły, że nie miałam z nim żadnych szans i po prostu się poddałam. Nie miałam wyjścia.
Gdy szatyn spostrzegł, że zaprzestałam wyrywania się, przeniósł jedną rękę na tył mojej głowy i zaczął uspakajająco głaskać mnie po włosach. I od jego czułego gestu nie wytrzymałam. Tak cholernie potrzebowałam czyjejś bliskości i wsparcia. Już tak długo nie miałam osoby, która by się o mnie martwiła i mną zaopiekowała, że po prostu nie dałam rady.
I po chwili nie przestając płakać, wtuliłam się w niego, mocno obejmując go ramionami w pasie.
– Już cicho, kochanie – wyszeptał do mojego ucha, ciągle głaszcząc moją głowę. Po chwili zaczął nami delikatnie kołysać jak matka, która próbuje uspokoić swoje płaczące dziecko, a ja nie wiedziałam, czy od tamtego momentu płakałam z rozpaczy czy ze szczęścia. – Nie jesteś sama. Jestem tutaj z tobą.
Nie wiedziałam, ile tak staliśmy. Może to była minuta, kilkanaście, a może godzina. Ale dla mnie to było jak wieczność. Kiedy ciepło wydzielające się od niego otulało moje wciąż drżące od szlochu ciało. Kiedy chłopak kołysał nami delikatnie na boki i głaskał mnie po włosach, szepcząc mi na ucho uspakajające słowa. I nawet nie wiedziałam, w którym momencie mój szloch zaczął się uspokajać. Jednak wiedziałam, że mogłabym zostać w takiej pozycji z Dylanem już na zawsze.
– Zamoczę ci c-całą koszulkę – wyjęczałam cicho, gdy mój płacz prawie że się skończył. Próbowałam odsunąć się do tyłu, ale Dylan na to nie pozwolił i z powrotem przysunął moją głowę do swojej klatki piersiowej.
– Trudno – odparł cicho, lekko wzruszając ramionami. I wtedy to usłyszałam. Wtedy poczułam na całym ciele cholerne gorąco, a mój płacz całkowicie ustał.
Usłyszałam jego bicie serca. Miarowe uderzenia w klatkę piersiową, zaparły mi dech w piersiach, a sam dźwięk wywołał na mojej twarzy szeroki uśmiech.
Paradoks?
Chciałam, żeby czas się zatrzymał już na zawsze, ale życie nigdy mnie nie lubiło. Chłopak delikatnie się ode mnie odsunął. Zdjął ręce z mojej głowy i pleców, a przez całe moje ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz zimna. Nie chciałam, żeby się odsuwał. Chciałam, żeby objął mnie jeszcze raz tymi swoimi szerokimi ramionami, które same w sobie powodowały, że czułam się bezpiecznie.
Pociągnęłam nosem, zrobiłam krok w tył i zadarłam lekko głowę, chcąc spojrzeć na jego twarz. Już teraz nie obchodziło mnie, że pewnie wyglądałam jak jakaś zjawa. Po prostu chciałam spojrzeć na te jego piękne, czekoladowe tęczówki, które podobały mi się już od naszego pierwszego spotkania.
Dylan patrzył na mnie z troską wypisaną w brązowych oczach. Na jego twarzy widziałam całą gamę uczuć. Zaczynają od zmartwienia, przechodząc przez ból i kończąc na... Czułości?
– Chodź – mruknął cicho szatyn, przeczesując swoje brązowe włosy do góry. Skinęłam lekko głową, wywołując delikatny uśmiech na jego twarzy i ruszyłam za chłopakiem, łapiąc wcześniej leżącą na ziemi torbę.
Po kilku minutach wyszliśmy na pusty dziedziniec szkoły, gdyż przerwa zakończyła się jakieś kilkanaście minut wcześniej. W między czasie byłam w łazience i tak jak myślałam, wyglądałam jak istny potwór, więc szybko zmyłam smugi tuszu do rzęs i przeczesałam odstające na wszystkie strony włosy.
– Gdzie idziemy? – zapytałam cicho, gdy Dylan ruszył w kierunku parkingu szkolnego. Chłopak zatrzymał się, odwracając w moją stronę i spojrzał na mnie tym swoim dziwnym wzrokiem.
– Zawiozę cię do domu. Przecież nie możesz w takim stanie zostać w szkole.
– Ale...
– I tak cię zawiozę – powiedział pewnie, nie dając mi dokończyć. Zamknęłam usta, nie mając siły się z nim wykłócać i bez słowa ruszyliśmy w kierunku auta Coopera. Szłam za szatynem, wciąż nie do końca rozumiejąc, co się dzisiaj stało. To było absurdalne.
W pewnej chwili nie zauważyłam, że Dylan się zatrzymał, przez co wpadłam w jego plecy. Już miałam go przepraszać, jednak zamilkłam, widząc jego zdenerwowany, choć nie, wkurwiony profil twarzy. Przełknęłam głośno ślinę i pobiegłam za jego wzrokiem, a widząc stojącego kilka metrów dalej blondyna, otworzyłam szeroko oczy. Sytuacja z przed kilkunastu minut od razu pojawiła się w mojej głowie, przez co musiałam szybko pomrugać powiekami.
Nagle szatyn ruszył szybkim krokiem w kierunku Patricka, który stał jak wmurowany, patrząc na nas zaskoczonym, ale i wkurzonym wzrokiem. I nie miałam nawet pojęcia jak to się stało, ale już po chwili zaciśnięta pięść Dylana z ogromną siłą trafiła w twarz blondyna, tak że ten poleciał plecami na samochód stojący za nim.
Zakryłam usta dłonią, nie chcąc by wydobył się z nich niekontrolowany pisk. Byłam w tamtym momencie cholernie przerażona, zła i, o zgrozo, dumna.
Że co?
– Słuchaj, Anderson – wysyczał właściciel czekoladowych oczu, schylając się nad moim przyjacielem. Chociaż teraz chyba byłym. – Nigdy, ale to nigdy nie rań dziewczyn po przejściach. To jest chyba jedna z najgorszych rzeczy, którą może zrobić facet.
Wydawało mi się, że Dylan nie chciał, abym to słyszała. Ale słyszałam. I musiałam przyznać, że w tamtej chwili nie wiedziałam kompletnie co myśleć ani o chłopaku ani o zaistniałej sytuacji.
Szatyn odwrócił się w moją stronę i ruszył w kierunku swojego auta. Wciąż zamurowana przeniosłam wzrok na blondyna, który patrzył się na mnie nieodgadnionym wzrokiem piwnych oczu. Szybko przerwałam kontakt wzrokowy i również ruszyłam w stronę samochodu, by już po chwili się w nim znaleźć.
Wnętrze auta było nowoczesne. Siedzenia wyłożone były skórą, a w środku panował cudowny miętowy zapach. Ogólnie model Mustanga Dylana należał do tych najnowszych i chociaż byłam zdecydowaną fanką tych starych, klasycznych Mustangów, musiałam przyznać, że cholernie mi się spodobał.
Podałam adres szatynowi i wyruszyliśmy w przyjemnej ciszy. Oparłam się o zagłówek siedzenia i przymknęłam lekko oczy. Zastanawiałam się nad tym, co się dzisiaj stało. Nad tym co powiedział mi Patrick, nad zachowaniem Dylana i ogólnie nad całym tym dniem. Bo był zdecydowanie popieprzony.
Podróż minęła bardzo szybko i już po chwili zatrzymaliśmy się pod moim domem. Kątem oka zobaczyłam, że chłopak odwrócił w moją stronę głowę i zaczął mi się przyglądać, gdy przez dłuższą chwilę nie wysiadałam. Ale nie chciałam wysiadać. Tym bardziej gdy czułam, że byłam coś winna Dylanowi.
Wyjaśnień.
– Przyjaźnię się z Patrickiem od dzieciństwa – mruknęłam cicho, biorąc głęboki wdech i nie odrywając spojrzenia od przedniej szyby. Zdecydowanie nie lubiłam się nikomu zwierzać. – Znamy się już całe dziesięć lat. Rozumiesz? Pieprzone dziesięć lat przyjaźni i on tak nagle chce stąd wyjechać!
Podniosłam drżący głos, zaciskając dłonie w pięści. Miałam ochotę uderzyć czymś z całej siły, ale nie chciałam zepsuć chłopakowi tapicerki, więc ostatnimi siłami się powstrzymałam. W pewnej chwili poczułam ciepłą dłoń chłopaka na mojej, więc przeniosłam zdziwione spojrzenie na nasze dłonie.
– Nie przejmuj się nim – powiedział cicho, więc podniosłam na niego wzrok, a wtedy szatyn posłał mi pocieszający uśmiech. – Nie jest tego wart.
– Dziękuję – szepnęłam zduszonym głosem. Chciało mi się płakać, przez te wszystkie emocje, które co chwila jeszcze bardziej mnie obciążały. – Naprawdę ci dziękuję, Dylan.
I do tej pory nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło. Tłumaczyłam to sobie później, że po prostu wszystko mnie przerosło, ale jednak podświadomie wiedziałam, że to nie miało z tym nic wspólnego.
Bo po chwili przybliżyłam twarz do twarzy Dylana i pocałowałam go mocno w policzek.
__________________________________
TEŻ WAS KOCHAM !!
jeju jak napisałam ten rozdział, to się tak jarałam że zaraz go wstawię, ale po sprawdzaniu zdecydowanie zmieniłam zdanie xdd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top