11. Postaraj się zapomnieć.
Tak jak obiecał lekarz, nikt o całym zdarzeniu się nie dowiedział. Zostałam przeniesiona do swojej sali, gdzie godzinę wcześniej wpadła moja matka przepraszając, że nie było jej tak długo. W sumie racja, miała pójść tylko na obiad z dziadkami, a nie było jej kilka godzin. W między czasie dowiedziała się o Christianie i poszła pocieszać panią Elizabeth.
Sarah, moja mama, płakała razem ze mną. Bardzo lubiła zielonookiego i w sumie jej się nie dziwiłam. Wszyscy i w szkole i na zewnątrz go lubili. Zawsze był optymistyczny i pewny siebie, ciągle strzelał jakimiś tępymi sucharami. Dziewczyny nie mogły oderwać od niego wzroku, a on sam nie wywyższał się i nie był typem pewnego siebie dupka. Był opiekuńczy, kochany i szczery. Mieć kogoś takiego przy sobie było cudownym uczuciem.
Wciąż nie docierała do mojej głowy myśl, że resztę życia nie będę miała go przy sobie. Że już nigdy nie usłyszę jego śmiechu, nie zobaczę jego twarzy.
Ból, który towarzyszył mi od kiedy zobaczyłam tę ciągnącą się linię na monitorze, był nie do zniesienia.
Bo tak naprawdę został mi tylko Patrick. Nie miałam innych znajomych, przyjaciół, w rodzinie nie miałam żadnych krewnych w moim wieku. Nie wliczając Patricka, byłam zupełnie sama. Nigdy mi to nie przeszkadzało, ale teraz czułam się taka... Naga i samotna. Uwierzcie mi, nie chcecie poznać tego uczucia.
Patrzyłam na moją mamę, zastanawiając się, o czym mówiła. Wiedziałam, że rozmawiałyśmy, ale kompletnie się wyłączyłam i nawet gdy na nią patrzyłam, nie słyszałam jej słów. Docierały do mnie pojedyncze samogłoski z wyrazów. Widziałam jak otwiera usta, a po chwili zamknęła je, patrząc na mnie wyczekująco. Zmarszczyła brwi, a ja po chwili zdałam sobie sprawę, że o coś mnie zapytała.
– Możesz powtórzyć? – spytałam, uśmiechając się krzywo.
– Ashley – westchnęła smutno – wiem, że ci trudno, ale chociaż spróbuj o tym nie myśleć. Zapomnij. Nie chcę, żebyś ciągle płakała.
Wcześniej, gdy moja mama weszła do sali, od razu się rozpłakałam i przez dobre dwadzieścia minut szlochałam w jej ulubioną koszulkę.
– Staram się – mruknęłam cicho – ale ja nie potrafię o tym nie myśleć. Przecież to Christian. Mój Christian – jęknęłam żałośnie, zamykając oczy.
– Skarbie, wiem, że go kochasz. I on ciebie również. Wiesz dobrze, że zawsze chciał dla ciebie jak najlepiej. Christian naprawdę nie chciałby, żebyś przez niego teraz tak cierpiała. Jeśli nie dla mnie, to zrób to dla niego, błagam, ale postaraj się zapomnieć. – Ostatnie zdanie wyjęczała zrezygnowana i schowała twarz w dłonie.
Złapałam za jej rękę i odciągnęłam ją od twarzy. Przeniosła na mnie swój wzrok, a ja wstrzymałam powietrze.
Miała mokre oczy, a pojedyncza łza spływała po jej policzku.
– Mamo – powiedziałam na wydechu. Przełknęłam ślinę, nie wiedząc co powiedzieć.
– Skarbie – wydusiła – mi strasznie zależy na twoim szczęściu. Nawet nie wiesz, jak boli mnie twój widok, gdy płaczesz – jęknęła, a kolejne łzy zaczęły wypływać z jej oczu. Znowu przełknęłam ślinę, nie wiedząc co powiedzieć. Rzeczywiście - widok bliskiej osoby, która płacze, strasznie boli.
Po kilku dłużących się chwilach, zamknęłam moją mamę w szczelnym uścisku.
. . .
– Cześć – mruknęłam cicho, wpatrując się w wysokiego blondyna.
– Hej słońce – westchnął cicho, patrząc na mnie z bólem w oczach. – Jak się czujesz? – spytał po dłuższej chwili.
– Źle – przyznałam prawdę i poklepałam dłonią materac, pokazując mu, żeby usiadł. Patrick z ociąganiem przeskoczył na kulach odległość od drzwi do łóżka i klapnął tuż przy mnie.
– Ja też źle. To moja wina – jęknął. – Gdybym bardziej uważał, to do wypadku by nie doszło, a Chris nadal by żył. – Chłopak ukrył twarz w dłoniach.
– Patrick, dobrze wiesz że to nie twoja wina. A ta osoba, która wjechała nam w samochód, całkowicie za to zapłaci – powiedziałam gorzko, przypominając sobie moją rozmowę z policjantem. – Zabrał nam taką cudowną osobę...
– Och, słońce – przerwał mi cicho. – Oboje bardzo cierpimy, bo kochaliśmy go tak samo mocno. Był moim kochanym młodszym braciszkiem i twoim chłopakiem, ale skoro nam go zabrano... Tak widocznie musiało być. Los tak chciał.
Westchnęłam głęboko. Moja mama i Patrick mieli rację - musiałam podnieść głowę i iść przez życie dalej. W moim życiu zginęły już dwie ważne dla mnie osoby; moja mała siostrzyczka i mój chłopak. Ale może tak właśnie miało być? Życie dawało mi kłody pod nogi i starało się ze mną wygrać, więc musiałam walczyć.
– Musimy być silni. Jakoś damy sobie radę bez niego – powiedziałam twardo, wstając na proste nogi. – Kiedy wypisują cię ze szpitala?
– Najprawdopodobniej jutro. Wiesz, jestem tu już półtora tygodnia, ja na ich miejscu bym ze sobą nie wytrzymał.
Zaśmiałam się głośno. I chyba od bardzo dawna ten śmiech był szczery. Bo skoro los dał mi kolejną szansę na życie... Chyba musiałam ją wykorzystać, prawda? Musiałam zacząć żyć teraźniejszością, a nie tym, co już było.
Pochyliłam się nad chłopakiem i przytuliłam go mocno. Teraz musiałam polegać na nim.
– Jak wrócimy do szkoły, to ty będziesz się mną zajmował. Jasne? – zapytałam prowokująco, łapiąc chłopaka za policzkek.
– Och, oczywiście dzieciaczku – powiedział z sarkazmem. Wystawiłam mu język i podeszłam do okna, znajdującego się za moim łóżkiem.
Bo w końcu nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top